czwartek, 25 lutego 2016

Piętnaście

- O czym tak myślisz? - czuję jak oplata mnie w talii i przytula się do moich pleców. Uśmiecham się delikatnie, nadal wpatrując się w panoramę Alp o zachodzie słońca. Powietrze było takie rześkie, można by rzec jesienne. Lato powoli dochodziło ku końcowi i należało się pogodzić z tym, że jeszcze kilka tygodni a będziemy musieli chodzić opatuleni szalikami. Ech, nienawidziłam zimna.
- Nie polubili mnie – mówię cicho.
- Co ty znowu bredzisz? – odpowiada zrezygnowana. Odwracam ku niej twarz i patrzę na nią znacząco – niby czemu tak sądzisz?
- Wasza mama...widziałam w jej wzroku coś dziwnego, coś co sprawia, że człowiek nie może czuć się swobodnie.. - odparłam spokojnie, odwracając spojrzenie – nie umiem tego dokładnie określić.
- Aj tam, głupoty gadasz – komentuje nerwowo – byłaś do tego od początku uprzedzona i teraz wymyślasz.
- Gdzie Adam? - zmieniam szybko temat. Wiedziałam, że niczego sobie nie wymyśliłam. Umiem poznać, kiedy ktoś traktuje mnie z rezerwą a kiedy ktoś okazuje szczerą sympatię. W przypadku pani Schlierenzauer raczej poczułam to pierwsze.
- Gregor go przewija – odpowiada. Wzdycham. Każdy coś za mnie robi od kiedy przyjechałam do Austrii. A to Gloria, a to Gregor. W ogóle nie mam styczności z własnym synem.
Przechodzę przez szklane drzwi i znów znajduję się w salonie Schlierenzauerów. Jest gustowny i nowoczesny. Podobny do tego w mieszkaniu Glorii. Nie wiem dlaczego, ale to ciepły salon Gregora przypadł mi bardziej do gustu.
Lucas razem z ojcem siedzą na wielkiej kanapie i o czymś dyskutują. Są bardzo skupieni i poważni.
- Haniu, może zjesz kawałek sernika? - słyszę i zerkam uprzejmie na blondynkę. Kiedy młodszy z braci słyszy, do kogo zwraca się matka, automatycznie odwraca na mnie spojrzenie. I chce mi się śmiać, bo właśnie przypominają mi się słowa Glorii.
- Nie, dziękuję. Nie jestem głodna – odpowiadam grzecznie.
- Obiadu też prawie nie tknęłaś – zauważa Gloria. Pani Angelika nie zwraca jednak uwagi na komentarz córki i wychodzi z pomieszczenia. Czuję się przy niej dziwnie spięta, dlatego w duchu cieszę się, że sobie poszła. - pewnie w ogóle nic nie jesz.
- Nie mam ostatnio apetytu – mówię krótko – idę do Adasia – w sumie nie wiem, gdzie jest pokój Gregora, bo pewnie tam ich obydwu zastanę, ale wiedziałam, gdzie są schody prowadzące na piętro. Już po chwili usłyszałam jego głos i skierowałam się do odpowiedniego pomieszczenia. Ale nie był tam sam.
- Musisz podkładać tę pieluchę sprawniej, nie ma co się bawić – mówi blondynka. Staję w progu i z uwagą przysłuchuję się ich wymianie zdań.
- Mamo, umiem sam zmienić mu pieluchę.
- Zabierasz się za to jak pies do jeża! - odpowiada mu matka. Muszę zakryć usta, żeby się nie zaśmiać.
- Mamo, zostaw go. Sam sobie poradzę. - słyszę nutkę poirytowania w jego głosie. Niecierpliwi się.
- Stań sobie spokojnie i patrz, jak to się robi. Poza tym też chciałabym się przez chwilę zająć własnym wnukiem. Nie dałeś mi do tego okazji przez spory czas – dodaje stanowczo. Szatyn milczy, ale wiem, że ta uwaga go dotknęła. Niestety, blondynka ma rację. W tym czasie Adaś swobodnie gaworzy sobie po swojemu i chyba ta mała sprzeczka nie robi na nim wrażenia. Po chwili pani Angelika bierze go na ręce i kładzie sobie na ramieniu.
- Mój malutki aniołeczek – nadal oboje mnie nie zauważają – wiesz Gregor, wyglądałeś zupełnie identycznie w jego wieku – mówi – tylko miałeś takie dłuższe włosy i wtedy zaczęły ci się robić loczki.
- Bardzo jest do mnie podobny? - pyta nieśmiało. Przez moment trwa cisza.
- Czuję się tak, jakbym trzymała ciebie na rękach – odpowiada mu cicho. Słucham jej słów ze wstrzymanym powietrzem – coś ty narobił, dziecko..?
- Mamo... - westchnął.
- Niewiele mieliśmy czasu, żeby oswoić się z tą nowiną...- kontynuuje – ale oboje z ojcem po raz pierwszy tak się na tobie zawiedliśmy. Gregor, my cię tak nie wychowywaliśmy.
- Nie przypominaj mi tego, bo doskonale wiem, co zrobiłem. Gdyby był jakiś sposób, żeby cofnąć czas... - porusza się nerwowo i chyba nie może zebrać myśli – zmarnowałem rok życia z Sandrą, a już dawno mogłem go mieć przy sobie.
- Ona ci tego nie wybaczy.. - słyszę, po czym wydaję z siebie jakiś dziwny dźwięk, który sprawia, że oboje raptownie odwracają się w moją stronę. Na ich twarzach maluje się zdziwienie.
- Przepraszam.. - miałam jedynie nadzieję, że właśnie się nie zarumieniłam – przyszłam sprawdzić, co z Adasiem – mówię i powoli wchodzę głębiej do pomieszczenia. Gdy mały dostrzega moją obecność, natychmiastowo wyrywa się z objęć babci i wyciąga do mnie ręce. Uśmiecham się do niego promiennie i zabieram go na swoje ręce. Wreszcie czuję ulgę.
- Musiałem go przewinąć – odpowiada. Całuje dziecko mocno w czoło i zerkam na Schlierenzauera.
- Jest już zmęczony. Może połóż go na trochę tu, do łóżka? Zaraz zaśnie ci na rękach – wtrąca pani Angelika. Nie patrzy na mnie tylko na chłopca.
- Nie wiem, czy jest sens. Potem będzie mi ciężko go dobudzić..
- Przestań, nic się nie stanie jeśli się chwilkę zdrzemnie – mówi niby to przyjaznym tonem, ale ja wyczuwam coś negatywnego w jej głosie. Nie podoba mi się to.
- Mamo, daj Hani spokój. I tak zaraz wracamy do domu.
- Tak szybko? - pyta zawiedziona – nawet nie zdążyłam się z nim pobawić...Lucas chciał go zabrać na spacer.
- Jeszcze będzie na to okazja – odpowiada jej – wczoraj wpadli do nas chłopaki, dziś wizyta u was. I Adaś i Hania mają trochę dość wrażeń jak na tak krótki czas – nie wiem, dlaczego ale uśmiecham się do niego z wdzięcznością. Wiedział, ile nerwów kosztowało mnie to nieuniknione spotkanie i chyba to rozumiał.
- Ale teraz będzie ciągle w szpitalu – blondynka nie daje za wygraną. Na wieść o klinice zrobiło mi się niedobrze..
- Będziesz miała na to czas, kiedy już wyjdzie ze szpitala – o ile w ogóle wyzdrowieje...Co? Jak ja mogłam mieć takie myśli?!
- Dobrze, nie będę się z wami kłócić - dodaje chłodno i podchodzi do mnie, po czym całuje chłopca w główkę – urodziłaś pięknego syna – mówi, patrząc na niego z czułością. Znów zerkam na szatyna. Przygląda mi się w dziwny sposób i to nie daje mi spokoju.
- Wracajmy do domu, Gregor – mówię, a on kiwa głową. Po chwili schodzimy wszyscy na dół.
Kiedy ponownie pojawiamy się w salonie, pozostała trójka śmieje się z jakiegoś żartu powiedzianego przez Lucasa. Ostatni osobnik uśmiecha się do mnie delikatnie, na co reaguję tym samym. A ta podstępna jędza Gloria, próbuje przez to pohamować swój śmiech.
- Och, proszę. Dziadek też chciałby choć chwilę potrzymać własnego wnuka na rękach – słyszę zawiedziony głos pana Paula. A raczej Paula, jak kazał, by się do niego zwracać. Nie wiem dlaczego, ale bardzo go polubiłam, więc od razu siadam obok niego na kanapie i podaję mu chłopca. Mężczyzna sadza sobie go na kolanach i zaczyna uśmiechać się do niego jak dziecko.
- Jaki jestem rozkoszny i uroczy! - mówi i zaczyna łaskotać chłopca po brzuszku. Mały reaguje na to wielkim śmiechem. I trwa to przez kolejne kilka minut, kiedy dziadek „dmucha” mu w brzuszek czy podrzuca sobie nad głową. Ta ostatnia zabawa trochę mnie przeraziła, ale chyba mogłam mieć do niego zaufanie.
- Zaraz będziemy jechać – odzywa się w końcu Gregor – jest już późno, Adasia trzeba położyć spać.
- Kiedy teraz przyjedziecie? - pyta zbity z tropu ojciec. Momentalnie posmutniał. Przytulił do siebie dziecko, a ono oplotło jego szyję i ułożyło główkę na ramieniu. Widziałam te iskierki w jego oczach. Starszy Schlierenzauer strasznie przypominał swojego syna.
- Jutro Adaś idzie do szpitala.. - wtrąciłam cicho i złapałam go za rączkę. Włożyłam chłopcu do ust jego ulubiony smoczek, a on przyglądał mi się z ciekawością. Następuje krępująca cisza.
- On z tego wyjdzie. Przecież nie nazywałby się Schlierenzauer.. - słyszymy głos Lucasa. Młody dopiero po kilku sekundach orientuje się, jaką gafę popełnił. Mnie tym nie rozzłościł, ale Gregor patrzył teraz na brata z chęcią mordu.
- Musi, Lucas.. - dodaję spokojnie. Przecież nie miał złych intencji, a debilstwo jego brata nie jest jego winą.
- Dobra, czas na nas – wtrąca nerwowo szatyn, po czym wstaje ze swojego miejsca. Robię więc to samo.

Na zewnątrz już dawno zapadł mrok. Dni stają się już o wiele krótsze, dlatego i wieczór przychodzi teraz szybciej. Zerkam na tylne siedzenie i z grymasem na twarzy stwierdzam, że Adam już zasnął. Nie podobało mi się to, bo teraz będzie marudził przy kąpieli i najprawdopodobniej nie będzie miał apetytu.
- Nie było chyba tak najgorzej – odwracam twarz w kierunku Gregora. Jest skupiony na drodze, a ręce mocno zaciska na kierownicy.
- Jak na taką nowinę, przyjęli mnie dość przyjaźnie.. - odpowiadam cicho – choć pewnie byliby bardziej spokojni, gdybyś to Sandrę przyprowadził z dzieckiem do ich domu..- dodaję i spuszczam wzrok.
- Co? Hania, nie bredź. Dobrze wiesz, że Sandra to zamknięta sprawa – odparł nerwowo. Znów na niego patrzę. Na czole zrobiła mu się pojedyncza zmarszczka.
- Na pewno wolałbyś to z nią mieć dziecko..
- Przypominam ci, że właśnie przez to, że nie chciałem mieć dziecka ona ode mnie odeszła.
- Ze mną też nie chciałeś, ale sprawy potoczyły się inaczej..
- To jest inna sytuacja.
- Inna? - śmieję się nienaturalnie – swoją drogą ciekawe jak to wyglądało, kiedy ona namawiała cię na powiększenie rodziny, a ty jej odmawialeś, wiedząc jednocześnie, że urodził się Adaś i masz już jedno dziecko...ty naprawdę jesteś totalnym skurwielem, Gregor.. - nagle czuję, jak gwałtownie zwalnia. Automatycznie rozglądam się wokół, ale w tych ciemnościach widze jedynie, jak zatrzymuje się na poboczu. Odpina swój pas i odwraca się w moją stronę. W tej chwili mam przyspieszony oddech.
- Kiedy do ciebie dotrze, że zależy mi na naszym synu? - pyta ostro, przeszywając mnie wzrokiem – patrz, jak do ciebie mówię, Hania – z wielkim wahaniem podnoszę na niego spojrzenie. Miałam rację. Jest wściekły.
- Wiem, że zależy ci na Adamie – odpowiadam spokojnie – to ja tu jestem intruzem.
- Jesteś matką mojego syna, nie żadnym intruzem. Jedną z najważniejszych kobiet w moim życiu – mówi, powodując u mnie zdziwienie.
- Powiedz mi, Gregor, ale tak szczerze – zaczynam po chwili – jak to się stało, że w ciągu półtora tygodnia tak bardzo zmieniłeś nastawienie do mnie i tak nagle zacząłeś interesować się swoim dzieckiem? - pytam. I chcę znać odpowiedź, bo kompletnie nie pojmuję tej nagłej zmiany.
- Bo on umiera – słyszę jego zimny głos. Sama zamieram. Sposób w jaki to powiedział, ta bezpośredniość....właśnie wbił mi sztylet w moje i tak poranione już serce.
- I co, nie chcesz potem żałować, że pozwoliłeś biednemu dzieciakowi umrzeć? - pytam niemal piskliwie. Teraz to na jego twarzy maluje się szok – bo będzie cię gryzło sumienie?
- Jesteś bezczelna..
- To ty jesteś bezczelny proponując mi związek z tobą! - odpowiadam, podnosząc głos – nie rozumiem jak mogłeś w tak prosty sposób odrzucić swoje dziecko. Jakby to był jakiś przedmiot, a nie część ciebie..
- To ciebie chciałem się pozbyć! - krzyknął. I zdał sobie sprawę z tego co powiedział, kiedy gwałtownie otworzyłam drzwi, by wysiąść z samochodu – Hania, zaczekaj! Przepraszam.. - wołał za mną, a następnie dostrzegłam, jak sam wychodzi z samochodu. W tym samym czasie podbiegłam do tylnych drzwi i próbowałam wyjąć dziecko z fotelika. Oczywiście mi na to nie pozwolił, łapiąc moje ręce i odciągając mnie od drzwi.
- Puść mnie, ty skończony idioto! - krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać. Na nic się to jednak zdało.
- Uspokój się!
- Już więcej nie będziemy ci zatruwać życia! - warczę na niego – możesz zapomnieć o jakimkolwiek kontakcie z moim synem!
- Hanka, do jasnej cholery! - szarpnął mną tak, że stałam teraz przodem do niego a plecami mocno opierałam się o samochód. Oddychałam nierówno i nie miałam już siły, by się z nim szarpać. Po prostu zaczęłam płakać. Tak najzwyczajniej w świecie. Bo byłam wykończona.
- Dlaczego ty tego nie skończyłeś wcześniej? Dlaczego zachciało ci się mnie wykorzystywać? - piszczę i powoli osuwam się na ziemię, nie przestając płakać. On nie robi nic. Nie podnosi mnie, milczy. Jakby miał to gdzieś. Nagle czuję, jak kuca przede mną. Odciąga moje ręce od mojej twarzy i odchyla włosy do tyłu. Patrzy na mnie z bólem w oczach.
- Nienawidzę się za to, co ci zrobiłem – odzywa się po chwili – mam ochotę rzucić się pod jakiś samochód albo skoczyć bez nart, byleby tylko zapomnieć – dodaje. Patrzę na niego zaskoczona tymi słowami, ale nie mogę powstrzymać łez – Hania, zamieszkaj ze mną, zostań moją żoną, stwórzmy naszemu synowi dom. Daj mi w ten sposób odkupić swoje winy..
- Nie chcę być z facetem, dla którego nic nie znaczę. - przez chwilę, ale tylko przez chwilę pomyślałam o Bartku.
- Owszem, znaczysz. I to wiele. - mówi zdeterminowany. Kręcę głową.
- Nie kochasz mnie, Gregor – spuszcza wzrok, bo mam rację – a ja chcę, żeby wreszcie ktoś pokochał mnie tak, jak ja kochałam ciebie – podnoszę się szybko z ziemi i zanim mnie złapie, wracam na swoje miejsce, zatrzaskując energicznie drzwi. Po chwili słyszę, jak on spokojnie robi to samo. Ale nie jedziemy. Nie uruchamia silnika. Po prostu siedzi z rękami na kierownicy i patrzy pusto przed siebie.
- A gdybym cię kochał... - zaczyna z wahaniem – gdybym ci to wyznał, to zostalibyście ze mną? - pyta cicho.
- Nie ufam tobie ani twoim słowom, Gregor – odpowiadam zachrypniętym głosem jakiś czas później – mówiłeś mi to wielokrotnie i wszystko okazało się kłamstwem.
- Tym razem powiedziałbym to szczerze – mówi.
- Ale taki moment nigdy nie nastąpi.
- Dlaczego tak myślisz? - pyta, odwracając na mnie swoje spojrzenie. Było takie intensywne, takie ciężkie.
- Bo już przeżyłeś miłość swojego życia i jej imię to Sandra – odpowiadam pewnie, wpatrując się w jego brązowe tęczówki. Milczy, jego oczy przygasły. Następnie bez słowa przekręcił kluczyk i jechaliśmy dalej.

Godzinę później wycieram mojego małego marudę puchowym ręcznikiem, a potem nakładam mu czystą pieluszkę i piżamkę w smerfy. Jest zmęczony, oczka same mu się zamykają i jedynym pocieszeniem jest to, że udało mi się wcisnąć mu trochę kaszki w połączeniu z lekarstwami.
Jest grubo po 21 i karcę się w duchu, że jeszcze nie ułożyłam chłopca do snu. Układam go sobie na rękach i kołyszę, kierując się powoli do jego pokoiku. Tym razem długo nie zajęło mu odpłynięcie w błogi sen, dlatego pięć minut później wychodzę do siebie, choć tak bardzo chciałabym po prostu posiedzieć z własnym dzieckiem, spokojnie leżącym w moich ramionach. Do dziś ze wzruszeniem wspominam te chwile, kiedy karmiłam go piersią i tak swobodnie mogłam mu się przypatrywać. Jeszcze wtedy był zdrowy i nie było tych wszystkich problemów.
Kojący prysznic nie przyniósł oczekiwanej ulgi i nie wymazał kłopotów z głowy, ale nieco mnie odprężył i odświeżył. Ubrałam nocną koszulę i cienki szlafrok. Wróciłam do pokoju z zamiarem zadzwonienia do siostry i z wyrazem niezadowolenia spostrzegłam, że swoją torebkę zostawiłam w przedpokoju. Schodzę więc na dół. W kuchni pali się jasne światło i słyszę stamtąd jakieś dźwięki. Wchodzę więc do pomieszczenia i zastaję tam nakryty dla dwóch osób stół, świece, butelkę wina i dwa kieliszki.
- Gregor? - odzywam się niepewnie. Szatyn odwraca się w moją stronę i uśmiecha się do mnie. Tak jak kiedyś, tak...dla mnie. Nie jak do kamer i oficjalnych zdjęć. Jak to bardzo boli... - co ty wyprawiasz?
- Przygotowuję dla nas kolację – odpowiada beztrosko i powraca do swojej czynności – warzywa na patelni z ryżem i pokrojonym kurczakiem. Palce lizać! Uwielbiam to danie.
- Nie jestem głodna – odpowiadam szczerze i chcę iść do swojego pokoju. Oczywiście mi na to nie pozwala.
- Przez cały dzień nic nie jadłaś – mówi stanowczo, kiedy czuję jego uchwyt na swoim ramieniu – wyglądasz szczuplej niż wtedy, gdy się poznaliśmy a przypominam ci, że urodziłaś dziecko – dodaje, patrząc na mnie z troską. Jakby ta kłótnia sprzed godziny nie miała miejsca. Jakby kompletnie o tym zapomniał.
- Gregor, ja naprawdę nie mam nastroju na żadną kolację..
- A ja naprawdę nie mam nastroju z tobą dyskutować. Siadaj mi tu – mówi i pcha mnie delikatnie w kierunku stołu. Następnie odsuwa mi krzesło, a ja z westchnieniem zajmuję swoje miejsce. A ten głupek cieszy się z tego jak dziecko.
- Męczysz mnie – komentuję jego poczynania.
- Kiedyś lubiłaś moją kuchnię – odpowiada, znów wracając do kuchenki.
- A ty mojej nie – stwierdzam. Słyszę jego melodyjny śmiech. I sama również się uśmiecham.
- Bo nie potrafisz gotować, Hania.
- Potrafię! Tylko nie takie...wykwintne frykasy jakimi ty delektujesz się na co dzień – odparłam kwaśno. Wiem, że znów musi się uśmiechać.
- No dobra, te..mielone były nawet smaczne.
- To moje ulubione kotlety i właśnie, że robię wyborne! - stwierdzam z udawaną powagą. Teraz oboje się śmiejemy.
Podchodzi do stołu i nalewa do obu kieliszków białe wino.
- Słodkie – wtrąca, zauważając, że przyglądam się etykiecie na butelce. Pamiętał..
- Masz szczęście – mówię, ale w duchu czuję jakąś iskierkę zadowolenia. Szatyn podaje mi kieliszek i puszcza mi oczko. Że niby co? Nie nadążam za tym facetem.
- Zdecydowanie wolę cię bez makijażu.
- Powinni pisać o tobie jakieś powieści romantyczne, Romeo. Kolacja, wino, wysublimowane komplementy... – odpowiadam kąśliwie i upijam spory łyk wina. Mężczyzna obdarowuje mnie łobuzerskim uśmiechem, dla którego kiedyś zrobiłabym wszystko. Odkłada patelnię z gotowym daniem na bok. Właśnie zamierzał nałożyć je na talerze, kiedy niespodziewanie słyszymy dzwonek do drzwi.
- O tej porze? - mówi zdziwiony mrużąc brwi, po czym wyciera dłonie ścierką i idzie otworzyć. Słyszę jakieś głosy w przedpokoju, ale niczego nie rozumiem. Po 2 minutach już wiem, kto zaszczycił go swoją wizytą. Reaguję na ten widok z ogromnym szokiem. Podnoszę się niemrawo z krzesła i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Patrzę na skoczka. Gregor sprzed 5 minut gdzieś zniknął, a w miejsce uśmiechu na jego twarzy pojawiły się napięcie i cień.
- Cześć – odzywa się niepewnie – mam nadzieję, że nie będę wam przeszkadzać... - ma spokojny, nieśmiały głos. Jej anielska twarz wydaje się być oazą spokoju. Ale ta blondynka z pewnością nie zadziała dziś na mnie kojąco.







~ Bo Jej obecność daje Ci do zrozumienia,
 że nie tak łatwo przyjdzie Ci walczyć o Jego serce...





***
Cześć!

Doskonale zdajecie sobie sprawę kogo zobaczycie w następnym rozdziale. Dowiecie się też, jak teraz wygląda relacja między Sandrą a Gregorem. Ale Hania nie podda się tak łatwo ^^
Mam nadzieję, że akcja Was nie nudzi, ale nie chcę tak szybko "ładować" Hani w ramiona Grega. To jeszcze nie ten czas i miejsce. Ale spokojnie, jeszcze będą momenty, które mogą doprowadzić do palpitacji serca xdd

Buziaki :**

piątek, 19 lutego 2016

Czternaście

Nierówny oddech. Przyspieszony rytm serca. Zmęczenie. Niezliczone krople potu, płynące po moim ciele. Ta ekscytacja, uwolnione właśnie miliony endorfin. Uśmiechnąłem się nieznacznie, przyspieszając tempo. Nie docierało do mnie nic wokoło, byłem jakby zamknięty w swoim świecie. Mogłem myśleć, spokojnie się zastanowić. Z zewnątrz otaczał mnie cały świat, ale ja byłem skupiony tylko na sobie. Wysiłek fizyczny w zupełności mi nie przeszkadzał. Czułem głęboką satysfakcję i takie spełnienie. Nie zważałem na nic, dopóki nie poczułem na ramieniu czyjegoś dotyku.
- Stary, zwolnij trochę. Chciałem zaznaczyć, że jestem już na sportowej emeryturze – słyszę za sobą głos blondyna, kiedy zdejmuję słuchawki i odwracam się w jego stronę. Stoi z rękoma opartymi na kolanach, z jego czoła leje się pot, a klatka piersiowa unosi się spazmatycznie od góry do dołu. Zaśmiałem się krótko na widok przyjaciela.
- Tylko mi nie mów, że tak szybko straciłeś kondycję, Thomas – komentuję jego beznadziejną sytuację z uśmiechem na ustach. Sam oddycham niespokojnie i uspokajam ciało po długotrwałym biegu, ale w przeciwieństwie do Morgensterna, zdecydowanie czuję się na siłach, by zrobić jeszcze te parę kilometrów i wrócić na obrzeża Innsbrucka.
- Nie trenuję już tak często i właśnie to daje mi się teraz we znaki – odpowiada zasapany, ale zauważam, że powoli powraca do normalnego stanu. Prostuje ciało i zaczyna wyciągać je w różne strony. Oślepia go słońce, dlatego musi zakrywać oczy ręką. Ale dzień zapowiadał się pięknie. Na niebie już górowało słońce i nie było znać żadnej chmury. Nastanie kolejny upał.
- Może weź się zapisz do jakiegoś klubu dla seniorów? - pytam ironicznie, krzyżując dłonie. Morgenstern morduje mnie spojrzeniem.
- Założę się, że chłopaki teraz i ciebie przewyższają z formą. - odparł złośliwie - W ogóle kiedy masz zamiar wrócić na wspólne treningi? - pyta, patrząc na mnie uważnie. Mój uśmiech powoli zanika, a w jego miejsce wkrada się zmieszanie. Odwracam głowę i patrzę na góry.
- Nie wiem, na razie treningi indywidualne mi wystarczają. Z resztą jak na razie nie wiem, czy w najbliższym czasie wrócę do kadry. Nie mam teraz do tego głowy – odpowiadam mu poważnie.
- A co z Pucharem Świata? - pyta po chwili. Zerkam na niego.
- Nie to jest teraz najważniejsze – mówię stanowczo. Blondyn jednak kiwa głową ze zrozumieniem.
- Kiedy masz te badania? - znów pyta. Zauważam niedaleko dość spory kamień i zajmuje na nim miejsce. Thomas siada na trawie.
- Jutro mamy się spotkać z ordynatorem tej kliniki i zawieźć tam Adasia – odparłem i przetarłem twarz. Ogromna gula, jaka zawsze towarzyszy mi, gdy myślę o jego chorobie, właśnie pojawiła się w moim żołądku – wtedy pewnie ustalimy coś więcej – dodaję. Thomas przez dłuższy moment milczy.
- Boisz się? - pyta, a ja podnoszę na niego wzrok – o małego?
- Jasne, że tak – odpowiadam niemal natychmiastowo – boję się jak cholera, że to wszystko może się nie udać, że nie będę mógł zostać dawcą i znów będziemy musieli czekać. - westchnąłem. Staram się o tym wszystkim nie myśleć, ale kiedy patrzę na syna, wszystko wraca.
- A jak się trzyma Hania? - drąży ostrożnie – no wiesz...wczoraj miała prawo trochę przed nami udawać. - znów zakrywam twarz rękoma. Martwię się. Bo nie wiem, jak mam jej pomóc.
- Dzisiaj musiałem biec do jej pokoju, bo miała jakiś koszmar – odpowiadam po chwili – więc teoretycznie nie śpi, a jeśli już zaśnie, to dzieją się takie cyrki – dodaję cicho – nie wiem, co mam robić. To wszystko jest jeszcze podjudzane tymi naszymi idiotycznymi kłótniami, więc ona jest na skraju załamania...
Blondyn kiwa głową ze zrozumieniem. Znów jest mi źle. Sam od kilku dni jestem strzępkiem nerwów. A konkretnie od dnia, kiedy zrozumiałem, że jestem frajerem i za moment mogę stracić dziecko, które dopiero co poznałem.
- Wczoraj zaproponowałem jej, żeby ze mną była – odzywam się po kilku minutach.
- W sensie, że...
- W sensie, że chciałem, żeby u mnie zamieszkała. Razem z Adasiem – Morgenstern patrzy na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem. Chyba nie rozumie mojego toku myślenia. Ja w sumie też nie.
- Przecież jej nie kochasz – stwierdza. Unoszę brew i zastanawiam się przez moment. - no bo nie kochasz, prawda?
- Nie – mówię chłodno, ale do pewnego stopnia coś mi podpowiada, że nie do końca jestem sam ze sobą szczery. To jakiś impuls, który bardzo szybko ignoruję i o którym bardzo szybko zapominam.
- Więc po co proponujesz jej związek? Całkiem ci odwaliło? - teraz to ja patrzę na niego poirytowany. Nie lubię tego jego władczego tonu. Zachowuje się jakby był najmądrzejszy na świecie i sądził, że może mnie ciągle pouczać. A on sam spieprzył życie swojej córce i porzucił jej matkę.
- Bo mamy syna, Thomas i chcę, żeby miał szczęśliwe dzieciństwo – odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
- I chcesz spędzić resztę życia z kobietą, która nic dla ciebie znaczy tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku? - dostrzegam sarkazm w jego głosie. Naprawdę zaczyna mnie denerwować.
- To nie jest tak, że ona nic dla mnie nie znaczy. Jest matką mojego dziecka – staram się opanować, więc odpowiadam spokojnie. Znów patrzy na mnie zdziwiony.
- Kristina też jest matką mojej córki i też pod tym względem znaczy dla mnie wiele. Ale teraz mimo wszystko nie mógłbym do niej wrócić – zauważa.
- Bo jesteś z Sabriną.
- To nie o to chodzi, Gregor – odparł – nawet gdybym nie miał Sabriny, to z Kristą nic by z tego nie wyszło. To po prostu się wypaliło, a ja nie chciałbym zaprzepaścić życia będąc z kobietą, której już nie kocham – mówi bardzo stanowczo. Prycham.
- Być może nie kochasz Lilly na tyle mocno.. - komentuję. Widzę, jak zaczyna się wściekać. Zaciska pięści.
- Nie pozwalaj sobie, Gregor – mówi chłodno – nie mnie tu powinno się pouczać w kwestii ojcostwa – dodaje. Zabolało, ale miał rację. Mierzymy się wzrokiem, bo żaden z nas nie chce odpuścić. Zawsze tak było. - po prostu zauważ, że nawet jeśli ty mógłbyś się poświęcić i być z Hanią tylko dla Adasia, to czy tak naprawdę tym samym nie krzywdzisz jej? - patrzę w jego jasne oczy i zastanawiam się przez moment – nie sądzisz, że ona może chciałaby się zakochać, mieć u boku faceta, dla którego byłaby wszystkim? - cholerny, zbyt mądry i pragmatyczny Morgenstern. - może chciałaby kiedyś urodzić dla niego rodzeństwo? Przecież żylibyście jak obcy ludzie.
- O sprawy rodzeństwa to nie musiałaby się martwić. Akurat do takich rzeczy wystarczy pociąg fizyczny – odpowiadam, chytrze się uśmiechając. Morgi wywraca oczami.
- Bądźże poważny, Gregor – słyszę jego reprymendę – kobiety działają w trochę inny sposób niż faceci. One potrzebują uczuć, nawet w kwestiach intymnych. Po jakimś czasie nawet seksu by między wami nie było.
- A skąd ty niby tyle wiesz o psychice kobiet? - pytam ironicznie.
- Nie wiem, bo może coś podobnego przeżywałem z Kristiną? - milknę, nie mając logicznego argumentu na jego słowa – przez ostatni czas robiliśmy to może raz na 2 miesiące.
- Żartujesz? - teraz wlepiam w niego zszokowane spojrzenie. Nawet zrobiło mi się go szkoda.
- Zamknij się, Schlieri – warczy, a ja znów się śmieję. - naprawdę chcesz ją unieszczęśliwić? - pyta po krótkiej przerwie.
- Nie jest mi do końca obojętna, Morgi – powtarzam głośniej swoje wcześniejsze zdanie – pociąga mnie w jakiś sposób i kiedyś też tak było. Jest inteligentna, ambitna. Dogadywalibyśmy się.
- Tak? I co, po 10 latach Adaś wracałby ze szkoły do zimnego i cichego domu, w którym nie byłoby miłości między rodzicami a wy spędzalibyście wieczory w oddzielnych pomieszczeniach, bo nie mielibyście nawet o czym rozmawiać? - jak on bardzo działa na moje sumienie.
- Ludzie z czasem się w sobie zakochują – odpowiadam.
- Nie wąpie – potwierdza trochę zbyt głośno – Hania na pewno by cię kochała, bo to logiczne, że nigdy nie przestała tego robić.
- Co ty znowu wygadujesz? - pytam zrezygnowany. Zawsze, powtarzam, zawsze posiadał jakieś wybujałe teorie na temat życia i relacji między ludźmi. Niby to zauważał niezauważalne. Może to i dobrze, że postanowił napisać książkę.
- Jak się postarasz, to sam się przekonasz – mówi oględnie, a ja wzdycham – a jeżeli myślisz poważnie o byciu z nią to będziesz musiał się postarać. Ale pamiętaj, że ona nie przyjmie faceta, który nie czuje do niej nic więcej oprócz sympatii.
- To nie jest tylko sympatia – syczę.
- Miłość też nie – kiwam głową, bo ma rację – ale może jeszcze zmądrzejesz i przejrzysz na oczy – dodaje.
- Wczoraj ją pocałowałem – mówię.
- Co?!
- No chyba głuchy nie jesteś – zauważam.
- Akurat to ty posiadasz te predyspozycje – odpowiada cierpko – i co ona na to?
- Prawie się przy mnie popłakała. Była zawiedziona, że to zrobiłem...wiem to. Widziałem to w jej oczach – odpowiadam cicho. Nie patrzę na przyjaciela.
- Bo jej, do jasnej cholery, robisz nadzieję na coś więcej, a tak naprawdę nigdy nie pokochasz jej tak jak Sandry! - krzyczy. Patrzę na niego. Po co on mi o niej mówi? Po to, żebym miał teraz przed oczami jej obraz? Po to, żebym poczuł w sercu tę wciąż drażniącą mnie drzazgę?
- Thomas, błagam – znów westchnąłem – a co najgorsze kręci się wokół niej ten cały Kłusek.
- Ten młody z kadry B? - pyta, po chwili zastanowienia. Kiwam głową. - a czego on od niej chce?
- A bo ja wiem? - pytam retorycznie – muszą coś do siebie mieć, bo Hanka powiedziała mi, że się ze sobą przespali – właśnie po raz pierwszy powiedziałem to na głos. I nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo ten fakt odbił się w mojej głowie.
- O ja pierdolę.. - komentuje – ale z drugiej strony to dobrze – dodaje po chwili.
- Czyli jednak ciebie już dawno powaliło – zauważam ironicznie – nie rozumiesz, co może się za tym kryć?
- No nie wiem, np. to, że się w niej zakochał? - odpowiada pytaniem na pytanie.
- No właśnie? - przedrzeźniam go, robiąc skwaszoną minę. Znów zaciska usta z irytacji.
- Hah, czyli jednak jesteś o nią zazdrosny! - Eureka! Juuuhuuu! Morgi, jesteś moim bohaterem! - no to przynajmniej jej seksu nie brakuje – chce mnie wkurwić i podjudzić. Zabiję go kiedyś. Przysięgam.
- Denerwujesz mnie, Thomas – mówię, ubierając na usta najbardziej fałszywy uśmiech na świecie. Słyszę, jak parska śmiechem. No i z czego rżysz, matole?
- Jesteś zazdrosny o to, że ona sypia z innymi facetami? - pyta, gdy wreszcie się uspokaja. A może dlatego, że już wstawałem, żeby się na niego rzucić – przecież ma do tego prawo. Ty też z niejedną się bzykałeś i po niej i po Sandrze.
- Nie o to chodzi – nie słuchaj jego idiotycznych tekstów, nie słuchaj jego idiotycznych tekstów...
- A o co? - pyta. Znów zaczynam się mieszać.
- No bo..cholera jasna – syczę – no bo to ja byłem jej pierwszym – powiedziałem szczerze i oczekiwałem od niego poważnej odpowiedzi, a nie kolejnej dawki śmiechu. Przeholował. No uduszę go zaraz!
- Ej, no dobra, stary, opanuj się! Przepraszam! - krzyczy, kiedy rzucam się na niego z łapskami i robię mu dźwignię na barku. Zawsze był w tym słaby. Punkt dla mnie. Po kilkunastu sekundach jego jęków, puszczam go. Przez chwilę na jego twarzy widnieje grymas i musi rozmasować bolące mięśnie. I dobrze mu tak.
- Jesteś tego pewny? - pyta po jakimś czasie. Patrzę na niego zrezygnowany.
- Już nie pamiętasz jak to było, gdy rozdziewiczałeś Kristę? Chyba wiedziałeś, że to jej pierwszy raz, kiedy chciałeś się z nią przespać – Morgenstern patrzy na mnie jakimś dziwnym wzrokiem, dopóki nie orientuje się, co mu chodzi po głowie – weź, Thomas, jesteś obrzydliwy! - komentuję z kwaśną miną. Śmieje się.
- Fajne czasy – mówi rozmarzony. Rzucam w niego małym kamykiem. Ma szczęście, że nie trafiam. Zaraz i ja się śmieję. Czyli wychodzi na to, że obaj jesteśmy pojebani.
- To czego ty właściwie oczekujesz, Schlieri? - tym razem pyta już zupełnie poważnie. Przybieram dziwny wyraz twarzy. Bo kompletnie nie wiem, co mam mu odpowiedzieć.
- Nie mam pojęcia – mówię szczerze – ale chcę, żeby mój dzieciak wreszcie wyzdrowiał i chce go mieć przy sobie – dodaję.
- A co z Hanią? - to trudne pytanie. Cholernie trudne, bo to wszystko, co ostatnio na mnie spływa jest skomplikowane. Więc muszę przez chwilę pomyśleć.
- Chyba po prostu nie chcę, żeby wyjeżdżała. Nie wiem, dlaczego. Kiedy myślę o tym, że wraca z małym do Polski to coś ściska mnie w środku.. - mówię wszystko, co właśnie przychodzi mi do głowy, kiedy wyobrażam sobie podobną scenę. Tylko słowa nie mogą precyzyjnie wyrazić tego, co tak naprawdę czuję.
- Chodź, dzieciaku – odzywa się po kilku minutach ciszy, podczas której obaj odpłynęliśmy w swoje myśli – czas zacząć ogarniać swoje życie.
- I właśnie dlatego faceci nie powinni rozmawiać o uczuciach – dodaję z przekąsem, leniwie podnosząc swój tyłek. A ten głupek się śmieje.
- Powtórzysz mi to przy następnej okazji, gdy obaj będziemy pijani – zgrywa się. Więc popchnąłem go tak, że wylądował w trawie i zacząłem biec. Może i jest już na sportowej emeryturze, ale Thomas Morgenstern raczej nigdy nie daje za wygraną.

Wzięłam głęboki oddech, przeglądając się w lustrze. Wyglądałam nienagannie. Granatowa, rozkloszowana sukienka przed kolana pasowała do mojej karnacji. Włosy dziś akurat miałam lekko pofalowane i ułożyły się dość estetycznie. Nie nakładałam mocnego makijażu, co nigdy nie uważałam za żaden atut, tylko lekko podkreśliłam rzęsy czarnym tuszem. Można powiedzieć, że wyglądałam ładnie. Ale tylko z zewnątrz. W środku dygotałam ze zdenerwowania.
- Lucas będzie zachwycony, kiedy cię zobaczy. On woli brunetki – puściła mi oczko stojąca za mną Gloria. Zerknęłam na nią spod byka.
- Chyba wolałabym przypaść do gustu waszym rodzicom – odpowiadam kąśliwie. Ona się uśmiecha.
- Przecież cię polubią – przyznaje jakby to było oczywiste – jesteś matką ich wnuka.
- O którego istnieniu dowiedzieli się tydzień temu. I nie, to nie jest dziecko ich długoletniej synowej, tylko jakiejś nieznanej byłej dziewczyny ich nieodpowiedzialnego syna – dodaję. Gloria wywraca oczami i bierze głęboki oddech.
- Mieli czas, żeby się nad tym zastanowić i spokojnie się do tego nastawić. A poza tym to wina Gregora, nie twoja – rzuca, kiedy wchodzimy do pokoju Adasia. Biorę go na ręce i mocno całuję w czoło. Tylko on może mnie teraz uspokoić. Patrzę na syna i wzdycham, kiedy widzę, w co ubrała go Gloria. Koszulka w owieczki i błękitne spodenki. W ogóle, jak można? Mój syn chyba też nie jest zadowolony z doboru tego stroju, bo ma nadąsaną buzię.
- Mój uroczy, maleńki chłopczyk – mówi do niego, przesładzając głos i zabiera go na ręce. Nie komentuję tego.
Schodzimy na dół, a w kuchni stoi Schlierenzauer. Właśnie pochłania całą butelkę wody naraz. Jest cały przepocony, co sugerują plamy na jego koszulce i mokre włosy. Nie zauważa nas i po chwili ściąga brudną koszulkę. Przyglądam się temu ze wstrzymanym oddechem i jestem zadziwiona moją reakcją. Uśmiecha się, kiedy mnie spostrzega.
- Ładna sukienka – mówi, szczerząc ząbki. Nie odpowiadam. Nadal jestem na niego zła za wczoraj.
Podchodzi do siostry i wita się z dzieckiem, składając na jego główce długi i czuły pocałunek. Widzę, jak cieszy się na jego widok.
- Pójdę z nim na chwilę na dwór – mówi brunetka i kieruje się w stronę tarasu. W tym czasie szatyn podchodzi do mnie i stoimy od siebie w niewielkiej odległości. Próbuje przybrać neutralny wyraz twarzy.
- Nadal jesteś obrażona? - pyta, ale znów milczę. Słyszę westchnienie – przepraszam – dodaje po chwili. Nie chcę patrzeć na jego umięśnioną klatkę, ale moje oczy same tam wędrują – ale podoba mi się, kiedy lustrujesz mnie wzrokiem w taki sposób. - jak on mnie drażni. Ale jednocześnie sprawia, że od wczorajszego przyjazdu wreszcie pokazuje się dawna Hania.
- Wybacz, ale w tym stanie za bardzo mnie nie pociągasz – zauważam kąśliwie – wali od ciebie z pół metra – i tak po prostu się śmieje. Wyprowadza mnie tym z równowagi.
- Dobra, już lecę pod prysznic – mówi rozbawiony – gotowa na wizytę w Fulpmes?
- Nie – odpowiadam szczerze. Widzi, że jestem zdenerwowana.
- Hej – unosi lekko mój podbródek. I wraca do mnie wczorajszy pocałunek... – wszystko będzie dobrze. - Nienawidzę tego, że uwielbiam jego ciepłe oczy.
- Idę na taras – mówię jedynie i oddalam się od niego – a ty się szykuj! - rzucam jeszcze zza pleców.





~ Bo nic nie poradzisz na to, że On już zawsze będzie Twoim ideałem...




***
Tym razem trochę ze strony Gregoa. Dziękuję za komentarze i proszę o jeszcze!

Buziaki :**




sobota, 13 lutego 2016

Trzynaście

Popatrzyłam na stojącego obok mnie Gregora. Był nie mniej zdziwiony tą sceną niż ja. Adaś ujrzawszy taką wielką grupę nieznanych mu osób zaczął panikować. Zauważyłam jak zszokowany patrzy na nich wszystkich i chaotycznie rozgląda się wokół. Po chwili słyszę jego piskliwy płacz, a potem widzę w jego oczach łzy. Próbuję go uspokoić, ale tym razem robi to ktoś inny.
- Chodź tu, synku – zabiera go z mych objęć i sam czule przytula do siebie – nie ma się czego bać, szkrabie – mówi. Patrzę na niego tak inaczej. Tak z zupełnie innej perspektywy. Zadziwia mnie to. I nie zauważyłam tego teraz, a już tamtej nocy, kiedy płakałam, a on mnie uspokajał. Mały tym razem przykleja się do jego koszulki i zaciska na niej swoje małe rączki.
Znów zaczęłam się rozglądać na ten cały tłum wręcz nienaturalnie uśmiechniętych ludzi. Michael i Fettner trzymali po kilka kolorowych balonów, Thomas i jakaś blondynka stojąca obok unosili do góry wielki napis „Witamy w domu, Adaś!”, Stefan i Manu Poppinger, jak przypuszczam, po prostu szczerzyli do nas ząbki, a na samym czele tej parady stała uśmiechnięta od ucha do ucha Gloria, która trzymała na rękach tort.
- No powiedzcie, że wam się podoba chociaż! - odezwała się rozentuzjazmowana brunetka. W poszukiwaniu ratunku, zerknęłam na Gregora. Przyglądał się siostrze z nieukrywanym zaskoczeniem, ale po chwili i na jego ustach zagościł szeroki uśmiech.
- No to pora poznać resztę rodziny tatusia, młody – zwrócił się do chłopca i po upływie kilku sekund, podchodził i przedstawiał go każdemu z osobna.

Siedziałam na oparciu dużego, kremowego fotela z kieliszkiem szampana w ręku. Leniwie sączyłam napój, przyglądając się Stefanowi, który właśnie zabawiał moje dziecko robiąc totalnie głupie miny do Michaela, a ten odpowiadał mu tym samym. Już chciałam mu powiedzieć, że przecież narobi sobie tylko zmarszczek, ale zrezygnowałam. Z kolei Adaś nie mógł opanować swojego śmiechu i pewnie dlatego cała reszta, łącznie z Gregorem, siedziała wokoło niego i również się śmiała. Wszyscy byli nim zachwyceni, a on już dawno zgubił gdzieś swoje zawstydzenie.
- Fajnego macie tego dzieciaka – usłyszałam nad uchem. Obróciłam się w kierunku mężczyzny, który również patrzył z zainteresowaniem na chłopca, a jego niebieskie oczy się śmiały. - muszę kiedyś przywieźć tu Lilly. O ile pozwolisz, oczywiście – dodał, posyłając mi rozbrajający uśmiech. Co jak co, ale uśmiech Thomasa Morgensterna jest nie do podrobienia, dlatego i moje usta samowolnie unoszą się do góry.
- Jasne, będzie nam z pewnością bardzo miło – odpowiedziałam grzecznie, zerkając ukradkowo na Gregora. Nie widział poza nim świata. Patrzył na niego tak jakby właśnie dostał jakiś super odjazdowy kombinezon, który będzie sam za niego skakał.
- Wiesz, że to wszystko to jest prowokacja – powiedział po chwili. Znów na niego spojrzałam, ale tym razem zdezorientowana – to całe dzisiejsze spotkanie.
- Prowokacja? - mam pytajniki w oczach. Znów się uśmiecha.
- Chodzi o Gregora – mówi – chcieliśmy wszyscy pokazać, że jesteśmy po twojej stronie, a nie po jego – patrzę na niego zdziwiona.
- Ale po co? - nic z tego nie rozumiałam.
- Bo tak sądzimy. To jest jak taka....kara dla niego. Za to, co ci zrobił – spuszczam głowę i teraz wpatruję się w ciemne, błyszczące panele – chcieliśmy mu dać do zrozumienia, że bez względu na wszystko wspieramy ciebie i Adasia, a on okazał się totalnym egoistą i cynikiem. - nie odpowiadam, wzdycha – popatrz na niego – więc podnoszą głowę i lokuję spojrzenie w twarz Schlierenzauera – nie widzisz, że tak naprawdę udaje i jest wściekły?
- Wściekły? - pytam – przecież on jest raczej....zadowolony – dodaję niepewnie. Szatyn wciąż uśmiecha się od ucha do ucha i wydaje mi się, że podoba mu się zabawa Stefana.
- Ma napięte mięśnie, że aż mu żyły widać – patrzę na jego ręce, a potem kieruje wzrok na dłonie. Raz po raz zaciska je, niby to dla rozluźnienia – a ta mina to przypomina bardziej kurwiki w oczach.
- Że coo? - parskam śmiechem, bo nie wytrzymuję. Na szczęście reszta tego nie zauważyła, a ja byłam ciekawa, co blondyn powie dalej.
- No tak – sam się przez moment śmieje – jest wściekły, bo nikt nie zwraca na niego przez cały wieczór uwagi. Wszyscy kręcą się wokół ciebie i Adasia, rozmawiamy tylko z tobą. Nie zauważyłaś tego? - spytał, a ja zaczęłam się zastanawiać. Rzeczywiście, cały ten wieczór to mi skoczkowie poświęcali uwagę, a Gloria opiekowała się małym. - on tego nie znosi, wręcz nie cierpi. Mamy go gdzieś, a to nie jest normalny stan rzeczy.
- On naprawdę obraża się za takie coś? - pytam, nie dowierzając. No co za osioł jakiś.
- A myślisz, że dlaczego wiecznie się z nim kłóciłem, jak jeszcze byłem w kadrze? Albo dlaczego to zawsze Gregor był niby tym zabawnym dowcipnisiem, najfajniejszym przystojniakiem z całej drużyny? Dzięki nam, bo my mu na to pozwalaliśmy. A raczej pozwalaliśmy, żeby sobie tak myślał. Taka natura człowieka, nic nie zmienisz... - dodaje niby teatralnie.
- Jesteście okrutni! - przyznaję ze śmiechem – przez tyle lat oszukiwaliście go, że jego zajebistość to tak naprawdę tylko i wyłącznie jego wymysł! - zakrywam usta dłonią, bo Morgi totalnie mnie teraz rozbroił.
- Ale błagam, nie mów mu tego! Bo jeśli dowie się, że jego wyrobiony przez tyle lat autorytet jest jedną wielką ściemą to się chłopak załamie.
- Obiecuję, będę milczeć jak grób – odpowiadam, udając powagę, a później znów wybuchamy śmiechem.
- A tak na poważnie – zaczyna, a ja zerkam na niego z uwagą – naprawdę jesteśmy z tobą i chcemy, żebyś wiedziała, że nie pochwalamy jego postępowania i tak łatwo mu tego nie wybaczymy – mówi, patrząc mi prosto w oczy. Jego tęczówki przybrały teraz zimny odcień. - gdybyśmy cokolwiek wtedy wiedzieli, zauważyli jakieś wasze wiadomości...nie wiem...gdyby nam o tobie napomknął...my byśmy inaczej zareagowali. To jest jego życie, ale z pewnością nie zostawilibyśmy tej sprawy tak, jak on to zrobił..
- Thomas, nie trzeba – przerywam mu i kładę dłoń na jego dłoni, klepiąc ją delikatnie – dziękuję, ale teraz to nie ma znaczenia. Najważniejszy jest przeszczep.
- Wiem – odpowiada z westchnieniem – ja sądziłem, że się rozstaliście. W ogóle zresztą nie wiedziałem, że to między wami trwało aż przez tak długi czas – kiwam lekko głową ze zrozumieniem. Thomas to naprawdę fantastyczny człowiek. Wiedziałam to już wtedy, kiedy go poznałam w Zakopanem, a utwierdziły mnie w przekonaniu kolejne wspólne spotkania.
- Dziękuję za to wsparcie z waszej strony...jestem przecież dla was obcą osobą – mówię, bawiąc się nerwowo splecionymi dłońmi.
- W tej chwili jesteś chyba jedyną osobą, która może Gregora w jakiś sposób ogarnąć i zrobić z niego odpowiedzialnego faceta. Albo raczej to wasz syn jest tym głównym czynnikiem – stwierdza – a poza tym tu chodzi o dzieciaka, o poważną sprawę....właściwie o rodzinę, o którą on już dawno powinien zadbać. I nie jesteś dla nas obca, bo przecież kilka razy już się widzieliśmy – dodaje z uśmiechem.
- Dawno i zapomniane – mówię z przekąsem. Ale z drugiej strony cieszę się, że mimo ich popularności nie zostali bezdusznymi snobami i że tak szczerze się nami zainteresowali.
- Jakby ten kretyn znowu popełnił jakąś gafę albo po prostu będziesz miała go tu dosyć to wystarczy jeden telefon, a już my obijemy mu mordę – i znów się śmieję. I znów napotykam ukradkowe spojrzenie szatyna. Takie samo, kiedy rozmawiałam z Bartkiem. Powoduje, że szybko wracam na ziemię.
- Sabrina.. - zaczynam z wahaniem – to już tak na zawsze? To ta jedyna? - pytam, znów kierując na niego spojrzenie. Wiem, że patrzy teraz na nowo przeze mnie poznaną blondynkę. Ma takie coś w oczach...myślę, że każda kobieta chciałaby zobaczyć właśnie podobny wyraz w oczach swojego faceta. Mimowolnie się uśmiecham.
- To wszystko jest nie mniej skomplikowane niż z tobą i Gregorem – kiwam głową, bo pamiętam, jak rozstawał się z Kristiną. Ta burza wszystkiego. Małe dziecko. Rozdarcie i właściwie niezdecydowanie. To do Gregora dzwonił w środku nocy i to szatyn jechał mu na ratunek przed kolejnym zalaniem się w trupa. - ale kocham ją. Tak...pewnie i stanowczo. Wiemy, jakie mamy oczekiwania, jak planujemy przyszłość, bo jesteśmy na tyle dojrzali, że wiemy, czego każde z nas pragnie. I nasze plany się nie wykluczają – przerywa na chwilę – ale Sabrina bardzo pokochała Lilly i mała też i do niej się przywiązała. Nikt nigdy nie okazał mi takiego wsparcia, jakie daje mi teraz ona. Nie umiem tego wytłumaczyć w logiczny sposób...
- Bo już nie jesteś zakochany, Thomas. Ty kochasz. Dojrzale i ze zrozumieniem. To jest różnica – uśmiecham się do niego. Blondynka w pewnym momencie łapie spojrzenie swojego chłopaka i po chwili znajduje się obok niego. Widzę w ich spojrzeniu wzajemne uwielbienie. Dlatego teraz oddalam się od nich, szepcząc ciche „przepraszam”, i zajmuje miejsce u boku Glorii.

- No chodź tutaj do wujka Stefana ty mały rozrabiako – no jak tu się nie śmiać na widok miny Stefana, który właśnie formuje swoje usta w dzióbek i próbuje pocałować Adasia. Wygląda przy tym przekomicznie i przypomina typową ciocię, która przychodzi w odwiedziny. Gregor wywraca oczami.
- Dobra, uspokój się Stefan, bo nie wiem, czy wiesz, ale robisz sobie siarę – mówi szatyn i szybko zabiera małego na ręce. Unoszę brew, ale powstrzymuję się od komentarza. Za to Stefan wygląda teraz tak jakby mu ktoś zabrał paczkę ciastek od Mannera.
- Nie masz w sobie za grosz wrażliwości – odpowiada buntowniczo i znów uśmiecha się do chłopca – papa Adaś, wujek już niedługo odwiedzi cię razem z ciocią Marisą – mówi, dostosowując głos do dziecka i obcałowuje jego rączki. Chłopiec bardzo go polubił i teraz śmieje się na ten gest – Marisa będzie wniebowzięta jak go pozna, zobaczycie – dodaje tym razem do naszej reszty.
- Dobra, ogarnij się już, bo Adaś się w końcu ciebie wystraszy – odzywa się stojący za nim Michael i lekko odsuwa bruneta od Gregora. Jednak kraftowa buźka nie przestaje się cieszyć.
- On jest taki uroczy, że mogłabym go schrupać. Fajnie jest mieć takiego malucha w domu – powiedziała z nieukrywanym wzruszeniem Sabrina. Thomas zerknął na nią znacząco i coś mi się zdaje, że szybko pomoże spełnić jej marzenie. Popatrzyłam na Gregora. Miał zimne spojrzenie. Mi też zrobiło się dziwnie, bo przecież to nie my mamy malucha w domu, tylko to ja go wychowuję. A poza tym nasza trójka w ogóle nie przypomina żadnej rodziny.
- W razie jakiejś potrzeby dzwońcie – mówi Manu Fettner – wiecie, że mieszkam blisko, więc gdyby się coś działo, wystarczy jeden telefon – dodaje, a ja uśmiecham się do niego z wdzięcznością. Manuel ma w sobie coś takiego, że po prostu przyciąga do siebie ludzi. Nigdy dużo z nim nie rozmawiałam i dziś też wcale nie byliśmy w stosunku do siebie wygadani, ale mimo tego jakoś mimowolnie zyskuje moją sympatię.
- Dziękujemy – mówię niepewnie za siebie i za Gregora, który wyjątkowo milczy. Może teoria Thomasa to wcale nie jest żadne bzdura?
- Dobra, zbieramy się ludzie. Oni mieli za sobą podróż, a poza tym Adaś chyba zaraz zaśnie – wtrąca Poppi. Zerkam szybko na syna i faktycznie zauważam, że ułożył się wygodnie w ramionach ojca, a jego oczka powoli się zamykały. Zauważam też, że często przyłapuję się na tym, że rzeczywiście myślę o Gregorze, jak o jego ojcu. Jakbym wreszcie coś zrozumiała. Wiedziałam, że nie mogę tak szybko pozwolić mu zasnąć, bo musi jeszcze zjeść i wziąć lekarstwa. Bez tego się nie obejdzie.
Jak na zawołanie cała ta gromada kierowała się do drzwi wyjściowych. Każdy dodał jeszcze jakieś miłe słowo i pożegnał się z chłopcem, a już po chwili Gregor mógł zamknąć drzwi na klucz. W domu została z nami jeszcze tylko Gloria.
- Jesteście źli? - pyta zmartwiona, kiedy wracamy do salonu. Zaczynam zbierać brudne naczynia ze stołu, by jakoś ogarnąć ten bałagan. Gloria nie zastanawiając się długo, dołącza się do mnie.
- Nie, skąd – odpowiadam jej spokojnie – to bardzo miłe, że wpadliście na taki pomysł. I w ogóle dziękuję za tą całą troskę o mnie i małego... - dodaję, uśmiechając się do niej pogodnie. Czułam się nieswojo, wśród tej całej grupy, bądź co bądź, obcych mi ludzi i z ulgą pożegnałam ich te 5 minut temu.
- Chciałam, żebyście oboje poczuli się jak w domu i wiedzieli, że macie wsparcie – mówi po chwili. Zerkam na nią.
- Gloria, to tylko tymczasowy dom. Nie taki na zawsze – odpowiadam ostrożnie. Teraz to ona patrzy na mnie z uwagą.
- Ale to też już zawsze będzie dom Adasia, wiesz o tym.
- Może..nie wiem...na jakieś wakacje, święta. Wiesz, że po przeszczepie wracamy na stałe do Polski – odparłam stanowczo. To, że trochę dogaduję się ze Schlierenzauerem, a Adaś zyskał w nim ojca nie oznacza, że wywrócę wszystko do góry nogami i przeprowadzę się do Austrii.
Usłyszałyśmy kroki i obie odwróciłyśmy się w kierunku wejścia do salonu. Stał tam z małym na rękach i przyglądał mi się ze smutkiem. Usłyszał, wiem to.
- Obudź go Gregor, przecież musi wziąć leki – mówię po chwili. Gregor niechętnie szturcha śpiące dziecko i próbuje go obudzić. Chłopiec zaczyna marudzić. Westchnęłam. - podaj mi go – dodaję i podchodzę do niego. Szatyn odsuwa się ode mnie na krok, a ja muszę wziąć głęboki wdech.
- Poradzę sobie – mówi pewnie i patrzy mi zacięcie w oczy. W tym samym czasie Adaś się wierci i jest niezadowolony. Szatyn zaczyna go spokojnie kołysać.
- Ja go nakarmię, Hania – obok mnie pojawia się uśmiechnięta brunetka - Gregor, nie pokazałeś Hani jeszcze piętra – zwraca się do brata.
- Wiem jak wygląda jego dom, Gloria – odpowiadam i uciekam wzrokiem przed spojrzeniem Schlierenzauera. Jestem pewna, że właśnie pomyśleliśmy o tym samym.
- Jest tu trochę zmian, a poza tym faktycznie chciałbym ci coś pokazać – mówi i znów na niego patrzę. Z największą ostrożnością podaje dziecko brunetce.
- Gloria, kaszki są w walizce – mówię, kiedy kieruje się z nim do kuchni i coś do niego szepce.
- Spokojnie, zrobiłam zakupy – odpowiada z przekąsem, odwracając się do mnie na chwilę – i wiem, jak zająć się małym dzieckiem, więc nie panikuj, daj się ciotce nacieszyć pierwszym bratankiem i zmykaj z nim na górę – odpowiada tonem nie podlegającym dyskusji.
- Chodź – czuję, jak skoczek chwyta mnie za rękę. Na jego ustach gości lekki uśmiech. Po chwili kierujemy się schodami na górę. Puszczam jego rękę, bo mimo tego, że wcale mi to nie przeszkadzało, to jakoś nie mogłam tak po prostu go dotykać.
- Co właściwie chcesz mi pokazać? - pytam z ciekawością.
- Zaraz zobaczysz – odpowiada oględnie. Kiedy znajdujemy się już na piętrze, wspomnienia wracają z podwójną siłą.
- Tu będzie twój tymczasowy pokój – wskazuje na pierwsze drzwi od schodów, gdzie zawsze znajdował się pokój gościnny. Kątem oka, przez uchylone drzwi zobaczyłam stojące tam walizki. Kiwnęłam głową i poszliśmy dalej. Z westchnieniem zerknęłam na drzwi znajdujące się 2 metry dalej. Prowadziły do jego sypialni, a tam była też jego osobista łazienka. Wszystko, dosłownie każda z tych wspólnych nocy uderzała we mnie wspomnieniami. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, bo to powodowało u mnie palpitację serca.
Stanęliśmy przy innych drzwiach. Spojrzałam na niego z pytajnikami w oczach.
- To też pokój gościnny – stwierdzam. On znów się uśmiecha.
- Już nie – mówi i naciska klamkę, wpuszczając mnie pierwszą. Sięga ręką do włącznika i po chwili widzę to, co chciał mi tak usilnie pokazać. Reaguję na to pojedynczym westchnieniem.
- Jak ci się podoba? - pyta cicho, stając tuż za mną. Czuję jego obecność, jego oddech na moich włosach. Czuję te jego perfumy. Jest za blisko, zdecydowanie. Robię kilka kroków do przodu, po czym nieznacznie dotykam palcami drewnianą ramę łóżeczka. Nieopodal zauważam kolorowy przewijak i karmelowy, bujany fotel. Rozglądam się dalej i teraz podziwiam jasnozielone ściany połączone z tapetą w różnorodne wzorki. Są też niewielkie mebelki, półki pełne misiów i różnych zabawek, nawet wózek. Taki nowoczesny, z pewnością wielofunkcyjny i drogi. Było tu wszystko, co każdy rodzic chciałby zapewnić swojemu malutkiemu dziecku.
- Jest...bardzo ładny – odpowiadam po dłuższej chwili.
- Tylko tyle? - słyszę zrezygnowanie w jego głosie. Odwracam się i znów napotykam to smutne spojrzenie jego ciemnych oczu.
- To idealny pokój dla małego dziecka, Gregor – odpowiadam, ale nie jest usatysfakcjonowany. Chciał usłyszeć coś więcej, coś od serca. Ale czy ja miałam rzucać mu się na szyję ze łzami w oczach i dziękować za coś, co powinnam zobaczyć tak naprawdę będąc jeszcze w ciąży? Nie pałałam takim optymizmem. - kiedy zdążyłeś to wszystko urządzić? - pytam, powracając do badania wnętrza. Wszystko było tu piękne, nowoczesne, oryginalne. W życiu nie byłoby mnie stać na taki pokój dla Adasia. Ale jego łóżeczko w Zakopanem też było urocze i nie zamierzałam pokazać Gregorowi, że w czymś jest ode mnie lepszy.
- Kiedy byliśmy u ciebie. Trochę kupowałem w Internecie, trochę rzeczy zleciłem Glorii. Chciałem, żeby nasz syn i tu miał swój dom – zamykam na chwilę oczy. Nie umiem tak po prostu podzielać jego planów. Jeżeli sądzi, że będzie zabierał dziecko na dłużej do Austrii i to jeszcze beze mnie, to się przeliczył.
- Zobaczymy jak to będzie – mówię oględnie i krzyżuję ręce. Czuję jego wzrok na sobie.
- Hania, nawet jeśli zdecydujesz się pozostać z małym w Polsce to on i tak będzie tu przyjeżdżał – jest zdeterminowany. A ja zaczynam się irytować.
- Pozwól, że to ja będę decydować o tym kiedy, gdzie i z kim będzie przebywał mój syn – odpowiadam cicho, ale chłodno. Widzę, jak zaciska usta.
- Pamiętaj, że ja też jestem jego rodzicem i mam swoje prawa.
- Nie jesteś jego prawowitym opiekunem, Gregor – stwierdzam zadowolona. Oddycha głośno.
- To się może bardzo szybko zmienić.
- Jeśli ja nie zmienię dokumentów to niczego nie zyskasz – mówię głośniej.
- Są jeszcze inne sposoby, takie jak testy DNA i sprawa o ojcostwo – odpowiada pewnie. Zaskakuje mnie. Nie sądziłam, że może posunąć się do takiego stwierdzenia.
- Grozisz mi sądem? - pytam niemal piskliwie i powoli do niego podchodzę. Teraz jestem już wściekła – ty masz czelność czegokolwiek się ode mnie domagać?
- Jeśli dobrowolnie nie ułatwisz mi tego, bym uznał Adasia jako syna na mocy prawa, to niestety, ale będę się tego domagał w sądzie – dodaje. Szokuje mnie. Nie mogę uwierzyć, co do mnie mówi.
- Ty świnio! - krzyczę. - po jednym tygodniu twoich marnych starań oczekujesz, że tak łatwo zmienię moje postanowienie i udzielę ci do niego jakichkolwiek praw?! Ty jesteś stuknięty!
- To mój syn, Hanka! - teraz i on krzyczy. Podchodzi na tyle blisko, że zaczynam się go bać. Naprawdę mnie przestraszył, do takiego stopnia, że nie mogę z siebie wydusić słowa.
Odsuwam się od niego na bezpieczną odległość i wiem, że on zrozumiał. Jego wyraz twarzy momentalnie złagodniał. Siada na fotelu i ociera twarz dłońmi.
- Hania, ja go kocham, rozumiesz? - odzywa się po kilku minutach – chcę mu dać nazwisko, chcę, żeby był częścią mojej rodziny. Chcę, żeby miał gdzie tutaj przyjeżdżać i w najbliższej przyszłości i przez resztę życia. To jest też jego dom.
- Nie ty będziesz dyktował mi warunki – odpowiadam cierpko. Patrzy na mnie z bólem w oczach, ale po chwili przytakuje.
- Dobrze, ale obiecaj, że kiedyś mi to wszystko umożliwisz – z pewnym wahaniem i niechęcią kiwam lekko głową. Nie patrzę na niego. Nie chcę dać mu satysfakcji.
- To twoje dziecko, więc kochasz go najmocniej na świecie – i znów odzywa się po dłuższej przerwie – więc jeśli chcesz, by jego życie było idealne, nie będziesz mogła mi go odebrać. Albo raczej mnie jemu. Będzie potrzebował mnie tak samo mocno, jak ciebie – teraz stoi kilka centymetrów ode mnie. Wbijam ślepe spojrzenie w jego koszulkę, nie mając odwagi patrzeć mu w oczy. Jednak on nie daje za wygraną i lekko unosi mój podbródek – stwórzmy mu dom, Hania. Razem.
Patrzę w jego czekoladowe oczy zdezorientowana. Nie rozumiem jego słów.
- Co masz na myśli? - pytam. Na moment milknie.
- Stwórzmy mu razem rodzinę, tutaj. Obydwoje. Chociaż spróbujmy... - dopiero po kilku sekundach dociera do mnie sens tych zdań. Jak oparzona odsuwam się od niego i kręcę energicznie głową.
- Nie, Gregor. Nie ma mowy – zaprzeczam szybko – nie będę z tobą, nie potrafiłabym już tak samo jak kiedyś...nie ufam ci... - nie umiem dobrać słów. Nie wiem, co mam mu powiedzieć. Zdaje sobie sprawę, że to, co mi proponuje wynika nie z uczucia a z czystego rozsądku i miłości do syna – to jest po prostu niemożliwe.
- Kłusek jest lepszym kandydatem ode mnie? - pyta, nie kryjąc ironii w głosie. Prycham. No bo jak on może być taki dziecinny?
- Ty nic nie rozumiesz, Schlierenzauer – odpowiadam mu chłodno – zraniłeś mnie kiedyś do takiego stopnia, że nie potrafiłabym już z tobą być. Nawet dla Adasia – mówię, patrząc w jego oczy. Cholera jasna, tylko dlaczego mój organizm tak bardzo zaprzecza moim słowom? Dlaczego właśnie teraz roztapiam się pod jego spojrzeniem, a moje serce niemal krzyczy, by zrobił coś więcej.
- Nic już do mnie nie czujesz? - pyta szeptem. Przechodzi mnie dreszcz. Mam taki mętlik w głowie, że nie umiem odpowiedzieć ani tak ani nie. Po prostu sieczka w mózgu uniemożliwia mi logiczne myślenie.
Delikatnie, bardzo delikatnie dotyka mojego policzka. Mimowolnie rozchylam usta, to działa na mnie jak jakiś impuls. Nie potrafię się powstrzymać od patrzenia w jego czekoladowe oczy, wdychania jego zapachu. Nie kontroluję już mojego ciała, które zbliżyło się do jego ciała. Nie umiem odgadnąć jego uczuć, ale teraz nie zachowuje się tak jak wtedy, gdy pocałował mnie w kuchni. Wiem, że kieruje nim coś innego.
I po chwili czuję jego ciepłe wargi na swoich. Muska mnie nimi jakby niepewny, a ja tak ochoczo na niego reaguję. To nie jest ani namiętny, ani mocny pocałunek. Bardziej przypomina dotyk motyla.
Trwa to tylko moment, bo szybko się od niego odsuwam. Mój uraz do niego zbyt mocno daje o sobie znać i wygrywa z chęcią zatopienia się w jego ramionach.

- Sęk w tym, że to ty nic do mnie nie czujesz, Gregor – szepczę, kiedy udaje mi się odzyskać głos. Nie czekam na jego odpowiedź, nie chcę jej znać. Opuszczam pokój, nim zdoła mnie zatrzymać.








~ Bo nawet nie zdawałaś sobie sprawy, jak łatwo jesteś w stanie mu uledz...





***
I co o tym myślicie? :)

<33

wtorek, 9 lutego 2016

Dwanaście

Stałam z zaszklonymi oczami patrząc na całą moją rodzinę, która właśnie odwiozła nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że wyjeżdżam na co najmniej rok, a nie tylko na kilka tygodni. Mama płakała, Baśka zachowywała się za cicho, jak na nią, a tata patrzył na mnie z troską. To on najdłużej z nich wszystkich mnie przytulał, mówiąc słowa otuchy. Mama za bardzo panikowała, jak zawsze. Basia chciała lecieć z nami, ale zaraz miała zacząć się szkoła, więc to i tak nie miało sensu.
- Tylko dzwoń do nas codziennie i mów, jak sprawy się mają – powiedziała ze wzruszeniem mama, raz po raz gładząc moje włosy. Uśmiechnęłam się do niej pogodnie i zapewniłam ją, że będę tak robić. Kiedy ściskałam się z Baśką, nie zamieniłyśmy ani jednego słowa. Każda z nas zna swoje myśli i po prostu nie było takiej potrzeby. Wiem, że mam jej wsparcie, choć będziemy od siebie ponad 600 km.
W niewielkiej odległości od tej rozemocjonowanej grupki stał Bartek. Był bardzo skupiony i poważny. Obserwował każdy mój krok i nie zmienił mimiki twarzy nawet, kiedy do niego podeszłam. Po prostu patrzył mi w oczy.
- Bądź bezpieczna – mówi w końcu i wbrew moim oczekiwaniom, delikatnie głaszcze mnie po policzku. Uśmiechnęłam się do niego lekko, bo to był całkiem przyjemny gest.
- Przyjechałeś aż do Krakowa, by powiedzieć mi tylko te dwa słowa? - pytam. Uśmiecha się. Dobrze wiem, dlaczego przyjechał.
- Nie mogłem puścić cię z nim bez pożegnania – odpowiada, a po chwili oboje milkniemy.
- Wiesz, że to może się nie udać – mówię.
- Uda się, zobaczysz – zapewnia mnie – Adaś będzie zdrowy, bo będzie pod opieką super lekarzy.
- Ale dawca..
- Dawca też się znajdzie. Jeśli nie Gregor, to ktoś inny – przerywa mi, a ja lekko kiwam głową – obiecaj mi tylko jedno – patrzę na niego niespokojnie.
- Co takiego?
- Że nie dasz mu się omamić – i znów to samo. On nigdy nie zapomni...
- Nie dam – odpowiadam dla świętego spokoju. - nie będę miała okazji, żeby zajmować się bzdetami.
- Będziesz go teraz potrzebowała bardziej, niż kogokolwiek innego, a to może doprowadzić do wielu rzeczy.
- Bartek, nie w głowie mi teraz romanse – odparłam z westchnieniem. Widzę, jak zaciska wargi.
- To ojciec twojego syna i tu nie chodzi o romans. Po prostu już zawsze będziecie ze sobą blisko ze względu na Adasia – mimowolnie odwracam się w kierunku Schlierenzauera. Stoi obok moich rodziców z Adasiem na rękach i przypatruje się nam intensywnie. Tak samo jak wtedy, dwa dni temu. Powracam do Kłuska.
- Masz zbyt wybujałą wyobraźnię, Kłusek – próbuje obrócić jego słowa w żart – może zacznij pisać jakąś książkę – unosi jedną brew do góry.
- Nie udawaj – mówi.
- Chyba mój tatuś doskonały się niecierpliwi – muszę zakończyć tą rozmowę, która znów zmierza na niewłaściwy tor. Jego uśmiech przygasł. Mimo wszystko był dla mnie ważny i nie chciałam go martwić – uściskasz mnie, czy mam sobie pójść? - pytam z rozbawieniem. Po chwili wahania już tonę w jego niedźwiedzim uścisku. Takim przyjacielskim, przyjemnym. Czuję, jak całuje mnie w czoło, a gdy unoszę głowę do góry, napotykam jego intensywnie zielone oczy.
- Masz do mnie dzwonić, gdyby coś się działo. W ogóle masz do mnie dzwonić – sprostował, a ja przytaknęłam.
- Obiecuję, słowo harcerza! - odpowiadam, lekko się śmiejąc. Uśmiecha się nieznacznie i znów mocno mnie przytula. Tylko tym razem jakby trochę inaczej, jakby kierowały nim inne pobudki.
- Kocham cię, Hania – słyszę jego szept gdzieś przy uchu. Momentalnie sztywnieję, a w głowie mam mętlik. Nie chcę go tracić, nie w ten sposób..
- Bartek.. - próbuje się od niego odkleić, ale on mnie wyręcza. Widzi mój wyraz twarzy i wie, co właśnie myślę.
- Idź już, bo on zaraz tu przyleci i i tak mi ciebie wyrwie – mówi ze śmiechem. I ja się uśmiecham, chodź chyba tylko dla pozorów. Po kilku sekundach stałam już u boku drugiego ze skoczków.
- Wszystko w porządku? - pyta, bo widzi moją minę. Muszę się uspokoić, dlatego zabieram z jego rąk zasypiającego Adama i mocno go do siebie przytulam.
- W porządku, Gregor. Chodźmy już – nie naciska. Ostatni raz zerkam na machającą do nas rodzinę. Kłuska już tam nie było.
- Hej, a ja?! - patrzę w bok i widzę biegnącą w naszym kierunku Klaudię. Uśmiecham się promiennie na jej widok.
- Myślałam, że o nas zapomniałaś – zagaduję do dziewczyny wesoło. Przytulała mnie już, zanim na dobre do nas podeszła. Klaudia była drobną, jasnowłosą blondynką o niebieskich oczach. Taki idealny typ urody preferowany przez Niemców i Austriaków. Skąd to wiem? Po pierwsze ma wśród skoczków wielu przyjaciół o pochodzeniu niemieckim, którzy przy każdej okazji oblegają ją na konkursach.
Kilka lat temu, kiedy do Wisły pierwszy raz w życiu przyjechał Andi Wellinger, Klaudia zrobiła na nim takie wrażenie, że już 3 dni później pisał do niej miłosne wiadomości. Chociaż jest od niego grubo o 3 lata starsza! Ale Klaudia zawsze wiedziała jak się wkręcić w to całe „skoczne” towarzystwo i jak zaskarbić sobie sympatię skoczków. Ja jakoś nigdy się w ten sposób nie zachowywałam choć tak samo jak ona z niektórymi skoczkami znam się bliżej.
A powód numer dwa? Bo widzę jak łakomo patrzy na nią Gregor...
- Utkwiłam w korku na autostradzie, wyobrażasz to sobie?! - mówi podniesionym głosem – przecież to jest jakiś idiotyzm!
- To jest po prostu lato i polskie drogi – odpowiadam jej z uśmiechem.
- Będę za wami tęsknić – dodaje po chwili – mam nadzieję, że będziesz się tam dobrze czuła.
- Najważniejsze, żeby Adaś wyzdrowiał – kiwa głową na potwierdzenie.
- Co ja bez ciebie tutaj zrobię? - pyta ze zrezygnowaniem. Unoszę ramiona i się śmieję.
- Kogoś sobie znajdziesz na pocieszenie – odpowiadam. I ona się śmieje. Patrzy na mnie znacząco, a ja wiem, co to spojrzenie znaczy. Czyli już jest coś nowego na rzeczy...
- Ciocia będzie za tobą tęsknić, łobuzie – odzywa się do chłopca, a potem całuje go w czoło. Widzi, że mały zasypia, dlatego nie próbuje brać go na ręce. - jak następnym razem się zobaczymy, to masz być zdrowy, zrozumiano? - mówi, głaszcząc go po główce. Tak z troską. Ona też się o niego martwi.
- Zadzwoń do mnie, jak już będziesz na miejscu – mówi poważnie. Kiwam na zgodę.
- Obiecuję.
Obejmuję ją mocno i całuję w policzek. I między nami nie trzeba mówić nic więcej. Jest dla mnie jak druga siostra, choć obie tworzymy zupełne przeciwieństwa. Jednak to ona wyciągała mnie z dołka po rozstaniu ze Schlierenzauerem i to ona spełniała moje ciążowe zachcianki. Wtedy brakowało jej tylko na sali porodowej, choć niewiele było trzeba, by się naprawdę tam znalazła. I mimo tego, że teraz rzadko się widujemy, bo pracuje w Warszawie, nasze relacje nie uległy osłabieniu.
Wracam do Schlierenzauera. Czuję, jak delikatnie obejmuje mnie w pasie i razem kierujemy się w stronę bramek. Ostatni raz odprowadziłam wzrokiem swoją rodzinę i przyjaciółkę. Moim jedynym marzeniem było być już na miejscu.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie zajęliśmy swoje miejsca w samolocie. Za niewielkim okienkiem można było zaobserwować cudny widok bezchmurnego nieba. W tej chwili działał on na mnie uspokajająco.
- Nie sądziłem, że aż tak dobrze rozumiecie się z Kłuskiem – i na tyle ze spokojnej podróży. Zerknęłam na siedzącego obok szatyna, który właśnie głaskał rączkę śpiącego już chłopca. Uśmiechnęłam się i poprawiłam delikatnie kocyk, jakim go przykryliśmy.
- Co to za pytanie? - odparłam, nadal wpatrując się w synka. Chyba jedyną rzecz, jaka mi w życiu wyszła.
- Normalne. - mówi. Spoglądam na niego. Patrzy mi w oczy, a ja nie mogę odgadnąć, o co mu chodzi.
- Przyjaźnimy się - odpowiadam po chwili. Ale to, co jest między nami chyba już nie można nazwać zwykłą przyjaźnią. Zaszliśmy za daleko...zbyt daleko. I to wcale nie jest tak, że jestem jakąś zimną suką. Nigdy przed tym wszystkim nie żywiliśmy do siebie jakichś głębszych uczuć, poza przyjaźnią. Chyba dobrze się dogadywaliśmy, a po narodzinach Adasia, Bartek był jedną z nielicznych osób, które mnie wspierały. A ta sytuacja...wyszła po prostu spontanicznie. Ja dopiero, co urodziłam dziecko, czułam się samotna, zagubiona i taka wypompowana. On pokazał mi, że wszystko przede mną, że dopiero zaczynam stawać się dojrzałą kobietą i powinnam się taką czuć. Przez taką jedną głupią rozmowę o swoich problemach, poszliśmy do łóżka. On, bo jego związek zaczynał się sypać. Ja, bo byłam na tyle beznadziejna i zakompleksiona, że skorzystałam z pierwszej lepszej okazji na rozładowujący to wszystko seks. I nic więcej. Z mojej strony to była po prostu jedna noc, która niczego nie zaczynała i nie obiecywała. Z resztą Bartek po niedługim czasie zszedł się z Kaśką i wydawać by się mogło, że nie wracamy do sprawy. A tutaj takie coś. To, co powiedział mi na lotnisku przeszło granice mojej wytrzymałości. Nie chciałam go stracić jako przyjaciela, ale nie mogę dawać mu nadziei na coś, czego nigdy między nami nie będzie z wielu istotnych powodów.
- Dziś lepiej się czujesz? - pyta, a ja w jednej sekundzie przypominam sobie o mojej kolejnej histerii. Bałam się tego tematu i miałam nadzieję, że szatyn go nie poruszy.
- Przepraszam..nie powinieneś widzieć mnie w takim stanie – odpowiadam cicho. Czuję się zażenowana tym, co się wczoraj stało, a Gregor był ostatnią osobą, której chciałam pokazać się z takiej strony.
- Za co, Hania? Za to, że cię to wszystko przerasta? - pyta, a ja znów patrzę w te jego oczy. Czemu tak bardzo je uwielbiam? - musisz dać upust tym wszystkim nerwom, bo nie dasz rady sama tego wszystkiego udźwignąć.
- Gregor, proszę...ja nie chcę o tym rozmawiać – szepczę. Kiwa głową i lekko się do mnie uśmiecha. Teraz czuję się lepiej.
- Wczoraj...jak zasnęłam..to..
- To położyłem cię do łóżka i sobie poszedłem – kończy za mnie.
- Dziękuję.. - mówię tyle, na ile mnie w tej chwili stać – i za posprzątanie tych zużytych chusteczek także.. - słyszę jego cichy śmiech. Mimowolnie i kąciki moich ust unoszą się ku górze.
- Ja go naprawdę kocham, Hania – usłyszałam po dłuższej ciszy. Gregor wciąż delikatnie dotykał chłopca i po prostu mu się przypatrywał. Nie chciałam teraz rozjuszać tego całego konfliktu między nami, ani się z nim droczyć.
- Wiem...pokazujesz to – mówię spokojnie – ale tydzień to za mało na nadrobienia tak długiego czasu, Greg...
- Wiem... - przyznaje cicho. I znów zapada kilkuminutowa cisza. Błoga, jak dla mnie.
- Jest coś pomiędzy tobą a Kłuskiem? - zaskakuje mnie na tyle, że prawie krztuszę się własną śliną na to pytanie.
- Co ma piernik do wiatraka? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Chciałbym wiedzieć, czy zamierzacie zostać parą. Przy tym wszystkim chodzi również o mojego syna – odparł, a ja patrzyłam na niego z otwartymi ustami.
- Nie bądź bezczelny, Schlierenzauer – czemu on zawsze musi wszystko zepsuć? Kiedy udaje nam się spędzić 20 minut w spokoju i na normalnej rozmowie.
- No chyba zadaje normalne pytanie – mówi jak gdyby nigdy nic.
- W takim razie jakie masz zamiary względem Sandry? - pytam, mierząc go wzrokiem.
- Co? - wyraźnie się zmieszał.
- No chyba zadaje normalne pytanie – przedrzeźniam jego słowa – rozstaliście się nie tak dawno temu, więc może coś jeszcze z tego będzie – mówię. Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie – czemu właściwie już nie jesteście razem, co Schlieri?
- Nie chcę o tym rozmawiać – odpowiada krótko. Prycham.
- Dlaczego? Robisz z tego jakąś tajemnicę?
- Nie – mówi twardo i dobitnie. Wkurzył się – po prostu to jest tylko i wyłącznie moja prywatna sprawa.
- Przeciez między nami od teraz już nie ma żadnych tajemnic i prywatnych spraw– odparłam – mamy syna i musimy mówić sobie o naszych planach na przyszłość – stwierdzam cierpko. Widzę jak się niecierpliwi. Trafiłam w jego czuły punkt.
- Powiedziałem ci, że nie mam ochoty o tym rozmawiać. To nie twoja sprawa.
- Jesteś nie fair – odpowiadam stanowczo. Wypuszcza głośno powietrze, patrząc teraz za okno. Potem ponownie przenosi na mnie swoje spojrzenie.
- Dobra, to najpierw ty powiedz, co jest między tobą a Kłuskiem – mówi po chwili.
- Gregor! - syknęłam.
- No powiedz!
- Nie! Nic ci nie powiem!
- Teraz to ty jesteś nie fair!
- Gregor!
- Tak mam na imię.
- Ughh!
- Albo powiesz albo nici z moich sekretów! - dodaje stanowczo. Znów byłam zła.
- Spałam z nim, ok?! - odpowiadam dobitnie i dopiero po dobrej chwili zdaję sobie sprawę, że powinnam ugryźć się w język. Po jaką cholerę ja to właśnie powiedziałam? Jestem debilką!
Zerkam z niepokojem na Schlierenzauera. Na jego twarzy maluje się zdziwienie. Nie, to raczej szok. Moje serce przyspieszyło na moment swój rytm. Jesteś idiotką...
- Mówisz poważnie? - pyta cicho. Takim innym głosem. Bardziej...przygaszonym.
Spuściłam wzrok, lokując spojrzenie w twarz małego szatyna. Nie odpowiedziałam. Zrozumiał.
- Sandra od jakiegoś czasu nie ukrywała, że nasz związek ją męczy. Że jestem nadal nieodpowiedzialny i dziecinny, mimo że spędziła ze mną 5 lat – zaczyna, a ja odwracam ku niemu twarz. Patrzy teraz gdzieś na podłogę – że oczekuje już czegoś więcej, czegoś bardziej trwałego, a ja nie miałem ochoty na podejmowanie jeszcze jakichś ważnych i konkretnych decyzji. Po...odejściu od ciebie znów spróbowaliśmy. Potrwało to rok, może nawet niecały. Chciałem coś zrobić, zmienić się dla niej. Wiem, że oczekiwała jakiejś deklaracji z mojej strony, może oświadczyn. Myślała już o założeniu rodziny...w końcu ma prawie 30 lat.. - westchnął i zamilkł na moment, zbierając myśli – ja nie byłem jeszcze na to wszystko gotowy, więc nie było i sensu tego dalej ciągnąć. Z resztą....sama mi oznajmiła, że kogoś poznała. I że się chyba na nowo zakochała, więc... - nie dokończył. Nie odezwał się do mnie ani słowem przez resztę podróży. Nie wiem, co nim wstrząsnęło, ale po tym, co powiedziałam, nie zachowywał się już tak samo, jak do tej pory. Przestraszyłam się, bo zapewne w tej chwili myśli sobie o mnie tylko w jeden sposób...Boże, jestem okropna.
Ale czemu mam być na siebie zła? Mam prawo do własnego życia i własnych decyzji. Nie powinnam czuć się winna względem niego za to, co zrobiłam. On potraktował mnie gorzej, a w tym czasie nie byliśmy już parą. Mogłabym być zła na siebie ze względu na Bartka, ale nie jego. A jednak moje sumienie działało w dziwny sposób.

Szybko uporaliśmy się z przejazdem z innsbruckiego lotniska do domu Schlierenzauera. Całą drogę również przemilczeliśmy. Gregor bez słowa wyjął z taksówki nasze rzeczy i rozbudzonego już chłopca. Podał mi dziecko, a sam zabrał się za bagaże. I tyle, bez słowa. Bez niczego.
Dom Gregora z zewnątrz wyglądał tak, jak go zapamiętałam dwa lata temu. Piękny, zbudowany z bali, stojący na jednym z wysokich wzgórz, skąd był idealny widok na Alpy. To osiedle mieściło się na obrzeżach miasta i mieszkało tu kilkanaście rodzin, zapewne pokroju skoczka. Podobał mi się widok piętrowego budynku, otoczonego wysokimi drzewami, które dawały poczucie prywatności. Gdybym mieszkała w takim miejscu, chyba nigdy nie chciałabym stąd wyjeżdżać. Gregor zawsze powtarzał, że to taki jego azyl, z dala od tego miejskiego zgiełku i całego tego zamieszania wokół jego osoby. Tu czuł się swobodnie i tak blisko natury. Taki jego raj na ziemi.
Weszliśmy na podwórko po wcześniejszym wpisaniu przez mężczyznę kodu do bramy. Kiedy chciał otworzyć drzwi wejściowe, zorientował się, że one są już otwarte. Oboje niemało się zdziwiliśmy.
- Co jest.. - mówi, a potem z wahaniem wchodzi do środka. - trzymaj się za mną – kiwam głową na zgodę, bo w tym momencie naprawdę nieco się przestraszyłam. Nie sądzę, że ktoś mógłby się tutaj włamać, skoro teren jest monitorowany, a w domu jest zainstalowany system alarmowy.
Przeszliśmy spokojnie wzdłuż długiego korytarza, po czym weszłam za skoczkiem do przestronnego salonu. Było tutaj cicho, za cicho. Ale nie było też znać śladów jakiegokolwiek włamania.

- Niespodzianka!!!







~ Bo masz przeczucie, że błąd, jaki popełniłaś, już wkrótce da o sobie znać...



***
Witam.
Tak wyglądały kulisy podróży do Innbrucka. Rozdział przejściowy, ale następny będzie ciakawszy ^^
Myślę, że teraz co nieco rozumiecie postawę Hani. Jak myślicie, co teraz czuje Gregor?
Pozdrawiam :)