piątek, 15 lipca 2016

Epilog

MAŁY ODNOŚNIK - PROLOG NOWEGO OPOWIADANIA JUŻ OPUBLIKOWANY!
I put a spell on you

<3


- Wyglądasz jak siedem nieszczęść - wtrąciła, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Nie wiem czy ta uwaga bardziej mnie rozzłościła, czy może rozbawiła, ale z pewnością gdybym miała odrobinę siły to wywróciłabym teraz oczami. Pozostawiłam to jednak bez komentarza.
- Jak się czujesz, skarbie? - spytała druga z nich. Spojrzałam na nią łagodnie.
- Jakby ktoś wypluł mnie właśnie na zimny chodnik, mamo - stwierdziłam po chwili wahania, szukając "odpowiednich" słów, by sprecyzować mój obecny stan. Kobieta lekko się uśmiechnęła i pokiwała głową.
- Czyli całkiem normalnie - uznała powodując, że i ja się uśmiechnęłam.
- A gdzie jest Gregor? - tym razem głos zabrał tata. Tak, TATA. Patrzył na mnie teraz z tak wielką do opisania dumą, z taką czułością, jakiej chyba nigdy od niego nie zaznałam. Jak dobrze było mi wreszcie się z nim pogodzić i odbudować nasze relacje. Spędziliśmy niemal dwa lata na zbędne obrażanie się i unoszenie honorem. To zbyt długi czas na niepotrzebne waśnie. Jesteśmy przecież rodziną, powinniśmy siebie wspierać w każdej sytuacji. Mimo tego, że on to sam zrozumiał, to ja musiałam uczynić pierwszy krok, lecz nie żałowałam. Najważniejsze, że teraz wszystko się układa.
- Zemdlał - poinformowałam rodzinę beznamiętnie. Baśka natychmiastowo wybuchła śmiechem i musiała zakrywać usta przed karcącym wzrokiem mamy. Zauważyłam delikatny uśmiech u ojca. Co jak co, ale mi samej było naprawdę do śmiechu - nie dotrwał nawet do tych najczęstszych skurczy - dodałam - pielęgniarki ponoć podają mu kroplówkę. Lukas z nim siedzi.
- Szczerze powiedziawszy wcale mu sie nie dziwię - powiedział w końcu tata - ja nie miałem zamiaru być przy porodzie żadnej z was.
- Tak, to akurat prawda - zwróciła się do niego mama - ledwo byłeś w stanie zadzwonić po karetkę i sądzę, że spokojnie poradziłabym sobie z dotarciem do szpitala bez twojej pomocy - zachichotałam pod nosem widząc minę ojca. Wymieniłyśmy z Basią porozumiewawcze spojrzenia.
- To dlatego, że takie sytuacje są zbyt stresujące. Porody nie są dla facetów! - odparł z nieukrywaną irytacją. Mama tylko kręciła głową.
- Jak widać wszyscy jesteście tacy sami - dodała jedynie a ojciec wciąż pozostawał naburmuszony. Wybawieniem dla nas wszystkich był dźwięk otwieranych drzwi i głowa Lukasa zaglądająca z wahaniem do środka.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Wchodź, myślałam, że już się tu nie pojawisz - odpowiedziałam trochę zachrypniętym głosem. Mężczyzna, tak, już mężczyzna, wszedł po chwili do środka i stanął przy ramie szpitalnego łóżka uśmiechnięty od ucha do ucha. Zmężniał przez te kilka lat. Urósł przewyższając wzrostem nawet Gregora. Nosił teraz modną fryzurę z wycieniowanymi bokami i krótki, kilkudniowy zarost. Dzięki saneczkarstwu i zajmowaniem się sportem wyrobił sobie figurę, więc wszystkie dziewczyny na ulicach oglądają się za nim jak za bogiem. Sama nieraz przyłapywałam sie na tym, że zerkam na niego ukradkiem, narażając się później na śmieszne pretensje Gregora. Prawdziwy przystojniak.
Długo jednak nie mógł się powstrzymać, by nie podejść do swojej ukochanej i przytulić się do jej pleców. Mojej młodszej siostry, uściślając. Nie, to nie koniec rewelacji. Tak, są razem. Basia po burzliwym związku z Fettnerem w końcu znalazła spokój obok brata Gregora. Wynikła z tego trochę zabawna sytuacja, ale po czasie wszyscy sie z tym oswoiliśmy. Tak jak i z wiadomością, że za pół roku czeka nas ich ślub.
- Jak tam mój tatuś? - spytałam z westchnieniem. Lukas zaśmiał się krótko.
- Dochodzi do siebie. Za chwilę ma tutaj przyjść.
- Pielęgniarka wspominała, że przyniesie dzieciaczki - wtrąciła Basia. W moim sercu od razu zrobiło się ciepło. Poczułam radość, szczęście i falę bezgranicznej miłości. Kiedy tylko dziewczyna wypowiedziała te słowa, drzwi otworzyły się po raz kolejny i do pomieszczenia weszły dwie kobiety ubrane na biało, niosąc na rękach dwa zawiniątka. Ujrzawszy ten widok, miałam ochotę wyskoczyć z łóżka i porwać je w ramiona mimo bólu i zmęczenia.
- Dzień dobry, pani mamusiu. Chyba już troszkę zgłodniałyśmy - usłyszałam wesoły głos a  następnie jedna z pielęgniarek z największa ostrożnością położyła na moje ramiona pierwszą z moich dwóch prześlicznych córeczek. Malutką, owiniętą ślicznym różowym kocykiem i w białej czapeczce z wyszytym imieniem "Anne". To zbyt piękny i wzruszający czas, by go opisać, dlatego nic dziwnego, że z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Spojrzałam na drugie z dzieci spoczywające spokojnie na rękach mamy. Maleńka Blanca wyglądała chyba jeszcze bardziej uroczo. Takie uczucie ogarnęło mnie tylko raz, 7 lat temu, podczas narodzin Adasia. To jest niepowtarzalny moment dla każdej świeżo upieczonej matki.
- Są przecudowne - skomentowała ze wzruszeniem moja rodzicielka. Spojrzałam na nią z zaszklonymi oczami i byłam w stanie jedynie pokiwać głową.
- Pani Kulczycka, lekarz pragnął przy okazji poinformować, że pobrana krew pępowinowa jest już zabezpieczona - odezwała się jeszcze jedna z pielęgniarek.
- Dziękuję bardzo - zdołałam wydukać i powróciłam wzrokiem do moich dwóch pociech. Chciałabym teraz, żeby czas mógł się zatrzymać i pozwolić mi trwać w tej chwili do końca świata. Byłam spełniona.
Drzwi skrzypnęły po raz trzeci w ciągu dziesięciu minut i któż mógł sie w nich pojawić jak nie mój odważny narzeczony? Śmiać mi się chciało, gdy zobaczyłam jego przejęte spojrzenie. Wyglądał chyba gorzej niż ja, miał niemal czysty strach w oczach. Spokojnie moglibyśmy zamienić sie miejscami.
Zaraz za Gregorem wbiegł do sali jeszcze jeden mężczyzna mojego życia. Siedmiolatek stanął obok swojego ojca i kurczowo uczepił się jego ręki, trochę chyba speszony tą całą sytuacją. Z nosa jak zwykle spadały mu okulary i znów niekontrolowanie poprawiał aparat słuchowy. Jak zawsze na podobny widok ogarniał mnie ogromny żal. Ile to dziecko jeszcze będzie musiało wycierpieć? Ile jego młody, osłabiony organizm jest w stanie znieść? Ale wiedziałam, że to wszystko dla niego. To dla naszego syna zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, wierząc w tak zachwalaną potęgę leczenia przeróżnych chorób komórkami macierzystymi pobranymi z krwi pępowinowej od młodszego rodzeństwa. Chcieliśmy mu w jakiś sposób pomóc, by wreszcie położyć kres licznym schorzeniom, które go dotykają. Zaczęło się od drugich urodzin i stopniowej utraty słuchu. Przestał reagować, gdy wołaliśmy jego imię. Płakał, próbował nam zasygnalizować, że coś się dzieje. Aparat nieco poprawił sytuację, by choć być w stanie się z nim komunikować.
Mimo stałego nadzoru lekarskiego nieraz lądowaliśmy z nim na izbie przyjęć z powodu wysokiej gorączki czy niewydolności oddechowej. Wreszcie zaczęły się problemy ze stawami i układem kostnym. Adam przechodził ciężką rehabilitację, kiedy zauważyliśmy u niego trudności z poruszaniem się. Komórki macierzyste są szansą na odbudowę i regenerację szpiku kostnego i stawów. Nigdy nie będzie sportowcem tak jak jego tata. Skoczkiem narciarskim, którym zostać marzył. Ale będzie żył. Będzie miał możliwość na normalne funkcjonowanie, dorastanie i robienie takich rzeczy jak każde zwyczajne dziecko. Właśnie dzięki tym dwóm kruszynkom, jego siostrom.
Westchnęłam głośno i spojrzałam na swojego mężczyznę. Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie, gdy zauważył obecność dziewczynek. Oczy mu rozbłysły, policzki nabrały rumieńców. Patrzył na nie jakby zobaczył ósmy cud świata, niczym zahipnotyzowany. A potem obdarzył mnie takim ciepłym wzrokiem, powodując, że znowu topiłam się pod siłą brązowych tęczówek. Zrobił kilka kroków do przodu trzymając Adasia za rączkę i wciąż nie spuszczając ze mnie spojrzenia. A ja patrzyłam na niego. Kątem oka zerknęłam jak reszta obecnych wychodzi po cichu, a mama kładzie na mojej wolnej ręce drugą z dziewczynek. Po chwili zostajemy sami. Tylko nasza piątka. A on nadal patrzy na mnie jak na swoją królową.
- Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz? - szepnął, po czym złożył na moich ustach długi i czuły pocałunek. Miał mnie. Mógł teraz zrobić ze mną, co chce. Trwało to tylko chwilę, bo zaraz poświęcił całą swoją uwagę dla dzieciaczków - cześć, księżniczki. To ja, wasz tata - uśmiechał się przy tym od ucha do ucha. Znów się popłakałam ze szczęścia słysząc te słowa. Adaś zerkał to na mnie, to na ojca trochę pogubiony w tej sytuacji. Gdy szatyn ucałował główki obu córek, przyciągnął go do siebie i również pocałował.
- Popatrz synku. To twoje młodsze siostry - zaczął łagodnym głosem widząc jego zakłopotanie - ta malutka to Anne - wskazał palcem na noworodka po mojej prawej stronie. Dziewczynka, jak na zawołanie, przekręciła się pod kocykiem. To było takie słodkie - a to Blanca - dodał, łapiąc za rączkę drugie z dzieci. Blanca, w przeciwieństwie do starszej o 10 minut siostry, spała spokojnie z twarzą odwróconą do mojej piersi. Jak mały cudowny aniołek.
Adaś przyglądał się przez moment z konsternacją na oboje z dzieci jakby zastanawiając się jak ma w ogóle zareagować. Zauważyłam jak nieświadomie przybliżył się do Gregora i mocniej do niego wtulił.
- Mamusiu, ale one są jakieś cerwone i bzydkie - stwierdził po chwili sprawiając, że oboje z szatynem wybuchliśmy śmiechem. Chłopiec znów zerkał na nas oboje zdziwiony.
- Kotku, za kilka tygodni będą już ładniejsze - odpowiedziałam synowi, siląc się na poważną minę. Gregor potargał go za czuprynę. - ty też kiedyś byłeś taki malutki - powiedziałam.
- Będziesz musiał stać się teraz odpowiedzialnym starszym bratem - wtrącił jego ojciec, wypinając dumnie pierś i klepiąc go lekko po plecach. Mały zrobił dzióbek udając, że się nad czymś intensywnie zastanawia.
- Ale będzies mnie kochał najbaldziej na świecie, tato? - spytał wreszcie, posyłając Gregorowi błagalne spojrzenie. Och, mój mały cudak.
- Ciebie zawsze będę kochał najbardziej na świecie - odpowiedział mu, biorąc chłopca na kolana i mocniej go do siebie przytulając - ty zawsze będziesz najważniejszy, wiesz?
Właśnie taki obrazek był piękny, Ja, moja druga połówka i nasze dzieci. Rodzina. A w rodzinie jest wielka siła i wola walki.
O życie i zdrowie naszego małego bohatera, który nas połączył.
O danie szczęścia tym dwóm istotkom, które w planach miały być jedną siostrzyczką, a które dzięki swojej obecności wprowadziły do naszych serc ogrom radości. Nawet się nie spodziewałam jak bardzo ich z Gregorem potrzebowaliśmy. Nie chodziło tylko o Adasia, bo przecież pragnęliśmy mieć więcej dzieci. One zasiały w naszym domu coś, czego całej trójce brakowało do pełni szczęścia. Były po prostu kolejną porcją miłości.
O zaspokojenie potrzeb ambitnego skoczka, który nigdy już nie wrócił na skocznie po wykluczającej go ze startów kontuzji kolana. Ciężko mu było przyjąć tę wiadomość. Z trudem udało mu się pogodzić z faktem, że już nigdy nie zdoła zdobyć złotego medalu olimpijskiego, a jego syn nie zobaczy mistrza w akcji. Postanowił zająć się rozwijaniem swoich pasji i zabieraniem naszej trójki w przeróżne zakątki świata. Poświęcił się rodzinie, bo jak stwierdził, to ona jest jego największą motywacją.
A ja? Kim jestem? Co osiągnęłam? Przede wszystkim jestem spełnioną matką, walczącą do ostatniej kropli krwi o swoje dzieci. Jestem partnerką, która chce wspierać i być ostoją dla swojego nieprzeciętnego faceta. Jestem także inżynierem i dobrze zapowiadającym się ekspertem po studiach na niezłej uczelni. Co jeszcze osiągnę? Czas pokaże. Ale dzięki tej czwórce nie boję się już żadnego wyzwania.
- Wiesz, że teraz będziesz musiała w końcu za mnie wyjść? - odezwał się, patrząc mi głęboko w oczy. Widząc to spojrzenie wiedziałam, że nie mam nic do gadania. W końcu kiedyś musiał postawić na swoim - skończyłaś studia i zdobyłaś stanowisko w Instytucie nie nosząc mojego nazwiska. Połowa twoich współpracowników nie wie kim jestem. Poza tym mamy już trójkę dzieci, Hania. Nie sądzisz, że czas najwyższy się ochajtać? - nie umiałam powstrzymać śmiechu na tę ostatnią uwagę. Kiwałam mu tylko na zgodę.
- Trzeba będzie odwalić niezłe wesele, Gregor - odpowiedziałam, patrząc po kolei na każde z moich dzieci.
- Coś na to poradzimy - również się zaśmiał a potem pocałował mnie w czoło.
Wiem, że nie zawsze będzie pięknie i idealnie. Czekają nas w życiu jeszcze wzloty i upadki, porażki i zwycięstwa. Ale najważniejsze, że mamy siebie. Że należymy do siebie.
Bo jesteśmy dla siebie nawzajem nadzieją na lepsze jutro...


~~ KONIEC ~~



***

Kochane!

Podziękowania za:
- obecność
- każdorazowe przeczytanie rozdziału, za bycie tu ze mną, za docenianie mojej pracy
- prawie 77.000 wyświetleń!
- komentarze, uwagi, spostrzeżenia

To już koniec tej historii. Tworzyłam ją ponad 7 miesięcy, ale jestem z niej zadowolona. Czuję, że zrobiłam duże postępy w pisaniu, ale przede wszystkim jestem usatysfakcjonowana. To opowiadanie było przeze mnie skrupulatnie przemyślane i dopracowane. Wiedziałam, co chcę zawrzeć i jakie zakończenie tu wprowadzić. DZIĘKUJĘ, ŻE TO DOCENIAŁYŚCIE I BYŁYŚCIE OBECNE NA MOIM BLOGU <3 <3 <3 
Jesteście po prostu wspaniałe!

Szczególne podziękowania należą się dla MARZYCIELKI, VERITY, ANETTE 15, MELANII I TUŚKI, które trwały tutaj od początku do końca i pozostawiły komentarze niemal pod każdym rozdziałem. Dzięki, dziewczyny! Jesteście wielkie! Nawet nie wiecie, ile radości mi tym sprawiałyście!
Każda Anonimowa Czytelniczka była dla mnie jeszcze większym motywatorem, DZIĘKUJĘ WAM ZA TO!

Jak domyślacie się z ankiety, większość z około 86 osób głosujących wybrała bohatera kolejnego opowiadania - Mr. Schlierenzauer dalej w akcji <3


Przygotowałam już nowego bloga, którego tytuł to:

I put a spell on you --> klikajcie, możecie już przeglądać listę bohaterów!

Będę Was informować, co do pojawienia się prologu - ZAPRASZAM!!!



MAM NADZIEJĘ DO RYCHŁEGO ZOBACZENIA WKRÓTCE (ZOSTAJĘ Z WAMI I WASZYMI BLOGAMI OCZYWIŚCIE)

~~ Wasza niezmiernie szczęśliwa Ann x

<3

piątek, 8 lipca 2016

Trzydzieści dwa

Życie pisze nam nieprzewidywalne scenariusze. Czasami rodząc się jako prosty i niczym nie wyróżniający człowiek, możesz stać się kimś wielkim, sławnym i spełnionym. Bywa i tak, że spadasz z samego szczytu w dół i nic nie możesz z tym zrobić. Ja odnosiłam wrażenie, że przeszłam chyba obie te próby. Na początku znalazłam kogoś, kogo postrzegałam jako tego jedynego na całym świecie. Uwielbiałam go. Szanowałam. Podziwiałam. Był niesamowity, był spełnieniem moich marzeń. Kiedy czar prysł, kiedy moja bajka się skończyła, trwałam jakby w emocjonalnej próżni. Przez tak długi czas nie umiałam się pozbierać, otworzyć na drugiego człowieka. Biłam się w pierś za swoją niemal dziecinną naiwność, za to, że byłam nieuleczalną romantyczką wierzącą w księcia na białym rumaku. Żalosne, ale prawdziwe. Zderzyłam się z brutalną rzeczywistością, która szybko zniosła mnie na ziemię, stawiając na mojej drodze kolejne przeszkody i wyzwania. Ale i to przetrwałam. Najgorsze minęło. Wrócił nawet On. Inny, odmieniony, przepełniony uczuciem do mnie. Żałował wszystkiego. A ja nie potrafiłam mu wybaczyć. Czy uczyniłam to teraz? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na tak trudne pytanie. Bo ono jest trudne. Bo on tak mocno zranił...
Ale chcę tego. Niczego bardziej nie pragnęłam. Jak miłości. Jak JEGO miłości, którą dawał mi w tej chwili. Blasku jego ciepłych, brązowych oczu, wpatrujących się teraz we mnie z uwielbieniem. Jego ciała, bliskości, dotyku, który właśnie sprawiał słodką torturę. Jego pełnych namiętności pocałunków, od których miałam nabrzmiałe wargi, które drażniły delikatnie skórę na moim ciele. Tego jak się teraz przy nim czułam, leżąc na miękkich poduszkach obok buchającego ogniem kominka, ogarnięta pożądaniem i domagając się jego spełnienia. Wystarczył ten jeden łobuzerski uśmiech, by mną zawładnąć i spowodować, że płonęłam.
- Gregor, obiecaj mi jedno... - szepnęłam, choć nie chciałam przerywać tego, co właśnie ze mną robił.
- Wszystko... - bąknął niezrozumiale. Uśmiechnęłam się. Czułam, że ledwo się powstrzymuje, by uczynić ten pierwszy krok.
- Obiecaj mi, że nigdy więcej ci się nie znudzę, że nie zostawisz mnie po kilku miesiącach, bo będziesz miał dość tej wesołej rodzinki... - powiedziałam cicho. Znów spojrzał mi głęboko w oczy. Biły taką determinacją. Jakby to one chciały mi odpowiedzieć.
- Jestem twój, rozumiesz? - odparł cicho, ale stanowczo, gładząc mnie po policzku – a ty jesteś moja. Już na zawsze – jakie kobiece serce nie zaczęłoby przyspieszać na słowa faceta, którego bezgranicznie się kocha? - dzięki tobie i naszemu dziecku dojrzałem. Nic nie będzie w stanie zmienić moich uczuć do ciebie. - dodał dla pewności.
- Nawet Sandra? - pytam, przełykając głośno ślinę i narażając się tym zdaniem na jego irytację.
- Kotku, przestań wreszcie zagrywać Sandrą, bo to nie ma sensu. - odpowiedział nieco sarkastycznie – jak taka Sandra może się równać z miłością mojego życia, najpiękniejszą i najseksowniejszą kobietą stąpającą po tym nieszczęsnym świecie? - spytał moment później, a ja otworzyłam usta ze zdumienia. Uśmiechnął się cwaniacko, jak to on. Ile razy śniłam o tym, jak wypowiada do mnie podobne słowa?
- I będę mogła pójść na studia a twoja matka nie będzie wpierniczać się do tego jak rządzę w naszym domu?
- Rządzisz? - uniósł lekko do góry brew. Zaśmiałam się krótko. On również – chyba jedynie w kuchni. A jeśli chodzi o studia to nie mam nic przeciwko.
Nie odpowiedziałam, choć wywróciłam oczami na wzmiance o kuchni. Wykorzystał ten moment i ponownie zaczął obdarzać mnie pieszczotami, a mnie ogarnęła ta gorączka. Badał centymetr po centymetrze, nie szczędził żadnego milimetra mojego ciała. Pozostawało mi jedynie cichutko reagować na jego poczynania, niemal błagać, by wreszcie to zrobił. Już prawie zdołał mnie przekonać, brakowało sekund, by to się nareszcie stało.
- Nie dorównuje ci, Gregor – przerwałam mu nieoczekiwanie. Zastygł w bezruchu. Ponownie wbił we mnie spojrzenie.
- Słucham? - nie dowierzał. - możesz mi to jakoś sprecyzować, bo chyba nie bardzo rozumiem.
- Jesteś wybitnym sportowcem z osiągnięciami na swoim koncie. Masz wszystko. Możesz wszystko. Pochodzisz z szanowanej rodziny, jesteś niemal celebrytą – zacisnęłam mocno wargi – a ja? - pytam retorycznie – nic nie warta, bez pracy i wykształcenia zwykła dziewczyna gdzieś z jakiejś Polski, która niczym zupełnie się nie wyróżnia. Przecież my do siebie nie pasujemy – dodałam na jednym tchu, ale nie miałam odwagi podtrzymywać jego spojrzenia. Taka była prawda i nic tego nie zmieni. - A Sandra...
- Sandra wszystko łącznie z pracą w centrum olimpijskim, kontaktami i współpracą ze znanymi atletami ma tylko i wyłącznie dzięki mnie – wtrącił nagle, powodując, że aż się wzdrygnęłam – mimo koneksji rodzinnych nie osiągnęłaby w swojej karierze niczego, gdyby nie związek ze mną. Nie jest wcale lepszym ekspertem niż połowa osób chętnych na stanowisko, które zajmuje a są one zdecydowanie bardziej doświadczone. - dodał nerwowo, przebijając mnie wzrokiem na wylot. Czułam niemal namacalnie jego nasilające się poirytowanie – Hania, skończ więc wreszcie temat Sandry, bo to staje się niemal głupie...
Opadł na poduszki obok sprawiając, że moje nagie ciało ogarnął delikatny chłód. Westchnął ciężko a ja bałam się na niego choćby zerknąć. Oczywiście, że miał odrobinę racji, ale nie o to chodziło.
- Nie chcę więc, by z nami było podobnie, Greg – odezwałam się w końcu – po prostu...chciałabym kiedyś być dumna z tego kim jestem w życiu i wiedzieć, że zrobiłam to tylko dzięki sobie..
- Kochanie, będzie właśnie tak jak mówisz, jeśli wreszcie zaczniesz wierzyć w siebie i nie przejmować się opinią innych na temat naszego związku. - odpowiada stanowczo.
- Nie zaakceptują mnie tak łatwo w twoim świecie...
- Mam w dupie ich zdanie. A jeśli ktokolwiek odważy się na ciebie naskakiwać za moimi plecami to uduszę go własnymi rękoma.
- Nawet swoją matkę? - odwrócił w moją stronę twarz. Zaskoczyłam go tym stwierdzeniem, ale sam fakt chyba go nie szokował. Wiedział, jakie nastawienie do mnie od samego początku ma pani Schlierenzauer.
- Będę cię bronił przed każdym, Hania. Nawet za cenę kłótni z moją matką – odpowiedział. Brzmiał tak władczo – jestem przy tobie szczęśliwy i jeśli ona tego nie zrozumie, to ma problem.
Zrobiło mi się tak bardzo ciepło na sercu. Kiedy mówi takim zdecydowanym głosem to wiem, że muszę mu uwierzyć. Wtedy czuję pewność i spokój, bo każde jego słowo nie jest rzucane na wiatr. Uśmiechnęłam się do niego lekko i nachyliłam nad nim, by musnąć jego usta. Był spięty i zdenerwowany, ale gdy próbowałam pogłębić pocałunek, nie stawiał znacznego oporu. Już po chwili znów znajdował się nade mną a ja mogłam poczuć jego niemal sięgające zenitu pożądanie. Oboje tego potrzebowaliśmy. Ktoś kiedyś idealnie stwierdził, że seks jest najlepszym lekarstwem na wszelkie troski. Seks generalnie jest dobry na wszystko, a już na pewno na zapieczętowanie tego, co oboje sobie wyznaliśmy i postanowiliśmy. Dlatego, gdy wreszcie pozwoliłam mu na wypełnienie się, oboje poczuliśmy niesamowitą ulgę. Oboje głośno jęknęliśmy tak bardzo spragnieni siebie.
Po tylu tygodniach rozłąki wreszcie mogłam się z nim połączyć. Mogłam poczuć ciepło jego ciała, ten żar, jaki odczuwałam tylko z nim. Z minuty na minutę brnęliśmy coraz wyżej, coraz więcej kropli potu pojawiało się na naszych czołach. To wszystko, co się teraz dzieje jest takie intensywne. Z nim zapominam o świecie wokół. Liczy się tylko to miejsce, ciepło dochodzące z kominka i on doprowadzający mnie do szaleństwa. Lecz piękne chwile kończą się bardzo szybko, tak jak ta. Ciche westchnienia, paznokcie wbite w jego plecy, te kilkanaście sekund błogiego uniesienia. To takie cudowne i niepowtarzalne. Właśnie z nim.
- Moja słodka... - szepnął wprost do mojego ucha, uspokajając oddech. Musnął ustami jego płatek. Przymknęłam powieki. Tu, w jego ramionach, ta noc mogłaby się nigdy nie kończyć. Ale kilka schodków do góry śpi mój najważniejsi książę i o nim również muszę pamiętać.
- Ożenisz się ze mną? - słyszę jego śmiech przy uchu. Sama promienieje.
- A chciałabyś?
- To zależy – odpowiadam przekornie. Nachyla nade mną twarz. Radosną twarz.
- Od?
- Czy mam to traktować jako oświadczyny – odbijam piłeczkę. Znów się do mnie szczerzy. W wątłej poświacie dostrzegam na jego brodzie kilkudniowy zarost. Zawsze go u niego lubiłam.
- Masz rację, powinienem ci się oświadczyć z większą pompą – stwierdza po chwili namysłu – ale musisz trochę poczekać. Zrobię to kiedy się dobrze przygotuję.
- Wierzę na słowo - uśmiecha się leniwie i całuje mnie krótko, a potem kładzie się obok na poduszkach.
- Brakowało mi tego – wtrąca z westchnieniem. Odwracam głowę, śmiejąc się melodyjnie.
- Seksu? - pytam, gdy podkłada rękę pod kark. Sam się śmieje.
- Ciebie przy sobie – odpowiada rozbawiony – ale seksu też – precyzuje, puszczając mi oczko. Mam ochotę wtulić się w niego i już nigdy więcej go nie opuszczać. Szatyn jakby czytając w moich myślach, przyciąga mnie do siebie ramieniem i pozwala oprzeć głowę o swój tors. Jest mi tak bardzo dobrze.
Leżymy przez kilkanaście minut pogrążeni we własnych myślach. Nie było nam zimno, nasze ciała samoistnie ogrzewały siebie nawzajem. W pomieszczeniu słychać tylko dźwięk buchającego ognia. Nie wiem nawet, która może być godzina, ale nic mnie to nie obchodzi. Z pewnością jest środek nocy, tym razem jednak kompletnie nie odczuwałam żadnego zmęczenia. Podejrzewałam, że Gregor podobnie.
- Będę mógł teraz dać mu swoje nazwisko? - przerywa tę ciszę między nami. Zerkam na nasze dłonie, które właśnie ze sobą splótł.
- Nazwisko i wszystko, o czym marzyłeś. Jesteś od tej pory jego prawnym opiekunem – odpowiadam cicho, a potem czuję jego mocny pocałunek w czubek głowy. Przymykam oczy.
- Dziękuję ci za to – szepcze i wiem, jak wielką ulgę mu tym sprawiłam. Jak ważną i dobrą decyzję podjęłam. - kocham was – wyznaje z największą czułością. Podnoszę się lekko na łokciach i posyłam mu uśmiech, a potem całuję w usta.
- A my kochamy ciebie – odpowiadam, by znów złączyć nasze wargi. W pocałunku, którego mężczyzna mojego życia nie miał zamiaru tak szybko kończyć.

Od dwóch godzin mijaliśmy kolejne ośnieżone szczyty i ulice. Z braku innego pożytecznego zajęcia po prostu gapiłam się beznamiętnie za szybę samochodu, lecz sypiący śnieg i tak nie pozwalał mi na głębsze podziwianie krajobrazu. Za to nasz mały rozrabiaka był zafascynowany podróżą, siedząc na kolanach u swojego ojca i reagując entuzjastycznie na każdy niemal obrazek wyłaniający się w czasie drogi. Gregor za każdym razem wskazywał mu na coś palcem, skupiając uwagę malca, a później szeptał mu coś na ucho. Tak miło było popatrzeć na tę dwójkę. Nie mogłabym już nigdy więcej za nic w świecie ich rozdzielić.
Z radia leciały jeszcze stare gwiazdkowe kawałki a Gloria ciągle coś do mnie mówiła, lecz rozumiałam co dziesiąte słowo z tej jej paplaniny. Nie wiem, dlaczego, ale wszystko wokół było mi obojętne. Może nadal trzymał mnie ten stan po całej nocy spędzonej w objęciach Gregora? Powinnam być na niego trochę zła, bo przez niego chyba pierwszy raz w życiu przegapiłam Nowy Rok.
Willa Schlierenzauera wyglądała po prostu przepięknie w otoczeniu śnieżnobiałych sosen, stojąc na tle Alp. Pan Idealny nie zapomniał o ozdobach świątecznych, które niemal drażniły oczy, mieniąc się milionami światełek i świetlnych dekoracji poustawianych w prawie każdym miejscu na podwórku. Miałam ochotę się zaśmiać, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że taki przepych to coś w stylu Gregora, a Święta to przecież jego ulubiony czas w roku. Jeśli tak wygląda dom z zewnątrz to czego mogę spodziewać się w środku? Choinki na 15 m? Wcale bym się nie zdziwiła.
- No co? - spytał jak gdyby nigdy nic, stając obok i dostrzegając moją minę. Wywróciłam jedynie oczami i pokręciłam głową, a potem chwyciłam chłopca za rączkę i udaliśmy się w stronę wejścia.
W środku działo się tak jak podejrzewałam. Dom Gregora przypominał w tym momencie jakieś centrum handlowe na chwilę przed Bożym Narodzeniem. Brakowało tu jedynie seksownych dziewczyn w strojach Elfów i gromady dzieci siedzących na kolanach Świętego Mikołaja. To dlatego moje dziecko właśnie dostało ataku zachwytu i zaczęło piszczeć, aż dzwoniło mi w uszach. Jego oczka świeciły jak dwa diamenty na widok pięknie ozdobionej, pachnącej jeszcze lasem, kilkumetrowej choinki. Skłamałabym mówiąc, że stos leżących pod nią kolorowych paczek z prezentami mnie nie zaintrygował.
- Ostro – skomentowałam w końcu stojąc na środku salonu. Gregor odwrócił do mnie rozanieloną twarz i przytakiwał z uznaniem.
- Podoba ci się, kochanie? - spytał niewinnie. Znów wywróciłam oczami.
- Jesteś popaprany, Gregor. Albo nadal siedzi w tobie ośmioletnie dziecko – dodałam z udawaną ironią, biorąc się pod boki. Gloria parsknęła śmiechem.
- Powiedziałabym, że jedno i drugie – wtrąciła, a brat skarcił ją wzrokiem. Jeśli on ma osiem lat to ciekawa jestem ile dałby tej wariatce? Nawet nie chcę pytać...
- Powinnam wiedzieć o jeszcze jakichś innych twoich upośledzeniach zanim zdecyduję się zamieszkać z własnym synem pod tym dachem? - no dobra trochę przesadzam. Widzę jak zaczyna się wkurzać. Mój zadufany w sobie pozer. Zachciało mi się śmiać, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Zauważyłam jak jego twarz łagodnieje.
- Nie, ale musisz zobaczyć coś jeszcze – nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, szatyn już ciągnął mnie za rękę w kierunku schodów na piętro. Biło od niego podekscytowanie, ale zupełnie nie podejrzewałam, o co może chodzić. Dopiero patrząc jak otwiera ostrożnie drzwi swojej sypialni, zrozumiałam. Zrobiło mi się cieplej na sercu. On potraktował to poważnie. Zrobił to dla mnie.
- Przeprowadziłeś remont? - spytałam wzruszona. Uśmiechnął się do mnie czule i przytaknął lekko. Wydawało mi się, że jest nieco zestresowany.
- Dla ciebie kupiłbym nawet inny dom, gdybyś tylko sobie tego zażyczyła. Jesteś dla mnie wszystkim – szepnął, obdarzając mnie brązowookim spojrzeniem. Och! Nie potrafiłam uczynić niczego innego jak tylko zarzucić mu ręce na szyję i mocno się do niego przytulić. Prawie go staranowałam, ale co mi tam. Tak bardzo kochałam tego faceta! Nigdy nie odwdzięczę się mu za te ostatnie miesiące mimo że to było coś w rodzaju jego zadośćuczynienia. Ale teraz poruszył mnie do granic możliwości.
- Możesz najpierw zobaczysz i ocenisz, czy ci się podoba a z czułościami zaczekasz na koniec? - śmiał mi się do ucha a potem wtulił twarz w moją szyję. Po jego słowach przycisnęłam ciało jeszcze mocniej.
Minutę później stałam już w środku sypialni Gregora. A raczej naszej sypialni. Mojej i jego. Nie żadnej Sandry i każdej innej kobiety, która kiedykolwiek tu przebywała. W sypialni o nowych fioletowo-kremowych ścianach, z wielkim łóżkiem, które stało na prowadzącym po schodkach podwyższeniu. W pokoju z przepięknymi drzwiami na balkon, skąd rozpościera się cudowny widok na Alpy. Z ciemnymi panelami i puchatym dywanem. Z tymi wszystkimi ozdobami i kolażem zdjęć Adasia. Z szafą posiadającą lustro na połowę ściany a w niej multum miejsca na mój niewielki zapas ubrań.
- O tym też jeszcze pomyślimy – wtrącił konspiracyjnie zauważając moją nie tęgą minę. Zasunęłam lustro i podeszłam teraz do wielkiej komody z bibelotami i zdjęciem naszej trójki. Naszym pierwszym wspólnym zdjęciu. Poczułam kroplę łzy na moim policzku. To było takie urocze z jego strony.
Ten zapach, ten klimat. One zdawały się być zupełnie inne. W momencie, kiedy weszłam do środka, poczułam się jak u siebie. W takim...moim miejscu. Królestwie moim i tego przystojniaka, który wtulił się właśnie w moje plecy.
- Powiedz, że ci się podoba – szepnął mi do ucha. Nie potrafiłam się sama do siebie nie uśmiechnąć. Powoli odwróciłam się w jego stronę i do niego przytuliłam, posyłając mu zalotne spojrzenie. W ciągu kilku sekund poczułam gdzieś na podbrzuszu jego reakcję. Faceci są tacy prości w obejściu.
- Kochanie – odezwałam się w końcu powodując jego cichy śmiech na to określenie – muszę szczerze przyznać, że jest tak całkiem całkiem, ale... - zawiesiłam głos.
- Ale? - spytał zniecierpliwiony, marszcząc brwi. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Przygryzłam wargę, śmiejąc się w duchu.
- To łóżko chyba nie do końca mi pasuje – powiedziałam zupełnie poważnie, czym zbiłam go z tropu – chyba musisz pokazać mi jego zastosowanie, żebym mogła ostatecznie je zaakceptować – dodałam triumfalnie, ocierając się delikatnie o jego ciało i całując krótko w usta. Doskonale wiedział, co mam na myśli, ale nie dowierzał.
- Że tak...eee...teraz? W tym momencie? - spytał jak głupi. Uśmiechnęłam się figlarnie.
- A co? Masz jakieś problemy z erekcją od wczoraj? - miałam wrażenie, że zaskakuje samą siebie podobnymi słowami. Przecież ja nigdy taka nie byłam! Zaśmiał się nerwowo jakbym rzeczywiście śmiała podważać taką kwestię.
- Kotku, uwierz mi, że w tej sprawie jestem mistrzem olimpijskim – oooo, panie Schlierenzauer, robi się gorąco – tylko gdybyś nie pamiętała to na dole nadal jest Gloria.
- Kotku, twoja siostra doskonale wie, co w tej chwili zamierzamy zrobić i zapewne włączyła sobie głośniej telewizor. Długo mam jeszcze czekać? - jego oczy biły determinacją. Rzuciłam mu wyzwanie. Po raz pierwszy to ja byłam tak bezpośrednia i spowodowałam, że wzmogło się w nim pragnienie. W pokoju nagle zrobiło się duszno, a on w ułamku sekundy zaczął obsypywać mnie namiętnymi pocałunkami.

No to ciekawe jak dobre okaże się to nowe łóżko...




~ Bo w końcu poczułeś niesamowitą ulgę, 
a wszystko zaczyna mieć perfekcyjny sens...




***

Witam Was Kochane!

Przerwa okazała się być dłuższa niż powinna, ale wybaczcie mi te kilka dni opóźnienia. Mój mózg również potrzebował regeneracji i mam nadzieję, że udało mu się ogarnąć :)

Rozdział trochę wybity z rytmu opowiadania, po drodze gdzieś nieco zgubiłam ten klimat i to napięcie towarzyszące mi przy pisaniu. Jest delikatnie niedopracowany, lecz ogólnie spełnia moje założenia. Pozwoliłam sobie na większą dawkę czułości i słodkości, bo zdaję sobie sprawę, jak niewiele ich tutaj było. Nie zamierzam pożałować ich Wam w ostatnich częściach :*

Dziewczyny, obiecuję, że nadrobię zaległości w czytaniu i komentowaniu. Częściowo już mi się to udało, ale postaram się bardziej. Stęskniłam się za Waszymi opowiadaniami i koniecznie muszę do nich wrócić!

Moje drogie, mam nadzieję, że nadal ze mną pozostaniecie i pozostawicie po sobie ślad pod rozdziałem. Czy taki obrót spraw między Hanią a Gregorem Wam pasuje? Piszcie! :)

Buziaki, Ann!

P.S. Długo by gadać o emocjach na Euro 2016, ale nie mogę się doczekać, aż Griezmann skopie tyłek Krysi Ronaldo xdd oglądajcie w niedzielę!

czwartek, 9 czerwca 2016

Trzydzieści jeden

Wpatrywałam się w niego z nieukrywanym strachem. W środku cała się trzęsłam, oczekując na jakąkolwiek jego reakcję. Ze spokojem obserwowałam jak przytula do siebie dziecko, jak bardzo poruszył go jego widok. Poczułam wszechogarniający wstyd. Za to, że na tak długi czas mu go odebrałam. Za to, że tak strasznie go potraktowałam. Postąpiłam zupełnie samolubnie, co było z mojej strony największym błędem.
Początkowo zauważyłam w tych ciemnych oczach ogromne zaskoczenie, ale zarazem tęsknotę. Ale tak było dosłownie przez krótki moment. Po chwili ich blask przygasł. Teraz patrzyły na mnie chłodno i obojętnie. I to zabolało najbardziej.
Chciałam zrobić krok, lecz nie potrafiłam. Moje ciało nie chciało w żaden sposób ze mną współpracować. Nie ruszyłam się, a tak bardzo pragnęłam się w niego wtulić. Przeprosić. Wyjaśnić wszystko i wreszcie się pogodzić. Jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, że nie będzie tak łatwo.
- Hej łobuzie, jak się masz? - zwrócił się do chłopca, który nawet nie krył radości na jego widok. Zbyt wiele czasu zwlekałam wiedząc, że mały także za nim tęskni. Byłam taka głupia i uparta. Ale musiałam zrobić wszystko, by mi wybaczył.
- Gregor... - wypowiedziałam jego imię drżącym głosem. Przeszył mnie zimnym wzrokiem, co automatycznie sprawiło, że nie mogłam już nic więcej powiedzieć. I wszystko stało się jasne. Zdjął buty i kurtkę, a potem wziął małego za rączkę i poprowadził go do pokoju, szepcząc coś do niego i kompletnie mnie ignorując. Nadal stałam w tym samym miejscu, wytrącona z równowagi. Po moim policzku spłynęła jedna pojedyncza łza. Nie mogłam go stracić. Nie teraz.

Dwie godziny później siedzieliśmy we trójkę w salonie. Wcale nie dziwiłam się, że Schlierenzauerowie tak bardzo lubili to miejsce. Cisza, spokój, z dala od cywilizacji. Sam domek też wydawał się jak z bajki. Zarówno na zewnątrz jak i w środku ściany obite były drewnem a wysepka kuchenna kamieniem, co nadawało mu specyficzny klimat. Wszystko urządzone było w ciepłych brązowych odcieniach z niewielkim dodatkiem nowoczesnych trendów. Salon tak naprawdę był małym pomieszczeniem, ale aranżację zaplanowano z takim sprytem i pomysłowością, że mieściło się tu niemal wszystko i wcale nie sprawiał wrażenia ciasnoty. Były tu również drzwi tarasowe, prowadzące na werandę z drugiej strony, która musiała latem była ulubionym miejscem rodziny. Pewnie siedząc na bujanych fotelach miało się niesamowity widok na Alpy. Korytarzyk na dole prowadził jeszcze do łazienki i składziku, a w salonie umieszczono schody prowadzące na poddasze, gdzie urządzono kilka innych pomieszczeń. Wszędzie wisiały jakieś ramki ze zdjęciami, najwięcej całej trójki Schlierenzauerów jako dzieci. Czuło się tu taki rodzinny klimat, takie ciepło bijące nie tylko z wielkiego kominka na środku, ale również jakby z każdego bibelotu i każdej ozdoby. To musiało być idealne miejsce, by się odgrodzić od ludzi i w spokoju zregenerować. Dlatego Gregor zawsze miał do niego sentyment i wielokrotnie o nim wspominał z nieukrywanym wzruszeniem.
Adaś bawił się z ojcem klockami na podłodze, a ja rozłożyłam się na kanapie, udając, że interesuje mnie jakiś program kulinarny w telewizji. Gloria weszła do środka tylko na chwilę, po czym oczywiście zostawiła nas samych. Wszystko było skrupulatnie zaplanowane. Najpierw miała przywieźć tu nas, potem Gregora, następnie wrócić sobie do Innsbrucka i czekać na telefon z dobrymi nowinami. Tylko ta ostatnia część planu chyba nie zadziała.
Zaczęłam przyglądać się bawiącej dwójce. Ich wspólne towarzystwo pochłonęło ich w zupełności, co wcale mnie nie dziwiło. Na miejscu Gregora do tej pory chybabym oszalała. Wykazał się niezwykłą cierpliwością nadal czekając na mój ruch. Pozwolił sobie na spokój, bym może to ja coś zdecydowała. I to zrobiłam. Przyjechałam do niego, porzuciłam swój dom wiedząc, jak mu zależy na zamieszkaniu z nami w Innsbrucku. I co? Uzyskałam jedynie chorą obojętność i brak zainteresowania z jego strony. Tak bardzo myślałam, że ucieszy się na mój przyjazd. Nie tylko na obecność Adasia, ale także moją. Gloria i cała reszta zapewniała mnie o tym samym. Więc co się stało? O co mu tym razem chodziło?
Spojrzałam na szatyna. Próbował dostosować się pozycją do chłopca, by się z nim bawić, ale prawą nogę wciąż trzymał wyprostowaną. Wiedziałam w jakim jest stanie, czytając chyba każdy możliwy artykuł na jego temat w Internecie. Sprawdzałam jego profile społecznościowe i bloga. Gloria też przecież o wszystkim mnie informowała. Ale co z tego, skoro sama nie odważyłam się zadzwonić i spytać o jego samopoczucie? Jako skoczek znajduje się teraz sto lat za murzynami i nie wiadomo, co dalej. Powinnam pozostać przy nim i go wspierać, bo ponoć go kocham. Tym czasem pozwoliłam na to pewnej blondynce, tłumiąc w sobie przejęcie jego zdrowiem.
- Jak twoja noga? - pytam w końcu, by przerwać tę ciszę między nami. Na chwilę zatrzymał rękę w powietrzu, a potem ułożył kolejny klocek do konstrukcji, którą budowali razem z Adasiem. Nawet na mnie nie spojrzał.
- W porządku – odpowiedział zdawkowo. I tylko tyle miał mi do powiedzenia?
- A rehabilitacja?
- Robię postępy – zabrzmiała krótka odpowiedź. Zaczęłam się złościć, choć sama zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Ale nie mogłam się poddać. Zeszłam z kanapy i usiadłam tuż za chłopcem, dołączając się do zabawy. Chciałam być bliżej niego, a tylko w taki sposób mogłam sobie na to pozwolić. Przez pierwsze dziesięć minut jakoś współgraliśmy, oboje starając się zabawić dziecko. Ale to mi nie wystarczało. Wciąż ewidentnie mnie ignorował i miałam ochotę rzucić w niego którymś z tych klocków. Musiałam uzbroić się w cierpliwość.
- Zrobię Adasiowi kolację. Jesteś głodny? - znów bezpośrednio się do niego zwróciłam. Znów się wzdrygnął.
- Nie, dzięki – bąknął pod nosem. Wstałam i udałam się do niewielkiej kuchni, zaciskając zęby. Postarałyśmy się uprzednio z Glorią o uzupełnienie lodówki, tak więc miałam tu wszystko, co przyda nam się na kilka kolejnych dni. O ile tyle ze sobą wytrzymamy.
Zaczęłam przygotowywać kaszkę, ale nie byłam w stanie się skupić. Ręce mi się trzęsły i ostatecznie ciągle coś trącałam albo wywracałam na podłogę. Przeklęłam kilka razy pod nosem i kiedy chciałam sięgnąć po butelkę, on mnie w tym wyręczył.
- Daj, ja przygotuję mu kolację – zrobił krok do przodu chcąc, bym się trochę odsunęła, ale nie uczyniłam tego. Stanęłam naprzeciwko niego i pełna determinacji, ulokowałam w niego mocne spojrzenie. Na taką okazję czekałam.
- Najpierw porozmawiamy – mówię.
- Nie mamy o czym – odpowiada nerwowo, próbując mnie odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłam.
- Gregor, przepraszam. Postąpiłam nierozsądnie odbierając ci możliwość kontaktu z małym i naprawdę tego żałuję, ale powinieneś sobie zdawać sprawę z tego, w jakiej sytuacji zastałam ciebie i Sandrę.. - zaczęłam mój monolog, ale szybko mi przerwał.
- Daruj sobie. Takich rzeczy się nie wybacza, Hania – stwierdza chłodno, znów raniąc moje serce. Lecz adrenalina sama zaczęła działać i nie odpuściłam mu tak łatwo.
- Takich rzeczy się nie wybacza?! - wybuchłam zła – całowałeś się ze swoją byłą i dziwisz się, że stąd wyjechałam?! I mówi to facet, który zostawił mnie jeszcze w ciąży?! - naprawdę się wkurzyłam. Co jak co, ale on nawet nie miał prawa wypominać mi takich rzeczy. To on tu jest winny i niech nie próbuje obracać wszystkiego przeciwko mnie – zawiodłam cię, Greg, i potrafię się do tego przyznać. Doskonale rozumiem chociażby ten sąd, złość, pretensje do mnie, ale uwierz mi, że jesteś ostatnią osobą, która może powiedzieć czy coś jest godne wybaczenia bądź nie! - rzuciłam wściekle na jednym tchu. Przez moment przypatrywał mi się badawczo. Z tej odległości znów poczułam jego bliskość i jego zapach. Ale emocje i złość dominowały w tej sytuacji bardziej.
- Nie zachowałaś się jak dobra i odpowiedzialna matka – cisnął we mnie kolejny zarzut. Być może miał trochę racji, czego dowodem było zmieszanie na mojej twarzy, ale moje powody wciąż były istotniejsze.
- Nie próbuj wypominać mi tego, co zrobiłam wyłącznie właśnie przez ciebie! - krzyknęłam w końcu, miażdżąc go spojrzeniem – poza tym to nie ty nosiłeś to dziecko pod sercem, nie ty rodziłeś je w bólach, nie ty wstawałeś miesiącami w nocy, by je nakarmić i przewinąć i nie ty uczestniczyłeś w najważniejszych momentach jego życia, więc łaskawie zachowaj takie teksty dla siebie! - dałabym sobie teraz rękę uciąć, że zrobiłam się cała czerwona, bo czułam wypieki na twarzy, ale każdy przyznałby mi obecnie rację.
- Nie udawaj teraz takiego niewiniątka – stwierdził po chwili ciszy zimnym głosem, czym wytrącił mnie z równowagi – sama zabawiałaś się z Kłuskiem, gdy wróciłaś do Zakopanego.
- Co? - pisnęłam zupełnie zbita z tropu – o czym ty mówisz?
- Wszystko mi opowiedział, Hania – dodał, a mnie oblały zimne poty. Co ten idiota mógł mu powiedzieć? Jakie znowu zabawianie się? O co temu człowiekowi chodzi? – powiedz prawdę, przespałaś się z nim?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam natychmiastowo, co było zgodne z prawdą. Nie spodziewałam się, że posunie się do czegoś takiego. Owszem, był o mnie zazdrosny i niejednokrotnie nakłaniał mnie do zerwania z szatynem jakiegokolwiek kontaktu, ale na Boga, co wymyślił tym razem?
- Więc co się między wami wydarzyło? - spytał nieco spokojniej, choć z pewnością nadal nie daje wiary moim słowom. – Hania, odpowiedz! - dodał zdecydowanie.
- Gregor, o co ci chodzi?! - podniosłam głos – nie wiem jakich bzdur naopowiadał ci Bartek, ale to nie jest prawdą. Nie mam o niczym pojęcia...
- Dotykał? Całował? Do cholery, pozwoliłaś mu na to?! - pytał coraz głośniej. Zerknęłam z obawą na Adasia, ale na szczęście nie zwracał na nas uwagi.
- Ogarnij się, bo dostaniesz zaraz jakiejś paranoi! Dlaczego mi nie wierzysz?! - cisnęłam rozzłoszczona – posłuchałeś głupot jakie nagadał ci facet podtrzymujący od dawna, że nie jestem mu obojętna i zamiast zapytać mnie wprost wolałeś zaufać jemu! Gregor, gdzie ty masz oczy?!
- Kłamiesz – bąknął zupełnie ignorując moje słowa. Wywróciłam oczami.
- Jak sobie chcesz. Ja ze swojej strony mogę jedynie powiedzieć, że byłam zawsze wobec ciebie lojalna. Oczywiście w przeciwieństwie do ciebie – zmarszczył brwi i na moment stracił gdzieś tą swoją pewność siebie - masz szczęście, że Sandra przyjechała do mnie i wszystko mi wyjaśniła, bo z pewnością nie zobaczyłbyś mnie dziś tutaj. - znów go zaskoczyłam, bo zdumienie miał wymalowane na twarzy. Lecz nie umiał się poddać.
- Więc skoro wiesz, jak to wszystko wyglądało naprawdę, wiesz też, że nie było to moją inicjatywą – odpowiedział bardziej opanowany, wciąż mi się przyglądając. Nawet nie spytał jak doszło do wizyty blondynki – za to ty zrobiłaś to całkowicie świadomie. - prychnął i odsunął się nieco, patrząc gdzieś w bok i kręcąc głową – zachowałaś się jak prawdziwa..
- Nie kończ! - warknęłam do niego, wściekła za to, co miał zamiar właśnie powiedzieć. Nie pozwolę mu się obrażać, tym bardziej, że nie miałam sobie nic do zarzucenia. To on był tutaj winny – skoro tak o mnie sądzisz to już chyba wystarczająco dużo sobie wyjaśniliśmy...
Udałam się szybkim krokiem do niewielkiej sypialni, gdzie zaniosłam swoje rzeczy i wyciągnęłam z torebki teczkę. Wróciłam i podałam ją niedbale szatynowi. Może i jestem zbyt impulsywna i działam pod wpływem emocji, lecz nie mam zamiaru znów być potraktowana niczym wyrzutek. Nie zasłużyłam sobie na to.
- Proszę bardzo. To jest rzecz, którą chciałam ci dać w spóźnionym prezencie gwiazdkowym, więc Wesołych Świąt! - powiedziałam, wkładając w mój głos jak najwięcej pogardy. Mężczyzna nie krył początkowego zaskoczenia, ponownie zresztą, ale za moment otworzył plik z dokumentami. Zaczął je czytać – to akt urodzenia Adasia. Zmieniłam go. Wpisałam tu twoje nazwisko jako ojca. Wystarczy twój podpis i wszystko będzie załatwione. - wyjaśniłam rzeczowo - Niezły mieli ze mnie ubaw w urzędzie... - dodałam, kręcąc ironicznie głową – spakowałam wszystkie nasze rzeczy. Mama tylko czeka, by wysłać busa z pudłami do Innsbrucka. Pokłóciłam się z ojcem i nie mam czego już szukać w Zakopanem, więc pewnie będę musiała wynająć coś małego w Krakowie i znaleźć jakąś pracę, ale skoro uważasz mnie teraz za dziwkę to nie mamy już o czym rozmawiać. - rzuciłam mu prosto w twarz, posyłając wrogie spojrzenie. Na moment zbladł i patrzył na mnie oszołomiony. Stałam tak przez chwilę, a potem z zamiarem opuszczenia salonu, dodałam coś jeszcze – aha i lepiej skontaktuj się jednak ze swoim adwokatem, bo będziemy musieli ustalić prawnie wysokość alimentów i zasady twoich wizyt – i tak po prostu wróciłam do chłopca, zła i rozgoryczona. Wzięłam go na ręce i udałam się z nim do łazienki przygotować dla niego kąpiel, zostawiając Schlierenzauera w totalnym osłupieniu.

Czułem, że postąpiłem wobec niej nieuczciwie. Tak. Jestem kretynem! Skończyłem dwudziesty piąty rok życia, a wciąż zachowuję się niczym jakiś bachor. Początkowo nie chciałem jej wierzyć. Może i nie dlatego, że rzeczywiście zrobiła wobec mnie świństwo i Kłusek przekonał mnie do swoich kłamstw, ale dlatego, że tak było mi łatwiej. Oskarżać ją i myśleć o niej w najgorszy sposób. To sprawiało, że ból i tęsknota nieco zelżały, choć za jedną osobą. I tak właśnie sobie to wszystko ubzdurałem, robiąc chyba najgorszy z możliwych błędów, czyli dając się sprowokować jakiemuś szczylowi.

Zastanawiałem się przez moment, co ja tutaj właściwie robię. Po cholerę zdecydowałem się przyjechać? Nic tu jak na razie nie stanowiło niczego, za czym bym jakoś tęsknił. No...może trochę. Ale w tej chwili wolałbym chyba wylegiwać się na swojej niezastąpionej kanapie, pić piwo i zająć się projektowaniem. Albo obróbką zdjęć. Albo czymkolwiek innym, byleby nie oglądać Pucharu Świata. I masz babo placek. Byłem tak zdeterminowany, żeby nie myśleć o skokach, że uległem namowom Thomasa i pojawiłem się osobiście pod tą cholerną szwajcarską skocznią. I po co? Chyba po to, by palnąć się w łeb. Tak, na to właśnie miałem ochotę. Ta niesamowita atmosfera, która urzekała mnie co roku i ci wszyscy kibice w tej chwili działali mi na nerwy. Bo mimo tego, że nie mam wokół siebie tłumu gapiów i rozanielonych na mój widok fanek, ubrałem się całkiem neutralnie i przebywam w strefie przeznaczonej tylko dla VIPów, czułem się dziwnie osaczony. Mam ochotę wracać do domu. Paradoks, nie? Ale o niczym innym bardziej nie marzę.
Thomas postanowił przejść się po coś ciepłego do picia. Sabrina stanęła obok reszty austriackich dziewczyn, więc zostałem sam. Właściwie nie miałem nic przeciwko. I tak nie byłem ostatnio skłonny do rozmów. O ile w ogóle rozmawiałem. Raczej odpowiadałem zdawkowo na pytania i unikałem jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Wychodziłem z domu tylko na rehabilitację i badania. A że większość moich kolegów z drużyny jeździła co tydzień na zawody, mogłem bez problemu wcielić w życie mój chytry plan stania się samotnym samolubnym upadłym skoczkiem z wyolbrzymionym ego. Tak, to jest deal!
I wtedy zobaczyłem jego. Szedł z rękoma włożonymi w kieszenie, a kaptur miał nasunięty prawie na pół twarzy. Tylko wielki napis „POLSKA” mógł zdradzać jego tożsamość. Tej postury nie da się pomylić. Bynajmniej ja doskonale ją sobie zapamiętałem i rozpoznałbym go wszędzie. W momencie, kiedy śledziłem go wzrokiem, on podniósł głowę i spotkaliśmy się spojrzeniem. Z początku mnie nie poznał, potem jednak przyjął ten typowy dla siebie wyniosły wyraz twarzy. Mimowolnie zacząłem się wściekać i miałem ochotę coś mu zrobić. Niestety, stabilizator na nogę no i w sumie cały tłumy ludzi wokół skutecznie rozwiały podobne myśli w mojej głowie. Ale widocznie obaj nie mogliśmy obyć się bez ucięcia sobie uroczej „pogawędki”. Kilkanaście sekund później znalazł się naprzeciwko mnie i znów chytrze się uśmiechał.
- Co, zabrakło ci szczęścia na drugą serię? - odezwałem się pierwszy. Prychnął.
- Jak widać tobie zabraknie go na kilkanaście długich miesięcy.. - odparł, nie szczędząc sarkazmu. Pokiwałem ironicznie głową. - jak tam sprawy sercowe? Słyszałem, że jednak zostałeś na lodzie...
Krew we mnie wezbrała. Musiałem jakoś się opanować i się na niego nie rzucić. On to widział i dlatego tak się teraz podśmiechiwał. Przysięgam, że kiedyś jeszcze go dorwę.
- Skoro jesteś tak dobrze poinformowany to najwyraźniej z powrotem wkupiłeś się w łaski Hani – powiedziałem po dłuższej chwili. Nadal nie zmienił wyrazu twarzy.
- A i owszem – potwierdził, czym wcale mnie nie zadowolił – ostatnio spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.. - mówił to specjalnie, by mnie sprowokować, ale postanowiłem zachować się dojrzalej niż on kilka miesięcy temu. - pewnie chciałbyś wiedzieć, co u niej, nie? Może i Klaudia zdaje ci raport i lituje się nad tobą mówiąc co słychać u małego, ale to ci nie raczej wystarcza, mam rację? – dodał usatysfakcjonowany z samego siebie. Teraz to ja prychnąłem.
- Nie zapytam, ale i tak mi powiesz.
- Jakiś czas temu leżała kilka dni w gorączce, bo wpakowałem ją do zaspy..
- Że co zrobiłeś?!
- Mówiłem ci, że spędzamy razem czas – odpowiada, śmiejąc się krótko. Zabije go. Rozerwę padlinę na kawałki, tylko przy lepszej okazji. Jak sobie pomyślę, że ją choćby tknął to...– nie wiem, na co ty liczysz, Schlierenzauer – powiedział w pewnym momencie. Patrzyłem na niego badawczo – zrobiłeś jej po raz kolejny świństwo i oczekujesz, że ona do ciebie wróci? I nie kłam, bo widzę, że tak jest.
Kątem oka zauważyłem wracającego Thomasa. Minę miał nie tęgą. Zatrzymał się kilka metrów od nas i postanowił się nie wtrącać. Musiałem załatwić to sam.
- I co, przyszedłeś, żeby sobie ze mnie pokpić? - pytam, kręcąc głową – nie zachowuj się jak dzieciak.
- Mów o mnie, co chcesz. I tak jesteś na przegranej pozycji – odparł pewnie, posyłając mi pełne pogardy spojrzenie – ona z pewnością do ciebie już nie wróci. Nie po tym, co się ostatnio między nami wydarzyło..
Chciał odejść, ale chwyciłem gwałtownie za jego kurtkę. Najpierw popatrzył na swój rękaw, potem znacząco na mnie. Puściłem.
- Co masz na myśli? - pytam zdenerwowany, a on delektuje się swoją wyższością nade mną. Każde jego słowo nasączone jest jadem i pewnym atakiem we mnie.
- Sam jej o to zapytaj, ja na pewno ci tego nie powiem – odparł, znów się ode mnie odwracając – pytanie tylko, które z was tak naprawdę przekroczyło granicę? - i sobie poszedł. Zostawił mnie tu z tym cholernym znakiem zapytania w głowie. Coś się musiało stać. Coś istotnego. A myśl, że Hania mogłaby ponownie w jakiś sposób się do niego zbliżyć, napawała mnie wstrętem...
Poczułem znajomy ból w sercu, bo w tym momencie naprawdę się przestraszyłem. Przed oczami pojawiły mi się najgorsze scenariusze i z pewnością nie chciałem dać im wiary. Gdyby to zrobila...gdyby mu na to pozwoliła.... Wiedziałbym jedno, miałbym totalnie złamane serce.
Odetchnąłem głośno, wyciągając swój telefon. Pospiesznie odblokowałem urządzenie i wpatrywałem się w zdjęcie, jakie miałem ustawione na tapetę. Ich obojga. Szczęśliwych i uśmiechniętych. Zaraz po przeszczepie. Przejechałem delikatnie palcem po ekranie, patrząc na jej piękną twarz. Nie mogłaby mi tego zrobić.
Nie mogłaby i tyle.

To dlatego szedłem teraz na górę do sypialni. Dochodziło z niej niewielkie światło lampki nocnej. Stając w progu uchylonych drzwi, dostrzegłem jej sylwetkę leżącą na łóżku i odwróconą do mnie plecami. Mimo tego doskonale słyszałem jej szloch. Przymknąłem na moment oczy. Kiedy sprawię, że będzie wyłącznie się dla mnie uśmiechać, a nie ciągle płakać? Nie mogłem na to dłużej pozwalać. Nie mogłem dalej ciągnąć tej chorej sytuacji. Jesteśmy rodzicami. Odpowiedzialnymi rodzicami. Mamy temu dziecku przekazać wszystko, co najlepsze a sami zachowujemy się jak gówniarze z podstawówki. I ja i w jakimś stopniu ona, choć jej postępowanie da się częściowo usprawiedliwić.
Otworzyłem szerzej drzwi, powodując skrzypnięcie. Poruszyła się, ale nadal nie odwróciła. Wchodząc bliżej, zobaczyłem skulonego obok niej chłopca. Spał. Wyglądał zupełnie niewinnie i w głębi ducha zazdrościłem mu, że nie musi mieć podobnych dylematów, co my dwoje. Obszedłem łóżko z drugiej strony, bo chciałem zobaczyć jej twarz. Jak się świetnie domyśliłem, była cała we łzach. Ale nadal na mnie nie patrzyła. Podpierała się jedną ręką o poduszkę a drugą delikatnie gładziła małego po główce. Przysiadłem niepewnie na skrawku kołdry i nachyliłem się, by pocałować go w czółko. Przez chwilę przyglądałem się jego słodkiemu wypoczynkowi, ale zaraz przeniosłem wzrok na nią. Skłamałem, mówiąc, że nic się nie zmieniła. Nawet w tej marnej poświacie zauważyłem wyraźnie inny kolor włosów, ostatni krzyk mody. Kobiety jedna za drugą biegały do fryzjerów, by się tak farbować. Uśmiechnąłem się lekko. Jej to pasowało. Podkreślało w coś, co sprawiało, że nie można było oderwać od niej oczu. Właśnie takie uczucie mnie ogarnęło.
- Kocham cię...
- Kocham cię...

Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jej ciemnych tęczówkach ból i rozgoryczenie zaczęła zajmować częściowa ulga. Uśmiechnąłem się do niej szerzej, delikatnie głaszcząc jej policzek. Nie trzeba było mówić nic więcej, bo słowa zwyczajnie były zbędne.  





~ Bo pozostało Ci teraz jedynie dziękować Temu na górze,
 że postawił na Twojej drodze taką osobę jak Ona...





***
Kochane!

Jeszcze jeden rozdział i epilog. W myślach już mam ułożone zakończenie, bo koncepcje zmieniały się wielokrotnie. A tak wgl to uwielbiam nowe zdjęcie tego Pana powyżej ^^
Od dnia dzisiejszego musi nastąpić krótka przerwa w publikacji rozdziałów spowodowana sesją (czyt. horror/katastrofa/powolne wykańczanie organizmu). Naprawdę jest masakra, więc muszę z bólem serca oznajmić, że nie jestem w stanie napisać teraz niczego nowego. Jeśli znajdę gdzieś odrobinę czasu to kolejny wątek do stworzenia byłby dla mnie formą relaksu. Nic jednak nie obiecuję.
Pocieszam sie EURO, które będę oglądać w przerwach między nauką do egzaminów. Samymi studiami człowiek żyć nie może. Proszę o trzymanie za mnie kciuków. Pojawię sie z początkiem lipca.
Pozdrawiam gorąco i do napisania! :******



czwartek, 2 czerwca 2016

Trzydzieści

- Mogę? - odwróciłam się w stronę drzwi, gdzie stał mężczyzna. Uśmiechał się do mnie delikatnie uwidaczniając w ten sposób zmarszczki wokół oczu. Już kilka dobrych lat temu posiwiał i wyglądem zaczął przypominać bardziej dziadka niż faceta w średnim wieku, ale nadal miał ten swój urok. Podobnie jak mama. Pasowali do siebie.
- Jesteś w swoim domu. Nie musisz pytać o takie rzeczy – odpowiadam, powracając do układania książek w obszernym pudle. Większość z nich była już zakurzona, niezbyt często sprzątałam we własnym pokoju. Mam przynajmniej do tego idealną okazję.
Ojciec wszedł do środka i niepewnie zajął miejsce na łóżku, odsuwając kilka rzeczy na bok. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i przybrał jakiś tajemniczy wyraz twarzy, a potem lekko pokiwał głową.
- Więc wreszcie nadszedł ten czas, kiedy trzeba wypuścić dzieci z gniazda – odezwał się po kilku minutach. Przerwałam zajęcie i zaczęłam mu się przypatrywać – wyprowadzasz się.
- Taką mam nadzieję, tato – odpowiadam rzeczowo. Zaśmiał się krótko. Ale miałam rację. Pakuję się, załatwiam formalności, opróżniam własny pokój a tak naprawdę jeszcze do końca nie jestem pewna, że on mnie przyjmie. A jak powie, że nie mamy nawet o czym rozmawiać? Co, jeśli wystawi mnie za próg? To będzie kompletna kompromitacja.
- Sądziłem, że będę miał was blisko, ciebie i Basię – zaczyna znowu – że wyprowadzicie się co najwyżej do Krakowa, a nie za granicę. - mówił to takim zrozpaczonym głosem, że na moment naprawdę zrobiło mi się go żal. Za chwilę jednak przypomniałam sobie o wszystkim, co od niego kiedyś usłyszałam i jakiekolwiek zainteresowanie zniknęło.
- Będzie ci na rękę. W końcu pozbędziesz się swojej buntowniczej córki, która zaszła w ciążę z obcym facetem i została samotną matką – powiedziałam to. Nareszcie. Nawet nie poczułam skruchy, wypowiadając te słowa. Kiedy, jak nie przed wyprowadzką z własnego domu?
Ojciec siedział w osłupieniu. Nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony. Jego oczy wyrażały zdumienie.
- O czym ty mówisz, Hania?
- O tym jak przez cały okres mojej ciąży równałeś mnie z błotem, bo nie wpasowałam się w obrazek idealnej rodzinki z tobą na czele! - sprecyzowałam dobitnie. Znów milczał. Chyba nie do końca wierzył w to, co mówię.
- Kochanie...
- Dlatego będzie ci łatwiej podtrzymywać swój nieskazitelny autorytet w naszej drogiej społeczności, tym bardziej, że na wiosnę obejmujesz tak ważne stanowisko – przez ani sekundę nie szczędziłam sarkazmu – ja sobie wyjadę i po jakimś czasie nikt nie będzie pytał kto jest ojcem nieślubnego dziecka twojej córki!
Wstał. Był wysokim i bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, więc jego postura przewyższała mnie kilkakrotnie. To dlatego teraz się wzdrygnęłam.
- Nie takim tonem, proszę – odparł chłodno, przewiercając mnie spojrzeniem.
- Możesz sobie mówić, co chcesz – wtrącam po raz kolejny – ale nawet jeśli Gregor powie mi, żebym zabierała się z tymi walizkami do Polski, to z pewnością nie wrócę tu, do tego domu – dodałam głośniej – oprócz Baśki i szczerej troski mamy nic mnie tu nie trzyma. A już na pewno nie mam zamiaru, tak jak one, chować się ciągle przed twoim spojrzeniem i robić rzeczy, jakie im każesz. W przeciwieństwie do nich chcę mieć kontrolę nad własnym życiem, a nie robić wszystko na pokaz! - warknęłam. Ciągle stał przede mną w zupełnym szoku. Ale dla mnie nie stanowiło to różnicy.
- Zapominasz chyba, kto przed tobą stoi – mówi wyraźnie. Prycham.
- Owszem. Mój ojciec. Ale nie mój dyktator – wybałuszył oczy na te słowa. Zrobił się cały czerwony i lada moment miał nastąpić wybuch. A wściekłość mojego ojca nie miała czasami granic – a teraz stąd wyjdź.
- Jeśli powiesz to jeszcze raz to nie będziesz miała czego u mnie szukać – wycedził przez zęby. Uśmiechnęłam się do niego kwaśno, robiąc krok do przodu. Patrzyłam na niego z głęboką pogardą.
- Wyjdź z mojego pokoju – i stało się. W sekundę przyłożyłam dłoń do piekącego policzka. Nie spodziewałam się, że to zrobi. On chyba tak samo, bo właśnie się zmieszał. Wpatrywaliśmy się przez dobre pół minuty w swoje oczy, próbując wyczytać z nich emocje. I zmiękł. Nie powiedziawszy nic, tak po prostu opuścił pokój. A ja opadłam bezsilnie na miękkie łóżko i zdałam sobie sprawę z jednego: ten dom już nigdy nie będzie należał do mnie.

Ostatnia noc we własnym łóżku. Być może ostatnia. Jeszcze nie wiadomo czy szanowny pan Schlierenzauer raczy pozwolić mi spać we swoim. No oczywiście, jeśli przeprowadził ten cholerny remont a łóżko jest zupełnie nowe.
Po raz kolejny tego dnia ktoś zapukał. Drzwi się uchyliły a zza nich wystawała blond czupryna mojej siostry. Uśmiechnęłam się do dziewczyny promiennie i wystawiłam ręce. W mgnieniu oka znalazła się obok mnie i mocno się we mnie wtuliła. Jak kiedyś. Jak w tych pięknych czasach, kiedy byłyśmy sobie niesamowicie bliskie, a ona przychodziła do mnie niemal co wieczór i opowiadała o tym, jak to koledzy z gimnazjum zaczynają iść w górę i robić się przystojni. Co tydzień podobał jej się ktoś inny i zawsze twierdziła, że chyba się zakochała. Traktowałam jej wywody z przymrużeniem oka, ale komu miała się niby zwierzać jak nie starszej siostrze? Od tego właśnie byłam.
- Nie chcę, żebyście wyjeżdżali – słyszę szept dziewczyny. Zaczynam głaskać ją po włosach – co ja bez ciebie zrobię, Hania? Kto będzie mi robił kanapki do szkoły i komu będę podbierać ciuchy? Zostawiasz mnie na lodzie! - pisnęła, a ja delikatnie ją złajałam, bo w łóżeczku obok spał Adaś. Ale sama po cichu się zaśmiałam.
- Słuchaj, jeśli rzeczywiście otrzymam status „WAG Gregora Schlierenzauera” to będę miała tyle ciuchów, że zacznę ci je przesyłać do Polski, gdy tylko mi się znudzą.
- O taaaak! - zaśmiała się – przynajmniej to będzie coś w stu procentach oryginalnego a nie rzeczy z ciuchlandu.
- Ej! - żachnęłam się – w ciuchlandzie można znaleźć same skarby – odpowiedziałam jej wesoło.
- Co prawda to prawda – mówi, przytakując – ale tak na poważnie... - westchnęła – to ja naprawdę będę za tobą tęsknić. Austria to w końcu nie Kraków, żebym mogła wpaść na weekend.
Podniosła się nieco, by siedzieć na równi ze mną i posłała mi takie smutne spojrzenie, że serce mi się krajało. Ja tak samo nie chciałam właśnie jej zostawiać tutaj samej, bo ona była mi potrzebna równie mocno. Moja mała wredna siostra. Mała wredna siostra, która była zawsze moją podporą.
- Nie martw się. Istnieją takie rzeczy jak telefony czy Internet. Jakoś sobie poradzimy – uśmiecham się – za kilka miesięcy jak zdasz maturę to przyjedziesz do mnie na jakiś czas, może znajdziemy ci jakąś pracę dorywczą... - nagle dostałam jakby kamieniem w głowę. - zaraz, zaraz. Co ja w ogóle plotę? Przecież ten człowiek z pewnością od razu kupi mi bilet powrotny do Polski...
- Nie bredź, kocha cię jak wariat. Przyjmie cię z otwartymi ramionami – odpowiedziała, delikatnie gładząc mnie po dłoni – przecież wie, jaka jest sytuacja i że potrzebowałaś czasu.
- Owszem, Basia, ale ograniczałam mu kontakt z własnym synem przez dobre kilka tygodni. Groził mi sądem. Próbował w jakiś sposób ze mną porozmawiać, a ja wszystkiego mu zakazałam. Nie sądzisz, że może mieć o to do mnie pretensje? - spytałam. Naprawdę byłam zaniepokojona tym faktem. Wcale nie postępowałam słusznie. Wręcz egoistycznie. Wszystko kręciło się wokół mnie i mojego cierpienia. Tak, gdyby nie wizyta Sandry to pewnie nadal łkałabym w poduszkę. Tylko, że od jej przyjazdu minął ponad tydzień a ja nawet nie ruszyłam się z Zakopanego. I tu był problem, bo zewsząd dochodziły mnie słuchy, jak to Gregor nie próbuje się do mnie dostać. Z pewnością jest na mnie wściekły. Wątpię, że jeśli tak nagle pojawię się znikąd przed drzwiami jego domu to zechce mnie tam tak łatwo wpuścić.
- Zmięknie, gdy zobaczy Adasia – odpowiada rzeczowo.
- Akurat co do tego to nie mam żadnych wątpliwości. Tylko dla niego przynajmniej wpuści mnie do środka – dodałam ironicznie. Blondynka się uśmiechnęła – no co?
- Jesteście uroczy w tej swojej miłości i takich dziecinnych podchodach – śmieje się, kręcąc głową. Uniosłam brew – jeśli on ci nie wybaczy i nie wylądujecie tej samej nocy w łóżku, to z pewnością nie jest tym Gregorem, który patrzył na ciebie niczym odurzony kilka tygodni temu.
I ja tym razem się uśmiechnęłam. Może rzeczywiście ma rację? Może trochę przesadzam z tymi moimi teoriami? Jeśli mnie kocha to tak łatwo mnie nie wypuści. Może mieć żal i pretensje, ale kiedy wyjaśnię mu wszystko, kiedy pokażę mu wszystko, co próbowałam załatwić przez kilka ostatnich dni, to może zrozumie. Kocha mnie.
- Ty też mogłabyś w końcu znaleźć sobie jakiegoś chłopaka – wtrąciłam po chwili, patrząc na siostrę ciepło – owszem, są matury i tak dalej, ale na rozsądną miłość zawsze jest czas.
Speszyła się. Spuściła głowę i przez dłuższy czas nie podnosiła spojrzenia. Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, ale coś mi tu śmierdziało. Baśka nigdy się nie peszyła!
- Co jest? - pytam ostrożnie, choć marszczę brwi. Nadal na mnie nie patrzy. To nie jest w dalszym ciągu normalna sytuacja. Coś mi tu nie gra – Basia?
- A jeśli powiem ci, że już taki ktoś...zagrzał sobie u mnie miejsce? - wtrąca po chwili, wreszcie podnosząc spojrzenie.
- Eeee...no to chyba powinnam się cieszyć, prawda? - nie rozumiałam jej. Przecież gdyby było coś na rzeczy z jakimś chłopakiem to właśnie do mnie pierwszej przyleciałaby na pogaduchy. Co więc przeszkodziło jej tym razem?
- Nie sądzę, że wiadomość kim jest mój...chłopak...mogłaby cię zadowolić – odpowiada zagadkowo. Powoduje, że wywracam oczami ze zniecierpliwienia.
- Jest Islamistą, ma dziary na całym ciele czy może opowiada się za PISem, że tak strasznie boisz się mi to powiedzieć? - pytam pół-żartem, pół-serio, próbując tym samym dodać jej otuchy. Nie rozumiałam jej wahania, które zapewne było bezpodstawne. Baśka nie związałaby się z jakimś nieodpowiedzialnym człowiekiem.
- Gorzej...
No to teraz już naprawdę mnie zaniepokoiła. Patrzyła na mnie z totalnym strachem w oczach, a to już samo było całkiem podejrzane.
- Gorzej..? - pytam, przełykając ślinę. Mniejsza o to, jaki ma uszczerbek. Ważne, żeby w końcu to wyznała, bo umieram z ciekawości.
- To austriacki skoczek narciarski, Manuel Fettner... - szczęka mi opadła. Nawet przez moment sądziłam, że może odpadła. Przez dobre kilka minut się nie odezwałam, tylko przetwarzałam powoli jej słowa w swojej głowie. Nie. To niemożliwe. Ona chyba sobie żartuje. Tylko nie to..
- Boże, Hania, no tak wyszło! - kontynuowała dalej załamanym głosem – spotkaliśmy się kilka razy w klinice, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Potem...facebook...jakieś SMSy...wszystko działo się bardzo szybko – mówiła, nerwowo gniotąc w dłoniach kawałek kołdry – nigdy ci nie opowiadałam, że kilka razy zdarzyło nam się wyjść do kawiarni, kiedy wy z Gregorem siedzieliście przy małym. I tak...no...no...pocałował mnie, zupełnie spontanicznie. Spodobało mi się...z początku miałam opory, bo jednak jest tyle lat starszy i...iii...znany i w ogóle jak to wyglądało...ale zakochaliśmy się w sobie. Tak na poważnie. Ja naprawdę chcę z nim być...
Wpatrywałam się w dziewczynę z niemałym szokiem, próbując przetrawić jej słowa. Miałam w tej chwili wrażenie, że wszystko dzieje się od nowa. Podobnie jak w przypadku ze mną. Zupełnie przypadkowa znajomość z Gregorem, jego nagłe niemal nachalne zainteresowanie moją osobą, nawet kiedy wrócił już do Austrii, pierwsze spotkania, pocałunki. Znajome motylki w brzuchu. To działo się zupełnie w identyczny sposób. Zaczęłam się bać. I to bardzo mocno. Nie pozwolę, żeby moja młodsza siostra wpadła w te same tarapaty, co ja z byle jakiego zakochania. Po prostu nie mogę.
- Oszalałaś, Basia. Nawet nie ma mowy, żebyś spotykała się z Manu. Już nie pamiętasz jak to było ze mną?! - rzuciłam ostro w jej stronę, łapiąc ją mocno za dłonie. Ta zamiast mnie posłuchać, jedynie się zezłościła. Z oczu cisnęły jej pioruny, a zdenerwowanie miała wymalowane na twarzy.
- Nie będzie tak samo jak z tobą! - odparła zdecydowanie – Manuel nie jest Gregorem! Nie każdy musi przypominać dupka, który akurat tobie zrobił taką krzywdę!
- To jest bardzo podobna sytuacja! - wtrąciłam tak samo zdenerwowana – to znany sportowiec z sześcioma zerami na koncie i milionami fanek, które tylko czekają na jego skinienie, by zabrał je na szybki numerek w obskurnej toalecie! Czy ty tego nie dostrzegasz?!
- Jak możesz tak go oceniać? - pyta zła, wstając gwałtownie z łóżka – przecież tak bardzo doceniasz, co dla was ostatnio robił i niby go szanujesz. Uważasz, że taki człowiek mógłby zrobić mi podobną rzecz, co jego kolega z kadry mojej siostrze?!
Westchnęłam głośno, chcąc się opanować. Musiałam się zastanowić. Basia ma rację. To Manuel, nie Gregor. To sympatyczny i dojrzały facet, który tyle razy nam pomagał w czasie ostatnich kilku miesięcy. Tyle, że to też moja młodsza siostra...
- Basia, on jest ponad 10 lat starszy... - zaczęłam niepewnie, patrząc na nią błagalnie.
- Nic nas to nie obchodzi.
- Mieszka w innym kraju, a ty masz zaraz maturę i studia przed sobą. Jak ty sobie to wyobrażasz? - pytam zdesperowana, chcąc przekonać ją do zmiany decyzji. Nie mogłam zrobić niczego, by przeszkodzić im w byciu razem. Owszem, zawsze istnieje możliwość opowiedzenia wszystkiego rodzicom, ale wiem, że za to jedynie by mnie znienawidziła. A tego już bym nie zniosła.
- Boże, Hania – zaczęła nerwowo, znów zajmując miejsce na łóżku – przecież wy z Gregorem też jakoś zdołaliście się spotykać mimo takiego dystansu. Poradzimy sobie jakoś. Po maturze będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby sobie to wszystko poukładać.
Wpatrywałam się w siostrę z nieukrywanym niepokojem. Martwiłam się o nią. Nie chciałabym, żeby powielała moje błędy z przeszłości. Zasługuje na wiele więcej niż faceta, który w planach ma jedynie krótki romans i porzucenie jej dla kogoś innego. Całe jej ciało zdradza samo siebie, jak bardzo kocha bruneta. Może to jeszcze nie jest jakaś wielce dojrzała miłość, ale znając przemyślenia własnej siostry, wiem, że dzieje się to na serio. A zaangażowanie się w tak trudny związek, w dodatku z o wiele starszym mężczyzną, jest bardzo trudne. Nie mogłam jednak działać wbrew niej, bo nie chciałam dyktować jej warunków, tak samo jak robił to nasz ojciec. Zna konsekwencje swojej decyzji i postępowania. Należy dać jej wolną rękę, jeśli rzeczywiście ma zacząć sama układać swoje życie. Będę okropną siostrą, jeśli pozwolę ją skrzywdzić, ale nigdy nie zrobię niczego przeciwko niej. Co nie oznacza, że nie zmiażdżę Manuela małym palcem, jeśli zobaczę ją choć raz zapłakaną z jego powodu.
- Miej na uwadze, że mnie i Fettnera czeka poważna i długa rozmowa – powiedziałam w końcu. Oniemiała. W jej oczach pojawił się ten radosny blask, a po sekundzie znów tonęła w moich ramionach. Uśmiechnęłam się delikatnie sama do siebie, mimo obaw.
- To znaczy, że nie będziesz nam przeszkadzać? - pyta, nie dowierzając. Odgarniam jej kosmyk za ucho.
- To znaczy, że mam was oboje na celowniku i daję wam coś na kształt okresu próbnego – odparłam spokojnie – powinnam ci zabronić spotykania się z nim i powiedzieć wszystko rodzicom, ale nie zrobię tego, bo zbyt mocno cię kocham.
- Hania, on naprawdę jest porządnym facetem. Różnica wieku nie ma tutaj znaczenia, bo...rozumiemy się. Przecież wszystko zaczęło się od szczerych rozmów między nami – dodała pewniej, ożywiając się nieco. Była cała rozpromieniona, usłyszawszy moją odpowiedź. Jak niewiele brakowało jej do szczęścia.
- Chciałabym w to bardzo wierzyć. Ale skoro dałam szansę jednemu dupkowi, to Manu także na nią zasługuje – powiedziałam – rzeczywiście to trochę inny typ faceta – znów się uśmiechnęła i przytuliła – ale błagam, zabezpieczajcie się, bo ci Austriacy są jednak specyficzni...
Znów wyprostowała się naprzeciwko mnie i spojrzała poważnie w oczy. Jak to możliwe, że z pozoru tak otwarta i skłonna do samej zabawy dziewczyna może być jednocześnie tak świadoma i dojrzała?
- Nie martw się – mówi – nie pozwolę zmarnować sobie przyszłości jeszcze przed pójściem na studia. On doskonale to rozumie i nie potrafiłby mnie skrzywdzić – kiwam jedynie głową, mając na to cichą nadzieję. Może czas zmienić trochę nastawienie do ludzi?

Mijaliśmy dobrze znane mi drogi, próbując walczyć z uporczywie sypiącym cały dzień śniegiem. Nie wiem, dlaczego dałem się na to namówić. Nie wiem, co też wymyśliła pochodząca niby z tej samej rodziny wariatka, ale tam jadę. Prychnąłem sam do siebie, a ona zerknęła na mnie uważnie. No tak, pewnie już myśli, że jestem stuknięty. Każdy tak ostatnio myślał, ale oni chyba nie rozumieli, co przeżywam. Dobre nie? Na wszelkie możliwe sposoby próbowałem odzyskać własnego syna i sądzili, że będę tryskał radością, udzielając się towarzysko gdzie popadnie? W ogóle skąd oni znaleźli czas na zorganizowanie, skoro jest środek Turnieju? Może i nie wszyscy dostali szansę, by wziąć w nim udział, ale jednak nadal mają treningi i przygotowania do konkursów. Szczerze wątpiłem w ich tak szczere oddanie dla mnie.
- Uśmiechnij się trochę, za kilka godzin będziemy mieć Nowy Rok – wtrąciła jakiś czas później. Posłałem jej mordercze spojrzenie, a potem znów zacząłem beznamiętnie gapić się w krajobraz za szybą. Nawet widok spowitych śniegiem Alp nie robił na mnie wrażenia.
- Nie wiem, po co zgodziłem się na tą cholerną szopkę, która na pewno okaże się jedną wielką klapą – odpowiedziałem obrażony na cały świat.
- Przestań, oni robią to dla ciebie – mówi spokojnie – powinieneś docenić, że masz takich przyjaciół.
- Najlepiej zrobiliby dając mi święty spokój a nie ciągnąć mnie w głąb jakiegoś lasu do głupiego domku w górach, do którego trzeba się dostać zasypanymi drogami – dodałem kąśliwie pod nosem. Wiedziałem, że wywróciła teraz oczami. Cała Gloria. Wiecznie uparta i stawiająca na swoim. Gdybym nie wsiadł z nią do tego pieprzonego samochodu, to pewnie zaciągnęłaby mnie tutaj siłą.
- Nie marudź tylko staraj nastawić się pozytywnie. Będzie naprawdę fajnie – odpowiedziała entuzjastycznie. - zrobimy sobie taki długi weekend.
- Długi weekend?! - wrzasnąłem niekontrolowanie, odwracając się w jej stronę oburzony – nie wspominałaś, że zostajemy tutaj na kilka dni, a poza tym nie wziąłem tyle par bokserek.
- Spokojnie, ważne, że twoja siostrzyczka pomyślała o wszystkim za ciebie – odparła, śmiejąc się melodyjnie. Znów prychnąłem. - to będzie takie...bratersko-siostrzane pojednanie.
Ponownie odwróciłem wzrok, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Wredna wiedźma. Po cholerę na siłę próbuje zrobić ze mnie cieszącego się na wszystko wokół człowieka? Moje życie przypominało w tej chwili piekło na ziemi i jedynie odzyskanie Adasia może mnie z niego wybawić.
Godzinę później byliśmy już na miejscu. Na szczęście Gloria zadbała, by wszystko wokół niewielkiej działki było dobrze odśnieżone, dlatego swobodnie parkuje teraz samochód przy drewnianym, uroczym domku górskim. To miejsce należy do rodziców i często przyjeżdżaliśmy tutaj z nimi jako dzieci, by odgrodzić się nieco od turystycznego Fulpmes. Nieopodal znajdowało się jezioro, a cała okolica latem była niczym raj, dlatego uwielbiałem tu przyjeżdżać. Zimą często spędzaliśmy tu okres poświąteczny a kiedy dorośliśmy, zapraszaliśmy znajomych. Czasami miałem wrażenie, że tysiąc razy bardziej lubiłem przebywać tutaj niż spędzać wakacje w luksusowych hotelach.
Był już wieczór, więc w środku paliło się pojedyncze światło. Zdziwiłem się, bo oprócz naszego nie stało tutaj więcej samochodów.
- Gloria, gdzie wszyscy? - pytam, gdy wysiedliśmy z auta i wyciągaliśmy rzeczy z bagażnika. Uśmiechnęła się do mnie pogodnie.
- Przyjadą trochę później – odpowiedziała zdawkowo.
- Więc kto jest w środku? - znów się uśmiecha. Jakoś inaczej. Irytuje mnie to.
- A to niespodzianka – mówi wesoło – idź do środka i się przekonasz.
- Gloria! - warczę, patrząc na nią nerwowo. Nadal się głupkowato uśmiecha.
- No idź! Powyciągam te torby i zaraz do ciebie przyjdę – odpowiada tonem nie znoszącym sprzeciwu i wciska mi do rąk dwie podręczne walizki. Wywracam oczami, zagryzając zęby. Ale, że ten podły śnieg nadal sypał a mróz szczypał mnie w nos, postanowiłem wejść do środka. Kolano już tak mocno mi nie dokuczało, mogłem w miarę swobodnie się poruszać, więc bez problemu przemierzyłem kilka schodków na górę. Drzwi były otwarte, więc lekko je pchnąłem i wszedłem do środka, gdzie znajdował się niewielki korytarzyk. Światło paliło się w pokoju, gdzie rodzice kiedyś urządzili mini salon i kuchnię. Od razu poczułem ten specyficzny klimat. Zawsze, gdy to czułem przywoływałem wspomnienia z dzieciństwa. Teraz jednak byłem zbyt, mimo wszystko, zaintrygowany tym, kto też znajduje się w środku, dlatego niedbale zostawiłem torby na podłodze. Już zamierzałem udać się do pokoju, kiedy usłyszałem ciche kroczki. A potem zobaczyłem jego. Stanął dwa metry ode mnie z takim niepewnym wzrokiem, przygryzając rączkę. Nie mogłem w to uwierzyć. To niemożliwe. Poczułem ucisk w środku.
- Tata! - pisnął po kilkunastu sekundach, wreszcie mnie poznając. Myślałem, że za chwilę serce wyskoczy mi z piersi na jego widok. Mój chłopczyk. Mój mały niewinny chłopczyk! W mgnieniu oka podbiegł w moją stronę, a ja porwałem go w swoje ramiona i mocno do siebie przytuliłem, wdychając jego dziecięcy zapach. Nawet nie potrafię opisać tego, co właśnie przeżywałem. Ulga, radość i wszechogarniające szczęście do zbyt niedoskonałe porównanie.
- Mój synek.. - szepnąłem, całując go kilkakrotnie w główkę, w oba policzki, znów przyciągając do serca.

A potem w korytarzu pojawiła się ona. Prawie nic się nie zmieniła. Znów schudła, ale to była ta sama kobieta, dla której straciłem głowę. Czas na chwilę się zatrzymał. Przestałem oddychać. Staliśmy, tak po prostu wpatrując się w siebie. Dłonie miała splecione przed sobą i nerwowo przestępowała z nogi na nogę. I zdziwiłem sam siebie, że zamiast tej tęsknoty, poczułem wewnątrz niepohamowany gniew.




~ Bo przychodzą takie momenty,
 że ciężko Ci jest tak po prostu się pozbierać...



***
Czekam na opinie :)

wtorek, 24 maja 2016

Dwadzieścia dziewięć

- Myślę, że na dziś już wystarczy. Dziękujemy wszystkich za przybycie i zapraszamy na skromny poczęstunek – zakończył rzecznik prasowy. Uśmiechnąłem się ostatni raz w stronę tłumu zgromadzonych dziennikarzy i chwyciłem swoje kule. Patrick razem z dyrektorem szpitala pomogli mi się podnieść i ustabilizować. Po chwili mogłem już sam przemierzyć odległość z prowizorycznie przygotowanej do tej konferencji sali w stronę szpitalnego korytarza. Przed wejściem czekał na mnie Morgenstern. Wywróciłem oczami widząc jego uważny wzrok. Od kilku tygodni zachowywał się co najmniej niczym niańka.
Ochrona zagrodziła przejście co ciekawskim dziennikarzom, którzy próbowali mnie jeszcze złapać i zadać kilka pytań. Zauważyłem jak w ich kierunku zmierza mój lekarz, pozwalając na kolejne wywiady. I bardzo dobrze, że to zrobił, bo nawet nie miałem siły na podtrzymywanie tego sztucznego uśmiechu na twarzy. Na dziś już dość.
- Jak się trzymasz? - klepnął mnie lekko po ramieniu. Zerknąłem w stronę długiego korytarza. To nie jest zbyt dobry moment na zwierzenia. O ile w ogóle taki istnieje. Opieram ciężar ciała mocniej na kulach i kiwam głową, uśmiechając się sam do siebie sarkastycznie.
- Poza tym, że straciłem kobietę, którą kocham i nie mam kontaktu z własnym synem to jest całkiem spoko – musiałem się zaśmiać z absurdalności tej sytuacji. Bo była ona w sumie w miarę zabawna. NIEPOROZUMIENIE. To bardzo duże słowo. Nie sądziłem jednak, że może ono doprowadzić do takiej katastrofy.
- Nadal od ciebie nie odbiera?
- Thomas, ona zmieniła numer i zabroniła komukolwiek go mi udostępniać – odparłem nerwowo, przecierając wyczerpana twarz dłonią. Miałem tego dość. Tej sytuacji, tej kontuzji, ponownego zamieszania wokół mojej osoby. Jednak dobrze mówią, że jeśli coś się wali, to wszystko naraz. Ja byłem chyba najbardziej prawidłowym przykładem właśnie tej sentencji. Straciłem zdrowie, być może zakończę karierę i zostawiła mnie matka mojego dziecka. Idealny scenariusz, Schlierenzauer. Chyba za dużo dobrego cię w życiu spotkało, że teraz los tak okrutnie cię każe.
- To dlaczego nie wyślesz do niej choćby listu z wyjaśnieniami? Mam wrażenie, że jesteś w tym wszystkim bierny – posłałem mu mordercze spojrzenie. On niczego nie rozumiał.
- Dla niej ten pocałunek to nie było zwykłe nieporozumienie. To jak zdrada. Ona myśli, że przez ten cały czas znów ją oszukiwałem – westchnąłem głośno, opierając czoło o zimną ścianę. Morgenstern nic nie odpowiedział. To było po prostu chore. Przecież nie całowałem się z Sandrą. Ba, tego nawet nie można nazwać pocałunkiem. Zaskoczyła mnie, a potem okazało się, że ta sytuacja nie miała dla nas obojga żadnego znaczenia. I oczywiście akurat wtedy musiała pojawić się Hania. Los chyba sobie ze mnie kpi – tysiące razy próbowałem jej to wszystko wyjaśnić i doskonale zna moją wersję, ale nawet nie próbuje jej zaakceptować – dodaję ciszej.
- I co, nie zamierzasz nawet o nią walczyć? - pyta – stary, ja chyba serio cię nie kumam. Na twoim miejscu byłbym już w samolocie do Krakowa.
- Gdzie się miałem wybierać skoro od dwóch tygodni jestem przykuty do łóżka – odparłem z wyrzutem, patrząc na niego ostro – poza tym mam zakaz wstępu do jej domu.
To było jeszcze bardziej absurdalne. Wszyscy uwierzyli w tę chorą bajeczkę o zdradzie. Jej matka, babcia i siostra. Ojciec zapewne czekałby na mnie pod domem z wiatrówką. Nie miałem żadnej możliwości dostania się do niej, nawet krótkiej rozmowy. Nie wiem, co dzieje się z Adasiem. Cała ta rodzinka uniemożliwia mi jakiejkolwiek próby nawiązania z nimi kontaktu. Tym razem i Baśka się nade mną nie lituje. I wcale jej się nie dziwię, skoro tak a nie inaczej oceniłem ich relację z Manuelem. Powoli odchodziłem od zmysłów. Tęskniłem za nim. Za moim mały niewinnym chłopcem. Za jego zapachem, uśmiechem, tym tajemniczym spojrzeniem. To przecież moje dziecko. Jak ona w ogóle śmie zabraniać mi widywania się z nim?
- Mam zamiar złożyć pozew do sądu – odezwałem się po chwili ciszy. Blondyn wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zaskoczeniem. - nie patrz tak na mnie. Ona odbiera mi syna.
- Więc chcesz atakować Hanię za coś, co jest tylko i wyłącznie twoją winą?
- Przecież ja i Sandra to było jedno wielkie nieporozumienie. Wyjaśniałem ci to!
- Mimo wszystko pozwoliłeś jej na to, Gregor – przerywa mi zdecydowanie. W jego oczach widze determinację – nie Hania jest tu winna, ale ty. Nie próbuj teraz odwracać kota ogonem i karać ją sprawami w sądzie!
Obróciłem się powoli i zacząłem przemierzać korytarz. Thomas po chwili wahania podążył za mną. Musiałem przez moment pomyśleć. Wiem, że ma rację, a jeśli ona będzie w dalszym ciągu zabraniała widywania się z własnym synem, to nie pozostanie mi inne wyjście.
- Gregor, sądziłem, że ją kochasz – znów przerywa tę ciszę między nami. Nawet nie wie jak bardzo trafił.
- Kocham i dlatego wariuję, rozumiesz? - zatrzymuję się na sekundę, po czym ponownie ruszam w dalszą drogę. Nie jest to wcale łatwe poruszać się w takim stanie, ale musiałem robić jakieś małe kroki. Byłem w pełni gotowy przemierzać takie dystanse. - tylko ona chce mnie właśnie w taki sposób ukarać. Odebrać dziecko.
- Nie wygrasz w żadnym sądzie. Nie po ujawnieniu przeszłości – znów przystanąłem, znów spojrzałem na niego spod byka. Ten człowiek nadwyrężał moją cierpliwość.
Dotarliśmy do odpowiedniej sali. Pospiesznie zdjąłem z siebie szarą bluzę i rzuciłem ją w pierwszy lepszy kąt pomieszczenia. Morgi skomentował to uniesieniem brwi, ale go zignorowałem. Pomógł mi położyć się na łóżku, co nie obyło się bez grymasu na twarzy. To była kula u nogi, a nie noga. Znajdowałem się teraz na przysłowiowym samym dnie.
- Thomas, za trzy tygodnie są Święta. Nie wytrzymam dłużej, jeśli nie zobaczę Adasia – przyznaję stanowczo.
- Nie pozwoli ci przyjechać.
- Mówiłem ci, że idę do sądu.
- Do tego czasu nie zdążysz udowodnić swojego ojcostwa – trzymajcie mnie, bo uduszę tego człowieka! Dobrze, może i ma rację. Jak zawsze zresztą. Ale czy musi mi to pokazywać na każdym kroku?
- To co mam zrobić, Panie Mistrzu Dobrej Rady? - pytam ironicznie, chwytając do rąk telefon. Zero nieodebranych połączeń. Nie wiem, po co ciągle się łudzę, że do mnie zadzwoni. Niedbale odkładam urządzenie z powrotem na półkę.
- Dać jej czas – zerkam na niego badawczo. Ma poważną minę. - niech sama to wszystko sobie przemyśli, niech zatęskni. Długo bez ciebie nie wytrzyma.
- Thomas, jeśli Hania ubzdurała sobie w tej pięknej główce, że ją zdradziłem bądź okłamywałem w sprawie uczuć, to tak właśnie jest – odparłem, a potem nabrałem powoli powietrza do płuc – nie da się drugi raz na mnie nabrać, bo wciąż chowa do mnie uraz. W tym momencie jestem na przegranej pozycji – dodałem rzeczowo, włączając niewielki telewizor, zawieszony na przeciwległej ścianie. Na pięciu z rzędów kanałach w kółko leciały te same reklamy. Kompletne marnotrawstwo.
- Więc się trochę wykuruj i jak będziesz na siłach to bez względu na wszystko do niej jedź – znów na niego popatrzyłem – ogarnij sobie ładny pierścionek, tylko taki bardziej retro, bez zbędnych ceregieli. To do niej nie pasuje – przekrzywiłem lekko głowę, słysząc jego słowa. A najśmieszniejsze było to, że on mówił to wszystko zupełnie na poważnie - na drugie kolano jesteś w stanie uklęknąć.
- Mam się jej oświadczyć? - pytam bez przekonania. Ten energicznie kiwa głową.
- A jak inaczej udowodnisz jej, że ją kochasz? - odpowiada pytaniem na pytanie – powiesz jej, że Sandra jest w ciąży z tym swoim Robertem i na wiosnę się hajtają. No człowieku, rusz banią! Nie możesz tu sobie tak leżeć i jej na nowo tracić!
I to jest najgorsze. Bo miałem wrażenie, że już ją straciłem. Że zabierając wszystkie swoje rzeczy, odebrała nam również szansę na stworzenie czegoś razem. Na naszą miłość... zdawałem sobie sprawę z jej wahań, niepewności względem mnie. Tą sytuacją z Sandrą napytałem sobie tylko większej biedy. A to dlatego, że wiedziałem jedno – straciłem jej zaufanie bezpowrotnie.
Obaj odwróciliśmy głowy w stronę drzwi do sali. Stał tam. Z takim błagalnym wyrazem w oczach. Thomas nie zastanawiając się długo, po prostu ruszył do ataku.
- Hej! Może miałbyś człowieku odrobinę godności i nie uciekał się do takich sztuczek?! - rzucił do mężczyzny. Ten jednak wyglądał na niezbyt wzruszonego wybuchem blondasa. Po prostu tam stał i patrzył na mnie jakbym był jego ostatnią szansą. Westchnąłem. Ponownie przetarłem wyczerpaną twarz i skinąłem na niego.
- Niech wejdzie. Jeden wywiad w tą czy w tamtą nie zrobi mi dziś różnicy... - niski, rudawy dziennikarz z tak samo rudą brodą wszedł niepewnie do środka z tym cholernym rejestratorem dźwięku w dłoni i zatrzymał się naprzeciwko mojego łóżka. Thomas odsunął się w stronę okna i postanowił się nie wtrącać. - załatwmy to byle szybko. Ty będziesz miał swój materiał a ja święty spokój.. - kiwnął niepewnie na zgodę. Następnie podszedł bliżej łóżka i zajął miejsce na stojącym obok fotelu. Odchrząknął kilka razy, czym jedynie mnie zniecierpliwił i podsunął mi urządzenie pod nos. Zaczął. Starałem odpowiadać się na wszystkie pytania zgodnie z prawdą, bez zbędnej paplaniny. Powtarzałem w sumie to samo, co przez ostatnie kilka godzin, ale postanowiłem zlitować się nad tym człowiekiem. Widocznie dostał bardziej wymagające zadanie od redakcji, a przecież ma taką a nie inną pracę. A my mamy takie a nie inne obowiązki. Wszystko szło całkiem świetnie, chyba nie chciał zajmować mi zbyt wiele czasu, dopóki nie zadał pytania, które wyprowadziło mnie z równowagi.
- Gregor, mówi się, że ostatnio problemem twojego słabego przygotowania do sezonu było również życie osobiste. Niedawne rozstanie z wieloletnią partnerką, sprawy sprzed lat.. - mierzyłem go ostrym spojrzeniem. Zacisnąłem niekontrolowanie pięści tak, że pobladły mi knykcie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, do czego zmierza. Ale poczekałem, aż skończy - ...okazuje się, że podobno masz dziecko, o którym do tej pory nie wiedziano i że miało ono poważne kłopoty zdrowotne..
- Skąd się dowiedziałeś? - może i się zdradziłem tym pytaniem, ale nie potrafiłem wytrzymać. Doprowadził mnie do szewskiej pasji. Z trudem opanowywałem głos. Nienawidziłem mieszania pracy z moim życiem osobistym.
- Stary, chyba czas na ciebie – nie wiadomo skąd nad jego głową stanął Morgi. Klepnął mężczyznę znacząco po ramieniu i sztucznie się do niego uśmiechał. Facet trochę się przestraszył, a jego cwaniacki wyraz twarzy gdzieś zniknął – to miała być rozmowa wyłącznie na temat skoków i kontuzji Gregora, a nie życia prywatnego. On nie będzie rozmawiał z ludźmi, którzy tego nie szanują.
- Dobrze, zadam więc inne pytanie..
- Spadaj, zanim wezwę tu ochronę – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Moje spojrzenie mogło w tej chwili zabijać. Mężczyzna popatrzył jeszcze na mnie z uwagą, ale widząc, że za żadne skarby mnie nie przekona, z wahaniem opuścił pomieszczenie. Wypuściłem głośno powietrze i zerknąłem uważnie na Morgensterna. Podejrzewam, że pomyślał to samo, co ja.
- Jak oni się dowiedzieli? - pyta zdenerwowany. Wzruszam ramionami.
- Te hieny dojdą do wszystkiego, jeśli chcą... - zaczynam mieć dosyć tego dnia. Tak na serio. Mam ochotę schować głowę pod poduszką i po prostu kazać im wszystkim ode mnie spieprzać. Pomyśleć tylko o nich. Przywrócić w myślach jej obraz. Jej uśmiech. Jej piękne oczy. Boże, tęskniłem za nią jak diabli i kompletnie nie wiedziałem, jak ją odzyskać. Przecież życie bez niej, bez widywania codziennie swojego dziecka nie miało dla mnie sensu. Może ten ten facet obok rzeczywiście ma trochę więcej oleju w głowie? Naprawdę powinienem się jej oświadczyć?
- Powinieneś – słyszę jego głos obok. Odwracam twarz w jego kierunku, patrząc na przyjaciela zaskoczony – jeśli nie wymyślisz czegoś, co da kopa to jej nie odzyskasz. Uwierz mi.
Nadal się na niego gapiłem, analizując w milczeniu te słowa. Musiałem coś zrobić. Musiałem. Inaczej bez nich oszaleję.

Zakopane, 3 tygodnie później....

Za oknem mróz i sypie. W kominku rozpaliłam już chyba o 7:00 rano. Nic mi dziś nie pasowało. Ani pogoda ani samopoczucie. Nawet powoli ubierany w świąteczne ozdoby dom nie przyniósł mi oczekiwanego zadowolenia. Leżałam więc bezczynnie na kanapie w salonie, z nogami ułożonymi na stosie grubych poduszek i modliłam się w duchu, żeby ten cholerny, co miesięczny ból w dole brzucha wreszcie minął. Choć nafaszerowałam się tabletkami i regularnie uzupełniałam płyny, nie przynosiło to żadnych efektów. Gapiłam się więc bez zainteresowania w ten głupi telewizor, podczas gdy moja siostra zabawiała obok Adasia. Nie miałam nawet siły, by się nim zajmować. Wszystko było do niczego i nawet nie chciałam myśleć o tym podłym draniu, wylegującym się zapewne gdzieś na swoim rozkładanym fotelu. Skoczkowie oddawali swoje próby jeden po drugim, ale niestety nie potrafiłam stwierdzić kto i jak skoczył. Było mi to obojętne choć przecież miałam komu kibicować. W tej sytuacji jednak świadomie ignorowałam wszystko wokół.
Mimo bólu, podniosłam się z kanapy. Ku zaskoczeniu blondynki, chwyciłam Adasia na ręce i zamierzałam opuścić to pomieszczenie.
- Co ty wyprawiasz? Jest środek konkursu. Zaraz będzie skakał Kamil – dodała wyraźnie zmieszana. Posłałam jej jedynie wymowne spojrzenie.
- Idę na górę zdrzemnąć się razem z Adamem – powiedziałam i tak po prostu odwróciłam się, by wyjść.
Baśka nie skomentowała mojego zachowania. Przyzwyczaiła się już, że od kilku tygodni z wiadomych powodów nie byłam sobą. Snułam się po tym domu jak jakiś duch, a jedyną uwagę poświęcałam zajmowaniu się synem. Choć próbowali, nie potrafili do mnie dotrzeć. Przypominałam bardziej tą wykończoną i przestraszoną dziewczynę sprzed dwóch lat. Wyglądałam teraz tak samo jak wtedy, gdy mnie zostawił. Bo czułam się podobnie. Bez chęci do życia, kompletnie wypompowana i pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Wiedziałam, że drugi raz tego samego nie przetrwam. Ale tak jak i wtedy tak i teraz miałam przy sobie kogoś, kto rekompensował mi każdy mój ból. To szczęście, które właśnie tuliłam w ramionach. Wiedziałam, że musiałam pozbierać się dla niego i jego dobra. I to zamierzałam w jakiś sposób uczynić.
W drodze na górę zatrzymał mnie dzwonek do drzwi. Biorąc pod uwagę, że blondynka ma w tym momencie dalej do wejścia niż ja, zawróciłam się i postanowiłam otworzyć. Odchyliłam drzwi tylko trochę, by zimno nie drażniło chłopca. Ale kiedy ujrzałam tego niespodziewanego gościa, myślałam, że po prostu tutaj zejdę. Nie byłam też w pełni przekonana, czy w ogóle go wpuszczać. I wiedziałam jedno – to po południe nie będzie należało do najprzyjemniejszych.

Pogoda za oknem wcale nie uległa zmianie. Tylko zaczęło mocniej sypać. Siedziałyśmy w salonie, tępo wpatrując się w kubki z kawą, jaką zaparzyłam nam kilka minut temu. Czułam się nieswojo. Nie rozumiałam powodu tej wizyty, choć po części się go domyślałam. Ale jej widok sprawił, że poczułam obrzydzenie. Jest chyba teraz ostatnią osobą, jaką chciałabym gościć w swoim domu.
- Ładnie macie tu, w Zakopanem – odezwała się w końcu niczego nie zwiastującym głosem – do tej pory przyjechałam tu tylko raz, na Benefis Adama Małysza – dodała, dla wyjaśnienia. Nie odpowiedziałam – więc to tutaj odbywają się najlepsze zawody w ciągu roku...
- Po co przyjechałaś, Sandra? - pytam bez ceregieli. Wzdrygnęła się. Gdy na nią spojrzałam, nie miała na ustach tego spokojnego uśmiechu, co kilka minut temu. Trochę ją przestraszyłam moim tonem.
- Widzę, że chcesz przejść od razu do konkretów.. - zauważyła.
- Tak, bo nie rozumiem, czego możesz ode mnie chcieć – blondynka poprawiła się na swoim miejscu i odstawiła kubek z kawą na szklany stolik.
- Musimy porozmawiać, Hania – odpowiada po dłuższej chwili – już dawno powinnyśmy to zrobić, nie uważasz? - pyta, spoglądając na mnie. Nadal jestem nieco speszona jej obecnością tutaj, ale mimo mojej złości, bynajmniej szczerze zaintrygowana – próbowałam dotrzeć tu na różne sposoby, więc doceń, że pofatygowałam się do ciebie.
- Mam ci za to dziękować? - pytam ironicznie.
- Nie, ale mnie wysłuchać i spróbować zrozumieć mój punkt widzenia – odpowiada spokojnie, ale pewnie. Kiwnęłam więc lekko na zgodę – po pierwsze chciałabym ci oznajmić, że jestem w ciąży...nie, nie. Nie z Gregorem – wyjaśniła pospiesznie, widząc moją minę – z moim narzeczonym. Za kilka miesięcy bierzemy ślub.
Ok. no to trochę zaczęło mi się rozjaśniać. Ale podobną wersję wydarzeń już słyszałam.
- Więc dlaczego jeszcze ciągniesz romans z Gregorem? - dziwi się, a mi to zdanie ledwo przechodzi przez gardło. Poczułam znajomy ból.
- Hania, między nami nie ma i nie było żadnego romansu! - odpowiada dobitnie – tamta sytuacja w szpitalu była jednym wielkim nieporozumieniem – prychnęłam na te słowa, bo były one zbyt oklepane.
- Całowaliście się. Nie jestem ślepa.
- Owszem – mówi beznamiętnie czym jedynie mnie zaskakuje – właściwie to ja go pocałowałam. On tego nie chciał.
- Sandra, to Gregor przysłał cię tu, żebyś coś wskórała? Bo jeśli tak to nie mamy o czym rozmawiać! - rzuciłam zdenerwowana.
- On o niczym nie wie – odparła, mierząc mnie uważnym spojrzeniem – przyjechałam tu, bo nie chcę być powodem waszego nieszczęścia, które swoją drogą, jest zupełnie niepotrzebne – blondynka przysuwa się bliżej mnie i spontanicznie łapie mnie za dłonie – Hania, Greg cię kocha. Cholernie mocno. Bardziej niż kiedykolwiek kochał mnie – mówi na jednym tchu – dałaś mu syna i jesteś dla niego wszystkim. Nigdy w życiu nie ośmieliłby się ponownie świadomie cię skrzywdzić. A już na pewno nie z moją pomocą – dodała z determinacją – wtedy w szpitalu...wyjaśniliśmy sobie wiele spraw. Hania, wybacz, ale po tak długim czasie razem, musieliśmy. Ja musiałam...chciałam mu powiedzieć, wszystko, co myślę... - przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza a ja nadal się w nią badawczo wpatrywałam – pocałowałam go świadomie, ale nie dlatego, że żywię względem niego jeszcze jakieś uczucia. Po prostu...dla mnie to był sposób na oddzielenie grubą kreską przeszłości i rozpoczęcie nowego życia z Robertem i naszym dzieckiem – w jej niebieskich oczach mogłam dostrzec szczerość, ale nie wiem, czy potrafiłam jej uwierzyć. Jestem niemal wyczulona na wszystko co złe ze strony Gregora.
- Kiedy zobaczyłam was wtedy...razem...kiedy.. - nie byłam w stanie dokończyć, więc wzięłam głęboki oddech – dla mnie znów zawalił się świat...znów przeżywałam to samo, co wtedy w tamtej kawiarni, kiedy oznajmił mi, że do ciebie wrócił.. - na chwilę spuściła głowę. Nie potrafię dopuścić do siebie jego wyjaśnień, bo to znów przeszłość i wyczulony instynkt zaczęły grać we mnie główne role. To dlatego kropla po kropli łzy zaczęły ulatywać z moich oczu. Nie chciałam się przy niej rozklejać, ale inaczej nie mogłam – nie wiesz, przez co przez niego przeszłam. On...zniszczył mnie psychicznie...rozwalił wszystko, z czego byłam taka dumna... - teraz tak po prostu przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Nawet nie protestowałam. Potrzebowałam tego. Poza tym miała ładne perfumy – na wasz widok w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Pomyślałam sobie, że jak mogę pakować się znowu w to samo? Nie chciałam, by znów mnie wykorzystał...
- Po prostu mu nie ufasz, Hania. Doskonale cię w tej kwestii rozumiem – odparła cicho, głaszcząc mnie niepewnie po ramieniu – ale mogę ci przysiąc na życie mojego dziecka, że on kocha cię jak wariat i niczego innego nie pragnie, jak mieć ciebie i Adama u swojego boku. On kiepsko się trzyma, Hania. Nie lepiej niż ty. W dodatku ta kontuzja... - westchnęła głośno, a ja ponownie wyprostowałam się na swoim miejscu. Spojrzałam na nią, ocierając policzki.
- Jak..jak jego noga? - odezwałam się.
- Zadzwoń do niego i sama zapytaj – odparła z nutką pretensji w głosie – musisz w końcu z nim porozmawiać, bo macie wspólne dziecko, o którego samopoczuciu chciałby wiedzieć. Hania, on ostatnio wspomina o założeniu sprawy w sądzie. I zrobi to albo, żeby cię oświecić albo, żeby po prostu odzyskać dziecko...
Zrobiło mi się cholernie głupio. Jestem podła. Nawet wiadomość o tym sądzie nie wzbudziła we mnie zaskoczenia czy złości. W sumie to by mi się należało. Jakim by ojcem nie był przez przeszło rok, pokochał Adasia ze wszystkich sił, a on jest jego synem. Nie powinnam w ten sposób go karać.
Nie zainteresowałam się nim, choć pewnie przeżywa najgorszy okres w swoim życiu. Musiał przerwać karierę, a ja zamiast być przy nim, więcej czasu poświęcam rozczulaniu się nad sobą i koszmarami z przeszłości. Tylko wciąż dręczy mnie to cholerne podłe uczucie niepewności...
- Kochasz go, Hania? - pyta w pewnym momencie. Kiwam głową – więc co wy jeszcze z tym wszystkim wyprawiacie? Ile jeszcze czasu macie zamiar tracić na niepotrzebne łzy i cierpienie? Zdajesz sobie sprawę, że ta sytuacja najbardziej uderza w Adasia? - podniosłam wzrok na te słowa – Hania, nikt nie oczekuje, że zaczniesz ufać mu stuprocentowo na pstryknięcie palcem – kontynuuje – Na to potrzeba wiele czasu. Ale najważniejsze to dać sobie szansę...a wy za sobą szalejecie i zawsze się kochaliście.
- Nie wtedy.. ..kiedy z nim byłam..on mnie kiedyś nie kochał.. - szepnęłam zachrypniętym od płaczu głosem. Napotkałam jej spokojne spojrzenie. Uśmiechnęła się.
- Musiał cię kochać. Zawsze. Nawet wtedy, kiedy ponownie byliśmy razem – odpowiedziała, a ja zmarszczyłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc – A wiesz dlaczego? - pokręciłam głową - kiedy powiedział mi o dziecku i tobie, byłam bardzo zaskoczona. Kto by zresztą nie był? - pyta retorycznie – ale pokazał mi wtedy zdjęcia. Te zdjęcia USG, przysłane przez ciebie. Trzymał je wszystkie, choć mógł przecież od razu je wyrzucić, nawet nie otwierając koperty. - wstrzymałam na chwilę powietrze, wsłuchując się niczym oczarowana w jej słowa – trzymał w tym pudełku też wasze wspólne zdjęcia. Z wakacji, z jakichś wycieczek...wszystko... - zauważyłam ból w jej oczach. Domyślałam się, o co jej chodzi. Zachował te pamiątki, a przez kolejny rok ponownie dzielił z nią życie. Ona też w pewnym stopniu była przez niego oszukana – nie wiń go za to, że pogubił się w uczuciach. To może zdarzyć się każdemu z nas – mówi, znów na mnie patrząc – porzucenie cię w trakcie ciąży i ukrywanie tego, że został ojcem przed całym światem było cholernie podłe i to na pewno utkwi w twojej pamięci.. Ale...bez siebie wasze życie także nie ma sensu...
- Jak to możliwe, że ty się z tym tak łatwo pogodziłaś? - pytam, pełna emocji po wygłoszeniu tego monologu. Znów uczucia toczyły we mnie zaciętą walkę. Znów nie wiedziałam, co mam myśleć i zrobić. Musiałam się nad tym zastanowić.

- Po prostu. My nie byliśmy sobie pisani – odpowiada i śmieje się melodyjnie. Mam mętlik w głowie. Taki totalnie wielki. Ale kochałam go. Mamy syna. Cokolwiek by się nie działo, jego dobro jest dla nas najważniejsze. To dlatego szala tych uczuć zaczęła przeważać jedną stronę. Bo to właśnie on był naszą nadzieją na lepsze jutro.



~ Bo tak naprawdę skrycie marzysz 
o zatopieniu się w Jego oczach...



***
Moje Drogie,
miałam w planach coś innego, ale zmieniłam nieco koncepcję. Opowiadanie zakończę nieco szybciej jedynie ze względu na to, by nie przeciągać niepotrzebnie pewnych wątków. Obiecuję Wam, że już w przyszłym rozdziale część rzeczy się wyjaśni. Zaplanowałam sobie napisanie jeszcze dwóch/trzech części plus epilog i tak też uczynię.
Mam nadzieję, że tym rozdziałem udało mi się spełnić Wasze oczekiwania.
Udanego długiego weekendu! :)