- Myślę, że na dziś
już wystarczy. Dziękujemy wszystkich za przybycie i zapraszamy na
skromny poczęstunek – zakończył rzecznik prasowy. Uśmiechnąłem
się ostatni raz w stronę tłumu zgromadzonych dziennikarzy i
chwyciłem swoje kule. Patrick razem z dyrektorem szpitala pomogli mi
się podnieść i ustabilizować. Po chwili mogłem już sam
przemierzyć odległość z prowizorycznie przygotowanej do tej
konferencji sali w stronę szpitalnego korytarza. Przed wejściem
czekał na mnie Morgenstern. Wywróciłem oczami widząc jego uważny
wzrok. Od kilku tygodni zachowywał się co najmniej niczym niańka.
Ochrona zagrodziła
przejście co ciekawskim dziennikarzom, którzy próbowali mnie
jeszcze złapać i zadać kilka pytań. Zauważyłem jak w ich
kierunku zmierza mój lekarz, pozwalając na kolejne wywiady. I
bardzo dobrze, że to zrobił, bo nawet nie miałem siły na
podtrzymywanie tego sztucznego uśmiechu na twarzy. Na dziś już
dość.
- Jak się trzymasz? -
klepnął mnie lekko po ramieniu. Zerknąłem w stronę długiego
korytarza. To nie jest zbyt dobry moment na zwierzenia. O ile w ogóle
taki istnieje. Opieram ciężar ciała mocniej na kulach i kiwam
głową, uśmiechając się sam do siebie sarkastycznie.
- Poza tym, że straciłem
kobietę, którą kocham i nie mam kontaktu z własnym synem to jest
całkiem spoko – musiałem się zaśmiać z absurdalności tej
sytuacji. Bo była ona w sumie w miarę zabawna. NIEPOROZUMIENIE. To
bardzo duże słowo. Nie sądziłem jednak, że może ono doprowadzić
do takiej katastrofy.
- Nadal od ciebie nie
odbiera?
- Thomas, ona zmieniła
numer i zabroniła komukolwiek go mi udostępniać – odparłem
nerwowo, przecierając wyczerpana twarz dłonią. Miałem tego dość.
Tej sytuacji, tej kontuzji, ponownego zamieszania wokół mojej
osoby. Jednak dobrze mówią, że jeśli coś się wali, to wszystko
naraz. Ja byłem chyba najbardziej prawidłowym przykładem właśnie
tej sentencji. Straciłem zdrowie, być może zakończę karierę i
zostawiła mnie matka mojego dziecka. Idealny scenariusz,
Schlierenzauer. Chyba za dużo dobrego cię w życiu spotkało, że
teraz los tak okrutnie cię każe.
- To dlaczego nie wyślesz
do niej choćby listu z wyjaśnieniami? Mam wrażenie, że jesteś w
tym wszystkim bierny – posłałem mu mordercze spojrzenie. On
niczego nie rozumiał.
- Dla niej ten pocałunek
to nie było zwykłe nieporozumienie. To jak zdrada. Ona myśli, że
przez ten cały czas znów ją oszukiwałem – westchnąłem głośno,
opierając czoło o zimną ścianę. Morgenstern nic nie
odpowiedział. To było po prostu chore. Przecież nie całowałem
się z Sandrą. Ba, tego nawet nie można nazwać pocałunkiem.
Zaskoczyła mnie, a potem okazało się, że ta sytuacja nie miała
dla nas obojga żadnego znaczenia. I oczywiście akurat wtedy musiała
pojawić się Hania. Los chyba sobie ze mnie kpi – tysiące razy
próbowałem jej to wszystko wyjaśnić i doskonale zna moją wersję,
ale nawet nie próbuje jej zaakceptować – dodaję ciszej.
- I co, nie zamierzasz
nawet o nią walczyć? - pyta – stary, ja chyba serio cię nie
kumam. Na twoim miejscu byłbym już w samolocie do Krakowa.
- Gdzie się miałem
wybierać skoro od dwóch tygodni jestem przykuty do łóżka –
odparłem z wyrzutem, patrząc na niego ostro – poza tym mam zakaz
wstępu do jej domu.
To było jeszcze bardziej
absurdalne. Wszyscy uwierzyli w tę chorą bajeczkę o zdradzie. Jej
matka, babcia i siostra. Ojciec zapewne czekałby na mnie pod domem z
wiatrówką. Nie miałem żadnej możliwości dostania się do niej,
nawet krótkiej rozmowy. Nie wiem, co dzieje się z Adasiem. Cała ta
rodzinka uniemożliwia mi jakiejkolwiek próby nawiązania z nimi
kontaktu. Tym razem i Baśka się nade mną nie lituje. I wcale jej
się nie dziwię, skoro tak a nie inaczej oceniłem ich relację z
Manuelem. Powoli odchodziłem od zmysłów. Tęskniłem za nim. Za
moim mały niewinnym chłopcem. Za jego zapachem, uśmiechem, tym
tajemniczym spojrzeniem. To przecież moje dziecko. Jak ona w ogóle
śmie zabraniać mi widywania się z nim?
- Mam zamiar złożyć
pozew do sądu – odezwałem się po chwili ciszy. Blondyn wpatrywał
się we mnie z nieukrywanym zaskoczeniem. - nie patrz tak na mnie.
Ona odbiera mi syna.
- Więc chcesz atakować
Hanię za coś, co jest tylko i wyłącznie twoją winą?
- Przecież ja i Sandra to
było jedno wielkie nieporozumienie. Wyjaśniałem ci to!
- Mimo wszystko pozwoliłeś
jej na to, Gregor – przerywa mi zdecydowanie. W jego oczach widze
determinację – nie Hania jest tu winna, ale ty. Nie próbuj teraz
odwracać kota ogonem i karać ją sprawami w sądzie!
Obróciłem się powoli i
zacząłem przemierzać korytarz. Thomas po chwili wahania podążył
za mną. Musiałem przez moment pomyśleć. Wiem, że ma rację, a
jeśli ona będzie w dalszym ciągu zabraniała widywania się z
własnym synem, to nie pozostanie mi inne wyjście.
- Gregor, sądziłem, że
ją kochasz – znów przerywa tę ciszę między nami. Nawet nie wie
jak bardzo trafił.
- Kocham i dlatego
wariuję, rozumiesz? - zatrzymuję się na sekundę, po czym ponownie
ruszam w dalszą drogę. Nie jest to wcale łatwe poruszać się w
takim stanie, ale musiałem robić jakieś małe kroki. Byłem w
pełni gotowy przemierzać takie dystanse. - tylko ona chce mnie
właśnie w taki sposób ukarać. Odebrać dziecko.
- Nie wygrasz w żadnym
sądzie. Nie po ujawnieniu przeszłości – znów przystanąłem,
znów spojrzałem na niego spod byka. Ten człowiek nadwyrężał
moją cierpliwość.
Dotarliśmy do
odpowiedniej sali. Pospiesznie zdjąłem z siebie szarą bluzę i
rzuciłem ją w pierwszy lepszy kąt pomieszczenia. Morgi skomentował
to uniesieniem brwi, ale go zignorowałem. Pomógł mi położyć się
na łóżku, co nie obyło się bez grymasu na twarzy. To była kula
u nogi, a nie noga. Znajdowałem się teraz na przysłowiowym samym
dnie.
- Thomas, za trzy tygodnie
są Święta. Nie wytrzymam dłużej, jeśli nie zobaczę Adasia –
przyznaję stanowczo.
- Nie pozwoli ci
przyjechać.
- Mówiłem ci, że idę
do sądu.
- Do tego czasu nie
zdążysz udowodnić swojego ojcostwa – trzymajcie mnie, bo uduszę
tego człowieka! Dobrze, może i ma rację. Jak zawsze zresztą. Ale
czy musi mi to pokazywać na każdym kroku?
- To co mam zrobić, Panie
Mistrzu Dobrej Rady? - pytam ironicznie, chwytając do rąk telefon.
Zero nieodebranych połączeń. Nie wiem, po co ciągle się łudzę,
że do mnie zadzwoni. Niedbale odkładam urządzenie z powrotem na
półkę.
- Dać jej czas – zerkam
na niego badawczo. Ma poważną minę. - niech sama to wszystko sobie
przemyśli, niech zatęskni. Długo bez ciebie nie wytrzyma.
- Thomas, jeśli Hania
ubzdurała sobie w tej pięknej główce, że ją zdradziłem bądź
okłamywałem w sprawie uczuć, to tak właśnie jest – odparłem,
a potem nabrałem powoli powietrza do płuc – nie da się drugi raz
na mnie nabrać, bo wciąż chowa do mnie uraz. W tym momencie jestem
na przegranej pozycji – dodałem rzeczowo, włączając niewielki
telewizor, zawieszony na przeciwległej ścianie. Na pięciu z rzędów
kanałach w kółko leciały te same reklamy. Kompletne
marnotrawstwo.
- Więc się trochę
wykuruj i jak będziesz na siłach to bez względu na wszystko do
niej jedź – znów na niego popatrzyłem – ogarnij sobie ładny
pierścionek, tylko taki bardziej retro, bez zbędnych ceregieli. To
do niej nie pasuje – przekrzywiłem lekko głowę, słysząc jego
słowa. A najśmieszniejsze było to, że on mówił to wszystko
zupełnie na poważnie - na drugie kolano jesteś w stanie uklęknąć.
- Mam się jej oświadczyć?
- pytam bez przekonania. Ten energicznie kiwa głową.
- A jak inaczej udowodnisz
jej, że ją kochasz? - odpowiada pytaniem na pytanie – powiesz
jej, że Sandra jest w ciąży z tym swoim Robertem i na wiosnę się
hajtają. No człowieku, rusz banią! Nie możesz tu sobie tak leżeć
i jej na nowo tracić!
I to jest najgorsze. Bo
miałem wrażenie, że już ją straciłem. Że zabierając wszystkie
swoje rzeczy, odebrała nam również szansę na stworzenie czegoś
razem. Na naszą miłość... zdawałem sobie sprawę z jej wahań,
niepewności względem mnie. Tą sytuacją z Sandrą napytałem sobie
tylko większej biedy. A to dlatego, że wiedziałem jedno –
straciłem jej zaufanie bezpowrotnie.
Obaj odwróciliśmy głowy
w stronę drzwi do sali. Stał tam. Z takim błagalnym wyrazem w
oczach. Thomas nie zastanawiając się długo, po prostu ruszył do
ataku.
- Hej! Może miałbyś
człowieku odrobinę godności i nie uciekał się do takich
sztuczek?! - rzucił do mężczyzny. Ten jednak wyglądał na niezbyt
wzruszonego wybuchem blondasa. Po prostu tam stał i patrzył na mnie
jakbym był jego ostatnią szansą. Westchnąłem. Ponownie
przetarłem wyczerpaną twarz i skinąłem na niego.
- Niech wejdzie. Jeden
wywiad w tą czy w tamtą nie zrobi mi dziś różnicy... - niski,
rudawy dziennikarz z tak samo rudą brodą wszedł niepewnie do
środka z tym cholernym rejestratorem dźwięku w dłoni i zatrzymał
się naprzeciwko mojego łóżka. Thomas odsunął się w stronę
okna i postanowił się nie wtrącać. - załatwmy to byle szybko. Ty
będziesz miał swój materiał a ja święty spokój.. - kiwnął
niepewnie na zgodę. Następnie podszedł bliżej łóżka i zajął
miejsce na stojącym obok fotelu. Odchrząknął kilka razy, czym
jedynie mnie zniecierpliwił i podsunął mi urządzenie pod nos.
Zaczął. Starałem odpowiadać się na wszystkie pytania zgodnie z
prawdą, bez zbędnej paplaniny. Powtarzałem w sumie to samo, co
przez ostatnie kilka godzin, ale postanowiłem zlitować się nad tym
człowiekiem. Widocznie dostał bardziej wymagające zadanie od
redakcji, a przecież ma taką a nie inną pracę. A my mamy takie a
nie inne obowiązki. Wszystko szło całkiem świetnie, chyba nie
chciał zajmować mi zbyt wiele czasu, dopóki nie zadał pytania,
które wyprowadziło mnie z równowagi.
- Gregor, mówi się, że
ostatnio problemem twojego słabego przygotowania do sezonu było
również życie osobiste. Niedawne rozstanie z wieloletnią
partnerką, sprawy sprzed lat.. - mierzyłem go ostrym spojrzeniem.
Zacisnąłem niekontrolowanie pięści tak, że pobladły mi knykcie.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, do czego zmierza. Ale
poczekałem, aż skończy - ...okazuje się, że podobno masz
dziecko, o którym do tej pory nie wiedziano i że miało ono poważne
kłopoty zdrowotne..
- Skąd się dowiedziałeś?
- może i się zdradziłem tym pytaniem, ale nie potrafiłem
wytrzymać. Doprowadził mnie do szewskiej pasji. Z trudem
opanowywałem głos. Nienawidziłem mieszania pracy z moim życiem
osobistym.
- Stary, chyba czas na
ciebie – nie wiadomo skąd nad jego głową stanął Morgi. Klepnął
mężczyznę znacząco po ramieniu i sztucznie się do niego
uśmiechał. Facet trochę się przestraszył, a jego cwaniacki wyraz
twarzy gdzieś zniknął – to miała być rozmowa wyłącznie na
temat skoków i kontuzji Gregora, a nie życia prywatnego. On nie
będzie rozmawiał z ludźmi, którzy tego nie szanują.
- Dobrze, zadam więc inne
pytanie..
- Spadaj, zanim wezwę tu
ochronę – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Moje spojrzenie
mogło w tej chwili zabijać. Mężczyzna popatrzył jeszcze na mnie
z uwagą, ale widząc, że za żadne skarby mnie nie przekona, z
wahaniem opuścił pomieszczenie. Wypuściłem głośno powietrze i
zerknąłem uważnie na Morgensterna. Podejrzewam, że pomyślał to
samo, co ja.
- Jak oni się
dowiedzieli? - pyta zdenerwowany. Wzruszam ramionami.
- Te hieny dojdą do
wszystkiego, jeśli chcą... - zaczynam mieć dosyć tego dnia. Tak
na serio. Mam ochotę schować głowę pod poduszką i po prostu
kazać im wszystkim ode mnie spieprzać. Pomyśleć tylko o nich.
Przywrócić w myślach jej obraz. Jej uśmiech. Jej piękne oczy.
Boże, tęskniłem za nią jak diabli i kompletnie nie wiedziałem,
jak ją odzyskać. Przecież życie bez niej, bez widywania
codziennie swojego dziecka nie miało dla mnie sensu. Może ten ten
facet obok rzeczywiście ma trochę więcej oleju w głowie? Naprawdę
powinienem się jej oświadczyć?
- Powinieneś – słyszę
jego głos obok. Odwracam twarz w jego kierunku, patrząc na
przyjaciela zaskoczony – jeśli nie wymyślisz czegoś, co da kopa
to jej nie odzyskasz. Uwierz mi.
Nadal się na niego
gapiłem, analizując w milczeniu te słowa. Musiałem coś zrobić.
Musiałem. Inaczej bez nich oszaleję.
Zakopane, 3 tygodnie
później....
Za oknem mróz i sypie. W
kominku rozpaliłam już chyba o 7:00 rano. Nic mi dziś nie
pasowało. Ani pogoda ani samopoczucie. Nawet powoli ubierany w
świąteczne ozdoby dom nie przyniósł mi oczekiwanego zadowolenia.
Leżałam więc bezczynnie na kanapie w salonie, z nogami ułożonymi
na stosie grubych poduszek i modliłam się w duchu, żeby ten
cholerny, co miesięczny ból w dole brzucha wreszcie minął. Choć
nafaszerowałam się tabletkami i regularnie uzupełniałam płyny,
nie przynosiło to żadnych efektów. Gapiłam się więc bez
zainteresowania w ten głupi telewizor, podczas gdy moja siostra
zabawiała obok Adasia. Nie miałam nawet siły, by się nim
zajmować. Wszystko było do niczego i nawet nie chciałam myśleć o
tym podłym draniu, wylegującym się zapewne gdzieś na swoim
rozkładanym fotelu. Skoczkowie oddawali swoje próby jeden po
drugim, ale niestety nie potrafiłam stwierdzić kto i jak skoczył.
Było mi to obojętne choć przecież miałam komu kibicować. W tej
sytuacji jednak świadomie ignorowałam wszystko wokół.
Mimo
bólu, podniosłam się z kanapy. Ku zaskoczeniu blondynki, chwyciłam
Adasia na ręce i zamierzałam opuścić to pomieszczenie.
- Co
ty wyprawiasz? Jest środek konkursu. Zaraz będzie skakał Kamil –
dodała wyraźnie zmieszana. Posłałam jej jedynie wymowne
spojrzenie.
- Idę
na górę zdrzemnąć się razem z Adamem – powiedziałam i tak po
prostu odwróciłam się, by wyjść.
Baśka
nie skomentowała mojego zachowania. Przyzwyczaiła się już, że od
kilku tygodni z wiadomych powodów nie byłam sobą. Snułam się po
tym domu jak jakiś duch, a jedyną uwagę poświęcałam zajmowaniu
się synem. Choć próbowali, nie potrafili do mnie dotrzeć.
Przypominałam bardziej tą wykończoną i przestraszoną dziewczynę
sprzed dwóch lat. Wyglądałam teraz tak samo jak wtedy, gdy mnie
zostawił. Bo czułam się podobnie. Bez chęci do życia, kompletnie
wypompowana i pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Wiedziałam, że drugi
raz tego samego nie przetrwam. Ale tak jak i wtedy tak i teraz miałam
przy sobie kogoś, kto rekompensował mi każdy mój ból. To
szczęście, które właśnie tuliłam w ramionach. Wiedziałam, że
musiałam pozbierać się dla niego i jego dobra. I to zamierzałam w
jakiś sposób uczynić.
W
drodze na górę zatrzymał mnie dzwonek do drzwi. Biorąc pod uwagę,
że blondynka ma w tym momencie dalej do wejścia niż ja, zawróciłam
się i postanowiłam otworzyć. Odchyliłam drzwi tylko trochę, by
zimno nie drażniło chłopca. Ale kiedy ujrzałam tego
niespodziewanego gościa, myślałam, że po prostu tutaj zejdę. Nie
byłam też w pełni przekonana, czy w ogóle go wpuszczać. I
wiedziałam jedno – to po południe nie będzie należało do
najprzyjemniejszych.
Pogoda
za oknem wcale nie uległa zmianie. Tylko zaczęło mocniej sypać.
Siedziałyśmy w salonie, tępo wpatrując się w kubki z kawą, jaką
zaparzyłam nam kilka minut temu. Czułam się nieswojo. Nie
rozumiałam powodu tej wizyty, choć po części się go domyślałam.
Ale jej widok sprawił, że poczułam obrzydzenie. Jest chyba teraz
ostatnią osobą, jaką chciałabym gościć w swoim domu.
-
Ładnie macie tu, w Zakopanem – odezwała się w końcu niczego nie
zwiastującym głosem – do tej pory przyjechałam tu tylko raz, na
Benefis Adama Małysza – dodała, dla wyjaśnienia. Nie
odpowiedziałam – więc to tutaj odbywają się najlepsze zawody w
ciągu roku...
- Po
co przyjechałaś, Sandra? - pytam bez ceregieli. Wzdrygnęła się.
Gdy na nią spojrzałam, nie miała na ustach tego spokojnego
uśmiechu, co kilka minut temu. Trochę ją przestraszyłam moim
tonem.
-
Widzę, że chcesz przejść od razu do konkretów.. - zauważyła.
- Tak,
bo nie rozumiem, czego możesz ode mnie chcieć – blondynka
poprawiła się na swoim miejscu i odstawiła kubek z kawą na
szklany stolik.
-
Musimy porozmawiać, Hania – odpowiada po dłuższej chwili – już
dawno powinnyśmy to zrobić, nie uważasz? - pyta, spoglądając na
mnie. Nadal jestem nieco speszona jej obecnością tutaj, ale mimo
mojej złości, bynajmniej szczerze zaintrygowana – próbowałam
dotrzeć tu na różne sposoby, więc doceń, że pofatygowałam się
do ciebie.
- Mam
ci za to dziękować? - pytam ironicznie.
- Nie,
ale mnie wysłuchać i spróbować zrozumieć mój punkt widzenia –
odpowiada spokojnie, ale pewnie. Kiwnęłam więc lekko na zgodę –
po pierwsze chciałabym ci oznajmić, że jestem w ciąży...nie,
nie. Nie z Gregorem – wyjaśniła pospiesznie, widząc moją minę
– z moim narzeczonym. Za kilka miesięcy bierzemy ślub.
Ok. no
to trochę zaczęło mi się rozjaśniać. Ale podobną wersję
wydarzeń już słyszałam.
- Więc
dlaczego jeszcze ciągniesz romans z Gregorem? - dziwi się, a mi to
zdanie ledwo przechodzi przez gardło. Poczułam znajomy ból.
-
Hania, między nami nie ma i nie było żadnego romansu! - odpowiada
dobitnie – tamta sytuacja w szpitalu była jednym wielkim
nieporozumieniem – prychnęłam na te słowa, bo były one zbyt
oklepane.
-
Całowaliście się. Nie jestem ślepa.
-
Owszem – mówi beznamiętnie czym jedynie mnie zaskakuje –
właściwie to ja go pocałowałam. On tego nie chciał.
-
Sandra, to Gregor przysłał cię tu, żebyś coś wskórała? Bo
jeśli tak to nie mamy o czym rozmawiać! - rzuciłam zdenerwowana.
- On o
niczym nie wie – odparła, mierząc mnie uważnym spojrzeniem –
przyjechałam tu, bo nie chcę być powodem waszego nieszczęścia,
które swoją drogą, jest zupełnie niepotrzebne – blondynka
przysuwa się bliżej mnie i spontanicznie łapie mnie za dłonie –
Hania, Greg cię kocha. Cholernie mocno. Bardziej niż kiedykolwiek
kochał mnie – mówi na jednym tchu – dałaś mu syna i jesteś
dla niego wszystkim. Nigdy w życiu nie ośmieliłby się ponownie
świadomie cię skrzywdzić. A już na pewno nie z moją pomocą –
dodała z determinacją – wtedy w szpitalu...wyjaśniliśmy sobie
wiele spraw. Hania, wybacz, ale po tak długim czasie razem,
musieliśmy. Ja musiałam...chciałam mu powiedzieć, wszystko, co
myślę... - przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza a ja
nadal się w nią badawczo wpatrywałam – pocałowałam go
świadomie, ale nie dlatego, że żywię względem niego jeszcze
jakieś uczucia. Po prostu...dla mnie to był sposób na oddzielenie
grubą kreską przeszłości i rozpoczęcie nowego życia z Robertem
i naszym dzieckiem – w jej niebieskich oczach mogłam dostrzec
szczerość, ale nie wiem, czy potrafiłam jej uwierzyć. Jestem
niemal wyczulona na wszystko co złe ze strony Gregora.
-
Kiedy zobaczyłam was wtedy...razem...kiedy.. - nie byłam w stanie
dokończyć, więc wzięłam głęboki oddech – dla mnie znów
zawalił się świat...znów przeżywałam to samo, co wtedy w tamtej
kawiarni, kiedy oznajmił mi, że do ciebie wrócił.. - na chwilę
spuściła głowę. Nie potrafię dopuścić do siebie jego
wyjaśnień, bo to znów przeszłość i wyczulony instynkt zaczęły
grać we mnie główne role. To dlatego kropla po kropli łzy zaczęły
ulatywać z moich oczu. Nie chciałam się przy niej rozklejać, ale
inaczej nie mogłam – nie wiesz, przez co przez niego przeszłam.
On...zniszczył mnie psychicznie...rozwalił wszystko, z czego byłam
taka dumna... - teraz tak po prostu przyciągnęła mnie do siebie i
przytuliła. Nawet nie protestowałam. Potrzebowałam tego. Poza tym
miała ładne perfumy – na wasz widok w głowie zapaliła mi się
czerwona lampka. Pomyślałam sobie, że jak mogę pakować się
znowu w to samo? Nie chciałam, by znów mnie wykorzystał...
- Po
prostu mu nie ufasz, Hania. Doskonale cię w tej kwestii rozumiem –
odparła cicho, głaszcząc mnie niepewnie po ramieniu – ale mogę
ci przysiąc na życie mojego dziecka, że on kocha cię jak wariat i
niczego innego nie pragnie, jak mieć ciebie i Adama u swojego boku.
On kiepsko się trzyma, Hania. Nie lepiej niż ty. W dodatku ta
kontuzja... - westchnęła głośno, a ja ponownie wyprostowałam się
na swoim miejscu. Spojrzałam na nią, ocierając policzki.
-
Jak..jak jego noga? - odezwałam się.
-
Zadzwoń do niego i sama zapytaj – odparła z nutką pretensji w
głosie – musisz w końcu z nim porozmawiać, bo macie wspólne
dziecko, o którego samopoczuciu chciałby wiedzieć. Hania, on
ostatnio wspomina o założeniu sprawy w sądzie. I zrobi to albo,
żeby cię oświecić albo, żeby po prostu odzyskać dziecko...
Zrobiło
mi się cholernie głupio. Jestem podła. Nawet wiadomość o tym
sądzie nie wzbudziła we mnie zaskoczenia czy złości. W sumie to
by mi się należało. Jakim by ojcem nie był przez przeszło rok,
pokochał Adasia ze wszystkich sił, a on jest jego synem. Nie
powinnam w ten sposób go karać.
Nie
zainteresowałam się nim, choć pewnie przeżywa najgorszy okres w
swoim życiu. Musiał przerwać karierę, a ja zamiast być przy nim,
więcej czasu poświęcam rozczulaniu się nad sobą i koszmarami z
przeszłości. Tylko wciąż dręczy mnie to cholerne podłe uczucie
niepewności...
-
Kochasz go, Hania? - pyta w pewnym momencie. Kiwam głową – więc
co wy jeszcze z tym wszystkim wyprawiacie? Ile jeszcze czasu macie
zamiar tracić na niepotrzebne łzy i cierpienie? Zdajesz sobie
sprawę, że ta sytuacja najbardziej uderza w Adasia? - podniosłam
wzrok na te słowa – Hania, nikt nie oczekuje, że zaczniesz ufać
mu stuprocentowo na pstryknięcie palcem – kontynuuje – Na to
potrzeba wiele czasu. Ale najważniejsze to dać sobie szansę...a wy
za sobą szalejecie i zawsze się kochaliście.
- Nie
wtedy.. ..kiedy z nim byłam..on mnie kiedyś nie kochał.. -
szepnęłam zachrypniętym od płaczu głosem. Napotkałam jej
spokojne spojrzenie. Uśmiechnęła się.
-
Musiał cię kochać. Zawsze. Nawet wtedy, kiedy ponownie byliśmy
razem – odpowiedziała, a ja zmarszczyłam brwi, kompletnie nie
rozumiejąc – A wiesz dlaczego? - pokręciłam głową - kiedy
powiedział mi o dziecku i tobie, byłam bardzo zaskoczona. Kto by
zresztą nie był? - pyta retorycznie – ale pokazał mi wtedy
zdjęcia. Te zdjęcia USG, przysłane przez ciebie. Trzymał je
wszystkie, choć mógł przecież od razu je wyrzucić, nawet nie
otwierając koperty. - wstrzymałam na chwilę powietrze, wsłuchując
się niczym oczarowana w jej słowa – trzymał w tym pudełku też
wasze wspólne zdjęcia. Z wakacji, z jakichś
wycieczek...wszystko... - zauważyłam ból w jej oczach. Domyślałam
się, o co jej chodzi. Zachował te pamiątki, a przez kolejny rok
ponownie dzielił z nią życie. Ona też w pewnym stopniu była
przez niego oszukana – nie wiń go za to, że pogubił się w
uczuciach. To może zdarzyć się każdemu z nas – mówi, znów na
mnie patrząc – porzucenie cię w trakcie ciąży i ukrywanie tego,
że został ojcem przed całym światem było cholernie podłe i to
na pewno utkwi w twojej pamięci.. Ale...bez siebie wasze życie
także nie ma sensu...
- Jak
to możliwe, że ty się z tym tak łatwo pogodziłaś? - pytam,
pełna emocji po wygłoszeniu tego monologu. Znów uczucia toczyły
we mnie zaciętą walkę. Znów nie wiedziałam, co mam myśleć i
zrobić. Musiałam się nad tym zastanowić.
- Po
prostu. My nie byliśmy sobie pisani – odpowiada i śmieje się
melodyjnie. Mam mętlik w głowie. Taki totalnie wielki. Ale kochałam
go. Mamy syna. Cokolwiek by się nie działo, jego dobro jest dla nas
najważniejsze. To dlatego szala tych uczuć zaczęła przeważać
jedną stronę. Bo to właśnie on był naszą nadzieją na lepsze
jutro.
~ Bo tak naprawdę skrycie marzysz
o zatopieniu się w Jego oczach...
***
Moje Drogie,
miałam w planach coś innego, ale zmieniłam nieco koncepcję. Opowiadanie zakończę nieco szybciej jedynie ze względu na to, by nie przeciągać niepotrzebnie pewnych wątków. Obiecuję Wam, że już w przyszłym rozdziale część rzeczy się wyjaśni. Zaplanowałam sobie napisanie jeszcze dwóch/trzech części plus epilog i tak też uczynię.
Mam nadzieję, że tym rozdziałem udało mi się spełnić Wasze oczekiwania.
Udanego długiego weekendu! :)