Spędzenie najbliższych
trzech godzin w jednym samolocie ze Schlierenzauerem nie napawało
mnie optymizmem, aczkolwiek skoczek przynajmniej postarał się o
miejsca w pierwszej klasie. Nie zmienia to faktu, że siedzenie zaraz
obok niego nie było niczym przyjemnym. By choć trochę uczynić tę
podróż bardziej komfortową nałożyłam na uszy duże słuchawki i
włączyłam w odtwarzaczu ulubioną playlistę, lecz o jego
obecności wciąż przypominały mi nasze stykające się ramiona.
Nie wiem jak on, ale mi było z pewnością nieswojo mimo tego, że
wcisnęłam się już chyba w najdalszy kąt przy samym oknie. Dużo
lepiej czułabym się, gdyby leciała z nami Gloria, ale niestety
brunetka ma swoje sprawy na głowie.
- Możemy porozmawiać? -
usłyszałam, gdy sekundę wcześniej zdjął mi słuchawki.
Spojrzałam na niego ze złością.
- Niby o czym?
- No o wszystkim. Chyba w
tej sytuacji mamy o czym rozmawiać – odparł zupełnie poważnie.
Nie chciałam i nie miałam najmniejszej ochoty w ogóle z nim
dyskutować.
- Słucham? - rozsiadłam
się wygodnie na swoim fotelu i z obojętnością w oczach
wyczekiwałam, aż zacznie. Skoczek liczył chyba na trochę więcej
uwagi, ale miałam to gdzieś. Długo jednak nadwyrężał moją
cierpliwość.
- Chciałem cię
przeprosić – powiedział w końcu. Gdyby nie pasażerowie, którzy
podróżowali razem z nami pewnie teraz obiłabym mu mordę, bo ręka
aż rwała się do ciosu a zapewniłoby mi to wiele satysfakcji.
Jedyne więc na co się zdobyłam to prychnięcie i krótki śmiech.
- Kpisz sobie ze mnie –
powiedziałam.
- Hania, ja wiem, że
zachowałem się jak palant...
- Czy ty myślisz, że po
tym wszystkim, co od ciebie usłyszałam tamtego wieczora jestem
teraz w stanie ci wybaczyć? Od tak, przez pstryknięcie palcem? -
rzuciłam do niego głośnym szeptem. Krew mnie zalewała, kiedy
tylko się do mnie odzywał. Nienawidziłam go.
- Nie...posłuchaj.. -
westchnął i obrócił się bardziej w moją stronę, powodując, że
był teraz bliżej. O wiele bliżej. I wcale mi się to nie podobało.
- ja naprawdę tego żałuję...
- Daruj sobie..
- Wiem, że zrobiłem
błąd. Myślisz, że przez ten cały czas nie zastanawiałem się,
co się z wami dzieje? Jakie jest moje dziecko? Nie jestem pozbawiony
uczuć i serca..
On sobie żartował.
Ewidentnie próbował wyprowadzić mnie z równowagi tymi tekstami.
- Ty myślałeś? Ty się
zastanawiałeś, co z Adasiem?! No trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam,
ludzie.. - pisnęłam przez zaciśnięte zęby. Ludzie wokół
zaczęli dziwnie na nas patrzeć, bo niestety moja reakcja na słowa
szatyna wcale nie była taka spokojna. Skoczek jeszcze bardziej
odgrodził mnie od przejścia i zasłonił widok na innych pasażerów,
więc nasze twarze znajdowały się teraz naprawdę bardzo blisko
siebie. Działało to na mnie w dwojaki sposób. Z jednaj strony
miałam ochotę mu przywalić i to nie byle jak a z
drugiej...zorientowałam się, że nadal był dla mnie wcieleniem
idealnego mężczyzny. I mocno się za to w duchu karciłam.
- I zdawałem sobie sprawę
z tego, że on faktycznie jest moim synem – kontynuował – tylko
starałem wmawiać zarówno tobie jak i sobie, że to nieprawda.
Tylko po to, żeby...jakoś się od tego odseparować i o tym dłużej
nie myśleć.
- Przestań pieprzyć
durnoty, Schlierenzauer! - warknęłam do niego, patrząc na niego
jak morderca na swoją ofiarę. - to gdzie byłeś przez ten cały
czas? Czemu się do nas nie odezwałeś? Czemu nie zainteresowałeś
się własnym synem, co? Normalny facet po prostu wziąłby sprawy w
swoje ręce, zająłby się nami. Nikt ci nie kazał być ze mną. Ty
miałeś być dla niego...- schowałam twarz w dłonie a po chwili
wypuściłam głośno powietrze – mimo tego, że wyraziłeś się
jasno kim dla ciebie byłam...marną podróbką Sandry..
- Bo to właśnie wszystko
przez nią – westchnął i spojrzał za okno, ale nie zaprzeczył
moim słowom. I to bolało. Choć już dawno nie powinno... – byłem
od niej tak cholernie uzależniony. Wiedziałem, że jeśli uznam
dziecko to znów łatwo ją stracę, bo bo..byłem w niej ślepo
zakochany.
- Boże, co za egoista...
najlepiej zwalić wszystko na dziewczynę..- powiedziałam nie
szczędząc sarkazmu.
- Hania, proszę..
- Spierdalaj zanim
naprawdę stracę cierpliwość i wykopię cię z tego samolotu! -
tym razem rzeczywiście krzyknęłam i kilkoro osób obróciło się
w naszą stronę, kręcąc oburzeni głowami. Jakaś para staruszków
nawet coś sobie do siebie szeptała. Miałam to gdzieś. Mogli mnie
nawet przenieść na drugi koniec samolotu, bylebym nie musiała
znosić jego towarzystwa.
Resztę podróży
spędziliśmy w milczeniu. On nie odezwał się, bo sam nie wiedział,
co ma powiedzieć na swoją obronę. Ja, bo każda próba nawiązania
z nim konwersacji kończyło się u mnie skokami ciśnienia. A na
problemy z krążeniem w tak młodym wieku nie chciałam jeszcze
cierpieć...
Na krakowskim lotnisku
oczekiwała na nas Baśka. Wyraz ulgi, jaki odczułam widząc własną
siostrę był nie do opisania. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie
cieszyłam się na jej widok.
- Baśka, zabierz mnie od
niego, bo za chwilę rzucę się na niego z łapskami na środku holu
i ochrona będzie miała co robić – szepnęłam do siostry ciągnąc
ją za rękaw i zostawiając Schlierenzauera w tyle. Miał szczęście,
że nie zaczął protestować. Po chwili jednak zrównał się z
nami, tachając za sobą walizkę.
- Cześć, Basia –
zagadnął do niej uprzejmie. Ta wymieniła ze mną porozumiewawcze
spojrzenia i odpowiedziała grzecznie:
- No siema.? -
Schlierenzauer nic nie zrobił sobie z tego dość chłodnego tonu
mojej siostry i próbował dalej.
- Co u ciebie słychać?
Jak w szkole?
- Są wakacje jakbyś nie
zauważył.. - na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek, ale
ukryłam go przed skoczkiem.
- No tak...eee...no to jak
tam ogólnie, w życiu? - nie dawał za wygraną. Baśka zrobiła
minę w stylu „Boże, widzisz i nie grzmisz” po czym odparła:
- Serio cię to obchodzi?
- No raczej tak, skoro
pytam – odparł jakby to było oczywiste. Baśka wywróciła
oczami.
- Taaa, jasne. Ciesz się,
że wysprzątałam ci pokój i zmieniłam pościel. Jeśli chodzi o
mnie to zakończyłam z uprzejmością dla niego.. - tym razem
zwróciła się do mnie. Już miałam ją jakoś upomnieć, ale
szatyn mnie ubiegł:
- Jak ci to nie pasuje to
mogę nocować w hotelu
- Proszę bardzo –
odpowiedziała obojętnie. Wyraz twarzy mężczyzny się zmienił. On
nie lubił, kiedy robiło się z niego durnia. Musiałam szybko
wybrnąć z tej sytuacji.
- Dobra, uspokójcie się.
Możecie się do siebie nie odzywać, ale nie chcę tu żadnych
kłótni – tak naprawdę wystraszyłam się, że szatyn za chwilę
zmieni zdanie i zawróci się na tym lotnisku, kupując powrotny
bilet do Innsbrucka. Nic „sensownego” przecież go tutaj nie
trzyma..
Dotarliśmy wreszcie do
podziemnego parkingu i szybko odszukałam wzrokiem auto rodziców.
Wpakowaliśmy nasze rzeczy do bagażnika, po czym wsiedliśmy do
samochodu. Jakież było zdziwienie szatyna, kiedy zorientował się
kto prowadzi.
- Mamy jechać z nią? -
spytał dziwnym głosem. Baśka właśnie poprawiała sobie lusterko
wsteczne i napotkała w nim przerażone oczy Gregora.
- Coś ci nie pasuje?
- Ty masz w ogóle 18 lat
i prawo jazdy? - i na tym jego starania się skończyły. Powrócił
dawny złośliwy Gregor.
- Owszem. Od 4 miesięcy
mogę legalnie prowadzić. - oznajmiła triumfalnie, po czym zapięła
pas. On nadal nie był przekonany.
- Hania, no proszę cię.
Nie możesz ty poprowadzić? - zwrócił się do mnie z desperacją.
Odwróciłam się na tylne siedzenie i popatrzyłam na niego groźnie.
- Posłuchaj mnie. Jakoś
w tę stronę dotarła bez problemu i nie spowodowała żadnego
wypadku, więc może zamkniesz tą swoją śliczną buzię i wreszcie
ruszymy? - mierzyliśmy się wzrokiem przez dobre pół minuty, ale
odpuścił. Usiadł naburmuszony za fotelem kierowcy, zapiął swój
pas i skrzyżował ręce. Jak dzieciak. Czemu ja tego wcześniej nie
zauważałam? Baśka uśmiechnęła się do mnie cwanie a następnie
z gracją wycofała auto z miejsca parkingowego. Ona nigdy nie daje
sobie w kaszę dmuchać.
Droga do Zakopanego minęła
nam stosunkowo szybko. O dziwo odbyła się w ciszy i jakichkolwiek
uwag Schlierenzauera. Z początku napięcie na jego twarzy było
niemal namacalne, ale kiedy wkroczyliśmy na autostradę i Basia
przejechała pierwsze kilkanaście kilometrów, zdawał się
przekonać do umiejętności mojej siostry. I dobrze, bo miałam go
już po dziurki w nosie.
- Jedziemy prosto do
szpitala? - spytała blondynka, gdy przekroczyłyśmy znak z napisem
„Zakopane”.
- Tak, nie mogę się
doczekać, aż zobaczę małego – odparłam.
- Możecie przetłumaczyć?
- odezwał się z tyłu do tej pory milczący Gregor.
- Jedziemy do szpitala –
powiedziałam. Odwróciłam się w jego stronę i znów zauważyłam
ten dziwny cień. Nie patrzył na mnie, toteż nie mogłam
jednoznacznie stwierdzić, o co mu chodzi. - coś nie tak? - pytam.
- Nie, nic. - odpowiedział
krótko. Nie miałam ochoty ingerować w jego rozterki, toteż nie
brnęłam dalej. Będzie chciał to powie. Z resztą od momentu
wylądowania w Polsce ciągle coś mu nie pasowało, więc znów
pewnie chodzi o jakąś pierdołę.
Kiedy tylko dziewczyna
zaparkowała pod szpitalem, wyleciałam z samochodu jak burza.
Idealnie odzwierciedlałam wszystko co działo się właśnie na
niebie. Całe było skąpane w ciemnych chmurach, powodując, że na
ziemi zapadł mrok i wzmógł się silniejszy wiatr. Zrobiło się
duszno i ewidentnie zbierało się na burzę. Tylko czekać, aż
lunie. Już miałam kierować się do wejścia, kiedy poczułam na
swojej ręce dłoń skoczka.
- Zaczekaj chwilę –
powiedział. Miał coś takiego w oczach...nie wiem, jak to określić.
Coś podobnego zauważyłam, kiedy wjechaliśmy do miasta.
- Idź do środka, zaraz
dojdziemy – zwróciłam się do siostry, która teraz miała
pytajniki w oczach. Następnie sama udała się do budynku.
- O co chodzi tym razem? –
spytałam ironicznie, krzyżując ręce. Szatyn potargał swoje
włosy, co zdarzało się u niego tylko w sytuacjach nerwowych, więc
i mnie udzielił się jego nastrój.
- Trochę się boję.. -
wyznał. Najpierw się zaśmiałam, ale kiedy spostrzegłam, że
wyraz jego twarzy się nie zmienia, natychmiast spoważniałam.
- Że co? Boisz się paru
igieł i prześwietleń? Spokojnie, nikt cię też nie będzie tam
macał po jajach.. - dodałam nie kryjąc ironii - po za tym takie
badania trwają przez kilka dni i na pewno nie zaczniesz ich dzisiaj
- powiedziałam, tym razem lekko się uśmiechając. Zauważyłam, że
zaciska usta.
- Nie chodzi mi o badania
– wyjaśnił. Zmrużyłam brwi kompletnie zdezorientowana.
- No więc o co? -
spytałam zniecierpliwiona. Miałam wrażenie, że on naprawdę ma
jakieś obawy, tylko zastanawiałam się przed czym.
- Boję się..że.-
westchnął i się zawahał– ..stresuje mnie to spotkanie z Adasiem
– moje oczy zrobiły się wielkie niczym spodki i nie dowierzałam
w jego wyznanie. Znów sobie ze mnie kpi?
- Stresuje? Ciebie? - znów
się zaśmiałam i ruszyłam gwałtownie w stronę wejścia. Skoczek
był wyraźnie zaskoczony, więc minęła chwila zanim mnie dogonił.
- Mówię prawdę. Czemu
ty każdy mój krok traktujesz jako czerwony alarm? Nie możesz choć
trochę uwierzyć w moje słowa? - spytał nerwowo. Przystanęłam i
odwróciłam twarz w jego kierunku.
- Nie. A wiesz dlaczego? -
odparłam – bo nie wierzę, że chłopiec, który do tej pory nie
miał dla ciebie kompletnego znaczenia i dla którego nie było
miejsca w twoim perfekcyjnym życiu może wprawić cię w
zakłopotanie – każde słowo dobitnie zaakcentowałam, wbijając
mu palec wskazujący w klatkę. I znów ruszyłam. I znów się
zatrzymałam, powodując, że skoczek o mało co się ze mną nie
zderzył. - i wiesz, co jeszcze? Olej to. Potraktuj to tak jakbyś
miał pomóc jakiemuś obcemu dziecku. Przecież to prawie to samo...
- tym razem pewnie ruszyłam do windy. Szatyn przez moment stał przy
tym wejściu jak słup i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Był
smutny? Przygnębiony? Zawiedziony? Mniejsza o to. Dla niego to
rzeczywiście powinna być zwykła przysługa. Coś na wzór akcji
charytatywnej kiedy znani ludzie pomagają chorym dzieciom. W końcu
jakie znaczenie może mieć dla niego mój syn? Od momentu jego
poczęcia zrównał go z błotem.
Jak się teraz czułem?
Jak ostatni śmieć. Z resztą, taka właśnie była prawda. Jestem
zwykłym podłym skurwysynem. Bo to wszystko, co się dzieje było
moją winą. I przez moment nawet miałem wrażenie, że cała ta
choroba i pobyt małego w szpitalu jest jakąś karą za popełnione
przeze mnie grzechy. Że moje własne dziecko musi cierpieć przeze
mnie. Że tylko w taki sposób mogłem sobie uświadomić, co ja tak
naprawdę zrobiłem. A teraz nie mam nic. Bo czuję się tak, jakbym
stracił cały dorobek życia, wszystkich życzliwych ludzi wokół i
radość z życia. A to dlatego, że pewna kobieta, która kiedyś
wcale tak do końca nie była mi obojętna uświadomiła mi jakim
jestem gównem. Bo potraktowałem ją tak, jak robią najgorsi. Nie
byłem teraz nikim lepszym od zwykłego mordercy albo gwałciciela.
Bo który rodzic wyrzeka się swojego dziecka? I to jeszcze przed
jego urodzeniem? A wtedy, gdy dowiedziałem się o ciąży,
wiedziałem, że to ja jestem ojcem. I świadomie je odrzuciłem.
Tylko dlaczego? Dlaczego okazałem się takim egoistą i bezdusznym
draniem? I dlaczego tak późno ogarnęły mnie wyrzuty sumienia?
Nawet nie wiem kiedy
dotarliśmy na odpowiednie piętro. Wszędzie panował taki dziecięcy
wystrój; kolorowe ściany i obrazki. Po kątach gnieździły się
pojedyncze zabawki. I widok tych dzieci. Bladych, wychudzonych,
niektórych z chustkami na głowie. Ale za to jak promiennie
uśmiechniętych. Jak radujących się każdym nowym dniem, jaki dane
jest im szczęśliwie spędzić tu na ziemi. Jakaś ciężka gula
ulokowała się w moim żołądku, gdy to wszystko spostrzegłem. Bo
wiedziałem, że mój własny syn jest jednym z tych dzieci. I
dopiero teraz uderzył mnie fakt, że on jest śmiertelnie chory. Że
mogę go stracić zanim tak naprawdę ujrzałem go na oczy..
Brunetka skręciła do
jakiejś sali. Wiedziałem, że to tu. Bałem się wejść do środka.
Stanąłem przy szklanej szybie, dzięki której mogłem zaobserwować
co dzieje się w sali. Zauważyłem za nią obie siostry. Stały przy
jednym z łóżeczek odwrócone do mnie tyłem. Przełknąłem głośno
ślinę. Przyłożyłem dłonie do szkła i po prostu patrzyłem. I
pewnym momencie odwróciły się do mnie i go zobaczyłem. Taki
drobny, taki malutki, tak bardzo podobny. Moja mała kopia. I coś
ścisnęło mnie w sercu, coś gorącego zaczęło na nie działać.
Wydałem z siebie dziwny dźwięk a scena jaką teraz widziałem
działa się jakby w zwolnionym tempie. One obie były takie
uśmiechnięte a ona tuliła malca do siebie. On tez się cieszył.
Promienny uśmiech zagościł na jego twarzy, ukazując kilka białych
ząbków. I ona tak się radowała, że go ma. Chłopiec wręcz z
utęsknieniem kleił się do matki. On miał ją. Ona miała jego. A
gdzie w tym wszystkim miałem być ja? Nie wytrzymałem. Coś pękło.
Poczułem piekące łzy w oczach. Wyszedłem. Niczym tchórz stamtąd
uciekłem.
~ Bo czas o Niego zawalczyć
***
Kochane!
Pozostawiam dla Was część piątą. Mam nadzieję, że rozwój wydarzeń przypadł Wam do gustu. Korzystając z okazji życzę Wam szampańskiej zabawy oraz Szczęśliwego Nowego Roku! :) ;*