wtorek, 26 stycznia 2016

Dziesięć

Obudziły mnie głosy dochodzące z dołu? 7.30 rano. Serio? Czy ta rodzina naprawdę nie potrafi dłużej spać? Podniosłem się niemrawo z łóżka i usiadłem na jego brzegu. Potrzebowałem jeszcze 5 minut na przestawienie się z opcji sen na opcję rzeczywistość. Dopiero wtedy byłem zdolny do nałożenia na siebie pierwszej lepszej koszulki i spodenek, wystających z niedbale rzuconej w kącie walizki. Posprzątam, kiedyś..tylko zakoduję sobie to w głowie.
Wszedłem do kuchni. Z radia dobiegała głośno jakaś polska piosenka, do której właśnie tańczyły obie siostry. Jedna trzymała w ręku dużą łyżkę i patelnię, na której przewracała smażące się naleśniki a druga z nich smarowała je kremem czekoladowym. Na wysokim dziecięcym krzesełku siedział rozbawiony całą sytuacją chłopiec. I jak tu nie uśmiechnąć się na taki widok?
- Dzień dobry, nasza Gwiazdo – pierwsza zauważyła mnie młodsza z sióstr. Brunetka spostrzegając mnie za chwilę odwróciła spojrzenie a promienny uśmiech nieco przygasł. Wszedłem głębiej do pomieszczenia i wziąłem cieszące się dziecko na ręce, po czym pocałowałem je w czoło. Chłopiec przykleił się do mojej szyi, sprawiając, że zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Cześć szkrabie – powiedziałem do niego. Mały znów patrzył na mnie brązowymi tęczówkami. Zauważyłem, że tak naprawdę były nieco ciemniejsze od moich. Posiadały odcień identyczny jakie mają oczy Hani. A więc nie jest wcale do mnie podobny w każdym calu.
- A gdzie wasi rodzice? - spytałem zajmując miejsce przy kuchennym stole i usadzając sobie syna na kolanach. Zaczął gaworzyć po swojemu i sięgać po stojące na środku serwetki.
- Pojechali do lasu – odparła beztrosko Basia.
- Co? - pytam zdziwiony.
- No pojechali zbierać jagody czy grzyby...sama nie wiem – dodała jakby to było oczywiste.
- Kawy? - spytała brunetka. Spojrzałem na nią. Stała do mnie tyłem i pilnowała naleśników. Wyglądała jakby właśnie wstała z łóżka. Włosy miała w nieładzie, a oczy zaspane. Tym razem jednak założyła na siebie szlafrok i nie nadwyrężała mojego samoopanowania. Uniosłem delikatnie kąciki ust przypominając sobie tę nocną scenę.
- Chętnie, poproszę – odpowiedziałem, wciąż nie spuszczając z niej wzroku.
- A nie masz skitranego na górze Red Bulla? - śmieje się blondynka. Spojrzałem na Adasia, który właśnie usilnie zabiegał o moją uwagę pokazując z rozbawieniem na porozrzucane po stole serwetki. Zrobiłem szybko porządek, bo wiedziałem, że to nie spodoba się Hani.
- Oczywiście, że mam. Ale czasami lubię wypić poludzką kawę – odpowiedziałem z przekąsem.
Po chwili przede mną stał kubek zaparzonego napoju.
- Masz cukier? - pytam nie dostrzegając cukierniczki na stole.
- Już ci posłodziłam – odpowiedziała. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Czyli pamiętała. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć teraz jej miny. Baśka zerkała to na jedno to na drugie z nas, a wyraz jej twarzy był bezcenny.
- Okej.. - mówi zawieszając głos – z czym zjesz naleśniki, Greg? Mam tu dżem truskawkowy, morelowy, powidła śliwkowe i krem czekoladowy.
- Obojętnie – odpowiadam i widzę jak wywraca oczami.
- Muszę nakarmić Adasia – brunetka wyciągnęła ręce do chłopca. - Podaj mi go.
- Sam go mogę nakarmić – sugeruję. Unosi brew.
- Nie umiesz.
- To chyba nie jest takie trudne – odparłem stanowczo, wskazując oczami na stojącą na stole butelkę z kaszą. Dostrzegam jej minę. Wahała się.
- Dobra, ułóż go sobie tak jakbyś miał kołysać go do snu – mówi a ja wykonuję jej polecenie – główka trochę wyżej, Gregor – poprawiam pozycję, uśmiechając się pod nosem. Chłopiec widząc moją minę sam zaczyna chichotać. Po chwili podała mi butelkę, a ja przyłożyłem ją do ust dziecka.
- Tak dobrze? - pytam, zerkając na nią. Ma teraz skupiony wyraz twarzy i patrzy z uwagą na dziecko.
- Tak, tylko trzymaj butelkę od spodu i pozwól mu też ją lekko chwycić. On tak lubi – odpowiada, poprawiając moją rękę. Nie powiem, było to całkiem przyjemne.
Wpatrywałem się teraz w twarzyczkę syna. Ze spokojem pił napój i znów analizował moją twarz. W pewnym momencie nawet sięgnął jedną rączką do mojej brody.
- Chyba cię polubił – skomentowała młodsza z sióstr, siadając naprzeciwko i stawiając na stole dla każdego po talerzu naleśników. Uśmiechnąłem się do niej.
- To raczej dobry znak. Czyli zaczyna mi ufać – odpowiedziałem. Obok blondynki usiadła Hania, ale ona jak zwykle nie podzielała naszego entuzjazmu.
- On generalnie nie boi się obcych. Bardzo szybko się do kogoś przyzwyczaja – no i wraca ten dystans, jaki między nami stworzyła. A myślałem, że od wczoraj coś się zmieniło.
- Nie jestem dla niego obcy – odparłem z pretensją w głosie.
- Nie sądzę, żeby rozumiał kim tak naprawdę dla niego jesteś – powiedziała. Zaczęło mnie to irytować.
- No i już się obrażasz – zauważa opierając się plecami o krzesło.
- Wcale nie – przyznaję pewnie – Po prostu nie chcę, żebyś w ten sposób mnie traktowała. Jestem jego ojcem i tak powinnaś o mnie mówić, ale ty za wszelką cenę próbujesz mnie postawić w złym świetle.
- Chyba nie będziesz teraz robił z siebie niewiniątka? – dodaje głośniej, patrząc na mnie wrogo.
- Nie robię z siebie żadnego niewiniątka i nie odwracaj kota ogonem. Mieliśmy zacząć wszystko od nowa.. - odpieram atak.
- To ty to powiedziałeś, nie ja. I wcale nie muszę być dla ciebie miła, jeśli nie mam na to ochoty! - warknęła. I słyszymy cichy płacz chłopca – no i widzisz, co zrobiłeś?!
- Ja?! Przecież sama zaczęłaś się drzeć! - odpowiadam jej równie głośno. Odstawiłem butelkę i zacząłem uspokajać małego.
- Oddaj mi moje dziecko! - krzyczy.
- Hania, to jest też moje dziecko!
- Och, przestańcie oboje! - tym razem wrzasnęła wkurzona Basia. - daj mi go, Gregor – dodaje i zabiera chłopca z moich objęć – chodź do ciotki, kochanie. Masz tak wrednych rodziców, że nie będziemy z nimi siedzieć, tak? - mówi do niego, kierując się do wyjścia – ciocia cię ubierze, potem pójdziemy na spacerek.. - jej głos w końcu stał się niesłyszalny. Siedziałem zły, ze spuszczoną głową. Ona też się nie odzywała.
- Jesteś podła, wiesz? - powiedziałem cicho w końcu na nią patrząc. Ona nie dowierzała.
- Ja? Jak możesz?! Mam ci przypomnieć twoje błędy?! - odparła wściekle. Wywróciłem oczami.
- Nie musisz, bo doskonale zdaję sobie z nich sprawę i nie ma chwili, żebym tego wszystkiego nie żałował. Nie musisz przez cały czas mi tego przypominać! - warknąłem i wstałem gwałtownie od stołu. I tyle po tak dobrze zapowiadającym się śniadaniu.
- Ty sam zachowujesz się jak małe dziecko – odpowiada pewnie.
- A ty jak wredna zołza! - mówię. Tym razem i ona wstaje.
- Świnia!
- Histeryczka!
- Och.. - wyrwało jej się. Zaczęła rozglądać się wokół za czymś, czym mogłaby we mnie rzucić. Patrzenie na jej nieudolną próbę było całkiem zabawne.
- Złość piękności szkodzi – zauważam, krzyżując ręce i śmiejąc się krótko.
- Zamknij się, idioto! - krzyczy i znów siada na swoim miejscu, wbijając widelec w swoje śniadanie.
- Biedny naleśnik.. - dodaję teatralnym głosem. Ta jej złość była..podniecająca. I znów wstała wściekle rzucając się na moją osobę. Śmiałem się głośno, kiedy beznadziejnie próbowała przebić się przez moje ręce, by mnie uderzyć. Chwyciłem jej dłonie, splatając je za jej plecami i mocno trzymając. Przybliżyłem twarz do jej twarzy tak, że teraz stykaliśmy się czołami. Widziałem jak momentalnie mięknie. Nie przyznam się jednak, że działa to w obie strony..
- Puść mnie – powiedziała.
- Najpierw daj mi buzi – bo jak nie to sam sobie wezmę, dodaję w myślach, nie mogąc napawać się widokiem jej oczu bez palpitacji serca.
- Zapomnij.
- W takim razie chyba tak sobie jeszcze postoimy – odpowiadam beztrosko.
- To zacznę krzyczeć! - odparła. Znów się zaśmiałem.
- I co? Myślisz, że Baśka cię uratuje? Wątpie. - widziałem jak się waha, czy jej propozycja jest w ogóle sensowna.
- Och..- piszczy.
- No dalej, mała – mówię do niej.
- Nienawidzę cię.. - syczy. Patrzy na mnie z taką pogardą...mój uśmiech już dawno gdzieś zniknął.- zniszczyłeś mi całe moje życie – puszczam powoli jej ręce, patrząc jej zaciekle w oczy. I znów nie byłem przygotowany na jej cios.
- Więc daj mi to naprawić – mówię.
- Przestań w końcu gadać te głupoty z naprawianiem czegokolwiek! Oboje dobrze wiemy, że w twoim przypadku takie deklaracje nigdy się nie spełniają – warknęła. Krew zaczęła we mnie buzować.
- Wiesz, co? Ciągle wmawiasz mi, że to ja jestem egoistą, że poświęciłem własne dziecko dla kariery i kobiety, dla której chyba przez cały ten czas nie byłem wcale ważny. Owszem, spieprzyłem wiele spraw, ale właśnie teraz chcę się zmienić. Mamy dziecko, Hania i zamiast poświęcić się ratowaniu jego zdrowia to wolisz ciągnąć w nieskończoność konflikt między nami i rzucać mi kłody na każdym kroku! - odpowiadam na jednym tchu. Milczy wyraźnie oszołomiona. Jednak wyraz jej twarzy wcale się nie zmienia.
- Jak możesz zarzucać mi, że jestem egoistką? - pyta szeptem. I już widzę pierwsze łzy w jej oczach – zostawiłeś mnie. Musiałam rzucić studia, marzenia, wielu przyjaciół się ode mnie odwróciło. Urodziłam nasze wspólne dziecko, dla którego oddałabym wszystko co jest na tym świecie. Wszystko, rozumiesz? - przerywa na chwilę, a łzy toczą się strumieniami po jej policzkach. Ile jeszcze razy będę przyczyną jej płaczu? – nie masz prawa zarzucać mi egoizmu. Gdyby nie choroba Adasia nawet nie dowiedziałbyś się, czy w ogóle go urodziłam, a poza tym wcale się tego nie domagałeś. Dla ciebie to dziecko nie istniało od samego początku. Nie zasługujesz na niego, Gregor...
Nie umiałem jej odpowiedzieć. Nie umiałem znaleźć logicznego argumentu na coś, co jest bezdyskusyjną prawdą.
- Co wy wyprawiacie?! - usłyszeliśmy zdenerwowany głos Baśki. Brunetka spojrzała na mnie spanikowana. Po chwili stała już ze 2 metry dalej.
- Ubrałaś Adasia? - pyta jak gdyby nigdy nic, ale jej głos wcale nie brzmiał tak naturalnie – zajrzę do niego – mówi i po chwili znika na schodach. I teraz to mnie blondynka zabijała wzrokiem.
- Co to miało być, Schlierenzauer?! - spytała wściekła. No i znów byłem u niej skreślony. Na amen.
- Nic, Basia. Nie ma o czym mówić – odpowiadam spokojnie.
- Jeżeli znów się nią bawisz i grasz na jej uczuciach.. - zaczęła podchodząc do mnie jakby szykowała się do ataku.
- Basia, błagam – przerwałem jej, stając naprzeciwko niej pewnie. Przewyższałem ją teraz o głowę. - nie chcę o tym rozmawiać – dodaję, po czym zostawiam ją samą w kuchni. Prysznic. Tak, prysznic. Albo to albo w życiu się nie uspokoję.

- To bardzo dobra klinika, pani Haniu, ale jest pani na 100 procent zdecydowana? - pyta mnie z troską. Zerkam na szatyna. On pewnie wpatruje się w lekarza, a gdy dostrzega mój wzrok, uśmiecha się lekko.
- Tak..tak, panie doktorze – odpowiadam nieco pewniej.
- W takim razie w ciągu dwóch dni przygotuję potrzebne dokumenty i będziecie państwo mogli zabrać Adasia do Innsbrucka – mówi chyba trochę zawiedziony. Pewnie sądzi, że nie daję wiary jego kompetencjom.
- Panie doktorze, jestem bardzo wdzięczna za pana opiekę nad małym. Jest pan świetnym specjalistą i naprawdę gdyby nie ta sytuacja powierzyłabym panu moje dziecko z pełnym zaufaniem – zwracam się do niego. Mężczyzna patrzy na mnie z uśmiechem, po czym zdejmuje swoje okulary.
- Pani Haniu, ja nie jestem małym chłopcem i nie obrażam się z takich powodów – zapewnia mnie, patrząc na mnie ciepło – najważniejsze, że Adaś dostał taką ogromną szansę na skuteczne leczenie i że pan – tu ulokował spojrzenie w osobie szatyna – zgodził się na wszelkie badania i jest gotów oddać szpil. Tu zdrowie i życie państwa syna gra główną rolę – dodaje.
- Panie doktorze – znów zerkam na skoczka – jak to wszystko w ogóle będzie wyglądało? - pyta niepewnie.
- Chodzi panu o przeszczep?
- Też – mówi – chodzi mi także o te badania – starszy mężczyzna poprawia się w swoim fotelu i patrzy z uwagą na Gregora.
- Aby przeszczep szpiku był udany, musi istnieć znaczna zgodność dawcy i biorcy w zakresie antygenów zgodności tkankowej HLA - zaczyna – w związku z tym potencjalny dawca musi przejść szereg badań potwierdzających tę właśnie zgodność tkankową. Jeżeli badanie wykaże pozytywny rezultat, wówczas może pan być dawcą szpiku dla syna.
- A sam przeszczep? Istnieje jakieś ryzyko, nie wiem...powikłań? - patrzę na jego twarz. Jest skupiony. Znów dostrzega moje spojrzenie i znów lekko się uśmiecha. Nagle czuję, jak delikatnie ściska moją dłoń. Patrzę z przerażeniem na lekarza, ale ten nie zauważa tego gestu. Siedzimy na tyle blisko siebie, że Gregor mógł zrobić to niemal niezauważalnie.
- No cóż, potem zostaje część najkrótsza i najłatwiejsza – uśmiecha się do nas pogodnie - Od dawcy, przy pomocy igły, pobiera się około 1000 ml szpiku z jednej lub obu kości talerza biodrowego. Zabieg trwa ok. 1 godziny i odbywa się w znieczuleniu ogólnym. Szpik w organizmie dawcy w ciągu kilkunastu dni regeneruje się. Dodatkowo, dawcy przetacza się jego własną krew pobraną ok. 14 dni wcześniej, bo oddanie krwi aktywizuje szpik, a później, z powodu ubytku przez pewien czas krew jest produkowana wolniej. 2 dni i może pan wrócić do domu. I tyle. Po bólu. Zabieg jest całkowicie bezpieczny i zdecydowanie nie powoduje jakiegoś uszczerbku na zdrowiu. Do powikłań może dojść w przypadku nie przyjęcia się szpiku w organizmie biorcy, ale wtedy zwykle szpik jest przeszczepiany jeszcze raz – wyjaśnia precyzyjnie. Jego mina jest poważna.
- Czy.. są jakieś skutki uboczne? - tym razem to ja zwracam się do starszego z nich. Gregor nadal ściska moją dłoń, a kciukiem delikatnie gładzi jej wnętrze. To było takie przyjemne..nawet nie pomyślałam o tym, żeby mu to uniemożliwić. Ale tak po prostu..bez podtekstów. Potrzebowałam otuchy.
- Następstwem znieczulenia mogą być nudności i ból głowy, utrzymująca się do kilku dni, bolesność w miejscu ukłuć. Niektórym dawcom doskwiera także gorączka i ogólny dyskomfort. Ale spokojnie, to nie jest wcale groźne – dodaje na koniec. Patrzę z przerażeniem na szatyna. Nie dostrzegam jednak żadnego wyrazu paniki na jego twarzy.
- W takim razie nie widzę przeciwwskazań – odpowiada uprzejmie i znów na mnie patrzy. Tak pewnie, świadomy tego co go czeka – poradzimy sobie, Hania. Mały wyzdrowieje. - i tak najzwyczajniej w świecie mu wierzę.






~ Bo nareszcie zaczynasz czuć w Nim oparcie...



****
Ciężko jest wrócić do rzeczywistości po tak cudnym weekendzie. Jestem niesamowicie zadowolona z wyjazdu do Zakopanego i mimo tego nieszczęsnego mrozu kibicowałam chłopakom z pełną siłą.
W ramach pocieszenia samej siebie dodaję kolejny rozdział. Do zobaczenia ^^

środa, 20 stycznia 2016

Dziewięć

Idiota z ciebie, Schlierenzauer. Zamiast odrobinę spoważnieć to ty stajesz się coraz bardziej dziecinny, a głupie zagrywki wcale nie mogą wypaść ci z głowy.
- Gregor, a co powiesz na ten? - wróciłem myślami do rzeczywistości. Blondynka właśnie wskazywała kolejną kolorową zabawkę.
- Traktorek? - zwątpiłem w jej pomysł i podrapałem się po głowie – sądzę, że mały raczej ma zajawkę do aut sportowych, tak jak ja – dodałem entuzjastycznie.
- Nie podoba ci się? - spytała zawiedziona. Westchnąłem jedynie i podszedłem do kolejnego stoiska. Na samej górze stało duże białe Porsche. No wręcz idealne! Sięgnąłem po nie z bananem na twarzy i zacząłem oglądać to miniaturowe cudo z każdej strony. Baśka stała naprzeciwko mnie i w końcu wywróciła oczami.
- Drogi jest – zauważyła kiwając głową.
- Przestań – odparłem od niechcenia.
- Dobrze, że to tylko zabawka – dodała, unosząc jedną brew. Zaśmiałem się krótko.
- Właściwie to pojazd zdalnie sterowany – nie wiadomo skąd pojawił się przy nas jakiś młody sprzedawca mówiący po angielsku – polega to generalnie na tym, że dzieciak siedzi w środku, może kręcić kierownicą, ale to dorosły steruje całym pojazdem – wyjaśnia.
- To rzeczywiście fajna sprawa! - odpowiedziałem mu wesoło, a facet miał pewnie ten sam błysk w oku co ja. Gdyby za moich czasów produkowali takie bajery to dzieciństwo byłoby odjazdowe!
- Naprawdę polecam. Sam mam dwuletniego synka i kiedy kupiłem mu podobny model na urodziny to myślałem, że nie przestanie piszczeć ze szczęścia. Wie pan jak małe dzieci potrafią się z czegoś cieszyć – dodał z nieukrywanym zachwytem.
- Doskonale wie – wtrąciła się blondynka – przecież sam się tak zachowuje – dodała złośliwie się uśmiechając i już miałem jej coś odpowiedzieć, ale ona jedynie puściła mi oczko.
- Biorę go! - zwróciłem się do sprzedawcy.
- W takim razie zapraszam do kasy – odpowiedział zadowolony i poszliśmy za nim.

Nie mogłem opanować podekscytowania, kiedy taksówkarz podwiózł nas do domu. Baśka nadal patrzyła na mnie jak na kretyna i wcale nie uśmiechało jej się targanie reszty zakupów. No przecież nie mogłem się powstrzymać, by nie wziąć jeszcze wielkiej szmacianej piłki, całej gamy innych zabawek i dmuchanego basenu dla dzieci. Przecież Adaś będzie wniebowzięty, kiedy to wszystko zobaczy.
- Czyli faceci naprawdę nigdy nie dorastają? - pyta patrząc na mnie z rezygnacją i rzuciła ciężkie torby na podłogę w przedpokoju.
- Dorastają, dziecinko ale najmniejszych przyjemności nigdy nie można sobie odbierać – odparłem z przekąsem i ruszyłem w stronę salonu. Dziwne, dom wydawał się pusty, ale głosy na zewnątrz sugerowały, że na pewno ktoś tu jest.
- Zrobili sobie jakąś imprezę w ogródku? - zasugerowała ironicznie Baśka, po czym wyszliśmy oboje na taras. Byłem niemało zdziwiony, kiedy zobaczyłem resztę rodziny, która cieszy się jak głupia na widok malca. Zaraz. Adaś?
- Adaśko mój kochany wrócił! - krzyczała uradowana Baśka i zaczęła biec w stronę chłopca. Kiedy mały ją zobaczył to aż kipiał z radości i sam zaczął biec w jej stronę. Blondynka poderwała go do góry a potem okręcała nad swoją głową. Jego radość...on nią wręcz zarażał.
Wzrokiem odszukałem brunetkę. Siedziała na krześle obok rodziców i patrzyła z zafascynowaniem na syna. Szeroki uśmiech na jej twarzy mówił sam za siebie, że jest szczęśliwa.
- Basia, uważaj – zwróciła jej uwagę matka. Zszedłem po niewielkich schodach a kiedy cała reszta mnie zobaczyła ich uśmiechy lekko przygasły. No tak, nadal jestem tu intruzem.
- Przecież nic mu się nie stanie – odparła beztrosko, a potem zaczęła łaskotać małego po brzuszku. Nie mogłem od niego oderwać oczu.
- Hania, co on tutaj robi? - spytałem po chwili nadal na nich patrząc. Baśka to prawdziwa wariatka, kiedy się z nim bawi. Wokół nich biegał duży labrador szczekając i machając ogonem, a Adaś jeszcze bardziej się cieszył.
- Adaś ma o wiele lepsze wyniki i lekarz zgodził się, by na parę dni zabrać go do domu – odpowiedziała zamiast niej nie kryjąca radości matka. Spojrzałem na nią z nadzieją.
- Naprawdę? - pytam. Ona kiwa entuzjastycznie głową.
Znów zerknąłem na brunetkę. Nawet nie zaszczyciła mnie wzrokiem i miałem wrażenie, że przebywanie obok mnie napełnia ją niechęcią. Jak sobie przypomnę poranną akcję to wcale się jej nie dziwię..
- Kupiłem dla Adasia trochę nowych zabawek – zwróciłem się do niej ciszej.
- Nie musiałeś. Starych też ma dużo – odparła obojętnie.
- Ale chciałem – dodałem pewniej.
- Hej, Adaśko. A może czas przywitać się z tatą? - czułem jak dziewczyna obok mnie napina mięśnie i jednocześnie poczułem się nieco niepewnie, kiedy Baśka niosła do mnie malca. Posadziła mi go na kolanach a on znów spojrzał na mnie tymi swoimi dużymi brązowymi oczami. A później znów się uśmiechnął rozbrajając mnie totalnie.
- Cześć, synku – odezwałem się do niego i mocno go do siebie przytuliłem, chłonąc jego niewinny zapach. Kiedy trzymałem go na rękach miałem wrażenie, że mam przy sobie całe szczęście.
- Ktoś chce kiełbaskę? - wstała i podeszła do nagrzanego grilla, gdzie piekły się kiełbaski – nie? A ja sobie chętnie jedną zjem – odpowiedziała sama do siebie i nałożyła jedzenie na talerz, robiąc to o wiele za głośno. Czy tylko ja spostrzegłem, że po prostu ona nie chce, żebym dotykał małego?
W międzyczasie blondynka zdążyła się gdzieś ulotnić i wrócić po krótkiej chwili z wielkim pudełkiem w ręku. Każdy zainteresował się tym pakunkiem, a ja uśmiechnąłem się zadowolony.
- Adaś, patrz co tam ciocia niesie – wiedziałem, że i tak nie rozumie, co mówię, ale odwróciłem go w stronę tarasu i jego wzrok automatycznie skupił się na pudełku. Baśka podeszła do nas z równie nie ukrywanym zachwytem i otworzyła pudełko pokazując wszystkim zabawkę.
Ucałowałem malca w główkę i wstałem z krzesła, które do tej pory zajmowałem, po czym ukucnąłem z nim przy samochodziku i postawiłem go stopami na trawie.
- A co to takiego, synku? Co ci ciocia przyniosła? - mówiłem po niemiecku – brum-brum?
- Brum-brum! - powtórzył zachwycony wywołując u nas wszystkich śmiech. Ale z jakim zainteresowaniem on patrzył na to cudo! Myślałem, że padnie z wrażenia.
- Pojedziemy brum-brumem, co? Kto będzie kierował, no kto? - przekomarzałem się z chłopcem Adaś! - oboje z Basią krzyknęliśmy jego imię. Mały pisnął z radości i zaczął klaskać w dłonie. Cieszyłem się razem z nim.
- Brum-brum! Brum-brum! - krzyczał i cieszył się na zmianę. Następnie podniosłem go lekko do góry i usadowiłem w niewielkim foteliku. Chłopiec oglądał „wnętrze” swojego autka i jakby naturalnie wiedział, co robić, ułożył dłonie na kierownicę. I znów piszczał jak oszalały.
Kątem oka dostrzegałem minę Hani. Czekała tylko na to, żeby wstać i zabrać Adasia na drugi koniec świata, byle z dala ode mnie. Postanowiłem się jednak tym nie przejmować i wyjąłem z pudełka konsolę sterującą.
- Ani mi się waż! - krzyknęła, podnosząc się z krzesła. Spojrzałem na nią i przez chwilę myślałem przerażony, że mnie zaraz zaatakuje.
- Hanka, przestań. Nie widzisz jak mały się cieszy? - w mojej obronie stanęła jej siostra. Chyba zaczynam sobie robić dług u tej dziewczyny.
- Hania, dziecko, pozwól mu się z nim chwilę pobawić. Przecież nic się nie stanie – dodała pani Ela. Nie no, mając poparcie ich obu nie bałem się już niczego. Nawet Hani.
- Gotowy, kolego? - zwróciłem się do syna ignorując reakcję jego matki i delikatnie uruchomiłem sprzęt. Samochodzik powoli ruszył po trawie a radość dziecka stała się nie do opisania.

Szlak mnie zaraz trafi, kiedy patrzę co on wyprawia z moim synem. Przecież to jest skrajnie nieodpowiedzialne! I znów wzięłam do ręki papierosa, i znów go zapaliłam. Jak on mnie wnerwia!
- Za chwilę złość będzie uchodzić z ciebie parą – no kto inny mógł tylko podjudzić mój nastrój? No hej, siostrzyczko.
- Świetnie się razem bawią – stwierdziła uśmiechnięta nie odrywając oczu od dwojki szatynów – nie sądzisz? - spytała z przekąsem.
- Baśka, błagam. Tylko czekam, aż mały się wywróci albo coś. No rozniosę tego debila na kawałki! - warknęłam przez zęby. Blondynka wybuchnęła śmiechem.
- Widzisz same negatywne strony. Facet chce dać dziecku odrobinę radości a ty jak zwykle narzekasz – odparła. Spojrzałam na nią wrogo.
- Och, bo kupił mu super ekstra drogą zabawkę? No wybacz, że nie podzielam twojego entuzjazmu, ale całego roku życia Adasia to on tym nie nadrobi.
- Przynajmniej się stara.
- Jeszcze kilka dni temu zarzekał się, że nie jest jego ojcem! - krzyknęłam.
- Od tamtej pory wiele się zmieniło.
- Niby co?! - pytam.
- On się w nim zakochał – odpowiedziała spokojnie przenikając mnie tymi mądrymi zielonymi tęczówkami i sobie poszła. Czy wspominałam, że moja siostra jest drugą chodzącą po tym świecie osobą jaka wyprowadza mnie z równowagi? No gówniara jedna! Sprawia, że zaciągam się papierosem dwa razy mocniej.
- No nie mów mi, że ty nadal palisz? – usłyszałam pretensję w jego głosie. Patrzył teraz na mnie krytycznie wywołując tym mój śmiech.
- Żartujesz sobie? - prychnęłam – ty będzie prawił mi morały?
- Nie będziesz palić przy dziecku! – dodał stanowczo. Że co proszę?!
- Przecież przy nim nie palę jakbyś nie zauważył! – odpowiedziałam nieco głośniej. Widziałam jak napina mięśnie.
- Dawaj to – i tak po prostu wyrwał mi papierosa z ręki, po czym ugasił go w stojącej obok popielniczce.
- Ty podły, niedorobiony idio... - zaczęłam, wstając z krzesła, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Będziesz mnie wyzywać przy rodzicach i Adasiu? - spytał z wyrazem triumfu na twarzy. Usiadłam więc z powrotem krzyżując ręce i patrząc w bok.
- Hania – zajął powoli miejsce obok mnie – czy my nie możemy przestać się kłócić? Pogódźmy się chociażby dla Adasia. W końcu on potrzebuje teraz spokoju a nie drących koty rodziców – powiedział łagodnie, powodując, że znów cała się gotowałam.
- Jakich rodziców, Gregor?! - tym razem odwróciłam swoją twarz dokładnie naprzeciwko niego – no jakich? Matkę to on ma, ale ojca? Przecież ty go tylko zrobiłeś. Nie masz prawa uważać się za jego ojca, bo nie było cię przy nim od dnia jego narodzin! - wrzasnęłam do niego. I dobrze, bo czułam, że wreszcie wyraziłam to, co myślę.
Jego oczy zrobiły się teraz smutne. Takie...przygaszone i pozbawione blasku.
- Jestem jego tatą.. - dodał cicho.
- „Tata” to daje swojemu dziecku nazwisko, dach nad głową, kocha go i wychowuje jak najlepiej potrafi. Jest przy nim w każdej potrzebie, wstaje po 4 razy w nocy, żeby go przewinąć albo nakarmić. Tuli, gdy płacze. Spędza z nim czas, jest dla niego – powiedziałam na jednym tchu. Stawał się coraz bardziej przygnębiony, ale miałam to w dupie – a ty co zrobiłeś, Schlierenzauer? No co? - włożyłam w mój głos tyle pogardy ile byłam w stanie – ja ci powiem, co zrobiłeś. Oznajmiłeś jego matce, że nigdy nic dla ciebie nie znaczyła. Że była dla ciebie niczym jakaś dziwka..nie przerywaj mi teraz! - warknęłam, kiedy już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Zamilkł – że nic nie była dla ciebie warta a twój nienarodzony syn to jakiś obcy bachor, za którego nie masz ochoty brać odpowiedzialności. Tyle w temacie twojego rzekomego ojcostwa, Gregor.. - dodałam, patrząc mu zawzięcie w oczy. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał nic. I wtedy go zostawiłam.

Schowałem samochodzik do pudełka i westchnąłem ciężko. To nie tak miało wyglądać. Miałem stać się lepszy i zaopiekować się synem. Miałem jej udowodnić, że jestem wart bycia jego tatą. A co wyszło? Że nadal ma mnie za skończonego drania i raczej nie zamierza tak szybko zmienić opinii o mnie. Ale ja nie mogłem pozwolić na to, żeby ponownie stracić małego. Już za dużo czasu zmarnowałem nie widząc jak się rodzi, jak rośnie, jak pierwszy raz się uśmiecha i stawia pierwsze kroki. Już raz cholernie go zawiodłem. Teraz muszę się postarać, by przeżył i nigdy więcej go nie zostawiać. I zrobię to wszystko choćby miała mnie wyzywać, bić, krzyczeć albo czegokolwiek zabraniać. Nie popełnię tych samych błędów.
Jedna rzecz mnie jednak męczy. W jakiś absurdalny i niewytłumaczalny sposób pragnę odzyskać również ją. Pragnę jej tak samo jak kiedyś pragnąłem wrócić do Sandry. Tylko dlaczego? Przecież wtedy nie była dla mnie nikim ważnym. A może tak naprawdę była? Może ona była moim lekiem, ale uzależnienie od blondynki było na tyle silne, że po prostu tego nie zauważałem? Teraz jednak wiele się zmieniło. Jest matką mojego dziecka. I co by się między nami nie działo zawsze będzie dla mnie ważna jak nie najważniejsza. Kiedyś coś cholernie mnie do niej przyciągnęło, kiedy Gloria przyprowadziła ją do naszego domku na zawodach a ona stała tak spokojnie, nieśmiało spoglądając na każdego z nas jakby nie była świadoma tego, że widzi swoich idoli. Miała w sobie coś takiego, że musiałem ją bliżej poznać i mimo wszystko te kilka miesięcy z nią były...wspaniałe. Tylko tamten Gregor był cynikiem i egoistą. Dzisiejszy Gregor musi stać się odpowiedzialny i..pragnie mieć ich oboje.
Szedłem powoli na górę zatrzymując się przy drzwiach jej pokoju. Były uchylone, więc nie pukałem tylko lekko pchnąłem je do przodu. Była w drugim końcu pomieszczenia i kończyła przewijać małego. Zerknąłem na niego i mimowolnie się uśmiechnąłem, gdy zobaczyłem jego opadające powieki. Miał dziś skubany intensywny dzień, więc sen pochłonął go na pstryknięcie palcem. I w tym momencie mnie zauważyła.
- Mogę? - spytałem nieśmiało. O dziwo się zgodziła, przytakując głową. Podszedłem do nich, kiedy brała małego na ręce i zaczęła kołysać, by szybciej zasnął. Chłopiec na zmianę zamykał i otwierał oczka, a ujrzawszy mnie obok zaczął się we mnie wpatrywać. Czy ja też mam takie tajemnicze spojrzenie?
- Przepraszam – szepnęła ale nie spojrzała na mnie. Za to ja patrzyłem na nią z największym zdziwieniem.
- Ty mnie? - pytam zaskoczony. Znów kiwnęła głową.
- Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać. Mimo wszystko... - chyba nie było jej łatwo przyznać temu rację.
- Powiedziałaś samą prawdę, Hania. I dobrze zrobiłaś – spojrzała mi w oczy, ale tylko na moment, powracając do wpatrywania się w twarzyczkę syna.
- Tak cholernie mnie zraniłeś, Gregor. Tu już nie chodzi o to, że bardzo cię kochałam. Tylko...przecież on był niewinnym dzieckiem. Naszym dzieckiem – zauważyłem pojedynczą łzę spływającą po jej policzku i momentalnie otarłem ją kciukiem. Zatrzymałem na chwile dłoń na jej policzku a ona na sekundę przymknęła oczy. I spodobała mi się ta reakcja.
- Wiem, Hania – odparłem po chwili ciszy – i tym razem obiecuję ci, że nigdy cię nie zawiodę. Że was nigdy nie zawiodę – spojrzałem z uczuciem na swoje dziecko i pogłaskałem go delikatnie po główce, po czym go w nią pocałowałem. Przecież on wyglądał jak anioł. Jak ja mogłem zrobić mu coś takiego?
- Nie wiem, czy mogę ci zaufać...czy w ogóle chcę to zrobić.. - przyznała. Nie mogłem tego dłużej znieść. Nie zważając jaka może być jej reakcja, zwyczajnie objąłem ich oboje kładąc jedną rękę na jej talii a drugą podpierałem plecy małego. Ułożyłem podbródek na jej ramieniu i zacząłem kołysać się razem z nią, wpatrując się w śpiącego chłopca.

- Jestem tu, Hania – szepnąłem jej do ucha – i już zawsze będę. Razem pokonamy tę chorobę i razem zaopiekujemy się naszym synem. Daj mi tylko szansę pokazania, jak bardzo tego pragnę – nie odepchnęła mnie, nie odrzuciła. Oparła się wygodnie o moją klatkę i poczułem jak z jej ciała ulatuje całe to napięcie. Objąłem ją jeszcze mocniej i było mi tak nieziemsko spokojnie. W tej chwili uświadomiłem sobie jedno. Ona stała się nieodłączną częścią mojego życia.



~ Bo ten uśmiech kiedyś sprawiał, że warto było codziennie się budzić...



***

Moje Drogie!

Wiem, że rozdziały są ostatnio trochę nudne, ale postaram się to zmienić. Przecież już czas na wyjazd do Innsbrucka ^^
To ostatni rozdział przed zawodami PŚ w Zakopanem i następny pojawi się po weekendzie. Przecież muszę jechać kibicować naszym chłopakom (i paru innym :D )!
Oczywiście, najbardziej będę ściskać kciuki za Polaków, ale same przyznacie, że bez Gregora te zawody będą...takie nijakie. Nie cieszę się przez to na ten wyjazd tak, jak powinnam.
Jak myślicie, kto wygra w niedzielę? Może nasz Kamil? Wierzę w niego! :)

Pozdrawiam i życzę owocnych wrażeń podczas konkursów!!! :*

sobota, 16 stycznia 2016

Osiem

Frustracja ogarniała całe moje ciało. No bo dlaczego tak bardzo zależy mi na jej uznaniu? Na tym, żeby mnie do siebie dopuściła i zaczęła ze mną normalnie rozmawiać? Sam nie wiem, czy jedyną tego przyczyną jest Adam i czy chciałbym się z nią dogadywać tylko i wyłącznie ze względu na niego.
Znów pojechała do małego do szpitala i nawet mnie o tym nie poinformowała. Wróciła niedawno, kiedy już minął czas odwiedzin a było to późnym wieczorem. Nie pofatygowała się nawet, by powiedzieć mi jak on się czuje. Wszelkie wiadomości przekazywała mi Basia i naprawdę byłem jej za to wdzięczny, bo w życiu nie spodziewałbym się jakiejkolwiek pomocy ze strony tej dziewczyny.
I leżałem tak trzymając rękę pod głową nie mogąc zasnąć. Jak ja mam jej udowodnić, że żałuję? Przecież ludzie nie takie rzeczy sobie wybaczają a mi naprawdę na tym zależy. Jak sprawić, by uwierzyła? Poczucie winy wywiercało w moim sercu ogromną dziurę każdego dnia i musiałem coś z tym zrobić.
Wstałem z łóżka tracąc nadzieję na sen i postanowiłem zejść do kuchni. Nie zapalałem nigdzie światła, więc musiałem po omacku schodzić ze schodów. Nie chciałem nikogo budzić o północy. Zdziwiłem się widząc smugę światła dochodzącą z kuchni. Kiedy wszedłem do środka brunetka krzątała się przy kuchence i mieszała coś w małym rondelku. Nie zauważyła mnie ani nie usłyszała jak zajmuje miejsce przy małym kuchennym stole i z ciekawością się jej przyglądam. Miała na sobie zwykłą koszulkę, która ledwo sięgała jej do ud. Zawsze lubiłem, kiedy tak przy mnie wyglądała. Była nieziemsko kusząca i pociągająca. Z resztą, zdałem sobie sprawę, że od tamtych chwil nic się nie zmieniło. Nadal reagowałem na jej ciało z takim samym zachwytem, a dowodem na to było uwypuklenie na moich bokserkach, które starałem się jakoś ukryć. Z każdym jednak zerknięciem na jej nogi mój organizm reagował dwukrotnie mocniej..
- Czemu nie śpisz? - spytała cicho a w jej głosie kryła się pretensja. Nawet tu nie życzyła sobie mojej obecności.
- Jakoś nie mogłem zasnąć – odparłem tak samo cicho znów się jej przyglądając. Włosy miała upięte w niezgrabny kok a ich kosmyki opadały jej na policzki i kark. Nie miała na sobie żadnego makijażu i wyglądała bardzo naturalnie. Moje spojrzenie powędrowało wzdłuż jej ciała i przełknąłem ślinę, gdy zorientowałem się, że nie ma pod spodem stanika a jej piersi odznaczały się na tle cienkiego materiału. No i myślałem, że zaraz gdzieś na dole zwariuję..
- Chcesz kakao? - spytała po chwili. Zbiła mnie tym pytaniem z tropu, bo do tej pory miałem przed oczami obraz jej nagiego ciała, które oblewam pocałunkami. Przetarłem twarz, karcąc się w duchu za te durne myśli.
- O tej porze? - pytam jak głupi. Nie patrz na nią, nie patrz na nią..
- Mama zawsze robi kakao kiedy jest zdenerwowana i nie może spać – odparła tak po prostu. Następnie wyjęła z szafki dwa kubki i nalała do nich napoju. Postawiła je na stole i zajęła miejsce obok mnie. No i byłem zgubiony..
- Dzięki – wymamrotałem, gdy podsunęła mi kubek. Uśmiechnęła się lekko. Zaraz. Uśmiechnęła?
- Ja też nie mogłam zasnąć, bo długo myślałam nad twoją propozycją.. - jej bliskość zdecydowanie odbierała mi trzeźwe myślenie. Z bólem powróciłem do jej twarzy i starałem się skupić na rozmowie.
- Nad wyjazdem do Innsbrucka? - pytam. Pokiwała głową.
- Stwierdziłam ostatecznie, że jeśli tak bardzo ci zależy to..zgadzam się – zaskoczyła mnie tak nagłą zmianą decyzji. - w końcu jeśli ty zgodziłeś się na badania to ja też mogę pójść na jakiś kompromis.. - dodała.
- Naprawdę? - nie kryłem zdziwienia – to..miło z twojej strony – bąknąłem. No debil! Dziewczyna po raz pierwszy nawiązuje z tobą dobrowolnie rozmowę, a ty zachowujesz się jak dziecko specjalnej troski.
- Liczyłam na nieco większy entuzjazm z twojej strony – powiedziała melodyjnie, a ja zwyczajnie na nią patrzyłem. W końcu oparłem się całym ciężarem ciała o krzesło i przymknąłem oczy.
- Wybacz. Cieszę się ogromnie i jutro z samego rana zacznę wszystko załatwiać..chyba po prostu jestem wykończony tym dniem - otworzyłem powieki i napotkałem jej rozbawione tęczówki – o co ci chodzi? - pytam zdezorientowany i wędruje wzrokiem w miejsce, na które przed chwilą patrzyła – No ja pierdolę.. - tym razem naprawdę myślałem, że zapadnę się pod ziemię a ona nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu. Chyba spaliłem buraka..
- Ok, następnym razem będę bardziej uważać na to w czym paraduję przed tobą – dodała nadal się śmiejąc. Zakryłem rękoma moje bokserki i spojrzałem na nią spod byka.
- To wcale nie jest zabawne.. - warknąłem.
- Ktoś tu chyba jest za bardzo wyposzczony – stwierdziła i tak po prostu...usiadła na moich kolanach. No bezwstydnica jedna! Tak to mówi, że mnie pobije a sama uważa, że może robić co chce!
- Hania, co ty wyprawiasz? - spytałem gardłowo, kiedy poczułem na swoim najczulszym miejscu ciepło jej wnętrza. Przez moment myślałem, że te bokserki pękną. No podła, robiła to specjalnie!
- Dawno nie miałeś dziewczyny, co? - zamruczała gdzieś w okolicach mojego ucha. Doszedł mnie zapach jej owocowego żelu pod prysznic a przed oczami w odstępie równej linii znów zobaczyłem jej piersi.
- Dawno.. - to słowo ledwo przeszło mi przez gardło, gdy dostrzegłem wyraźnie odznaczone sutki. Serce waliło mi jak oszalałe a podniecenie sięgało zenitu.
A ona uczyniła coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego. Nachyliła się nad moją twarzą i zaczęła delikatnie ocierać się noskiem o mój nos i policzki. I byłem gotowy ją pocałować. Za nic w świecie nie mogłem się powstrzymać. Brunetka jednak w mgnieniu oka to dostrzegła i jedynie uśmiechnęła się chytrze, a potem zeskoczyła z moich kolan. Wyszła z pomieszczenia z tym cholernym kubkiem kakao, podśmiechując się przy tym pod nosem. I zostawiła mnie tak samego. Musiałem ochłonąć dobre kilka minut nim zdołałem wrócić do swojego pokoju.

Zamknęłam cicho drzwi do pokoju i oparłam się o nie mocno. I po co to zrobiłam? Co mnie podkusiło do takiego zachowania? Przecież go nie znoszę i jest moim wrogiem numer jeden. Musiałam wziąć kilka głębszych oddechów, by się uspokoić. Przez tę krótką chwilę moim ciałem zawładnął jakiś dziwny impuls, który sprawił, że w dole mojego brzucha narodziło się tak dawno zapomniane uczucie. Ale teraz byłam zła, bo pozwoliłam sobie na zbyt wiele w stosunku niego. Najpierw mówię mu, jak bardzo nim gardzę i jak go nienawidzę a później decyduję się na takie dwuznaczne gesty. No idiotka! A jak jutro będzie się ze mnie śmiał? Ale warte było ujrzenia jak bardzo czuł się zażenowany. I mimo wszystko uśmiechnęłam się do siebie zadowolona.
Otworzyłam drzwi balkonowe na oścież, bo w pokoju było naprawdę duszno. A może to wcale nie chodziło o temperaturę? Poczułam na sobie przyjemne chłodne powietrze i było mi od razu o niebo lepiej.


Następnego ranka wstałam najwcześniej ze wszystkich. Zegarek wskazywał dopiero 7, a że dziś była sobota to nawet rodzice pozwolili sobie na dłuższe leniuchowanie w łóżku. Dzień zapowiadał się pięknie. Zaparzyłam sobie duży kubek kawy i przeszłam na taras, który latem stanowił moją ulubioną część domu. Rozłożyłam się wygodnie na dużym leżaku i pozwoliłam moim mokrym włosom wysuszyć się na już dość mocno parzącym słońcu. Czułam się tak błogo i spokojnie jakby ktoś na chwilę zdjął z moich barków ogromny ciężar. Musiałam włożyć jak najwięcej energii, aby te dni z malcem w domu były radosne. Na chwilę zmarszczyłam brwi, kiedy przypomniałam sobie o tym całym wyjeździe do Innsbrucku. A co tam! Powiedział, że sam sobie wszystko załatwi, więc nie będę się wtrącać. Nie potrzeba mi kolejnych problemów na głowie.
- Miałaś chyba uważać na to w czym przede mną paradujesz – jak oparzona poderwałam się z leżaka i spojrzałam z niechęcią na intruza. Miał na ustach cwany uśmieszek a jego w wzrok utkwiony był na moich udach. Wróć! Cholera jasna. Raptownie zakryłam część bielizny, która wystawała spod letniej sukienki i znów zerknęłam na niego wrogo.
- Czy ty nawet na moment nie możesz mi dać spokoju? - warknęłam, wstając z leżaka i udając się do domu. Szatyn nadal się perfidnie uśmiechał i powędrował tuż za mną. Odstawiłam pusty kubek do zlewu. Odwróciłam się z zamiarem pójścia na górę, ale oczywiście on musiał wyrosnąć niespodziewanie przede mną. Prawie stuknęłam głową o jego podbródek.
- Schlierenzauer.. - niedługo będę mogła grać złą czarownicę w jakichś bajkach dla dzieci, bo mój głos w tej chwili nie należał do najmilszych.
- Słucham? - powiedział jak gdyby nigdy nic i patrzył się na mnie wesoło.
- Odsuń się, bo..
- Bo co? - zaśmiał się mi prosto w twarz.
- Bo cię przestawię, idioto! - syknęłam w jego stronę. Nawet nie drgnął. Krew znów we mnie zabuzowała i zaczęłam go odpychać, używając chyba wszelkich pokładów energii w moim ciele. Nic. Stał dalej jak wryty kompletnie niewzruszony moimi nędznymi próbami.
- Długo ci to jeszcze zajmie? - spytał od niechcenia. Więc zaczęłam go bić po klatce piersiowej a on dalej się śmiał. W pewnym momencie chwycił mnie za nadgarstki i skutecznie unieruchomił moje ręce. Ruszył w moją stronę przytwierdzając mnie stanowczo do szafki za mną. I utkwiłam tak bez możliwości jakiegokolwiek ruchu. Wcale nie czułam się z tym dobrze i nie dlatego, że po prostu mnie trzymał ale dlatego, że zaczęło mi się to podobać. A miał przy tym taki wzrok, że aż kolana się pode mną uginały. I wiedział, co ze mną robi kiedy poczuł na swych ustach mój przyspieszony oddech. Był blisko, za blisko. Poczułam zapach jego idealnych perfum i jeszcze bardziej idealny zapach jego samego. I stało się. Gdy zaczął mnie całować, wcale nie pozostawałam mu dłużna. Zwyczajnie odwzajemniałam jego pocałunki z podobną pasją z jaką on mi je darował. Rozluźnił uchwyt moich rąk do tego stopnia, że mogłam się wyswobodzić i objąć jego szyję. O tak, było mi bardzo dobrze. Całował mnie tak samo namiętnie jak kiedyś, a może nawet jeszcze lepiej. Nie spostrzegłam, gdy chwycił mnie za biodra i posadził na szafce wcale nie przestając robić tego, co właśnie mi robił. Byłam zbyt oszołomiona, podniecona i zafascynowana jego osobą, by o czymkolwiek myśleć. A kiedy na chwilę oderwał się od moich ust widziałam to samo i w jego oczach a przykładając dłoń do jego piersi czułam szybkie bicie jego serca. Tylko ta magiczna chwila prysła niczym bańka w momencie, gdy zorientowałam się, że to była kolejna z jego mistyfikacji. Łobuzerski uśmiech pojawił się na jego twarzy i nie krył samozadowolenia spostrzegając jak blisko znajdowały się teraz nasze ciała.
- Nadal na mnie lecisz – stwierdził nonszalancko. A mnie coś trafiło. Uderzyła we mnie taka wściekłość, że nie potrafiłam zrobić niczego innego jak po prostu strzelić mu w pysk. Widziałam szok w jego oczach, kiedy dotknął ręką piekącego policzka. A ja nie pozwoliłam ulecieć łzom, zanim nie znalazłam się w swoim pokoju.

Wymknęłam się z domu nim ktokolwiek zauważył. Zaparkowałam samochód na szpitalnym parkingu, który był jak na razie stosunkowo mało zajęty. W przeciągu kilku minut dotarłam do odpowiedniej sali i chwilę później tuliłam do siebie Adama.
- No cześć słoneczko – zagadnęłam do malca wesoło i wycałowałam całą jego buzię. Chłopiec zachichotał głośno i również nie krył zadowolenia z mojej wizyty – a wiesz jaki dzisiaj dzień? Mamusia zabiera cię do domu! - mówiłam do niego. Mały zaczął gaworzyć po swojemu, ale miałam przeczucie, że cieszy się z tej wiadomości.
- Dziś wyjątkowo tęsknił do mamy – powiedziała pielęgniarka, która pojawiła się przy moim boku.
- Płakał? - spytałam zmartwiona. Kobieta zaczęła łaskotać go po bokach, a mały wierzgał się na moich rękach, powodując kolejny uśmiech na mojej twarzy.
- Troszeczkę. Ale teraz będzie go pani miała na chwilę dłużej – odparła uśmiechając się do nas promiennie.
- Nareszcie – stwierdziłam z ulgą.
- Doktor przygotował już dla was wypis – dodała.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.
- Aha i proszę jeszcze potem do mnie zajrzeć. Mam dla pani rozpiskę przyjmowanych leków. No i oczywiście będzie musiała mu pani sama robić zastrzyki – zaznaczyła poważnie.
- Rozumiem, poradzę sobie – nie byłam tego taka pewna, ale mam jeszcze w domu mamę i siostrę.
Pakowanie rzeczy chłopca zajęło mi kilka minut. Następnie przebrałam go w ubranko, które zabrałam wcześniej z domu i wyszliśmy z sali. O wiele lepiej wyglądał, kiedy nie miał nigdzie poprzyczepianych kabelków i podłączonej kroplówki. Wydawał się zupełnie zdrowy.
- O dzień dobry, pani Haniu. Czyżby nasz mały bohater dostał przepustkę? - zagadnął wesoło lekarz, którego spotkaliśmy po drodze. Potargał Adasiowi włosy a mały jak zwykle zareagował śmiechem.
- Tak i jedziemy prosto do domu. Właśnie miałam do pana iść – odpowiedziałam.
- A ja do was. Proszę, mamy tu wypis – podał mi dokument potwierdzony jego nazwiskiem – życzę państwu miłego urlopu i proszę mi się tutaj nie pokazywać przez najbliższy tydzień! - pokazał ze śmiechem palcem jeszcze na odchodnym. Nie wspominałam mu o planach Gregora, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Usadowiłam chłopca w foteliku i pocałowałam go w czółko nim zamknęłam drzwi. Ze szpitala wracałam w wyśmienitym nastroju i nawet szczeniackie zachowanie tego imbecyla nie mogło mi go zepsuć.



~ Bo przez nią przestajesz ufać samemu sobie...






****
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału pod względem jego jakości. Nie wiem też czy było sens wprowadzać taką scenę. Ale cóż...wszystko podlega Waszej ocenie ^^
Peter - to jest dopiero Mistrz!!! Cieszę się, że w końcu wygrywa to wszystko, na co od dawna juz zasługuje. Gratulacje!!! :)

wtorek, 12 stycznia 2016

Siedem

Trochę dziwnie było siedzieć razem przy jednym stole. Było to wyraźnie widać, bo prawie nikt się nie odzywał a ciszę przerywały tylko odgłosy sztućców i włączony kilka metrów dalej wiatrak. Nieswojo to za małe słowo, by określić jak się teraz wszyscy czuliśmy. Bo jak się można czuć, kiedy w nieoczekiwanych okolicznościach dopiero co rodzice poznają twojego byłego chłopaka, który jest ojcem twojego dziecka? I kiedy po raz pierwszy tak naprawdę poznają jego tożsamość, a w przeszłości ukrywałaś jakąkolwiek znajomość z nim? I kiedy zdajesz sobie sprawę jak wielkie zaskoczenie jest wymalowane na ich twarzach, gdy dowiadują się, że ojcem ich wnuka jest ten właśnie Gregor Schlierenzauer.
- Ktoś jeszcze życzy sobie sałatki? Jest naprawdę pyszna. Mamuś, przeszłaś dziś samą siebie! - zagadnęła wesoło Basia. Nikt jednak się nie odezwał i próby nawiązania jakiejkolwiek rozmowy spełzły na niczym.
Niemal w ogóle nie tknęłam obiadu widniejącego na talerzu przede mną. Mój zawsze w miarę dobry apetyt już dawno gdzieś zniknął, a żołądek zacisnął się do tego stopnia, że teraz byłam w stanie zjeść byle co i wypić po kilka kaw w ciągu dnia. O dziwo, to mi wystarczało do życia.
- W takim razie ja już skończyłam. Dziękuję – Basia miała już zamiar odejść od stołu, ale powstrzymał ją przed tym surowy głos naszego ojca:
- Siadaj, moja panno – młodsza siostra bezwzględnie dostosowała się do polecenia taty – mamy tu chyba do omówienie pewną ważną kwestię dotyczącą całej naszej rodziny – kontynuował swoim perfekcyjnym niemieckim. Rodzice od lat uczyli tego właśnie języka pracując w tej samej szkole średniej, do której zresztą obie z Basią uczęszczałyśmy. Stąd też i nasza bardzo dobra znajomość niemieckiego a rodzice od małego dbali, byśmy stopniowo go opanowywały. - a jeśli chodzi o naszą rodzinę, panie Schlierenzauer, to my zawsze dzielimy się problemami i próbujemy je razem rozwiązać. Bo my razem z moją żoną dbamy o nasze córki i nigdy nie pozostawiamy ich na pastwę losu – dokończył, wbijając widelec w kawałek ziemniaka, a wszystkie pary oczu były zwrócone na jego talerz. Każde z nas miało pospuszczane głowy a ja bałam się spojrzeć na siedzącego obok mnie Gregora. Do tej pory niemal non stop stykaliśmy się ramionami, bo niestety innej możliwości przy tym stole nie było. Pewnie zwykle był przyzwyczajony do przebywania w nieco lepszych i bardziej nowoczesnych warunkach niż w tych, jakie panowały w naszym domu. Ale choć luksusów u nas nie było a rodzice odziedziczyli dom po dziadkach i nadal trzeba było włożyć dużo pieniędzy w jego odnowienie, uważałam, że jest tu całkiem ładnie i nie zamierzałam się przy nim czegokolwiek wstydzić. Aż do teraz, kiedy mój ojciec właśnie tak rozpoczął tę nieuniknioną rozmowę. Założę się, że spaliłam buraka a szatyn kipi w środku ze złości.
- Karol, uspokój się – wtrąciła ze zdenerwowaniem mama – nie spotkaliśmy się tutaj, żeby się kłócić a jakoś na spokojnie zastanowić się nad tą sytuacją. Powinniśmy się cieszyć, że Gregor w ogóle zgodził się przyjechać do Zakopanego – dodała. Byłam jej w jakiś sposób wdzięczna, że chce załagodzić całą tą napiętą atmosferę. Nie trwało to jednak długo.
- Och, oczywiście! - niemal krzyknął ojciec. Zrobił się cały czerwony ze złości a na czole pojawiła mu się gruba zmarszczka – jeszcze może mam go po piętach całować, bo zdecydował się wziąć odpowiedzialność za dzieciaka, którego sam zrobił...
- Karol, na litość boską..
- Tato! - wrzasnęłam oburzona. O n jedynie burknął coś jeszcze pod nosem i skrzyżował ręce jakby obrażony. Ja rozumiem, że zapewne każdy w naszej rodzinie ma wiele pretensji do Schlierenzauera, ale na Boga, to chyba tylko ja mam prawo tak na niego naskakiwać. I pokazywać trochę wyższy poziom kultury osobistej..chociaż..
- Hej, nie denerwuj się – poczułam na swojej dłoni jego ciepłą rękę, którą wyrwałam niemal jak oparzona. Nie zniechęciło go to jednak do posłania mi przyjaznego uśmiechu – ma pan zupełną rację, co do mojej osoby. I wiem, że najchętniej obiłby mi pan twarz za to, co zrobiłem Hani i Adasiowi, więc może pan śmiało pozwalać sobie na wszelkie tego typu uwagi. - każdy z nas wlepiał w niego zdziwione spojrzenie. Zamurowało nas od tych słów. Bo kto by się tego spodziewał..
- Przepraszam za męża. To co było kiedyś jest już przeszłością. Teraz należałoby zająć się przyszłością i leczeniem Adasia – dodała mama. Ojciec już chciał coś powiedzieć, ale pod groźnym spojrzeniem mamy zdecydowanie zaniechał swoich prób.
- Dokładnie tak samo myślę – odparł spokojnie Schlierenzauer. Odłożył swoje sztućce i splótł ręce, kładąc je na stole – jestem zdecydowany zrobić wszelkie niezbędne badania i w razie pozytywnych wyników oddać mu szpik.
- A od kiedy się panu to sumienie włączyło? - wtrącił nie kryjąc ironii tata. On, w przeciwieństwie do mamy, nie zamierzał mówić do Gregora po imieniu. To był jego dziwny i pokręcony sposób na robienie dystansu między nim a tymi osobami. Jednym słowem on wcale szatyna nie zaakceptował.
- Zobaczyłem go dzisiaj – zaczął skoczek – i mogłem potrzymać na rękach, bawić się z nim, przytulić go. To naprawdę na mnie podziałało i już dawno zrozumiałem swój błąd. Proszę pozwolić mi go naprawić – jak on to robi, że jest taki pewny siebie i wcale nie krępuje się tak otwarcie zwracać się do moich rodziców, siedzieć przy jednym stole i składać takie deklaracje? Ja na jego miejscu już dawno zapadłabym się pod ziemię.
- Najważniejsze, że jesteś – odparła z westchnieniem mama i uśmiechnęła się delikatnie do skoczka, na co on zareagował tym samym. Wierzyć mi się nie chciało, że z mamą poszło mu tak łatwo.
- Myślę, że w tej kwestii najlepszym rozwiązaniem będzie wyjazd do Austrii – kontynuował szatyn a ja przypomniałam sobie o tej absurdalnej propozycji, jaką złożył mi przy szpitalu. O nie, on na pewno nie będzie o tym decydował! - W Innsbrucku jest naprawdę bardzo dobra klinika onkologiczna z najnowocześniejszym wyposażeniem i świetnym personelem – dodał – sprawdzałem wszystko będąc jeszcze w Austrii i myślę, że tam Adaś będzie miał większe szanse na wyzdrowienie.
- Klinika w Innsbrucku? - pisnęła Basia – nie wspominałeś o tym do tej pory.
- Mówiłem o tym Hani – i tym razem wzrok wszystkich ulokowany był w mojej osobie.
- To chyba dobry pomysł – skomentowała niepewnie moja rodzicielka.
- Ale ja się wcale na to nie zgodziłam, Gregor! - wrzasnęłam, raptownie podnosząc się z krzesła – rzucasz jakimiś pomysłami nie wiadomo skąd i myślisz, że wszystkich uda ci się przekonać! I oświadczam ci, że mnie na pewno nie! - ciskałam w niego piorunami, a on parszywiec dalej podtrzymywał spojrzenie jakby mój wybuch w ogóle go nie ruszał – to jest mój syn i ja tutaj decyduję! Ma tu świetną opiekę i niczego mu nie brakuje!
- Hania.. - głos mamy był przepełniony bólem.
- Och, i on już was zdążył omamić! - krzyknęłam mierząc pozostałą trójkę wzrokiem – wierzycie w każde jego słowo a to tak naprawdę zwykły oszust, który myśli, że swoją bajerą zdziała cuda! - nie mogłam ich dłużej znieść. Odsunęłam z impetem swoje krzesło z zamiarem udania się do swojego pokoju.
- Hania, zaczekaj – zatrzymała mnie ręka Schlierenzauera.
- Odwal się! - warknęłam, wyrwałam się z jego uścisku i pobiegłam na górę. Trzasnęłam drzwiami tak, że prawie z framugi wypadły. A co tam! Nikt mnie nie wyprowadza z równowagi tak jak on. Sięgnęłam po torebkę, z której wyciągnęłam paczkę papierosów i wyszłam na balkon, by zapalić. A miałam się ograniczać. Wczoraj był tylko jeden, dzisiaj już trzeci. Niech go szlak trafi! Imbecyl jeden co myśli, że jak ma pieniądze i sławę to może wszystko! Adaś jest moim dzieckiem, a on jest tylko pieprzonym dawcą spermy!
- Przecież miałaś się ograniczać. - usłyszałam za plecami głos siostry. Poczułam jak obejmuje mnie w talii, i kładzie podbródek na moim ramieniu.
- I widzisz do czego on doprowadza?! - wrzasnęłam, gasząc papierosa w popielniczce wypełnionej petami. No tak, zapomniałam jej ostatnio opróżnić.
- Hania, ja wiem, że ty jesteś na niego wściekła, ale może on ma trochę racji.. - zamilkła pod siłą mojego spojrzenia.
- Baśka, chociaż ty mnie nie denerwuj – syknęłam w stronę siostry.
- Bo ty jesteś uparta, jak te barany na pastwisku!
- Ja jestem uparta?! - pisnęłam nienaturalnie – powiedz mi, ile on ma do powiedzenia w kwestii Adasia? Zobacz, że już chce wszystko kontrolować!
- Chce mu zapewnić lepszą opiekę medyczną – zauważyła z przekąsem.
- Chce podejmować decyzje, do których jestem upoważniona wyłącznie ja!
- On też ma do tego prawo. Jest jego ojcem.
- Dawcą spermy! - krzyknęłam.
- Ok, no dobra – odsunęła się trochę ode mnie i oparła plecami o balustradę – a nie pomyślałaś, że może on nie chce poddać się temu zabiegowi w Polsce?
- A co mnie on obchodzi?! Tu chodzi o małego a nie o niego – skomentowałam. Baśka znów wywróciła oczami, wzdychając głośno.
- To i dla niego jest niebezpieczne – przyznała – może woli być otoczony swoimi lekarzami? W swoim kraju? To w końcu sportowiec wysokiej klasy i byle kto nie może się nim zajmować – dodała spokojnie.
- Denerwujesz mnie tymi swoimi uwagami – powiedziałam ostro. I ona tym razem zmarszczyła brwi.
- Jak sobie chcesz, ale swoim zachowaniem niczego nie naprawisz! - krzyknęła i po prostu sobie poszła. I dobrze! Nie będzie mi gówniara dyktować, co mam robić.
Wróciłam do pokoju, ale nie dane mi było w spokoju pozostać samej. Na łóżku siedział sobie swobodnie szatyn.
- Ładnie masz w tym pokoju – mówił, rozglądając się wokół. Jego wzrok padł na część pomieszczenia, w której stało łóżeczko. Na tej ścianie widniała dziecięca tapeta i było przy niej poustawianych kilka kolorowych mebelków.
- Super, dzięki – bąknęłam pod nosem. Wstał. Podszedł do wielkiej komody, na której poustawiane były ramki ze zdjęciami. Większa ilość zdjęć przedstawiała Adasia, dlatego mimowolnie na jego ustach zagościł uśmiech. Chwycił za jedną z ramek i zaczął się jej przyglądać.
- To jeszcze ze szpitala? - spytał cicho. Chcąc bądź nie chcąc, podeszłam do niego i spojrzałam na fotografię. Był na niej maleńki noworodek, cały owinięty kocykiem i z czapeczką na głowie. I ja uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- 3 godziny po porodzie – odpowiedziałam. Szatyn zrobił taką minę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Ciężko ci było? - spytał.
- Co? - patrzyłam na niego z pytajnikami.
- No...ciężko ci było przy porodzie? - pytał przenosząc wzrok na zdjęcie.
- Miałam cesarkę – odparłam spokojnie.
- Dlaczego? - czy on się właśnie przejął? No ok...
- Bo po pierwsze próbowałam przez poprzednie 13 godzin rodzić naturalnie, ale nie dałam rady – patrzył teraz na mnie zszokowany – a po drugie Adaś był wcześniakiem i w sumie lekarze powinni od samego początku zabrać mnie na salę i zrobić tą cesarkę, no ale...polska medycyna – dodałam z ironią.
- Boże kochany..
- No.. - westchnęłam, słysząc panikę w jego głosie – po porodzie obiecałam sobie, że już chyba nigdy nie urodzę dziecka. Przeszłam przez piekło, Greg.. - ku mojemu zdziwieniu momentalnie odstawił fotografię na swoje miejsce i tak po prostu zamknął mnie w swoim żelaznym uścisku. Och..to było takie przyjemne. Pachniał tak przyjemnie. W ogóle przez sekundę czułam się cudownie. Do kiedy zrozumiałam, że to przecież ten idiota i próbowałam się mu wyrwać. Niestety mi na to nie pozwolił.
- Przepraszam, że mnie wtedy przy tobie nie było i że okazałem się takim draniem. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas.. - mówił i ku mojemu kolejnemu zdziwieniu pocałował mnie w głowę.
- Puszczaj mnie, debilu! - wrzasnęłam, szarpiąc się z jego uścisku aż w końcu go rozluźnił i mogłam odsunąć się od niego na kilka metrów. - nie życzę sobie, żebyś mnie dotykał!
Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłonie. Jak to się dzieję, że chcę go odepchnąć a z drugiej strony pragnę, by mnie tak cały czas tulił? Dlaczego mam takie dwojakie uczucia?
- Pokażesz mi, gdzie będę nocował? - spytał cicho najwyraźniej speszony swoim zachowaniem. Pokiwałam lekko głową i ruszyłam ku wyjściu, a szatyn tuż za mną. Otworzyłam drzwi do odpowiedniego pokoju, po czym wpuściłam go do środka.
- Tu możesz przynieść swoje rzeczy. Łazienka jest na końcu korytarza po lewo. Kolacja o 19. - powiedziałam na jednym tchu i już chciałam zostawić go samego, kiedy znów zatrzymał mnie ręką.
- Gregor... - zaczęłam do niego warczeć.
- Czemu jesteś dla mnie taka zimna? Proszę cię tylko o to, żebyś ze mną normalnie rozmawiała a ty unikasz mojego towarzystwa jak ognia. - nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech na sobie, czułam przyciąganie tych oczu. Niech on przestanie na mnie tak działać!
- A dziwisz się? - szepnęłam już nie tak bardzo pewna mojej stanowczości.
- Nie. Ani trochę – przyznał szczerze – ale dlaczego nie możemy po prostu zacząć wszystkiego od nowa i skupić się na naszym dziecku? Zrób to dla niego, błagam.
- Za bardzo mnie kiedyś skrzywdziłeś, Gregor – odparłam zupełnie poważnie. I znów dostrzegłam ból w jego oczach.
- Wiem, że wtedy w kawiarni nagadałem ci samych świństw. Ale wcale nie traktowałem cię tylko jak zwykłej laski do...
- Nie zaczynaj tego tematu, Schlierenzauer! - wrzasnęłam – dobrze się mnie bzykało, co? - stanęłam naprzeciwko niego i mówiłam na tyle cicho, by tylko on słyszał. - tak właśnie powiedziałeś. I wtedy po raz pierwszy byłeś ze mną zupełnie szczery.
- Tak myślałem wtedy... - szepnął. Poczułam jak delikatnie kładzie swoją dłoń na moim policzku. I znów było mi tak przyjemnie..i znów tylko przez sekundę.

- Zrobisz to jeszcze raz, a dostaniesz po ryju! - wyszłam z pokoju nim zdążył jakkolwiek zareagować. Zanim weszłam do siebie, po moich policzkach płynęły łzy.





~ Bo nie tak łatwo jest o tym wszystkim zapomnieć...





****
Część siódma już za nami. Czy nie czujecie, że Gregor dostał jakby "olśnienia"? :) Ale uwierzcie mi, że wcale mu tak łatwo nie pójdzie.
Pozdrawiam :)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Sześć

- Gdzie się podział ten najlepszy tatuś na świecie? - odwróciłam na chwilę wzrok od uradowanego Adasia i zerknęłam w stronę wejścia do sali, marszcząc brwi. Nie było znaku po Schlierenzauerze. Przyznam, że ogarnęła mnie lekka panika...
- Nie wiem, toczył się tuż za mną – odpowiedziałam lekko nerwowo. No gdzie on mógł pójść?
- Wiesz, co? Zostań z małym a ja pójdę go poszukać – dodałam.
- Ty zostań a ja pójdę – odpowiedziała blondynka – za tobą stęsknił się bardziej – posłałam jej delikatny uśmiech, bo tylko na taki mnie było stać. Następnie usiadłam na krzesełku obok łóżeczka chłopca, przytuliłam go do siebie i zaczęłam rozważać najczarniejsze scenariusze.

Ta duchota w powietrzu wcale nie ułatwiała mi zażycia odrobiny tlenu dla uspokojenia myśli. Dlatego jedyne co umiałem zrobić to schować twarz w dłonie i zamknąć oczy. Jestem kretynem. Jestem imbecylem, bo zamiast tam wejść i wreszcie po raz pierwszy w życiu go zobaczyć, to zwiałem. Miałem wrażenie, że jeśli wezmę go na ręce i on spojrzy na mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami to rzeczywistość i winy trafią we mnie ze zdwojoną siłą. Że te małe, nic jeszcze nie rozumiejące oczka powiedzą mi, jakim człowiekiem się stałem przez jedną głupią decyzję. Czułem się jakby ktoś położył mi wielki głaz na plecach powodujący, że nie mogę się podnieść.
- Prawda w oczy kole, co? - podniosłem wzrok i ujrzałem nad sobą twarz blondynki. Patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym, że jestem bydlakiem. No tak. Jeszcze niech zagrzmi i wtedy niebiosa zupełnie potwierdzą, że kawał ze mnie drania. O tak, tego mi trzeba! - długo masz zamiar tu siedzieć?
- Przyszłaś, żeby trochę nade mną pozrzędzić?
- Przyszłam, żeby kopnąć cię w ten twój chudy tyłek i zaciągnąć na to piąte piętro. Serio taki z ciebie tchórz? - Boże, jak ona mnie irytowała. Była grubo o 7 lat młodsza a gówniara nie hamowała się z żadnymi odzywkami. Mogłaby mieć znowu te 16 lat, chodzić do gimnazjum i bać się choćby do mnie odezwać.
- Potrzebuję chwili dla siebie – odparłem przez zęby. Ona się zaśmiała.
- Oooo, ty naprawdę jesteś pokręcony. Z tego co wiem to miałeś dwa lata czasu „dla siebie”. Teraz powinieneś poświęcić czas dla swojego syna – powiedziała. Spojrzałem na nią z chęcią mordu.
- Nie możesz sobie stąd pójść? - pytam. Ona jakby na złość siada na ławce obok mnie.
- Nie mogę – mówi jak gdyby nigdy nic.
- Bo?
- Bo widziałam panikę w oczach Hanki – spojrzałem na nią z pytajnikami – pomyślała, że zwiałeś z powrotem na lotnisko albo co...tego pewnie by nie zniosła – dodała zupełnie poważnie. Odłożyła na chwilę gdzieś na bok te swoje złośliwości i naprawdę miała poważny wyraz twarzy. I zdałem sobie sprawę, że ona cholernie martwiła się o swoją siostrę. I że brunetce z pewnością nie jest łatwo. I że jestem dla niej ostatnią deską ratunku.
- Jesteś dla niej ostatnią deską ratunku – mówi w pewnym momencie cicho – nikt w naszej rodzinie nie jest w stanie pomóc małemu, bo nie może zostać dawcą..przeszczepy w tym kraju z tak beznadzieją opieką lekarską są niczym jakaś abstrakcja – dodała z lekkim westchnięciem.
- Jest...naprawdę tak źle? - i znów pojawia się ta gula sprzed kilku minut. Serce na chwilę przyspieszyło i nie wiedziałem dlaczego.
- Widziałeś ostatnie wyniki? - przytaknąłem. Ona też – choroba postępuje z dnia na dzień. Nikt w sumie do końca nie wie, co jest jej przyczyną. Dlaczego go dorwała i tak szybko się rozwija. Kiedy się urodził był praktycznie zdrowy. Mimo tego, że to wcześniak...
Poczucie winy wyżerało mnie od środka. Bo nagle uderzyło we mnie coś tak ważnego.
- W mojej rodzinie jest duży stopień ryzyka zachorowania na nowotwór – spojrzała na mnie wielkimi oczami, rozchylając usta – w tej chwili choruje siostra mamy. Kilka lat temu zmarł jej brat i wszyscy martwimy się o drugiego wujka – westchnąłem – i tak w sumie od pokoleń...być może..to..uwarunkowania genetyczne..
- I dlatego Adaś zachorował... - dokończyła za mnie. Znów zamilkliśmy. Swoimi niewyparzonymi plemnikami przeniosłem na to dziecko więcej nieszczęścia niż dobrego. I było mi z tym teraz cholernie ciężko.
- Powinieneś wracać na górę – zauważyła po chwili.
- Nie wiem, czy jestem tam mile widziany – odparłem. Dziewczyna nie była tym stwierdzeniem zaskoczona.
- Ech...Hanka jest uparta. I pamiętliwa. I głęboko zraniona tym jak ją potraktowałeś, kiedy powiedziała ci o ciąży, dlatego wcale jej się nie dziwię.. - powiedziała w końcu a ja zastanawiałem się czy przy zapadaniu się pod ziemię dosięgnę wreszcie jej jądra – ale mimo wszystko powinieneś tam pójść i poznać własne dziecko.
- Dlaczego trzymasz w tej kwestii moją stronę? - spytałem trochę zaskoczony.
- Uwierz mi, że ani trochę nie trzymam twojej strony – odparła surowo, a ja spuściłem wzrok. – uważam, że jesteś podłym dupkiem nie wartym niczego na tym świecie a jak sięgałeś dna zajmując dalekie miejsca przez ostatnie dwa sezony to wybuchałam złowrogim śmiechem....- musiałem wypuścić powietrze, bo znów zaczęła irytować mnie swoimi tekstami – i przywaliłabym ci w ten twój i tak krzywy nos, żebyś stracił co nieco na tej swojej boskiej urodzie – z resztą...chyba mi się należy... - ale Adam już swoje wycierpiał bez ojca. I Hania powinna myśleć przede wszystkim o jego szczęściu a swoje urazy odstawić w głąb głowy...bądź co bądź jesteś jego ojcem choć na razie twoje rodzicielstwo ograniczyło się do wysłania plemników do macicy...ale...- zrobiła krótką pauzę, bo do tej pory mówiła wszystko na jednym wydechu – chciałabym, żeby mój chrześniak miał kiedyś do kogo powiedzieć „tato” a nie „wujku”, co byłoby pewnie bardziej prawdopodobne. I mimo wszystko chcę byś wziął za niego odpowiedzialność. A Hanką się na razie nie przejmuj, kiedyś jej przejdzie. Tylko musisz jej pokazać, że to nie ten sam Schlierenzauer z tamtej kawiarni.. - mówiła. A mnie zatkało. Bo nie spodziewałbym się tylu mądrych słów z jej strony. Myślałem, że to jeszcze gówniara i jej fiu bzdziu w głowie, ale...no właśnie. Powiedziała coś, co kryło się gdzieś w moim sercu. Bo ja chciałem z nim, jego, być dla niego kimś ważnym...naprawdę chciałem.
- Zależy ci na nim? - i znów przybrała ten poważny wyraz twarzy. Wyglądała teraz tak jakby była z 10 lat starsza. Nie wiem czemu, ale dość długo wahałem się z odpowiedzią.
- Tak.. - szepnąłem – tak, naprawdę chcę być dla niego lepszy. Chcę po prostu dla niego być..i go odzyskać.. - dodałem pewniej. Nie wiem, kiedy włączył się u mnie ten instynkt. Jeszcze 3 dni temu na imię „Adaś” reagowałbym ze śmiechem, wypiłbym drinka dla zabicia myśli o nim i zignorowałbym fakt, że gdzieś na świecie rzeczywiście pojawił się mój syn. A teraz...teraz wszystko się zmieniło. I nie mam pojęcia, czy sprawił to widok jej czy jego. Czy ich obojga. Czy to ta choroba. Czy to, że on jest taki malutki a przychodzi mu zmierzyć się niemal ze śmiercią. I może wtedy trafiło we mnie. Może poczułem, że muszę go choćby poznać i spróbować. Ale zaczęło mi zależeć. Na nim. Na staniu się jego ojcem. Na byciu dla niego.
- Boję się, Baśka – powiedziałem po chwili.
- Ale czego? - spytała. I nie ze złośliwością tylko z takim...zrozumieniem. Jakby czytała w moich myślach.
- Nie wiem, że jak go zobaczę...jak wezmę go na ręce...że zobaczę w jego oczach...
- Swoje sumienie? - dokończyła. I znów ta gula. Cholera jasna..
- I dobrze. - odparła po namyśle. Spojrzałem na nią jak na wariatkę.
- I dobrze? - powtórzyłem. Ona kiwnęła energicznie głową.
- Tak. Bo wtedy dostaniesz takiego powera, że będziesz chciał się zmienić jak tylko możesz. Żeby i jemu i Hani udowodnić, że chcesz być jego tatą. I to naprawdę ważne – znów zamilkła - idźże już – ponagliła mnie.
- No to idę – odpowiedziałem po krótkiej chwili, wstając gwałtownie z ławki i biorąc głęboki wdech.
- Jestem na ciebie wściekła, ale...powodzenia – i po prostu delikatnie się uśmiechnęła.
- Dzięki.. - tylko tyle, ale jak ważne to były słowa w porównaniu z tym jak tak naprawdę powinna mnie potraktować. Szkoda, że z Hanią nie poszło mi tak łatwo...


Adaś uśmiechał się od ucha do ucha. Nie był już taki blady jak ostatnio, a wręcz na jego buzi pojawiły się rumieńce. Ciągle się śmiał, pokazując jak bardzo jest zadowolony z mojej wizyty. Uśmiechałam się sama do siebie, bo cieszyłam się w duchu, że mimo choroby nadal ma energię do zabawy i radości.
- Hania... - usłyszałam jego głos za plecami. Obróciłam się raptownie i zobaczyłam jego czekoladowe tęczówki patrzące na mnie z bólem. Odetchnęłam z ulgą. Więc jednak nie uciekł. Do sali w tym momencie weszła jeszcze Baśka. Siostra przyglądała się mi znacząco, pokazując wzrokiem to na szatyna to na malca. Dopiero po chwili zrozumiałam, o co jej chodzi. Nie chciałam tego robić, ale...musiałam.
- Gregor...chcesz poznać swojego syna? - spytałam z dużym oporem. Mimo wszystko nie wiedziałam, czy w ogóle chcę, by skoczek miał jakąkolwiek styczność z Adamem, o co przecież wcale tak gorliwie nie zabiegał. Jednak słowo się rzekło i teraz w jego oczach mogłam dostrzec coś na wzór nadziei. I uśmiechu. Jakby naprawdę tego pragnął.
- A mogę? - pyta szeptem. Baśka pokazuje mi zza jego pleców uniesione kciuki a ja przewracam oczami, po czym kiwam głową na zgodę. Gregor wydawał się nieco spięty. Zdradzały go napięte kości policzkowe i zaciśnięte dłonie. Ułożyłam sobie małego inaczej na rękach tak, by był odwrócony do niego przodem. Skoczek niepewnie spojrzał na jego twarzyczkę. I tak po prostu się uśmiechnął. Na jego ustach zagościł taki szczery, niewinny uśmiech jakby właśnie ujrzał przed sobą ósmy cud świata. Jak młodzi ojcowie, którzy wchodzą do sal gdzie leżą noworodki i po raz pierwszy mogą zobaczyć swoje dziecko. Miał w oku taki błysk, taki zachwyt, że aż ścisnęło mi serce. Szybko jednak wyswobodziłam się z tego chwilowego zaskoczenia i przybrałam neutralny wyraz twarzy.
- Gregor, to jest właśnie Adaś – powiedziałam. Uśmiech stał się jeszcze szerszy i to nadal wydawało mi się dziwne.
- Mogę go wziąć na ręce? - spytał nieśmiało. W mojej głowie momentalnie zapalił się czerwony alarm.
- Nie – odpowiedziałam chyba za szybko. Uśmiech zszedł z jego twarzy i znów patrzył na mnie smutnymi oczami.
- No Hania... - odezwała się Baśka. Spojrzałam na nią z wyrzutem, bo nie powinna wtrącać się w tej kwestii, ale zapomniałam że i ona potrafiła postawić na swoim. Westchnęłam. Blondynka podeszła do Schlierenzauera i stanęła z nim ramię w ramię. Dlaczego, do cholery, ona trzyma jego stronę?
- Pozwól, mi proszę.. - szepnął. Jego oczy hipnotyzowały i mimo tego, że w tej chwili to ja byłam górą, on skutecznie uniemożliwiał mi logiczne myślenie. Po chwili namysłu, zmiękłam.
- Tylko trzymaj go mocno – odparłam, po czym z największą ostrożnością podałam mu dziecko. W pewnym momencie nasze dłonie się styknęły, a ja nie mogłam zaprzeczyć, że jakiś prąd przemknął przez moje ciało. Zawstydziłam się tego i spuściłam wzrok. Nie tak powinno być.
Obserwowałam tę dwójkę. Gregor patrzył na niego...sama nie wiem jak. Z takim uwielbieniem, wręcz z dumą. Pogładził chłopca delikatnie po policzku, a mały się po prostu zaśmiał. I tym prostym gestem sprawił, że szatyn nie kontrolował już mimiki swojej twarzy. Po prostu miał jednego wielkiego banana na buźce i nie potrafił oderwać wzroku od syna. A jak ja się czułam? Choć powinnam być szczęśliwa albo choćby zadowolona z takiego obrotu sprawy, co raz bardziej kipiałam ze złości. Nie chciałam, żeby pojawiło się w nim jakieś uczucie, jakiś instynkt ojcowski. Nie chciałam, żeby trzymał go na rękach i tak jak teraz tulił do siebie. Nie chciałam, żeby w ogóle narodziła się między nimi jakaś więź. Nie zasłużył na to, bo świadomie wyrzekł się chłopca w przeszłości. I największą satysfakcją dla mnie byłby fakt, że Adam po prostu go nienawidzi.
- Hej Adaś, jestem twoim tatą – zamurowało mnie na te słowa. Wściekłość uchodziła ze mnie z każdej możliwej strony. Miałam ochotę sprzedać mu siarczysty policzek. Bo jak po tym, co zrobił może...jak on w ogóle śmie?!
Gdy szykowałam się już do ataku, poczułam na swoim ramieniu dłoń Baśki. Gdy na nią zerknęłam, ona lekko kręciła głową. I jeszcze ty przeciwko mnie?
- Nie rób tego. Czy ty nie widzisz jak on na niego patrzy? - szepnęła mi do ucha.
- Właśnie to widzę. I właśnie tego sobie nie życzę – odpowiedziałam jej cicho, zaciskając zęby – dlaczego trzymasz jego stronę?
- Trzymam twoją stronę i dobrze o tym wiesz. Ale jeśli będziesz reagowała w ten sposób to właśnie ty świadomie odbierzesz Adasiowi ojca – powiedziała, a ja nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Jej zielone oczy były pełne determinacji i takiej dojrzałości, której do tej pory u niej nie zauważałam. Zaskoczyła mnie.
- On sam odebrał mu ojca. Przecież się go wyrzekł.
- Ale może chce teraz naprawić swoje błędy, nie pomyślałaś? - odparła. Westchnęłam głośno, kręcąc głową ze zdenerwowania.
- Stracił już swoją szansę, kiedy olał mnie wtedy w tej kawiarni – syknęłam w jej stronę.
- Każdy zasługuje na drugą szansę, Hania – i znów wybałuszałam oczy – nawet taki drań jak on. Daj mu chociaż szansę pokazania, że mu zależy. Niech się trochę postara, a potem oboje ustalicie, co dalej – powiedziała przenosząc spojrzenie na dwóch szatynów. Boże, jacy oni byli do siebie podobni. Jak bardzo Adaś będzie mi go całe życie przypominał.
- A skąd ty niby możesz wiedzieć, że on chce się starać? Jakoś mi tego nie powiedział – odparłam pewnie.
- Bo ty z nim w ogóle nie chcesz rozmawiać, a ja to zrobiłam – powiedziała spokojnie i podeszła do skoczka, dając małemu przy okazji pstryczka w nos. Byłam zła. Łzy cisnęły się na moje oczy, ale gówniara miała rację. I mimo tego, jak bardzo mnie zranił..Nie. Ja nie potrafię być dobrą samarytanką. Nie będę się dla niego poświęcać.
I znów powróciłam do obserwowania ich obu. Patrzyli na siebie jakby właśnie analizowali siebie nawzajem. Gregor próbował zbadać każdą rysę jego twarzy a każdy uśmiech malca był odzwierciedleniem jego. A Adaś? Nie potrafię tego opisać, ale mężczyzna, który trzymał go na rękach nie był dla niego kimś obcym. Jakby jakiś naturalny instynkt podpowiadał mu, że przy szatynie może czuć się bezpieczny i nie musi płakać. Miałam wrażenie, że skoczek momentalnie zaskarbił sobie jego serce i sympatię.

Zapowiadająca się tak hucznie burza już dawno gdzieś sobie poszła. Niebo w tej chwili było przejrzyście niebieskie i nie górowały na nim żadne chmurki. Lekki ciepły wiatr wiał gdzieś po plecach dając przyjemne poczucie chłodu. A park i mały plac zabaw na terenie szpitala dodawały tylko temu dniowi uroku.
Zerknąłem na bawiącego się malca. Biegał niezdarnie w to i z powrotem do mnie i do Basi, śmiejąc się przy tym radośnie. Nie dało się nie uśmiechać na ten widok. Jak na razie stawiał jeszcze dość niestabilne kroki, więc za każdym razem patrzyłem czujnie, czy aby nie wywróci się przy tej zabawie i nie zrobi sobie krzywdy.
Nie umiem opisać tego, jak poczułem się, gdy wziąłem go po raz pierwszy na ręce. To było coś...magicznego. To było tak silne i intensywne uczucie, że aż zaparło mi dech w piersiach. Miałem na rękach część mnie i część niej. Dziecko, w którego żyłach płynie moja krew. I nagle poczułem się z tego powodu dumny jak cholera. Jakbym ujrzał go dopiero co po porodzie i zdał sobie sprawę, że rzeczywiście zostałem ojcem. Ale też zdałem sobie sprawę z tego, jakim byłem skurwielem...
- Uśmiechnij się trochę. Wiesz, że to lubię – odezwałem się do brunetki, zajmując miejsce obok na ławce. Ona jedynie prychnęła. Idiota. Czego ja się mogłem spodziewać?
- Jeżeli to wszystko spieprzysz a Adaś się przyzwyczai do ciebie i będzie cierpiał, bo...
- Nie spieprzę tego, Hania – powiedziałem pewnie, powodując, że spojrzała na mnie tymi pięknymi oczami. Wróć. Dlaczego nie były to po prostu oczy, nie „piękne” i nie tak bardzo pociągające.. - już raz to zrobiłem i spotkała mnie kara w postaci jego choroby – jej oczy na moment przygasły a ja poczułem, że chcę zrobić wszystko, by nigdy więcej nie były takie smutne. Cholera, opanuj się Schlierenzauer!
- Zgłosisz się na te badania? - spytała mnie po chwili. Oparłem się swobodnie o ławkę i znów spojrzałem na bawiącego się Adasia.
- Tak. Ale pod jednym warunkiem – odparłem pewnie. Poczułem jak odwraca się w moim kierunku.
- Jakim? - pyta niemal szeptem.

- Oboje pojedziecie ze mną do Innsbrucka. Tam odbędzie się przeszczep – odpowiedziałem spokojnie znów przenosząc na nią spojrzenie. I jedyne, co dostrzegłem to chęć mordu w oczach.




~ Bo wiesz, że dzięki Niemu Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo





*****
Witajcie!

Ten rozdział wyszedł mi chyba najdłuższy ze wszystkich. Jak Wam się podoba spotkanie Gregora z Adasiem? Nie było fajerwerków, ale czy w takich przypadkach wszystko dzieje się jak w filmach? 
Nie ukrywam, że postać Gregora nieco złagodnieje w kolejnych rozdziałach. Będzie chciał pokazać Hani, że jednak jest czegoś wart. Same zobaczycie, jak ona na to zareaguje ^^
Nie zabraknie jednak chwil, gdzie Hania bardzo łatwo przypomni sobie o uczuciu do niego, a Gregor...albo nie, koniec! Nic Wam więcej nie powiem! :))
Czy Wy też rozpaczliwie odczuwacie powrót do nauki? Kiedy myślę, że za niecały miesiąc czeka mnie sesja to jestem przerażona. A najwięcej zaliczeń czeka mnie tuż po zawodach w Zakopanem, więc chyba będę się uczyć w pociągu xD
Udanego tygodnia życzę! Trzymajcie się ciepło (dosłownie) :*

Ann x