Pikanie urządzeń roznosiło się echem po całym pomieszczeniu, powodując mętlik w mojej głowie. Salę w większości wypełniał ogrom przeróżnych urządzeń, pełnych monitorów i przyczepionych do nich kabelków. Na każdym z tych małych ekraników wyświetlano niezrozumiałe dla mnie odczyty, choć tak bardzo istotne dla całego personelu. Aż dziw, że tak naprawdę to miejsce stworzone dla dzieci. Przecież ewidetnie sugerował to dobór jasnych, pastelowych kolorów i tapety w misie na ścianach. Przecież znajdowało się tu piękne duże okno, które zajmowało prawie całą ścianę, a widok był cudowny. Przecież było tu tyle zabawek, samochodzików, misiów czy lalek. Przecież wszędzie poustawiano małe dziecięce łóżka i drewniane łóżeczka. Aż strach ogarniał człowieka, kiedy zdawał sobie sprawę, że cała ta otoczka to jedynie ładny dodatek do siejącej się wszędzie napiętej atmosfery. Do unoszącego się w powietrzu specyficznego zapachu szpitala. Do wiszącego nad głowami nieszczęścia.
Rozejrzałam się wokoło. Niemal przy każdym z tych łóżeczek, gdzie pod kolorową pościelą leżały dzieci, siedział jakiś strapiony dorosły. Tak łatwo można było odczytać z ich twarzy, jak silne emocje nimi targają. Jak wielki jest na nich wymalowany ból. Jak bardzo starają się nałożyć na siebie maskę, kiedy tylko któraś z tych pociech na nich spojrzy. Ale oni znają prawdę. Wiedzą, że nie jest dobrze. Wiedzą, że albo mogą żyć nadzieją i złudzeniami albo przyjąć tę bolesną diagnozę z pokorą. Albo też czekać na jakiś cud, na poprawę rokowań, na jakiś genialny lek, który pomoże. Z każdym jednak dniem ta nadzieja stawała się coraz mniejsza i tylko nielicznym udawało się poczuć ulgę.
Westchnęłam głośno i zwróciłam swoje spojrzenie na spokojnie śpiącego w swoim łóżeczku malca. Leżał na plecach z rączkami ułożonymi po obu stronach swojej główki i zapewne śnił o czymś przyjemnym. Uśmiechnęłam się. Jak dobrze było widzieć taki obrazek. Kiedy wiem, że na razie jest w porządku, że nie ma ataków, nie rośnie mu gorączka i nie wymiotuje. Bo z pozoru wygląda na zdrowego, małego chłopca, który dopiero co zaczął odkrywać świat. Mimo tego, że miał wszędzie podoczapiane kabelki a w rączke wkuty ogromny wenflon.
- Pani Haniu - poczułam na ramieniu dłoń dobrze mi już znanej pielęgniarki. Podniosłam głowę i napotkałam jej delikatny uśmiech - ja nad nim poczuwam. Niech pani idzie do doktora, czeka na panią w swoim gabinecie.
Wstałam, nic nie odpowiadając na słowa starszej kobiety. Jeszcze raz zerknęłam na mojego synka. Nim wyszłam z sali, pogłaskałam go delikatnie po główce i pocałowałam w czoło.
Wahałam sie, kiedy dotarłam pod drzwi gabinetu lekarza. Wahałam się, bo w głębi duszy przeczuwałam, że nie ma on dla mnie nic dobrego do powiedzenia. Ogromna gula wyrosła w moim brzuchu, gdy zapukałam a zza drzwi usłyszałam donośne "proszę". Serce wyrywało mi się z piersi, kiedy naciskałam klamkę. I nawet uśmiech tego bardzo sympatycznego pana w średnim wieku mnie nie uspokajał. Bo w środku cała się trzęsłam.
- Ach, pani Hania. Zapraszam, niech pani siada! - powiedział wesoło podnosząc na mnie wzrok znad swoich dokumentów. Po chwili zrobiłam kilka kroków do przodu i zajęłam miejsce na fotelu naprzeciwko mężczyzny. Pomieszczenie to było urządze w bardzo pogodny sposób, tak jak i reszta oddziału. Zamiast zwykłych biało-szarawych barw można było dostrzec żółte ściany i błękitne meble. Tak jakby ten wystrój niczym z przedszkola miał w jakiś sposób pomóc.
- Jestem, panie doktorze. Chciał pan mnie widzieć - odezwałam się cichym głosem. Mężczyzna przypatrywał mi się uważnie przez moment, po czym złożył obie ręce i zaczął:
- Jak się dzisiaj miewa nasz mały pacjent? Siostra Ela szepnęła mi, że zjadł prawie całą porcję obiadu, zuch chłopak! - dodał lekko się śmiejąc. Pokiwałam powoli głową nawet na niego nie patrząc i odparłam.
- Do rzeczy, panie doktorze. Już panu kiedyś mówiłam, żeby nie owijał pan w bawełnę. Chcę wiedzieć wszystko, nieważne jaka jest prawda. Proszę niczego nie zatajać - patrzyłam na niego pewnym wzrokiem badając jego reakcję. Uśmiech zniknął z jego twarzy, ale stoickie poczucie spokoju pozostało nienaruszone. Właśnie dlatego go tak szanowałam.
- No więc dobrze - odezwał się po krótkiej chwili - to co pani teraz powiem zdecydowanie nie jest dobrą wiadomością, ale proszę się nie załamywać. To jeszcze nie koniec - powiedział powoli. Mnie przez moment zmroziło od środka, ale byłam przygotowana na taką informację. Po prostu czekałam.
- Wyniki badań mojej siostry są złe? - spytałam stanowczo.
- Pani Haniu - westchnął, zdjął swoje okulary i przetarł czoło ręką - bardzo mi przykro, ale jest niezgodność antygenów HLA między pani siostrą i synem. Ona nie może zostać dawcą.
I znów pokiwałam głową, patrząc gdzieś w bok. Zacisnęłam mocno usta, powstrzymując zbierające się już łzy.
- Moi rodzice..
- Wie pani, że tu chodzi o wiek - powiedział z bólem w głosie. I znów pokiwałam głową, nadal na niego nie patrząc. Milczeliśmy przez chwilę, po czym lekarz znów zabrał głos:
- Istnieje oczywiście jeszcze szansa na znalezienie jakiegoś niespokrewnionego dawcy. Obecnie wielu ludzi decyduje się na pobieranie szpiku i bardzu wielu pacjentów przechodzi przeszczep. Tylko pani sama wie, jaka jest sytuacja...
- Tak, znaleźć dawcę dla tak małego dziecka jest trudnym wyzwaniem - wtrąciłam.
- I lista oczekujących jest niestety bardzo długa.. - dodał.
- Ale przecież sam pan mówił, że takie rzeczy dzieją się bardzo często. Sama przecież widzę jak szybko znani przeze mnie pacjenci wychodzą ze szpitala..
- Adaś ma bardzo rzadką grupę krwi. Jest małym dzieckiem a różnica wieku między dawcą a biorcą nie może być zbyt duża. Poza tym, wyniki jakby to ująć nie są zbyt satysfakcjonujące. Liczy się każdy dzień.
Przymknęłam na chwilę powieki, analizując słowa lekarza. Boże, nigdy nie przypuszczałam, że spadnie na mnie tyle problemów. I że będę musiała walczyć o życie własnego dziecka.
- Więc co pan proponuje? - spytałam przenosząc na niego spojrzenie. Patrzył na mnie z troską.
- Wie pani, o co mi chodzi. Już to pani proponowałem.
- Nie - powiedziałam stanowczo. Mężczyzna wyprostował się na swoim fotelu i przybrał nieco surowy wyraz twarzy.
- Pani Haniu. W tej chwili to jedyne wyjście. Przecież pani też nie może być dawcą. Trzeba wykorzystać każdą możliwą szansę! - powiedział podnosząc głos.
- To niemożliwe. Ojciec Adasia...z resztą nieważne. Nie mam z nim kontaktu - odparłam, spuszczając wzrok.
- Ale zna go pani i wie, gdzie go szukać. Na litość boską, tu chodzi o życie pani syna!
Kiedy stałam spowrotem przy szybie, za którą znajdowała się sala, gdzie leżał Adaś, emocje wzięły górę. Łzy wylewały się z moich oczu niczym strumieniami i musiałam zasłonić się ręką, by móc choć odrobinę je powstrzymać. Prawda tak bardzo boli. Świadomość, że twoje dziecko umiera na twoich oczach wywiera wielką dziurę w twoim sercu. Ale wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by żył. I nieważne, że nadzieja na zdrowie syna znajduje się gdzieś setki kilometrów stąd, w innym państwie. I nieważne, że szansa na powodzenie mojej misji jest jak jedna na milion.
Spojrzałam na korytarz pełny chorych dzieci. Nie, dziecięcy oddział onkologiczny zdecydowanie nie jest miejscem dla niewiele ponad rocznego chłopca.
**
Wiatajcie moje drogie!
Zebrałam siły, podniesiona na duchu atmosferą zbliżających się Świąt i oto jestem z nową historią. Oczywiście z Gregiem w roli główniej, bo jakżeby inaczej :)
Opowiadanie zapowiada się jak na razie dość smutno, ale postaram się, by nie brakowało tych wesołych wątków. Niestety, wprowadzenie musi być dość niespokojne.
Cóż, pozostaje mi zachęcić Was do czytania. Mam nadzieję, że ta historia również Wam się spodoba.
Zapraszam!
Wasza Ann
O Boże moja tematyka
OdpowiedzUsuńJest Austria i Polska, jest Schlieri, jest dziecko i jest choroba no to Ola będzie tu stałym gościem. Czekam na rozwój wątku ;)
W takim razie zapraszam :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitaj Kochana.
OdpowiedzUsuńJak obiecałam tak i jestem.
Poprzednie opowiadanie było fantastyczne to zapowiada się równie ciekawie.
Prolog bardzo smutny ale świetny.
Hania martwi się o swoje dziecko to chyba naturalne.
Czym zawinił Adaś,że od samego początku ma pod górkę?
Nie rozumiem jak tak malutkie dzieci mogą mieć tak ciężko.
Szczerze nie chce nic mówić jakie są moje przypuszczenia co do postaci Gregora.
Powiedzmy,że nie mam zielonego pojęcia co będzie dalej.
Czekam z niecierpliwością na jedynkę.
Buziaki :*
Wróciłaś =D
OdpowiedzUsuńCzytając prolog da się odczuć, że masz bardzo fajny pomysł na to opowiadanie.
Prolog, jak to prolog pozostawia wiele niewiadomych: jeśli Gregor jest głównym bohaterem tzn. że jest ojcem Adasia? Czy może nie jest nim, ale zostanie dawcą?
Czy Hania pojedzie szukać ojca swego dziecka?
Napisałaś ten prolog tak, że chce się czekać na pierwszy rozdział i czuję, że całe opowiadanie będzie genialne, zresztą jak Twoje poprzednie.
Nie pozostaje mi nic innego do napisania jak: ZOSTAJĘ!!! I CZEKAM NA ROZDZIAŁ 1.
=) =) =)
Pozdrawiam i weny życzę
Ola
Ciepło, ciepło ale szczegółów nie zdradzę. Na pewno więcej się rozjaśni już w pierwszym rozdziale :)
UsuńMelduję się ♡
OdpowiedzUsuńKochana, nie kazałaś nam na siebie zbyt długo czekać. Prolog genialny! Widać, że masz dobry pomysł na całość i na pewno będzie ciekawie :) Szkoda tylko, że... jest tak smutno. Ale cóż, życie nie składa się tylko z wesołych chwil.
Jejku, aż mnie serce zabolało. Co to biedne dziecko jest winne światu? Strasznie mi szkoda malucha :(
Gregor w obsadzie musi być, no nie? :D
Dużo weny i buziaki :**