piątek, 15 lipca 2016

Epilog

MAŁY ODNOŚNIK - PROLOG NOWEGO OPOWIADANIA JUŻ OPUBLIKOWANY!
I put a spell on you

<3


- Wyglądasz jak siedem nieszczęść - wtrąciła, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Nie wiem czy ta uwaga bardziej mnie rozzłościła, czy może rozbawiła, ale z pewnością gdybym miała odrobinę siły to wywróciłabym teraz oczami. Pozostawiłam to jednak bez komentarza.
- Jak się czujesz, skarbie? - spytała druga z nich. Spojrzałam na nią łagodnie.
- Jakby ktoś wypluł mnie właśnie na zimny chodnik, mamo - stwierdziłam po chwili wahania, szukając "odpowiednich" słów, by sprecyzować mój obecny stan. Kobieta lekko się uśmiechnęła i pokiwała głową.
- Czyli całkiem normalnie - uznała powodując, że i ja się uśmiechnęłam.
- A gdzie jest Gregor? - tym razem głos zabrał tata. Tak, TATA. Patrzył na mnie teraz z tak wielką do opisania dumą, z taką czułością, jakiej chyba nigdy od niego nie zaznałam. Jak dobrze było mi wreszcie się z nim pogodzić i odbudować nasze relacje. Spędziliśmy niemal dwa lata na zbędne obrażanie się i unoszenie honorem. To zbyt długi czas na niepotrzebne waśnie. Jesteśmy przecież rodziną, powinniśmy siebie wspierać w każdej sytuacji. Mimo tego, że on to sam zrozumiał, to ja musiałam uczynić pierwszy krok, lecz nie żałowałam. Najważniejsze, że teraz wszystko się układa.
- Zemdlał - poinformowałam rodzinę beznamiętnie. Baśka natychmiastowo wybuchła śmiechem i musiała zakrywać usta przed karcącym wzrokiem mamy. Zauważyłam delikatny uśmiech u ojca. Co jak co, ale mi samej było naprawdę do śmiechu - nie dotrwał nawet do tych najczęstszych skurczy - dodałam - pielęgniarki ponoć podają mu kroplówkę. Lukas z nim siedzi.
- Szczerze powiedziawszy wcale mu sie nie dziwię - powiedział w końcu tata - ja nie miałem zamiaru być przy porodzie żadnej z was.
- Tak, to akurat prawda - zwróciła się do niego mama - ledwo byłeś w stanie zadzwonić po karetkę i sądzę, że spokojnie poradziłabym sobie z dotarciem do szpitala bez twojej pomocy - zachichotałam pod nosem widząc minę ojca. Wymieniłyśmy z Basią porozumiewawcze spojrzenia.
- To dlatego, że takie sytuacje są zbyt stresujące. Porody nie są dla facetów! - odparł z nieukrywaną irytacją. Mama tylko kręciła głową.
- Jak widać wszyscy jesteście tacy sami - dodała jedynie a ojciec wciąż pozostawał naburmuszony. Wybawieniem dla nas wszystkich był dźwięk otwieranych drzwi i głowa Lukasa zaglądająca z wahaniem do środka.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Wchodź, myślałam, że już się tu nie pojawisz - odpowiedziałam trochę zachrypniętym głosem. Mężczyzna, tak, już mężczyzna, wszedł po chwili do środka i stanął przy ramie szpitalnego łóżka uśmiechnięty od ucha do ucha. Zmężniał przez te kilka lat. Urósł przewyższając wzrostem nawet Gregora. Nosił teraz modną fryzurę z wycieniowanymi bokami i krótki, kilkudniowy zarost. Dzięki saneczkarstwu i zajmowaniem się sportem wyrobił sobie figurę, więc wszystkie dziewczyny na ulicach oglądają się za nim jak za bogiem. Sama nieraz przyłapywałam sie na tym, że zerkam na niego ukradkiem, narażając się później na śmieszne pretensje Gregora. Prawdziwy przystojniak.
Długo jednak nie mógł się powstrzymać, by nie podejść do swojej ukochanej i przytulić się do jej pleców. Mojej młodszej siostry, uściślając. Nie, to nie koniec rewelacji. Tak, są razem. Basia po burzliwym związku z Fettnerem w końcu znalazła spokój obok brata Gregora. Wynikła z tego trochę zabawna sytuacja, ale po czasie wszyscy sie z tym oswoiliśmy. Tak jak i z wiadomością, że za pół roku czeka nas ich ślub.
- Jak tam mój tatuś? - spytałam z westchnieniem. Lukas zaśmiał się krótko.
- Dochodzi do siebie. Za chwilę ma tutaj przyjść.
- Pielęgniarka wspominała, że przyniesie dzieciaczki - wtrąciła Basia. W moim sercu od razu zrobiło się ciepło. Poczułam radość, szczęście i falę bezgranicznej miłości. Kiedy tylko dziewczyna wypowiedziała te słowa, drzwi otworzyły się po raz kolejny i do pomieszczenia weszły dwie kobiety ubrane na biało, niosąc na rękach dwa zawiniątka. Ujrzawszy ten widok, miałam ochotę wyskoczyć z łóżka i porwać je w ramiona mimo bólu i zmęczenia.
- Dzień dobry, pani mamusiu. Chyba już troszkę zgłodniałyśmy - usłyszałam wesoły głos a  następnie jedna z pielęgniarek z największa ostrożnością położyła na moje ramiona pierwszą z moich dwóch prześlicznych córeczek. Malutką, owiniętą ślicznym różowym kocykiem i w białej czapeczce z wyszytym imieniem "Anne". To zbyt piękny i wzruszający czas, by go opisać, dlatego nic dziwnego, że z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Spojrzałam na drugie z dzieci spoczywające spokojnie na rękach mamy. Maleńka Blanca wyglądała chyba jeszcze bardziej uroczo. Takie uczucie ogarnęło mnie tylko raz, 7 lat temu, podczas narodzin Adasia. To jest niepowtarzalny moment dla każdej świeżo upieczonej matki.
- Są przecudowne - skomentowała ze wzruszeniem moja rodzicielka. Spojrzałam na nią z zaszklonymi oczami i byłam w stanie jedynie pokiwać głową.
- Pani Kulczycka, lekarz pragnął przy okazji poinformować, że pobrana krew pępowinowa jest już zabezpieczona - odezwała się jeszcze jedna z pielęgniarek.
- Dziękuję bardzo - zdołałam wydukać i powróciłam wzrokiem do moich dwóch pociech. Chciałabym teraz, żeby czas mógł się zatrzymać i pozwolić mi trwać w tej chwili do końca świata. Byłam spełniona.
Drzwi skrzypnęły po raz trzeci w ciągu dziesięciu minut i któż mógł sie w nich pojawić jak nie mój odważny narzeczony? Śmiać mi się chciało, gdy zobaczyłam jego przejęte spojrzenie. Wyglądał chyba gorzej niż ja, miał niemal czysty strach w oczach. Spokojnie moglibyśmy zamienić sie miejscami.
Zaraz za Gregorem wbiegł do sali jeszcze jeden mężczyzna mojego życia. Siedmiolatek stanął obok swojego ojca i kurczowo uczepił się jego ręki, trochę chyba speszony tą całą sytuacją. Z nosa jak zwykle spadały mu okulary i znów niekontrolowanie poprawiał aparat słuchowy. Jak zawsze na podobny widok ogarniał mnie ogromny żal. Ile to dziecko jeszcze będzie musiało wycierpieć? Ile jego młody, osłabiony organizm jest w stanie znieść? Ale wiedziałam, że to wszystko dla niego. To dla naszego syna zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, wierząc w tak zachwalaną potęgę leczenia przeróżnych chorób komórkami macierzystymi pobranymi z krwi pępowinowej od młodszego rodzeństwa. Chcieliśmy mu w jakiś sposób pomóc, by wreszcie położyć kres licznym schorzeniom, które go dotykają. Zaczęło się od drugich urodzin i stopniowej utraty słuchu. Przestał reagować, gdy wołaliśmy jego imię. Płakał, próbował nam zasygnalizować, że coś się dzieje. Aparat nieco poprawił sytuację, by choć być w stanie się z nim komunikować.
Mimo stałego nadzoru lekarskiego nieraz lądowaliśmy z nim na izbie przyjęć z powodu wysokiej gorączki czy niewydolności oddechowej. Wreszcie zaczęły się problemy ze stawami i układem kostnym. Adam przechodził ciężką rehabilitację, kiedy zauważyliśmy u niego trudności z poruszaniem się. Komórki macierzyste są szansą na odbudowę i regenerację szpiku kostnego i stawów. Nigdy nie będzie sportowcem tak jak jego tata. Skoczkiem narciarskim, którym zostać marzył. Ale będzie żył. Będzie miał możliwość na normalne funkcjonowanie, dorastanie i robienie takich rzeczy jak każde zwyczajne dziecko. Właśnie dzięki tym dwóm kruszynkom, jego siostrom.
Westchnęłam głośno i spojrzałam na swojego mężczyznę. Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie, gdy zauważył obecność dziewczynek. Oczy mu rozbłysły, policzki nabrały rumieńców. Patrzył na nie jakby zobaczył ósmy cud świata, niczym zahipnotyzowany. A potem obdarzył mnie takim ciepłym wzrokiem, powodując, że znowu topiłam się pod siłą brązowych tęczówek. Zrobił kilka kroków do przodu trzymając Adasia za rączkę i wciąż nie spuszczając ze mnie spojrzenia. A ja patrzyłam na niego. Kątem oka zerknęłam jak reszta obecnych wychodzi po cichu, a mama kładzie na mojej wolnej ręce drugą z dziewczynek. Po chwili zostajemy sami. Tylko nasza piątka. A on nadal patrzy na mnie jak na swoją królową.
- Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz? - szepnął, po czym złożył na moich ustach długi i czuły pocałunek. Miał mnie. Mógł teraz zrobić ze mną, co chce. Trwało to tylko chwilę, bo zaraz poświęcił całą swoją uwagę dla dzieciaczków - cześć, księżniczki. To ja, wasz tata - uśmiechał się przy tym od ucha do ucha. Znów się popłakałam ze szczęścia słysząc te słowa. Adaś zerkał to na mnie, to na ojca trochę pogubiony w tej sytuacji. Gdy szatyn ucałował główki obu córek, przyciągnął go do siebie i również pocałował.
- Popatrz synku. To twoje młodsze siostry - zaczął łagodnym głosem widząc jego zakłopotanie - ta malutka to Anne - wskazał palcem na noworodka po mojej prawej stronie. Dziewczynka, jak na zawołanie, przekręciła się pod kocykiem. To było takie słodkie - a to Blanca - dodał, łapiąc za rączkę drugie z dzieci. Blanca, w przeciwieństwie do starszej o 10 minut siostry, spała spokojnie z twarzą odwróconą do mojej piersi. Jak mały cudowny aniołek.
Adaś przyglądał się przez moment z konsternacją na oboje z dzieci jakby zastanawiając się jak ma w ogóle zareagować. Zauważyłam jak nieświadomie przybliżył się do Gregora i mocniej do niego wtulił.
- Mamusiu, ale one są jakieś cerwone i bzydkie - stwierdził po chwili sprawiając, że oboje z szatynem wybuchliśmy śmiechem. Chłopiec znów zerkał na nas oboje zdziwiony.
- Kotku, za kilka tygodni będą już ładniejsze - odpowiedziałam synowi, siląc się na poważną minę. Gregor potargał go za czuprynę. - ty też kiedyś byłeś taki malutki - powiedziałam.
- Będziesz musiał stać się teraz odpowiedzialnym starszym bratem - wtrącił jego ojciec, wypinając dumnie pierś i klepiąc go lekko po plecach. Mały zrobił dzióbek udając, że się nad czymś intensywnie zastanawia.
- Ale będzies mnie kochał najbaldziej na świecie, tato? - spytał wreszcie, posyłając Gregorowi błagalne spojrzenie. Och, mój mały cudak.
- Ciebie zawsze będę kochał najbardziej na świecie - odpowiedział mu, biorąc chłopca na kolana i mocniej go do siebie przytulając - ty zawsze będziesz najważniejszy, wiesz?
Właśnie taki obrazek był piękny, Ja, moja druga połówka i nasze dzieci. Rodzina. A w rodzinie jest wielka siła i wola walki.
O życie i zdrowie naszego małego bohatera, który nas połączył.
O danie szczęścia tym dwóm istotkom, które w planach miały być jedną siostrzyczką, a które dzięki swojej obecności wprowadziły do naszych serc ogrom radości. Nawet się nie spodziewałam jak bardzo ich z Gregorem potrzebowaliśmy. Nie chodziło tylko o Adasia, bo przecież pragnęliśmy mieć więcej dzieci. One zasiały w naszym domu coś, czego całej trójce brakowało do pełni szczęścia. Były po prostu kolejną porcją miłości.
O zaspokojenie potrzeb ambitnego skoczka, który nigdy już nie wrócił na skocznie po wykluczającej go ze startów kontuzji kolana. Ciężko mu było przyjąć tę wiadomość. Z trudem udało mu się pogodzić z faktem, że już nigdy nie zdoła zdobyć złotego medalu olimpijskiego, a jego syn nie zobaczy mistrza w akcji. Postanowił zająć się rozwijaniem swoich pasji i zabieraniem naszej trójki w przeróżne zakątki świata. Poświęcił się rodzinie, bo jak stwierdził, to ona jest jego największą motywacją.
A ja? Kim jestem? Co osiągnęłam? Przede wszystkim jestem spełnioną matką, walczącą do ostatniej kropli krwi o swoje dzieci. Jestem partnerką, która chce wspierać i być ostoją dla swojego nieprzeciętnego faceta. Jestem także inżynierem i dobrze zapowiadającym się ekspertem po studiach na niezłej uczelni. Co jeszcze osiągnę? Czas pokaże. Ale dzięki tej czwórce nie boję się już żadnego wyzwania.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała w końcu za mnie wyjść? - odezwał się, patrząc mi głęboko w oczy. Widząc to spojrzenie wiedziałam, że nie mam nic do gadania. W końcu kiedyś musiał postawić na swoim - skończyłaś studia i zdobyłaś stanowisko w Instytucie nie nosząc mojego nazwiska. Połowa twoich współpracowników nie wie kim jestem. Poza tym mamy już trójkę dzieci, Hania. Nie sądzisz, że czas najwyższy się ochajtać? - nie umiałam powstrzymać śmiechu na tę ostatnią uwagę. Kiwałam mu tylko na zgodę.
- Trzeba będzie odwalić niezłe wesele, Gregor - odpowiedziałam, patrząc po kolei na każde z moich dzieci.
- Coś na to poradzimy - również się zaśmiał a potem pocałował mnie w czoło.
Wiem, że nie zawsze będzie pięknie i idealnie. Czekają nas w życiu jeszcze wzloty i upadki, porażki i zwycięstwa. Ale najważniejsze, że mamy siebie. Że należymy do siebie.
Bo jesteśmy dla siebie nawzajem nadzieją na lepsze jutro...


~~ KONIEC ~~



***

Kochane!

Podziękowania za:
- obecność
- każdorazowe przeczytanie rozdziału, za bycie tu ze mną, za docenianie mojej pracy
- prawie 77.000 wyświetleń!
- komentarze, uwagi, spostrzeżenia

To już koniec tej historii. Tworzyłam ją ponad 7 miesięcy, ale jestem z niej zadowolona. Czuję, że zrobiłam duże postępy w pisaniu, ale przede wszystkim jestem usatysfakcjonowana. To opowiadanie było przeze mnie skrupulatnie przemyślane i dopracowane. Wiedziałam, co chcę zawrzeć i jakie zakończenie tu wprowadzić. DZIĘKUJĘ, ŻE TO DOCENIAŁYŚCIE I BYŁYŚCIE OBECNE NA MOIM BLOGU <3 <3 <3 
Jesteście po prostu wspaniałe!

Szczególne podziękowania należą się dla MARZYCIELKI, VERITY, ANETTE 15, MELANII I TUŚKI, które trwały tutaj od początku do końca i pozostawiły komentarze niemal pod każdym rozdziałem. Dzięki, dziewczyny! Jesteście wielkie! Nawet nie wiecie, ile radości mi tym sprawiałyście!
Każda Anonimowa Czytelniczka była dla mnie jeszcze większym motywatorem, DZIĘKUJĘ WAM ZA TO!

Jak domyślacie się z ankiety, większość z około 86 osób głosujących wybrała bohatera kolejnego opowiadania - Mr. Schlierenzauer dalej w akcji <3


Przygotowałam już nowego bloga, którego tytuł to:

I put a spell on you --> klikajcie, możecie już przeglądać listę bohaterów!

Będę Was informować, co do pojawienia się prologu - ZAPRASZAM!!!



MAM NADZIEJĘ DO RYCHŁEGO ZOBACZENIA WKRÓTCE (ZOSTAJĘ Z WAMI I WASZYMI BLOGAMI OCZYWIŚCIE)

~~ Wasza niezmiernie szczęśliwa Ann x

<3