sobota, 16 kwietnia 2016

Dwadzieścia dwa

Sięgnąłem po omacku do włącznika, by za chwilę zmrużyć oczy od nieproszonej smugi światła, dochodzącej z lampki. Brunetka nadal spała, usilnie wtulając się w moje ciało. Wplotła nogi pomiędzy moje nogi, a głowę ułożyła na mojej klatce tak, że jej gęste włosy rozsypały się po całym torsie. Prawą rękę przerzuciła leniwie przez mój brzuch i koniec końców byłem teraz niemal zamknięty w jej uścisku. Nie to, żeby mi to przeszkadzało. Czułem ją. Całą. A to było tak cholernie przyjemne.
Ale dźwięk rozbrzmiewającego urządzenia obudziłby w tej chwili pewnie i nieboszczyka, więc zero reakcji z jej strony nieco mnie rozbawiło. Postanowiłem pozbyć się nieproszonego osobnika i po prostu ponownie zatopić się w jej ciele, które dawało tyle ciepła. Przetarłem szybko oczy i delikatnie uniosłem się do pozycji siedzącej, by jej nie przeszkadzać. Kobieta przekręciła się nieco, ale nie zmieniła pozycji. Chwyciłem do rąk jej komórkę, leżącą na stoliku obok łóżka. Jednak numer, który wyświetlił się na ekranie, spowodował u mnie atak paniki. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Hania, obudź się! - powiedziałem zdecydowanym tonem. Brunetka z początku niemrawo otworzyła oczy i zapewne nie do końca wiedziała, co się dzieje. - to ze szpitala – dodałem głośniej, by ją rozbudzić. Ona natychmiastowo, jakby przez impuls, oprzytomniała. Widziałem ten strach w jej oczach, kiedy podałem jej aparat.
- Tak? Przy telefonie... - wyraz jej twarzy zmieniał się z sekundy na sekundę, doprowadzając mnie do palpitacji serca. Na domiar złego, przyłożyła sobie dłoń do ust i zaczęła nierówno oddychać, jakby dostała jakiegoś ataku. Nie rozłączyła się, a po prostu odsunęła powoli telefon od ucha.
- Hania, co się dzieje?! - pytam desperacko, szukając jej spojrzenia, które uciekło gdzieś w niezidentyfikowaną stronę. - Hania! - krzyknąłem i szarpnąłem za jej ramiona. Dopiero wtedy na mnie spojrzała.
- Adaś.. - zaczęła gardłowo, jakby właśnie się czymś zakrztusiła – powiedzieli, że to jakaś infekcja...dostał gorączki...i...i.. - nie zdołała dokończyć, bo wiadomość doprowadziła ją do spazmatycznego płaczu, który ciężko mi było opanować.
- Jedziemy do szpitala! - postanowiłem i pomogłem jej wyjść z łóżka.

Drogę do kliniki pokonałem niczym kierowca F1 na torze wyścigowym. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałem. Strach o własne dziecko jest nieporównywalny do żadnego uczucia istniejącego na świecie. W jednej sekundzie mogłem stracić najważniejsze, na czym mi tak bardzo zależało.
- Mówiłeś przecież, że wszystko jest w porządku! Jak mogłeś go zostawić samego?! - krzyczała, gdy wbiegliśmy głównym wejściem do wysokiego budynku. Była zapłakana, cała drżała i musiałem ciągnąć ją za rękę, by tu ze mną dotarła. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co ona w tym momencie przeżywa.
- Bo było, Hania – odpowiedziałem krótko, wchodząc do zamykającej się przed nami windy – trochę marudził i popłakiwał, ale nic złego się nie działo.
- Marudził?! - pisnęła, posyłając mi pełne wyrzutów spojrzenie. Miała poczochrane włosy, bo wyszliśmy z domu prawie jak staliśmy, a twarz była opuchnięta od płaczu. Wszelkie myśli o wspólnej nocy już dawno wyparowały z naszych głów w obliczu tego, co się działo. Nie zastanawiając się długo po prostu ją do siebie przygarnąłem.
- Uspokój się, wszystko będzie dobrze – to były oczywiście absurdalne słowa, ale co miałem jej odpowiedzieć? Miałem jedynie głęboką nadzieję, że nic poważnego się z nim nie dzieje. Nie darowałbym sobie tego.
Na piętrze panowała kompletna cisza. Nic dziwnego skoro był właśnie środek nocy. Skierowaliśmy się w stronę sali Adasia i już z daleka dostrzegłem swoich rodziców. Mama trzymała się kurczowo ramienia ojca, który delikatnie gładził jej plecy. Ona również płakała, przykładając chusteczkę do nosa. Gloria razem z Gustavem siedzieli strapieni na krzesełkach obok. Ona miała spuszczoną głowę, za to Włoch pierwszy zauważył nasze przyjście. Słysząc zbliżające się kroki, cała reszta spojrzała w naszym kierunku.
- Co z moim dzieckiem?! - pisnęła w stronę blondynki, która podniosła na nas zapłakaną twarz. Hania znalazła się przy niej pierwsza, a ta tak zwyczajnie zamknęła ją w swoich ramionach. Nie spodziewałem się tego. Nikt się tego chyba nie spodziewał, ale nie to teraz było ważne.
- Dobrze, że już jesteście – odezwała się Gloria, jakbyśmy byli dla niej jakimś ratunkiem.
- Synu, co się stało z twoją twarzą?! - ojciec nawet nie krył szoku, widząc siniaki i zadrapania – pobiłeś się z kimś, czy co? - mama spojrzała na mnie badawczo a jej lodowaty wzrok prawie ranił. Zignorowałem jednak ten fakt, bo te wyjaśnienia są w tym momencie nieistotne.
- Tato, nie teraz – bąknąłem jedynie.
- Powiedzcie, co się dzieje z moim synem?! - pytała desperacko, patrząc chaotycznie na twarze wszystkich zgromadzonych. Miny mieli nie tęgie, co i mnie wyprowadzało powoli z równowagi, zasiewając strach w mojej głowie.
- Dostał infekcji nerek – odpowiedział opanowanym głosem ojciec. Te trzy słowa docierały do mnie niczym przez mgłę. On ma dopiero roczek, jest na to wszystko za mały!
Brunetka przez moment wpatrywała się w mojego ojca z osłupieniem, po czym podeszła do szklanej szyby, zza której dobiegało jasne światło. Ja również zerknąłem w tamtą stronę, by ujrzeć kilkuosobowe grono ubrane w białe fartuchy, otaczające łóżeczko Adasia. Zdołałem jedynie głośno przełknąć ślinę.
- Muszę do niego iść! - zażądała i chciała przekroczyć próg sali, ale rodzice szybko złapali ją za ramiona – puśćcie mnie!
- Dziecko, spokojnie. Nie można tam w tej chwili wchodzić. - podejrzewam, że matka przeżywała podobne katusze, co ja, bo nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Sam byłem przerażony nie na żarty.
- Dlaczego nie? - pytam głupio, pozostając kompletnie bierny w tej całej sytuacji.
- Reanimują go, Greg... - spojrzałem tępo na siostrę. To przecież niemożliwe. Nie powiedziała tego naprawdę. Ale jej bolesne spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to rzeczywistość.
Przeniosłem wzrok na Hanię. Zbladła. Przez moment miałem wrażenie, że za chwilę zemdleje. Sam miałem na to ochotę. Ale ona po prostu tak stała i patrzyła na Glorię jak na wyrocznię.
- Dostał czterdziestostopniowej gorączki od zapalenia prawej nerki. Po jakimś czasie coś zaczęło dziać się z drugą. Lekarka zdążyła nam przekazać, że musiał złapać jakąś infekcję, co jest normalne przy tak osłabionym układzie immunologicznym i...i...zaraz pobiegła do środka...a za nią ci wszyscy ludzie..i... - następnie usłyszeliśmy jej szloch, stłumiony w czekających na nią ramionach ojca.
Odwróciłem się od nich wszystkich. Podszedłem do szklanej szyby i przyłożyłem do niej czoło, wraz z obiema dłońmi. Nie potrafiłem dostrzec tam nic, prócz pleców krzątających się medyków, ale to, co działo się teraz w mojej głowie, jest nie do opisania. Nic się w tym momencie nie liczyło. Ani całe moje życie, ani kariera, ani zwycięstwa, ani rekordy. Liczył się tylko on i to jedno wypowiedziane zdanie: „Reanimują go”. To sprawiło, że czas się zatrzymał, a ja stałem jak na jakiejś krawędzi, oczekujący na wyrok. Albo ktoś mnie odratuje albo pogrążę się w tej otchłani pod moimi stopami. Czekałem na ich wiadomość, od której zależne było wszystko. I musiałem zacisnąć mocno zęby, by nie pozwolić ulecieć gorzkim łzom.
- Błagam, synku, walcz... - szepnąłem cicho, zaciskając pięści. Poczułem na ramieniu czyjś dotyk, a potem obecność siostry u boku. On nie może umrzeć. Nie może. Bo wtedy i ja umrę tu razem z nim...
Upływające minuty były niczym tykająca bomba. Nikt z nas się nie odezwał. Nikt z nas się nawzajem nie pocieszał. Po prostu czekaliśmy. A to czekanie przypominało wieczność.
Podniosłem twarz i gwałtownie wstałem z zajmowanego miejsca, kiedy w drzwiach sali pojawiła się lekarka chłopca. Jak na zawołanie cała reszta otoczyła ją i wpatrywała w jej nie zdradzającą żadnych emocji twarz. Do tej pory nawet nie przejmowałem się tym, co działo się z Hanią, pozwalając jej uspokoić się w ramionach mojej matki i Glorii. Teraz jednak potrzebowaliśmy siebie nawzajem, dlatego ścisnąłem mocno jej dłoń, kiedy stanęła przy mnie.
- Udało nam się przywrócić akcję serca – radość, jaka opanowała mnie po usłyszeniu tych słów była niczym łaska anielska. Świat od razu nabrał o wiele jaśniejszych barw i znów przywrócono mi życie. Odetchnąłem głęboko, przytulając do siebie kobietę, którą kocham i pocałowałem kącik przy obojczyku, wtulając twarz w jej szyję. Pachniała tak słodko, że nawet teraz czułem euforię po tej krótkiej nocy spędzonej w jej ramionach. Usłyszałem jak znów popłakuje, ale tym razem ze szczęścia. Oplotła mnie mocno w biodrach i po prostu trwaliśmy tak dłuższą chwilę.
- Wieczorem państwa syn zaczął mocno marudzić i nie chciał zasnąć, więc zaczęliśmy uważniej monitorować jego parametry. Gorączka rozwinęła się bardzo szybko i ciężko nam było ją zbić. Szczegółowe wyniki potwierdziły infekcję, powodującą zaburzenia pracy nerek.
- Boże, proszę powiedzieć, że już wszystko w porządku.. - szepnęła do niej. Stanąłem tuż za Polką, trzymając jedną ręką jej dłoń, a drugą kładąc na ramieniu. Kolejne wyjaśnienia lekarki nie były już tak entuzjastyczne.
- Niestety to dopiero początek – powiedziała, a mama wydała z siebie jakiś zduszony dźwięk. Zacisnąłem dłoń na ramieniu brunetki i patrzyłem cierpliwie na lekarkę. - teraz podajemy dziecku leki, by przede wszystkim zniwelować rozwój infekcji. Może ona przenieść się na inne narządy, ale najbardziej osłabione jest w tym przypadku serce – czułem, jak kobieta opiera się o moją klatkę piersiową. Zerknąłem na nią z niepokojem, ale wydawało się, że nic się z nią złego nie dzieje – Adaś jest małym dzieckiem i każde tego typu zagrożenie jest bardzo niebezpieczne – tłumaczyła dalej – proszę się jednak nie niepokoić, najważniejsze, że udało nam się opanować tą sytuację.
- Więc co teraz, pani doktor? - odezwał się ojciec. Przyjrzałem się mu uważnie, dostrzegając na jego twarzy więcej, niż zwykle, głębokich zmarszczek. Martwił się. I to cholernie. To chłopiec, o którego istnieniu wie dopiero 3 tygodnie, ale to jego wnuk. Pokochał go, kiedy tylko go poznał.
- Musimy czekać – odpowiada, zwracając się do mężczyzny – jeżeli wszystko pójdzie pomyślnie, uda nam się pozbyć problemu w przeciągu kilku dni. Ale zależy to od organizmu chłopca. Proszę się nie denerwować, Adaś to silny facet – dodała, uśmiechając się do nas wszystkich przyjaźnie. Może i nas nie uspokoiła, ale zdecydowanie dodała nieco otuchy.
- Można do niego wejść? - spostrzegłem jak Hania niecierpliwie zerka w stronę wejścia do sali. Wciąż kręciły się tam jakieś pielęgniarki, ale tym razem spokojnie i bez pośpiechu.
- Oczywiście, ale pojedynczo – odpowiedziała rzeczowo. Brunetka już wyrwała się z mojego uścisku, zamierzając po prostu wreszcie zobaczyć własne dziecko, ale powstrzymał ją przed tym głos lekarki:
- Jest jeszcze jedna istotna sprawa, o której chcę państwa poinformować. - miałem złe przeczucia. Jej słowa nie brzmiały już tak przekonująco, jak poprzednie. I nie wiedzieć czemu, poczułem się nieswojo, gdy skierowała na mnie swoje spojrzenie – panie Schlierenzauer... - zaczęła niepewnie, a mi pojawiła się gula w żołądku. Dostrzegłem, jak Hania przenosi chaotycznie wzrok ze mnie na lekarkę – bardzo mi przykro, ale wyniki pana badań są negatywne. Niestety, nie może pan zostać dawcą szpiku...
Nie umiem jednoznacznie ocenić stanu, w jakim w tej chwili się znalazłem. Zawiodłem się...na samym sobie. Ale reakcja brunetki, opadającej bezwładnie na zimną podłogę, obudziła we mnie jedynie przeszywający lęk.

Otwierając oczy, napotkałam nad sobą wielką lampę, przylegającą do sufitu. Jej światło skutecznie drażniło moje wrażliwe tęczówki, sprawiając, że musiałam kilkakrotnie zamrugać powiekami, a potem odwrócić twarz od tego niekomfortowego widoku.
- Proszę pana, żona się ocknęła – usłyszałam gdzieś miły głos należący do jakiejś kobiety. Dopiero po dłuższym zastanowieniu udało mi się jednoznacznie stwierdzić, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Przecież to klinika, a Adaś dostał jakiejś niebezpiecznej infekcji. Co się dzieje z moim dzieckiem? Chciałam się jak najszybciej do niego dostać, usiąść przy jego łóżeczku, potrzymać tę maleńką rączkę. Zalała mnie ponownie fala paniki. On tam walczy o życie, muszę przy nim teraz być! Próbowałam się podnieść i poczułam w prawej ręce jakieś dziwne szczypanie. Nie do końca jeszcze kontaktowałam i nie bardzo wiedziałam, że leżę na szpitalnym łożku w jakiejś nie znanej dla mnie zupełnie sali. Mój stan zaskoczył mnie jeszcze bardziej, kiedy po tej niemrawej próbie wstania o własnych siłach, poczułam charakterystyczne uczucie braku kontroli nad własnym ciałem i spostrzegłam mroczki przed oczami. Te objawy zmusiły mnie do ponownego położenia głowy na miękkiej poduszce.
- Leż – usłyszałam jego głos. Ktoś właśnie podniósł wysokość oparcia w moim łóżku i teraz znajdowałam się wzrokiem na równi z mężczyzną. Usiadł na skrawku materaca i wpatrywał się we mnie z nieukrywaną troską. Dopiero teraz spostrzegłam wbity w nadgarstek wenflon i kroplówkę wiszącą nad moją głową.
- Co się dzieje, Gregor? - miałam chrypę, dlatego odchrząknęłam, by odzyskać swój głos. Jakaś starsza pielęgniarka zaczęła świecić mi małą latarką po oczach, zasłaniając cały widok przede mną. Następnie znów ujrzałam strapioną minę szatyna, ale jego obecność wcale mnie nie uspokajała. - co z Adasiem?! - spytałam nieco spanikowana. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Wszystko w porządku. Odpoczywa – nie usatysfakcjonował mnie takim stwierdzeniem. Wręcz zirytował. Już miałam mu coś zarzucić, ale usłyszałam jego starszą siostrę.
- Rodzice siedzieli przy nim do rana. Śpi sobie smacznie, a lekarze stale go monitorują – zerknęłam zaskoczona na jedyne, znajdujące się naprzeciwko mnie okno i spostrzegam, że na zewnątrz właśnie świtało. A więc musiałam tu przeleżeć kilka godzin.
- Zemdlałaś – wyjaśnił, zauważając moją dezorientację – lekarz kazał podać ci jakieś środki i założyli ci kroplówkę. Przy okazji zrobili ci kilka badań – dodał chłodno. Jego spojrzenie przeszywało mnie teraz na wylot i wcale nie napawało mnie to spokojem.
- Jakie znowu badania, Gregor? - spytałam już ze zniecierpliwieniem. Jak on może zawracać mi głowę jakimiś badaniami, kiedy nasz syn walczy z tą cholerną chorobą i w jednej chwili może stać się wszystko?! – puśćcie mnie, chcę pójść do własnego syna! - powiedziałam stanowczo, wyswobadzając się spod koca.
- Nie ma mowy! Masz tu leżeć i odpoczywać – aż się wzdrygnęłam, słysząc jego władczy ton. Przy okazji, dla upewnienia, położył obie ręce na moich ramionach, uniemożliwiając mi wydostanie się z łóżka. Patrzył na mnie srogo, a ja nie rozumiałam, o co mu chodzi.
- Niech pani lepiej posłucha męża, bo niestety ma zupełną rację. Musi pani teraz o siebie zadbać – usłyszałam głos wciąż krzątającej się po sali pielęgniarki. Po chwili przysiadła się do nas, zajmując wolny stołek przy łóżku i analizowała z uśmiechem jakieś kartki, które miała przed sobą. Tysiące myśli przeszło mi właśnie przez głowę, bo kompletnie nie rozumiałam, o co im chodzi. Postanowiłam jednak poczekać na wyjaśnienia upoważnionej do tego osoby, pozwalając sobie jednocześnie na komentarz dotyczący słów kobiety.
- To nie jest mój mąż – zabrzmiało to trochę jak foszek małego dziecka, ale starsza pani jedynie uśmiechnęła się sama do siebie znad kartek. Nie patrzyłam teraz na Gregora.
- Bardzo mi przykro, ale grozi pani poważna anemia – powiedziała w końcu, a mi oczy wyszły z orbit. Jaka znowu anemia? Zawsze przecież byłam zdrowa.
- Żelazo, magnez, większość witamin. Hania, dlaczego ty o siebie nie dbałaś?! - rzucił w moją stronę z wyraźną pretensją. Zerknęłam na niego, wciąż zaszokowana słowami pielęgniarki, i kręciłam głową.
- Nic z tego nie rozumiem – stwierdziłam.
- Pozwoliliśmy sobie zrobić pani kilka prowizorycznych badań, ale na szczegółowe wyniki krwi trzeba będzie poczekać zapewne jeszcze kilka godzin. Wtedy lekarz omówi z panią całą sytuację. Powiem krótko: albo zacznie pani przyjmować odpowiednie leki i zdrowo się odżywiać albo wyląduje pani w szpitalu – dodała, poważniejąc.
- Już ja dopilnuję, żeby ona się zdrowo odżywiała, siostro – dodał z nutką sarkazmu w głosie Schlierenzauer. Aż otworzyłam usta z zaskoczenia.
- Powinniśmy potrzymać panią z kroplówką na oddziale przez co najmniej 3 dni.
- Nie! - krzyknęłam natychmiastowo. Trochę zaskoczyłam ją tak nagłą reakcją, bo zaczęła mi się uważniej przyglądać. – mój synek jest w bardzo ciężkim stanie, muszę przy nim czuwać...
- Dlatego dostanie pani od nas taryfę ulgową, ale pod warunkiem obiecania poprawy – wtrąciła z uśmiechem. Miałam przeczucie, że ona na wszystko stara się patrzeć z właśnie takim uśmiechem. Pasuje do niej. Powoduje, że i ja delikatnie unoszę usta go góry – zostawię państwa samych – powiedziała i po minucie już jej nie było. Da sali głębiej weszła Gloria i oparła się o ramę szpitalnego łóżka.
- Masz szczęście w nieszczęściu.
- Bardzo zabawne... - odpowiedziałam naburmuszona. Poczułam na swojej dłoni dłoń skoczka.
- Przestraszyłaś mnie.. - usłyszałam ciche westchnienie. W jego ciepłych oczach rzeczywiście mogłam dostrzec szczerą troskę i musiałam sama się przed sobą przyznać, że zrobiło mi się milej na sercu – jeszcze tego brakuje, żebyś ty mi się pochorowała...
- Gregor, daj spokój. Moje zdrowie jest w tej chwili najmniej ważne – mówię po jakimś czasie, gdy zdołałam ogarnąć się z tego chwilowego stanu zadowolenia jego wyznaniem. Gloria chyba próbowała udawać, że nie słyszy tego, co powiedział jej brat, ale już ona dobrze wie, co się święci. Poza tym jej delikatny uśmiech mówił sam za siebie.
- Owszem, twoje zdrowie jest jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu – dodał pewnie, gładząc wnętrze mojej dłoni kciukiem. Następnie pochylił się nade mną i delikatnie pocałował w czoło – od tej chwili będziesz się w tej kwestii mnie słuchać.
- Jak możesz zajmować się teraz takimi bzdetami, skoro nasz syn właśnie walczy o życie i dodatkowo stracił szansę na przeszczep?! - zabolało, bo słowa lekarki były niczym gwóźdź do trumny dla mojej siły, próbującej poradzić sobie z tymi wszystkimi problemami. Miałam ochotę płakać. Gregor był do tej pory moją jedyną nadzieją na uratowanie życia Adasia, a teraz pozostała po tym tylko pustka. Musieliśmy szukać innego dawcy, być może czekać, a ja nie miałam już na to ani cierpliwości ani energii.
- Hania, nie płacz.. - mówi, kiedy dostrzega na moich policzkach słone łzy. Ociera je jednym ruchem i chwyta mnie za podbródek, zmuszając do spojrzenia w jego czekoladowe tęczówki – nie martw się, nic jeszcze nie jest stracone.
- Gregor, co ty mówisz?! - krzyknęłam zła w jego stronę. Zacisnął usta, ale nie skomentował mojego wybuchu. - nie rozumiesz, że wszystko teraz zaczynamy od początku?! Że szanse na wyzdrowienie znów są niewielkie?!
- Greg, powiedz jej w końcu, bo nie mogę patrzeć, jak się męczy – spojrzałam nerwowo na Glorię, która miała tak zupełnie inny wyraz twarz, niż zapewne ja. Była spokojna i opanowana. Ale jak w tej sytuacji można zachowywać spokój?! Życie mojego syna wisi na włosku, a oni stoją tu jak te słupy i nawet nie pozwalają mi do niego pójść!
- O czym znowu masz mi powiedzieć?! - pytam go ostro, ciągając nosem – Gregor, nie denerwuj mnie, bo ja tego wszystkiego dłużej nie zniosę! - spuścił wzrok, ale próbował jakoś dobrać słowa, które chciał mi przekazać. Tak to zawsze ma przygotowaną jakąś ciętą ripostę w moim kierunku, a teraz zachowuje się jakby nie potrafił się wysłowić!
- Chodzi o mnie, Hania – odwróciliśmy twarze w stronę drzwi, w których właśnie stanął młodszy z braci Schlierenzauer. W tej posturze wydawał się o wiele dojrzalszy niż na swój wiek i nie wiem, dlaczego akurat taka myśl przyszła mi do głowy. Ale faktem jest, że niczego w tej chwili nie rozumiałam.
- Co ty tutaj robisz, Lukas? - pytam nieco zbyt głośno. Uśmiecha się. Po cholerę oni się ciągle do mnie uśmiechają?! Ale w jego oczach dostrzegłam coś jeszcze bardziej zaskakującego. Nadzieję.

- To ja mogę być dawcą dla Adasia...






~ Bo zdajesz sobie sprawę, że On nie jest już jedynie Twoim młodszym bratem. 
On może ocalić sens Twojego istnienia...






***
Dziś trochę więcej dramy, która jest w tym przypadku nieunikniona. Ale chciałam Wam zrobić niespodziankę w osobie właśnie Lukasa. Droga walki o Adasia zaczyna się nieco przejaśniać, a ja mam już plan, co potoczy się dalej.
Dziękuję za Wasze opinie ^^
Buziaki :*

7 komentarzy:

  1. To jest po prostu NIESAMOWITE! Biedny Adaś, czemu takie małe dziecko musi przeżywać takie katusze? Już myślałam, że naprawdę źle się to skończy, ale na szczęście do tego nie dopuściłaś... Cieszę się, że pojawił się Lukas, może jemu uda się uratować tego malucha :)
    Uwielbiam czytać o Hani i Gregorze, gdy są razem i się tak wspierają. Po tak długiej drodze, jaką przeszli, w końcu mają w kimś oparcie. No i jeszcze cała rodzina Gregora - wszyscy martwią się o Adasia :) Mam ogromną nadzieję, że sprawa się wyklaruje i wszystko będzie dobrze, choć za pewne jeszcze nie raz nas zaskoczysz ;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny :*
    Verity
    fresh-start-for-broken-souls.blogspot.com
    udowodnie-ci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezus! Ale mi stracha narobiłaś! Jesteś niedobra, ale i tak cię uwielbiam ♥
    Kiedy okazało się, że to infekcja, jak reanimowali Adasia, moje serce też stanęło. Dlaczego ten maluszek musi tak cierpieć?!
    Potem kolejna palpitacja serca jak Hania mdleje. Miałam już myśli, że jest w ciąży. I znów się uśmiechnęłam, bo rodzeństwo to zawsze jakaś szansa, skoro Gregor nie może być dawcą.
    Ale to tylko anemia. A może aż? Spodobała mi się ta troskliwość Grega. Zmienił się chłopczyna i mam nadzieje,mże nie sprowadzisz go znów na złą drogę, że będzie zawsze przy Hani.
    A na koniec Lukas ♥ to ten na zdjęciu? Jesli tak, to nie widać podobieństwa xD bynajmniej ja nie widzę.
    Lukas może być dawcą, ale czy chce? Czy zrobi przysługę bratu?
    Hmmm, jestem niezmiernie ciekawa co przyrządzisz w następnym rozdziale! Weny i buziaki :*
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ty naprawdę chcesz żebym zeszła na zawał? .-.
    Najpierw się szczerzyłam, przypominając sobie poprzedni rozdział.
    Potem była jedna wielka "kurwa" w powietrzu a następnie łzy.
    Tak, rozryczałam się mimo to, że rzadko, nawet bardzo rzadko mi się to zdarza.
    Sama nie pojmuje jakim cudem to opowiadanie może tak bardzo na mnie działac...

    OdpowiedzUsuń
  4. jedno wielkie "uff" po przeczytaniu zakończenia tego rozdziału przychodzi mi na myśl. skoro nie Gregor to chociaż Lucas! niepokoi mnie zdrowie dziewczyny, ale mam nadzieję, że zacznie o siebie bardziej dbać i będzie mogła ponownie zajmować się Adasiem. no i fajnie, że między nią a Schlierenzauerem tak dobrze się układa. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze, że końcówka tego rozdziału przyniosła taką dobrą wiadomość. Nareszcie szczęście uśmiechnęło się do Adasia, ten Maluch wycierpiał już wystarczająco dużo. Mam nadzieję, że zabieg będzie można wykonać szybko i wszystko przebiegnie bez komplikacji, a Gregor będzie mógł w końcu zająć się zdrowiem Hani, bo jak się okazało ono też nie jest w najlepszej kondycji. Może to i dobrze, że wszystko wydało się w tej kwestii właśnie teraz, przy okazji Gregor będzie miał kolejny pretekst żeby zatrzymać Hanię z Adasiem w Austrii na dłużej.
    Bardzo podoba mi się jak opisujesz wewnętrzne przemyślenia, emocję i przemianę Gregora - to na pewno nie jest łatwe, a rezultat jest świetny.
    Czekam na szczęśliwe chwile całej trójki, oby nadeszły jak najszybciej.
    Pozdrawiam i do następnego piątku :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem!
    O Boże... ty mnie kiedyś wykończysz emocjonalnie, naprawdę. Genialny rozdział!
    Powiem szczerze, że zamarłam, kiedy czytałam ten fragment o naszym Adasiu. Dlaczego małe dzieci muszą tak cierpieć? Co one w swoim krótkim życiu zawiniły? To jest cholernie niesprawiedliwe. Oby wszystko jednak w końcu się ułożyło. Kiedyś musi...
    No i w dodatku pod koniec pojawił nam się Lukas. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego.
    Czekam!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Znowu mnie wyprzedziłaś!! Miałam totalne urwanie głowy w tygodniu i chciałam skomentować poprzedni rozdział w weekend, a Ty już dodałaś nowy. Co zrobić, zazdroszczę Ci tego, że potrafisz wyczarować naprawdę dobre rozdziały w tak krótkim czasie.
    Niedługo mogliśmy się nacieszyć tym dobrym nastrojem. Wydawało się, że teraz może być już tylko lepiej, skoro Gregor wreszcie doszedł do ładu ze swoimi uczuciami i wyznał Hani miłość, a tu taka niemiła niespodzianka. Muszę przyznać, że to marudzenie Adasia zaniepokoiło mnie od razu, ale potem zupełnie o tym zapomniałam przez tę rozmowę Gregora z Sandrą, bójkę z Bartkiem, aż wreszcie noc z Hanią. A teraz przeżyłam prawdziwą chwilę grozy. Naprawdę spodziewałam się najgorszego, kiedy przeczytałam "reanimują go". Pamiętam, że pisałaś, że nie lubisz nieszczęśliwych zakończeń, ale załóżmy, że Adaś by umarł, ale to jeszcze bardziej zbliżyłoby do siebie Hanię i Gregora i uratowało ich miłość - nie wiem, czy to byłoby takie całkiem nieszczęśliwe zakończenie. Dlatego wciąż jestem niespokojna, chociaż stan dziecka się polepszył i, co więcej, znalazł się dawca. Całe szczęście, że Lukas może uratować tę sytuację, bo inaczej to wszystko prezentowałoby się naprawdę bardzo źle. Mam nadzieję, że Twój plan nie uwzględnia żadnych niepożądanych zwrotów akcji!
    Krótko mówiąc, ten rozdział to jedna wielka szarpanina nerwów. Ale ja uwielbiam Twoje opowiadania właśnie za to, że wspaniale oddajesz emocje bohaterów i naprawdę bardzo łatwo jest się w nie wczuć.
    Czekam niecierpliwie na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń