Sięgnąłem po omacku do włącznika,
by za chwilę zmrużyć oczy od nieproszonej smugi światła,
dochodzącej z lampki. Brunetka nadal spała, usilnie wtulając się
w moje ciało. Wplotła nogi pomiędzy moje nogi, a głowę ułożyła
na mojej klatce tak, że jej gęste włosy rozsypały się po całym
torsie. Prawą rękę przerzuciła leniwie przez mój brzuch i koniec
końców byłem teraz niemal zamknięty w jej uścisku. Nie to, żeby
mi to przeszkadzało. Czułem ją. Całą. A to było tak cholernie
przyjemne.
Ale dźwięk rozbrzmiewającego
urządzenia obudziłby w tej chwili pewnie i nieboszczyka, więc zero
reakcji z jej strony nieco mnie rozbawiło. Postanowiłem pozbyć się
nieproszonego osobnika i po prostu ponownie zatopić się w jej
ciele, które dawało tyle ciepła. Przetarłem szybko oczy i
delikatnie uniosłem się do pozycji siedzącej, by jej nie
przeszkadzać. Kobieta przekręciła się nieco, ale nie zmieniła
pozycji. Chwyciłem do rąk jej komórkę, leżącą na stoliku obok
łóżka. Jednak numer, który wyświetlił się na ekranie,
spowodował u mnie atak paniki. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Hania, obudź się! - powiedziałem
zdecydowanym tonem. Brunetka z początku niemrawo otworzyła oczy i
zapewne nie do końca wiedziała, co się dzieje. - to ze szpitala –
dodałem głośniej, by ją rozbudzić. Ona natychmiastowo, jakby
przez impuls, oprzytomniała. Widziałem ten strach w jej oczach,
kiedy podałem jej aparat.
- Tak? Przy telefonie... - wyraz jej
twarzy zmieniał się z sekundy na sekundę, doprowadzając mnie do
palpitacji serca. Na domiar złego, przyłożyła sobie dłoń do ust
i zaczęła nierówno oddychać, jakby dostała jakiegoś ataku. Nie
rozłączyła się, a po prostu odsunęła powoli telefon od ucha.
- Hania, co się dzieje?! - pytam
desperacko, szukając jej spojrzenia, które uciekło gdzieś w
niezidentyfikowaną stronę. - Hania! - krzyknąłem i szarpnąłem
za jej ramiona. Dopiero wtedy na mnie spojrzała.
- Adaś.. - zaczęła gardłowo, jakby
właśnie się czymś zakrztusiła – powiedzieli, że to jakaś
infekcja...dostał gorączki...i...i.. - nie zdołała dokończyć,
bo wiadomość doprowadziła ją do spazmatycznego płaczu, który
ciężko mi było opanować.
- Jedziemy do szpitala! - postanowiłem
i pomogłem jej wyjść z łóżka.
Drogę do kliniki pokonałem niczym
kierowca F1 na torze wyścigowym. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie
bałem. Strach o własne dziecko jest nieporównywalny do żadnego
uczucia istniejącego na świecie. W jednej sekundzie mogłem stracić
najważniejsze, na czym mi tak bardzo zależało.
- Mówiłeś przecież, że wszystko
jest w porządku! Jak mogłeś go zostawić samego?! - krzyczała,
gdy wbiegliśmy głównym wejściem do wysokiego budynku. Była
zapłakana, cała drżała i musiałem ciągnąć ją za rękę, by
tu ze mną dotarła. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co ona w
tym momencie przeżywa.
- Bo było, Hania – odpowiedziałem
krótko, wchodząc do zamykającej się przed nami windy – trochę
marudził i popłakiwał, ale nic złego się nie działo.
- Marudził?! - pisnęła, posyłając
mi pełne wyrzutów spojrzenie. Miała poczochrane włosy, bo
wyszliśmy z domu prawie jak staliśmy, a twarz była opuchnięta od
płaczu. Wszelkie myśli o wspólnej nocy już dawno wyparowały z
naszych głów w obliczu tego, co się działo. Nie zastanawiając
się długo po prostu ją do siebie przygarnąłem.
- Uspokój się, wszystko będzie
dobrze – to były oczywiście absurdalne słowa, ale co miałem jej
odpowiedzieć? Miałem jedynie głęboką nadzieję, że nic
poważnego się z nim nie dzieje. Nie darowałbym sobie tego.
Na piętrze panowała kompletna cisza.
Nic dziwnego skoro był właśnie środek nocy. Skierowaliśmy się w
stronę sali Adasia i już z daleka dostrzegłem swoich rodziców.
Mama trzymała się kurczowo ramienia ojca, który delikatnie gładził
jej plecy. Ona również płakała, przykładając chusteczkę do
nosa. Gloria razem z Gustavem siedzieli strapieni na krzesełkach
obok. Ona miała spuszczoną głowę, za to Włoch pierwszy zauważył
nasze przyjście. Słysząc zbliżające się kroki, cała reszta
spojrzała w naszym kierunku.
- Co z moim dzieckiem?! - pisnęła w
stronę blondynki, która podniosła na nas zapłakaną twarz. Hania
znalazła się przy niej pierwsza, a ta tak zwyczajnie zamknęła ją
w swoich ramionach. Nie spodziewałem się tego. Nikt się tego chyba
nie spodziewał, ale nie to teraz było ważne.
- Dobrze, że już jesteście –
odezwała się Gloria, jakbyśmy byli dla niej jakimś ratunkiem.
- Synu, co się stało z twoją
twarzą?! - ojciec nawet nie krył szoku, widząc siniaki i
zadrapania – pobiłeś się z kimś, czy co? - mama spojrzała na
mnie badawczo a jej lodowaty wzrok prawie ranił. Zignorowałem
jednak ten fakt, bo te wyjaśnienia są w tym momencie nieistotne.
- Tato, nie teraz – bąknąłem
jedynie.
- Powiedzcie, co się dzieje z moim
synem?! - pytała desperacko, patrząc chaotycznie na twarze
wszystkich zgromadzonych. Miny mieli nie tęgie, co i mnie
wyprowadzało powoli z równowagi, zasiewając strach w mojej głowie.
- Dostał infekcji nerek –
odpowiedział opanowanym głosem ojciec. Te trzy słowa docierały do
mnie niczym przez mgłę. On ma dopiero roczek, jest na to wszystko
za mały!
Brunetka przez moment wpatrywała się
w mojego ojca z osłupieniem, po czym podeszła do szklanej szyby,
zza której dobiegało jasne światło. Ja również zerknąłem w
tamtą stronę, by ujrzeć kilkuosobowe grono ubrane w białe
fartuchy, otaczające łóżeczko Adasia. Zdołałem jedynie głośno
przełknąć ślinę.
- Muszę do niego iść! - zażądała
i chciała przekroczyć próg sali, ale rodzice szybko złapali ją
za ramiona – puśćcie mnie!
- Dziecko, spokojnie. Nie można tam w
tej chwili wchodzić. - podejrzewam, że matka przeżywała podobne
katusze, co ja, bo nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Sam byłem
przerażony nie na żarty.
- Dlaczego nie? - pytam głupio,
pozostając kompletnie bierny w tej całej sytuacji.
- Reanimują go, Greg... - spojrzałem
tępo na siostrę. To przecież niemożliwe. Nie powiedziała tego
naprawdę. Ale jej bolesne spojrzenie utwierdziło mnie w
przekonaniu, że to rzeczywistość.
Przeniosłem wzrok na Hanię. Zbladła.
Przez moment miałem wrażenie, że za chwilę zemdleje. Sam miałem
na to ochotę. Ale ona po prostu tak stała i patrzyła na Glorię
jak na wyrocznię.
- Dostał czterdziestostopniowej
gorączki od zapalenia prawej nerki. Po jakimś czasie coś zaczęło
dziać się z drugą. Lekarka zdążyła nam przekazać, że musiał
złapać jakąś infekcję, co jest normalne przy tak osłabionym
układzie immunologicznym i...i...zaraz pobiegła do środka...a za
nią ci wszyscy ludzie..i... - następnie usłyszeliśmy jej szloch,
stłumiony w czekających na nią ramionach ojca.
Odwróciłem się od nich wszystkich.
Podszedłem do szklanej szyby i przyłożyłem do niej czoło, wraz z
obiema dłońmi. Nie potrafiłem dostrzec tam nic, prócz pleców
krzątających się medyków, ale to, co działo się teraz w mojej
głowie, jest nie do opisania. Nic się w tym momencie nie liczyło.
Ani całe moje życie, ani kariera, ani zwycięstwa, ani rekordy.
Liczył się tylko on i to jedno wypowiedziane zdanie: „Reanimują
go”. To sprawiło, że czas się zatrzymał, a ja stałem jak na
jakiejś krawędzi, oczekujący na wyrok. Albo ktoś mnie odratuje
albo pogrążę się w tej otchłani pod moimi stopami. Czekałem na
ich wiadomość, od której zależne było wszystko. I musiałem
zacisnąć mocno zęby, by nie pozwolić ulecieć gorzkim łzom.
- Błagam, synku, walcz... - szepnąłem
cicho, zaciskając pięści. Poczułem na ramieniu czyjś dotyk, a
potem obecność siostry u boku. On nie może umrzeć. Nie może. Bo
wtedy i ja umrę tu razem z nim...
Upływające minuty były niczym
tykająca bomba. Nikt z nas się nie odezwał. Nikt z nas się
nawzajem nie pocieszał. Po prostu czekaliśmy. A to czekanie
przypominało wieczność.
Podniosłem twarz i gwałtownie wstałem
z zajmowanego miejsca, kiedy w drzwiach sali pojawiła się lekarka
chłopca. Jak na zawołanie cała reszta otoczyła ją i wpatrywała
w jej nie zdradzającą żadnych emocji twarz. Do tej pory nawet nie
przejmowałem się tym, co działo się z Hanią, pozwalając jej
uspokoić się w ramionach mojej matki i Glorii. Teraz jednak
potrzebowaliśmy siebie nawzajem, dlatego ścisnąłem mocno jej
dłoń, kiedy stanęła przy mnie.
- Udało nam się przywrócić akcję
serca – radość, jaka opanowała mnie po usłyszeniu tych słów
była niczym łaska anielska. Świat od razu nabrał o wiele
jaśniejszych barw i znów przywrócono mi życie. Odetchnąłem
głęboko, przytulając do siebie kobietę, którą kocham i
pocałowałem kącik przy obojczyku, wtulając twarz w jej szyję.
Pachniała tak słodko, że nawet teraz czułem euforię po tej
krótkiej nocy spędzonej w jej ramionach. Usłyszałem jak znów
popłakuje, ale tym razem ze szczęścia. Oplotła mnie mocno w
biodrach i po prostu trwaliśmy tak dłuższą chwilę.
- Wieczorem państwa syn zaczął mocno
marudzić i nie chciał zasnąć, więc zaczęliśmy uważniej
monitorować jego parametry. Gorączka rozwinęła się bardzo szybko
i ciężko nam było ją zbić. Szczegółowe wyniki potwierdziły
infekcję, powodującą zaburzenia pracy nerek.
- Boże, proszę powiedzieć, że już
wszystko w porządku.. - szepnęła do niej. Stanąłem tuż za
Polką, trzymając jedną ręką jej dłoń, a drugą kładąc na
ramieniu. Kolejne wyjaśnienia lekarki nie były już tak
entuzjastyczne.
- Niestety to dopiero początek –
powiedziała, a mama wydała z siebie jakiś zduszony dźwięk.
Zacisnąłem dłoń na ramieniu brunetki i patrzyłem cierpliwie na
lekarkę. - teraz podajemy dziecku leki, by przede wszystkim
zniwelować rozwój infekcji. Może ona przenieść się na inne
narządy, ale najbardziej osłabione jest w tym przypadku serce –
czułem, jak kobieta opiera się o moją klatkę piersiową.
Zerknąłem na nią z niepokojem, ale wydawało się, że nic się z
nią złego nie dzieje – Adaś jest małym dzieckiem i każde tego
typu zagrożenie jest bardzo niebezpieczne – tłumaczyła dalej –
proszę się jednak nie niepokoić, najważniejsze, że udało nam
się opanować tą sytuację.
- Więc co teraz, pani doktor? -
odezwał się ojciec. Przyjrzałem się mu uważnie, dostrzegając na
jego twarzy więcej, niż zwykle, głębokich zmarszczek. Martwił
się. I to cholernie. To chłopiec, o którego istnieniu wie dopiero
3 tygodnie, ale to jego wnuk. Pokochał go, kiedy tylko go poznał.
- Musimy czekać – odpowiada,
zwracając się do mężczyzny – jeżeli wszystko pójdzie
pomyślnie, uda nam się pozbyć problemu w przeciągu kilku dni. Ale
zależy to od organizmu chłopca. Proszę się nie denerwować, Adaś
to silny facet – dodała, uśmiechając się do nas wszystkich
przyjaźnie. Może i nas nie uspokoiła, ale zdecydowanie dodała
nieco otuchy.
- Można do niego wejść? -
spostrzegłem jak Hania niecierpliwie zerka w stronę wejścia do
sali. Wciąż kręciły się tam jakieś pielęgniarki, ale tym razem
spokojnie i bez pośpiechu.
- Oczywiście, ale pojedynczo –
odpowiedziała rzeczowo. Brunetka już wyrwała się z mojego
uścisku, zamierzając po prostu wreszcie zobaczyć własne dziecko,
ale powstrzymał ją przed tym głos lekarki:
- Jest jeszcze jedna istotna sprawa, o
której chcę państwa poinformować. - miałem złe przeczucia. Jej
słowa nie brzmiały już tak przekonująco, jak poprzednie. I nie
wiedzieć czemu, poczułem się nieswojo, gdy skierowała na mnie
swoje spojrzenie – panie Schlierenzauer... - zaczęła niepewnie, a
mi pojawiła się gula w żołądku. Dostrzegłem, jak Hania przenosi
chaotycznie wzrok ze mnie na lekarkę – bardzo mi przykro, ale
wyniki pana badań są negatywne. Niestety, nie może pan zostać
dawcą szpiku...
Nie umiem jednoznacznie ocenić stanu,
w jakim w tej chwili się znalazłem. Zawiodłem się...na samym
sobie. Ale reakcja brunetki, opadającej bezwładnie na zimną
podłogę, obudziła we mnie jedynie przeszywający lęk.
Otwierając oczy, napotkałam nad sobą
wielką lampę, przylegającą do sufitu. Jej światło skutecznie
drażniło moje wrażliwe tęczówki, sprawiając, że musiałam
kilkakrotnie zamrugać powiekami, a potem odwrócić twarz od tego
niekomfortowego widoku.
- Proszę pana, żona się ocknęła –
usłyszałam gdzieś miły głos należący do jakiejś kobiety.
Dopiero po dłuższym zastanowieniu udało mi się jednoznacznie
stwierdzić, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Przecież to
klinika, a Adaś dostał jakiejś niebezpiecznej infekcji. Co się
dzieje z moim dzieckiem? Chciałam się jak najszybciej do niego
dostać, usiąść przy jego łóżeczku, potrzymać tę maleńką
rączkę. Zalała mnie ponownie fala paniki. On tam walczy o życie,
muszę przy nim teraz być! Próbowałam się podnieść i poczułam
w prawej ręce jakieś dziwne szczypanie. Nie do końca jeszcze
kontaktowałam i nie bardzo wiedziałam, że leżę na szpitalnym
łożku w jakiejś nie znanej dla mnie zupełnie sali. Mój stan
zaskoczył mnie jeszcze bardziej, kiedy po tej niemrawej próbie
wstania o własnych siłach, poczułam charakterystyczne uczucie
braku kontroli nad własnym ciałem i spostrzegłam mroczki przed
oczami. Te objawy zmusiły mnie do ponownego położenia głowy na
miękkiej poduszce.
- Leż – usłyszałam jego głos.
Ktoś właśnie podniósł wysokość oparcia w moim łóżku i teraz
znajdowałam się wzrokiem na równi z mężczyzną. Usiadł na
skrawku materaca i wpatrywał się we mnie z nieukrywaną troską.
Dopiero teraz spostrzegłam wbity w nadgarstek wenflon i kroplówkę
wiszącą nad moją głową.
- Co się dzieje, Gregor? - miałam
chrypę, dlatego odchrząknęłam, by odzyskać swój głos. Jakaś
starsza pielęgniarka zaczęła świecić mi małą latarką po
oczach, zasłaniając cały widok przede mną. Następnie znów
ujrzałam strapioną minę szatyna, ale jego obecność wcale mnie
nie uspokajała. - co z Adasiem?! - spytałam nieco spanikowana.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Wszystko w porządku. Odpoczywa –
nie usatysfakcjonował mnie takim stwierdzeniem. Wręcz zirytował.
Już miałam mu coś zarzucić, ale usłyszałam jego starszą
siostrę.
- Rodzice siedzieli przy nim do rana.
Śpi sobie smacznie, a lekarze stale go monitorują – zerknęłam
zaskoczona na jedyne, znajdujące się naprzeciwko mnie okno i
spostrzegam, że na zewnątrz właśnie świtało. A więc musiałam
tu przeleżeć kilka godzin.
- Zemdlałaś – wyjaśnił,
zauważając moją dezorientację – lekarz kazał podać ci jakieś
środki i założyli ci kroplówkę. Przy okazji zrobili ci kilka
badań – dodał chłodno. Jego spojrzenie przeszywało mnie teraz
na wylot i wcale nie napawało mnie to spokojem.
- Jakie znowu badania, Gregor? -
spytałam już ze zniecierpliwieniem. Jak on może zawracać mi głowę
jakimiś badaniami, kiedy nasz syn walczy z tą cholerną chorobą i
w jednej chwili może stać się wszystko?! – puśćcie mnie, chcę
pójść do własnego syna! - powiedziałam stanowczo, wyswobadzając
się spod koca.
- Nie ma mowy! Masz tu leżeć i
odpoczywać – aż się wzdrygnęłam, słysząc jego władczy ton.
Przy okazji, dla upewnienia, położył obie ręce na moich
ramionach, uniemożliwiając mi wydostanie się z łóżka. Patrzył
na mnie srogo, a ja nie rozumiałam, o co mu chodzi.
- Niech pani lepiej posłucha męża,
bo niestety ma zupełną rację. Musi pani teraz o siebie zadbać –
usłyszałam głos wciąż krzątającej się po sali pielęgniarki.
Po chwili przysiadła się do nas, zajmując wolny stołek przy łóżku
i analizowała z uśmiechem jakieś kartki, które miała przed sobą.
Tysiące myśli przeszło mi właśnie przez głowę, bo kompletnie
nie rozumiałam, o co im chodzi. Postanowiłam jednak poczekać na
wyjaśnienia upoważnionej do tego osoby, pozwalając sobie
jednocześnie na komentarz dotyczący słów kobiety.
- To nie jest mój mąż – zabrzmiało
to trochę jak foszek małego dziecka, ale starsza pani jedynie
uśmiechnęła się sama do siebie znad kartek. Nie patrzyłam teraz
na Gregora.
- Bardzo mi przykro, ale grozi pani
poważna anemia – powiedziała w końcu, a mi oczy wyszły z orbit.
Jaka znowu anemia? Zawsze przecież byłam zdrowa.
- Żelazo, magnez, większość
witamin. Hania, dlaczego ty o siebie nie dbałaś?! - rzucił w moją
stronę z wyraźną pretensją. Zerknęłam na niego, wciąż
zaszokowana słowami pielęgniarki, i kręciłam głową.
- Nic z tego nie rozumiem –
stwierdziłam.
- Pozwoliliśmy sobie zrobić pani
kilka prowizorycznych badań, ale na szczegółowe wyniki krwi trzeba
będzie poczekać zapewne jeszcze kilka godzin. Wtedy lekarz omówi z
panią całą sytuację. Powiem krótko: albo zacznie pani przyjmować
odpowiednie leki i zdrowo się odżywiać albo wyląduje pani w
szpitalu – dodała, poważniejąc.
- Już ja dopilnuję, żeby ona się
zdrowo odżywiała, siostro – dodał z nutką sarkazmu w głosie
Schlierenzauer. Aż otworzyłam usta z zaskoczenia.
- Powinniśmy potrzymać panią z
kroplówką na oddziale przez co najmniej 3 dni.
- Nie! - krzyknęłam natychmiastowo.
Trochę zaskoczyłam ją tak nagłą reakcją, bo zaczęła mi się
uważniej przyglądać. – mój synek jest w bardzo ciężkim
stanie, muszę przy nim czuwać...
- Dlatego dostanie pani od nas taryfę
ulgową, ale pod warunkiem obiecania poprawy – wtrąciła z
uśmiechem. Miałam przeczucie, że ona na wszystko stara się
patrzeć z właśnie takim uśmiechem. Pasuje do niej. Powoduje, że
i ja delikatnie unoszę usta go góry – zostawię państwa samych –
powiedziała i po minucie już jej nie było. Da sali głębiej
weszła Gloria i oparła się o ramę szpitalnego łóżka.
- Masz szczęście w nieszczęściu.
- Bardzo zabawne... - odpowiedziałam
naburmuszona. Poczułam na swojej dłoni dłoń skoczka.
- Przestraszyłaś mnie.. - usłyszałam
ciche westchnienie. W jego ciepłych oczach rzeczywiście mogłam
dostrzec szczerą troskę i musiałam sama się przed sobą przyznać,
że zrobiło mi się milej na sercu – jeszcze tego brakuje, żebyś
ty mi się pochorowała...
- Gregor, daj spokój. Moje zdrowie
jest w tej chwili najmniej ważne – mówię po jakimś czasie, gdy
zdołałam ogarnąć się z tego chwilowego stanu zadowolenia jego
wyznaniem. Gloria chyba próbowała udawać, że nie słyszy tego, co
powiedział jej brat, ale już ona dobrze wie, co się święci. Poza
tym jej delikatny uśmiech mówił sam za siebie.
- Owszem, twoje zdrowie jest jedną z
najważniejszych rzeczy w moim życiu – dodał pewnie, gładząc
wnętrze mojej dłoni kciukiem. Następnie pochylił się nade mną i
delikatnie pocałował w czoło – od tej chwili będziesz się w
tej kwestii mnie słuchać.
- Jak możesz zajmować się teraz
takimi bzdetami, skoro nasz syn właśnie walczy o życie i dodatkowo
stracił szansę na przeszczep?! - zabolało, bo słowa lekarki były
niczym gwóźdź do trumny dla mojej siły, próbującej poradzić
sobie z tymi wszystkimi problemami. Miałam ochotę płakać. Gregor
był do tej pory moją jedyną nadzieją na uratowanie życia Adasia,
a teraz pozostała po tym tylko pustka. Musieliśmy szukać innego
dawcy, być może czekać, a ja nie miałam już na to ani
cierpliwości ani energii.
- Hania, nie płacz.. - mówi, kiedy
dostrzega na moich policzkach słone łzy. Ociera je jednym ruchem i
chwyta mnie za podbródek, zmuszając do spojrzenia w jego
czekoladowe tęczówki – nie martw się, nic jeszcze nie jest
stracone.
- Gregor, co ty mówisz?! - krzyknęłam
zła w jego stronę. Zacisnął usta, ale nie skomentował mojego
wybuchu. - nie rozumiesz, że wszystko teraz zaczynamy od początku?!
Że szanse na wyzdrowienie znów są niewielkie?!
- Greg, powiedz jej w końcu, bo nie
mogę patrzeć, jak się męczy – spojrzałam nerwowo na Glorię,
która miała tak zupełnie inny wyraz twarz, niż zapewne ja. Była
spokojna i opanowana. Ale jak w tej sytuacji można zachowywać
spokój?! Życie mojego syna wisi na włosku, a oni stoją tu jak te
słupy i nawet nie pozwalają mi do niego pójść!
- O czym znowu masz mi powiedzieć?! -
pytam go ostro, ciągając nosem – Gregor, nie denerwuj mnie, bo ja
tego wszystkiego dłużej nie zniosę! - spuścił wzrok, ale
próbował jakoś dobrać słowa, które chciał mi przekazać. Tak
to zawsze ma przygotowaną jakąś ciętą ripostę w moim kierunku,
a teraz zachowuje się jakby nie potrafił się wysłowić!
- Chodzi o mnie, Hania – odwróciliśmy
twarze w stronę drzwi, w których właśnie stanął młodszy z
braci Schlierenzauer. W tej posturze wydawał się o wiele dojrzalszy
niż na swój wiek i nie wiem, dlaczego akurat taka myśl przyszła
mi do głowy. Ale faktem jest, że niczego w tej chwili nie
rozumiałam.
- Co ty tutaj robisz, Lukas? - pytam
nieco zbyt głośno. Uśmiecha się. Po cholerę oni się ciągle do
mnie uśmiechają?! Ale w jego oczach dostrzegłam coś jeszcze
bardziej zaskakującego. Nadzieję.
- To ja mogę być dawcą dla Adasia...
~ Bo zdajesz sobie sprawę, że On nie jest już jedynie Twoim młodszym bratem.
On może ocalić sens Twojego istnienia...
***
Dziś trochę więcej dramy, która jest w tym przypadku nieunikniona. Ale chciałam Wam zrobić niespodziankę w osobie właśnie Lukasa. Droga walki o Adasia zaczyna się nieco przejaśniać, a ja mam już plan, co potoczy się dalej.
Dziękuję za Wasze opinie ^^
Buziaki :*
To jest po prostu NIESAMOWITE! Biedny Adaś, czemu takie małe dziecko musi przeżywać takie katusze? Już myślałam, że naprawdę źle się to skończy, ale na szczęście do tego nie dopuściłaś... Cieszę się, że pojawił się Lukas, może jemu uda się uratować tego malucha :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać o Hani i Gregorze, gdy są razem i się tak wspierają. Po tak długiej drodze, jaką przeszli, w końcu mają w kimś oparcie. No i jeszcze cała rodzina Gregora - wszyscy martwią się o Adasia :) Mam ogromną nadzieję, że sprawa się wyklaruje i wszystko będzie dobrze, choć za pewne jeszcze nie raz nas zaskoczysz ;)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na następny :*
Verity
fresh-start-for-broken-souls.blogspot.com
udowodnie-ci.blogspot.com
Jezus! Ale mi stracha narobiłaś! Jesteś niedobra, ale i tak cię uwielbiam ♥
OdpowiedzUsuńKiedy okazało się, że to infekcja, jak reanimowali Adasia, moje serce też stanęło. Dlaczego ten maluszek musi tak cierpieć?!
Potem kolejna palpitacja serca jak Hania mdleje. Miałam już myśli, że jest w ciąży. I znów się uśmiechnęłam, bo rodzeństwo to zawsze jakaś szansa, skoro Gregor nie może być dawcą.
Ale to tylko anemia. A może aż? Spodobała mi się ta troskliwość Grega. Zmienił się chłopczyna i mam nadzieje,mże nie sprowadzisz go znów na złą drogę, że będzie zawsze przy Hani.
A na koniec Lukas ♥ to ten na zdjęciu? Jesli tak, to nie widać podobieństwa xD bynajmniej ja nie widzę.
Lukas może być dawcą, ale czy chce? Czy zrobi przysługę bratu?
Hmmm, jestem niezmiernie ciekawa co przyrządzisz w następnym rozdziale! Weny i buziaki :*
Ola
Czy ty naprawdę chcesz żebym zeszła na zawał? .-.
OdpowiedzUsuńNajpierw się szczerzyłam, przypominając sobie poprzedni rozdział.
Potem była jedna wielka "kurwa" w powietrzu a następnie łzy.
Tak, rozryczałam się mimo to, że rzadko, nawet bardzo rzadko mi się to zdarza.
Sama nie pojmuje jakim cudem to opowiadanie może tak bardzo na mnie działac...
jedno wielkie "uff" po przeczytaniu zakończenia tego rozdziału przychodzi mi na myśl. skoro nie Gregor to chociaż Lucas! niepokoi mnie zdrowie dziewczyny, ale mam nadzieję, że zacznie o siebie bardziej dbać i będzie mogła ponownie zajmować się Adasiem. no i fajnie, że między nią a Schlierenzauerem tak dobrze się układa. :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że końcówka tego rozdziału przyniosła taką dobrą wiadomość. Nareszcie szczęście uśmiechnęło się do Adasia, ten Maluch wycierpiał już wystarczająco dużo. Mam nadzieję, że zabieg będzie można wykonać szybko i wszystko przebiegnie bez komplikacji, a Gregor będzie mógł w końcu zająć się zdrowiem Hani, bo jak się okazało ono też nie jest w najlepszej kondycji. Może to i dobrze, że wszystko wydało się w tej kwestii właśnie teraz, przy okazji Gregor będzie miał kolejny pretekst żeby zatrzymać Hanię z Adasiem w Austrii na dłużej.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się jak opisujesz wewnętrzne przemyślenia, emocję i przemianę Gregora - to na pewno nie jest łatwe, a rezultat jest świetny.
Czekam na szczęśliwe chwile całej trójki, oby nadeszły jak najszybciej.
Pozdrawiam i do następnego piątku :)
Jestem!
OdpowiedzUsuńO Boże... ty mnie kiedyś wykończysz emocjonalnie, naprawdę. Genialny rozdział!
Powiem szczerze, że zamarłam, kiedy czytałam ten fragment o naszym Adasiu. Dlaczego małe dzieci muszą tak cierpieć? Co one w swoim krótkim życiu zawiniły? To jest cholernie niesprawiedliwe. Oby wszystko jednak w końcu się ułożyło. Kiedyś musi...
No i w dodatku pod koniec pojawił nam się Lukas. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego.
Czekam!
Buziaki :**
Znowu mnie wyprzedziłaś!! Miałam totalne urwanie głowy w tygodniu i chciałam skomentować poprzedni rozdział w weekend, a Ty już dodałaś nowy. Co zrobić, zazdroszczę Ci tego, że potrafisz wyczarować naprawdę dobre rozdziały w tak krótkim czasie.
OdpowiedzUsuńNiedługo mogliśmy się nacieszyć tym dobrym nastrojem. Wydawało się, że teraz może być już tylko lepiej, skoro Gregor wreszcie doszedł do ładu ze swoimi uczuciami i wyznał Hani miłość, a tu taka niemiła niespodzianka. Muszę przyznać, że to marudzenie Adasia zaniepokoiło mnie od razu, ale potem zupełnie o tym zapomniałam przez tę rozmowę Gregora z Sandrą, bójkę z Bartkiem, aż wreszcie noc z Hanią. A teraz przeżyłam prawdziwą chwilę grozy. Naprawdę spodziewałam się najgorszego, kiedy przeczytałam "reanimują go". Pamiętam, że pisałaś, że nie lubisz nieszczęśliwych zakończeń, ale załóżmy, że Adaś by umarł, ale to jeszcze bardziej zbliżyłoby do siebie Hanię i Gregora i uratowało ich miłość - nie wiem, czy to byłoby takie całkiem nieszczęśliwe zakończenie. Dlatego wciąż jestem niespokojna, chociaż stan dziecka się polepszył i, co więcej, znalazł się dawca. Całe szczęście, że Lukas może uratować tę sytuację, bo inaczej to wszystko prezentowałoby się naprawdę bardzo źle. Mam nadzieję, że Twój plan nie uwzględnia żadnych niepożądanych zwrotów akcji!
Krótko mówiąc, ten rozdział to jedna wielka szarpanina nerwów. Ale ja uwielbiam Twoje opowiadania właśnie za to, że wspaniale oddajesz emocje bohaterów i naprawdę bardzo łatwo jest się w nie wczuć.
Czekam niecierpliwie na kolejny! ;*