Początek września przyniósł
nieoczekiwanie gorące i upalne dni. Poniekąd współczułam tym
wszystkim dzieciakom, które musiały po raz kolejny rozpoczynać rok
szkolny, kiedy w głowach miały jeszcze wspomnienia z wakacji, a
pogoda za oknem wcale ich lepiej do tego nie motywowała. Przyniosło
mi do na myśl rozmowy z Baśką, która ciągle skarżyła się na
nauczycieli i tą „powagę” zasianą w klasie maturalnej. Sama
przecież kilka lat temu musiałam przeżywać to wszystko, więc
traktowałam jej żale z przymrużeniem oka.
- To co teraz zrobimy? Samolocik? No to
będzie samolocik! - podniosłam do góry uśmiechniętą twarz i
kręciłam głową. Chłopiec zaczął piszczeć z radości, tak jak
przez ostatnie pół godziny.
- Ile ty masz tej energii? - pytam
żartobliwie. Brunet wiruje z dzieckiem nad głową i wygląda przy
tym tak pewnie, że nawet nie mam ochoty go upomnieć. Po jeszcze
dłuższej chwili takiej zabawy obaj siadają na kocu, a mężczyzna
podaje dziecku butelkę z soczkiem, którą natychmiastowo opróżnia.
- Często odwiedzam Klimka i Agnieszkę.
Wiesz, lubię bawić się z ich dzieciakiem – odpowiada nieco
zasapany. Wygląda uroczo z tą niesforną fryzurą i lekkim
uśmiechem. Posadził sobie chłopca na kolanach i podtrzymywał mu
butelkę – chociaż mały Klimek jest bardziej spokojny i
grzeczniejszy.
- Ej, moje dziecko też jest grzeczne!
- stwierdziłam z udawanym oburzeniem, po czym oboje się zaśmialiśmy
– tylko ma trochę więcej...
- Kopa. Tak, wiem – przyznaje.
Głaszcze chłopca po główce, a ja patrzę na to z uśmiechem.
Dobrze zrobiła mi ta jego wizyta.
- Jutro muszę wracać do Polski –
mówi po chwili, a mój uśmiech gdzieś znika. Patrzę w jego
zielone oczy ze smutkiem. Nie chcę, żeby jechał. Jeszcze nie teraz
– jedziemy z kadrą A nad morze w ramach obozu treningowego. Nie
mogę się wymigać..
- Bartek, rozumiem – kładę mu rękę
na jego dłoni – i tak poświęciłeś nam zbyt wiele czasu. Dziwię
się, że Kasia jeszcze nie dzwoniła z pretensjami.
- Ona też jest na obozie – odparł –
i...w sumie nie wie, że tutaj przyjechałem – marszczę brwi, bo
nie rozumiem. Brunet przygląda mi się uważnie i widać, że
próbuje starannie dobrać słowa – mogłaby być o to zła.
- Ale dlaczego? - pytam zdziwiona.
Nadal się waha.
- Jest chyba o ciebie trochę
zazdrosna.
- Zazdrosna? - piszczę – Bartek,
chyba nie wspominałeś jej o..
- Nie, no coś ty – zaprzecza niemal
natychmiastowo. Oddycham więc z ulgą – nie wiem. Może po prostu
złości się, że ciągle o tobie mówię – wyraźnie się
zmieszał jakby nie to do końca chciał mi przekazać –
znaczy...opowiadałem jej o twoich problemach, o chorobie Adasia...-
westchnął – wydaje mi się, że opacznie to zrozumiała.
- Ok, nie ci będzie – przyznałam
niepewnie i wzięłam chłopca na ręce, po czym wstałam z koca –
trzeba wracać do środka.
- Już? - pyta zaskoczony.
- Zaraz podadzą obiad – wyjaśniam.
Skoczek otrzepuje niewielki koc i go składa, po czym zabiera koszyk
z owocami i piciem. Taki to nasz mały piknik.
- Hania, przepraszam, jeśli cię tym
wkurzyłem – mówi, kiedy wracamy do szpitala. Uśmiecham się do
niego pogodnie i stawiam malucha na ziemi, bo tym razem ma ochotę
przemierzyć tę drogę samodzielnie. Łapię go za rączkę i nieco
zwalniamy, by mógł dorównać nam kroku.
- Nie jestem na ciebie zła. Wszystko w
porządku – odpowiadam. Zauważam, że wyraźnie się rozluźnił.
- W takim razie może dasz się
zaprosić na pożegnalną kolację dziś wieczorem? - pyta po raz
kolejny niepewnie – no wiesz...nie chcę wyjeżdżać od tak.
- Zgoda – mówię. Nie chcę mu robić
przykrości, bo powinnam ten wieczór spędzić przy łóżeczku
dziecka, ale póki wszystko jest w porządku to chyba mogę iść.
Poza tym...nawet mam na to ochotę. Zerkam na niego. Jest wyraźnie
zadowolony.
- Super, bo już wypatrzyłem fajne
miejsce.
- A skąd wiedziałeś, że się
zgodzę? - pytam ze śmiechem.
- Nie mogłabyś mi odmówić –
odpowiada, po czym puszcza mi oczko. Otwiera nam drzwi do sali, w
której mieszka Adaś a ja ze śmiechem wchodzę do środka. Jednak
szybko zmieniam wyraz twarzy, kiedy widzę, kto stoi przy oknie.
- Ta-ta, ta-ta! - nieważne, że nie
mówi tych słów płynnie i że klei sylaby. Ważne, że chłopiec
cały rozpromieniony biegnie w jego stronę, a on ze szczęściem w
oczach bierze go na ręce i mocno przytula. Od kiedy kilka dni temu
po raz pierwszy usłyszał słowo „tata” z ust Adasia, chodzi
naładowany jakimś niesamowitym optymizmem i ciągle się śmieje.
Tak, ja miałam podobne uczucie, kiedy usłyszałam swoje „mama”.
- Cześć – zwraca się do nas. Na
widok Bartka mina mu nieco zrzedła, ale nadal zachowywał pozory,
uśmiechając się do nas przyjaźnie.
- Cześć, Greg – odpowiadam,
zerkając na bruneta. - myślałam, że będziesz na treningu –
cały czas mówiłam po angielsku, żeby drugi skoczek rozumiał.
Czułam, że starszemu z nich nie bardzo się to podoba.
- Byłem. - odparł – ale nie mogłem
się doczekać, aż zobaczę naszego zucha – dodał rozpromieniony,
stawiając chłopca na ziemi. Mały podbiegł do swojego łóżeczka
i rączką wskazywał od tej pory ulubioną zabawkę, czyli
misia-skoczka. Uśmiechnęłam się do niego i podałam mu pluszaka.
Chłopiec uradowany pobiegł z powrotem do ojca i podał mu zabawkę,
gestykulując przy tym rękoma. Szatyn krótko się zaśmiał.
- Będzie skoczkiem - stwierdził
dumny. Wywróciłam oczami.
- Taaa. I pobije twoje rekordy –
szatyn zerknął na mnie uważnie.
- Oczywiście. Jeśli okaże się na
tyle utalentowany, co ja to, wtedy to nie będzie podlegać dyskusji.
- Nie masz w sobie za grosz pokory –
komentuję, unosząc brew. Kładę torebkę na stoliku, a koszyk,
podany przez Bartka, stawiam na podłodze.
- Dlatego mam tyle fanek.
- 15-letnich.
- Wcale nie – zaprzecza gwałtownie –
ty byłaś moją fanką.
- Nie byłam, Gregor. Zawsze wolałam
Thomasa – odpowiadam ze sztucznym uśmiechem i puszczam mu oczko.
- Pójdę już – oboje spojrzeliśmy
na milczącego do tej pory bruneta. Miał dziwny wyraz twarzy, ale to
zignorowałam. Wstał, potargał chłopcu czuprynę, po czym
pocałował mnie w czoło.
- Do wieczora – specjalnie powiedział
to po angielsku i chytrze się uśmiechnął. - wpadnę po ciebie o
19.
- Do zobaczenia - Na reakcję Gregora
nie musiałam czekać zbyt długo. Faceci..
- Do wieczora? - pyta, mierząc mnie
wzrokiem.
- Idziemy na kolację – odparłam
spokojnie.
- Ze mną jakoś nie wychodzisz na
żadne kolacje – zaśmiałam się w duchu. On nawet nie próbuje
udawać. Ale wiem, że podłoże tej zazdrości wcale nie wynika z
uczucia do mnie.
- Bo ty mnie ani razu nie zapraszałeś,
Gregor. - uśmiecham się do niego figlarnie. Aż dziwne. Chyba
jednak mam dobry humor.
- W takim razie zapraszam.
- Dziś jestem już umówiona –
odpowiadam z przekąsem. Skrzyżował ręce, czym jeszcze bardziej
mnie rozbawił – lepiej powiedz, co się dzieje?
- Z czym? - zbiłam go z tropu tym
pytaniem.
- Z tobą, twoimi treningami i skokami
– wyjaśniam, mierząc go uważnie wzrokiem – Gregor, przecież
widzę, jak się ostatnio zachowujesz. Dosyć specyficznie potrafisz
ukrywać swoje niepowodzenia...
- Daj spokój – bąknął obojętnie,
po czym przysunął swój fotel do łóżeczka. Chciałam znów go o
coś zapytać, ale akurat w tej chwili do sali weszła salowa z
wózkiem, na którym widniał dzisiejszy posiłek. Jak co dzień
wzięłam od niej wszystkie odpowiednie tacki, ustawiając je na
niewielkim stoliczku, przy łóżku chłopca. Podziękowałam
starszej kobiecie, na co ona odpowiedziała mi promiennym uśmiechem,
po czym wyszła. Usadowiłam sobie dziecko na kolanach i zawiązałam
mu kolorowy śliniak, który wcześniej wyjęłam z szafki. Trzeba
będzie go wyprać, biorąc pod uwagę jak bardzo jest zaplamiony.
Szatyn w tym czasie podsunął fotel bliżej nas i chwycił miseczkę
z wciąż jeszcze parującą zupą warzywną. Zaczął powoli karmić
syna, troszcząc się przy tym, by nabrana w łyżkę ciecz nie była
za gorąca. Maluch jadł kolejne porcje bez zbędnego sprzeciwu. I to
też wyglądało jak co dzień.
- No to powiesz mi, czy nie? - ponawiam
ostrożnie swoje pytanie. Mężczyzna skupia się na karmieniu, czyli
udaje, że mnie nie słucha.
- Przecież nic się nie dzieje, Hania
– odpowiada nieco ostrzej, niż zamierzał. Karcę go wzrokiem,
więc nieco się uspokaja – wszystko jest w porządku.
- Tak? I dlatego zrezygnowałeś z
sezonu letniego, odciąłeś się od drużyny i teraz skaczesz jak
ostatnia fajtłapa? - postanawiam wyłożyć karty na stół.
Wiedziałam, że oględne pytania na nic się nie zdadzą, dlatego
zapytałam wprost. Część zupy, jaką właśnie nałożył na
łyżeczkę, wpadła z powrotem do miski. No tak, czyli coś jest na
rzeczy.
- Dziękuję, strasznie mnie tym
pocieszyłaś – mówi chłodno, patrząc mi w oczy. Jest zły, że
zaczęłam ten temat. Jakbym nie była do tego w ogóle upoważniona.
Ale przecież musiał z kimś o tym porozmawiać, a najlepiej z
osobą, która ma najmniej styczności z całym tym sportowym
światem. Tak, to ja.
- Chodzisz do psychologa?
- Hania, co to za pytanie?! - teraz
wkurzył się na dobre. Nawet Adaś zaczął marudzić, słysząc
jego podniesiony głos. Szatyn szybko się do niego uśmiechnął i
pocałował w czoło.
- Chcę ci tylko pomóc –
usprawiedliwiam się. - ale widać jestem zbyt mało istotna, byś
rozmawiał ze mną o swoich problemach.
- Wywracasz kota ogonem – stwierdził
cierpko. - dobrze wiesz, że jesteś dla mnie ważna, ale mam dość
w kółko tego oklepanego tematu. Wystarczy, że męczą mnie z tym
dziennikarze i trenerzy. Przez moment radowałam się zaznaczeniem
faktu, że JESTEM dla niego WAŻNA, ale zaraz powróciłam na ziemię.
- Nie rozumiesz, Greg? Właśnie o tym
mówię. Powinieneś porozmawiać o tym z kimś neutralnym. - próbuję
go przekonać, uśmiechając się do niego ciepło. Zaciska wargi.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? -
pyta – przecież ciągle cię krzywdzę, a przez ostatnie kilka
dni unikasz mojego towarzystwa. Nie powinnaś się o mnie martwić.
- Ale to robię – odpowiadam szybko.
Za szybko. Patrzymy sobie intensywnie w oczy i on po chwili się
domyśla. A mnie coś ściska w sercu, bo znowu robię z siebie przed
nim kretynkę i wiem, że nie uczyni nic, by rozwiać moje obawy.
Jestem taka naiwna.
- Dobra, nieważne.. - bąkam.
- Och, nie umiem tego wytłumaczyć,
Hania. - zaczyna powoli. Spowiada mi się choć tego nie chce, ale
nie ma zamiaru robić mi przykrości. Albo naprawdę chce się komuś
wyżalić, tyle że nie ma na tyle odwagi, żeby się do tego
przyznać. Mam spuszczoną głowę i na niego nie patrzę - Od dwóch
sezonów idzie mi znacznie gorzej. Trenuję tak samo, robię wszystko
tak samo jak od lat, a to i tak nie przynosi efektów. Z konkursu na
konkurs jestem coraz gorszy...
- Przecież każdemu przydarza się
gorszy sezon – mówię cicho po jakimś czasie – nie da się być
najlepszym przez cały czas. Skakałeś na najwyższym światowym
poziomie przez prawie 10 lat. Nie sądzisz, że powinieneś dać
sobie troszkę luzu? - pytam ostrożnie i podnoszę na niego wzrok.
Nadal machinalnie karmi dziecko. Uśmiecha się przy tym do niego
nieznacznie, a Adaś jest nad wyraz grzeczny.
- Tylko ja nie wiem jak to jest skakać
gorzej i zajmować gorsze miejsca, Hania – odpowiada po chwili –
nikt mnie tego nie nauczył i nikt mnie na to nie uodpornił. Zawsze
byłem dobry. Zawsze, rozumiesz? - co do tego to miał rację. Latami
plasował się w czołówce i rzadko kiedy zdarzały mu się gorsze
konkursy. To nic dziwnego, że nie potrafi sobie z tym poradzić.
- Gregor, musisz. Bo przyjdzie czas, że
całkowicie się załamiesz – na moment odkłada plastikową łyżkę
i patrzy mi zacięcie w oczy – musisz cieszyć się też z małych
kroków i małych osiągnięć. Jeśli ma być gorzej niż zawsze to
tak będzie i nic na to nie poradzisz. Wiesz, jakie są skoki. Wiesz
też, że z roku na rok konkurencja jest coraz silniejsza. Musisz
stawić czoło porażkom.
- Łatwo ci mówić.. - stwierdza
ironicznie. Wywracam oczami, bo on zachowuje się jak dziecko. Jak
ten nastoletni bachor sprzed 5, może 6 lat.
- Jest masa zawodników, która
niewiele w tym sporcie osiągnęła a skacze i cieszy się z tego, co
robi. Właściwie większość. Jesteś jeszcze bardzo młody, więc
dobra passa stoi przed tobą. - to takie dziwne. On ma dopiero 25 lat
a mam wrażenie, że skacze od zawsze. Jak Morgenstern, Stoch czy
taki Jakub Janda. A on dopiero zaczyna swoje dorosłe życie. Ma
jeszcze tyle przed sobą i już przydarza mu się takie załamanie.
- Nie chcę być w gronie najgorszych.
- Nikt nie chce, ale czasami przychodzi
gorszy okres. Jeszcze kiedyś będziesz w dobrej formie. Tylko musisz
w siebie wierzyć, robić swoje i być usatysfakcjonowanym z
osiągnięć – kontynuuję, choć jego mina mówi, że zapewne w
życiu go nie przekonam do mojej teorii. Ale takie są skoki
narciarskie. Tu nie tacy sobie kiepscy zawodnicy w swoich karierach
byli na samym dnie, z którego potem się podnieśli.
- Każdy mi mówi to samo. Nawet ty.
Ale nikt z was nie chce zrozumieć, co siedzi w mojej głowie..- -
powiedział to takim rozpaczliwym głosem, że zrobiło mi się
naprawdę przykro. Jest cholernie ambitny, nie raz to udowadniał.
Uwielbia rywalizować i pokonywać innych, bo na tym buduje swoją
pewność siebie. Ale nie może myśleć, że tak już będzie
zawsze.
- Małysz też miał nie raz gorszy
sezon i co? Po tej ostatniej zniżce formy zdobył jeszcze
Kryształową Kulę..
- Teraz będziesz mi przytaczać takie
nazwiska jak Ammann, Kasai czy nawet biedny Morgi po upadku na Kulm?
Hania, proszę.. - Przecież on będzie na dnie z takim podejściem.
I co tutaj robić? Ja mam do niego dotrzeć? Jak dotąd nie udaje
się to nawet specjalistom.
- Zachowuj się tak dalej a skończysz
jak Hannavald – stwierdzam stanowczo. Zaciska usta, po czym
zdejmuje z szyi chłopca śliniaczek i wyciera nim buzię. Następnie
podnosi dziecko z moich kolan i kładzie go do łóżeczka, gdzie
mały zaczyna bawić się pluszakami.
- No to najwyżej tak skończę. Jeśli
już tak nie jest... - mówi to całkowicie poważnie. Bez cienia
niepewności w głosie. Przeraziłam się nie na żarty. Jeśli już
teraz wyciąga tak drastyczne wnioski, to wiadomym jest, że nie jest
z nim dobrze. Wręcz jest tragicznie.
Do sali nieoczekiwanie wparowała
całkiem spora grupka ludzi. Wróć. To, co weszło jako pierwsze nie
było zdecydowanie człowiekiem. Ani zwierzęciem. To był wielki,
kilkudziesięciocentymetrowy pluszak, który w całości zakrywał
biednego niosącego go Stefana. Za nimi weszła niewysoka blondynka.
Moje oczy nie uwierzyły. O Boże, Marisa! Po kilku sekundach
tonęłyśmy w swoich objęciach.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! -
piszczała mi do ucha, a ja uśmiechałam się szeroko. Kątem oka
spostrzegłam jak w środku pojawili się Michael ze swoją uroczą
Claudią i Manuel Fettner. Cała ta banda sprawiła, że
pomieszczenie wydawało się o wiele za ciasne, jak dla takiej ilości
osób w środku, ale nikomu to nie przeszkadzało. Zerknęłam na
Gregora. Znowu był w dobrym nastroju a na jego ustach widniał
serdeczny uśmiech. Tylko ja dobrze wiedziałam, że to jedynie
maska. Po chwili pochwycił mój wzrok, a ja bezgłośnie
powiedziałam: „Jeszcze wrócimy do tego tematu”. Na moment
zrobił jakąś posępną minę, po czym odwrócił twarz do Michaela
i zaczął z nim o czymś dyskutować.
- W końcu musiałam poznać tego
twojego maluszka! Jak mogłaś nie powiedzieć mi, że jesteś w
ciąży? Przecież miałyśmy wtedy dobry kontakt.. - uśmiechnęłam
się do niej delikatnie i pokręciłam głową. Po chwili zrozumiała.
- Wydarzyło się wtedy wiele
skomplikowanych rzeczy, ale już jest ok – odpowiedziałam jedynie.
- Mariska, skarbie! No spójrz na
niego. Jest taki przesłodki, że mógłbym go zjeść normalnie! -
oboje zatopili się teraz w „podziwianiu” chłopca, a blondynka
robiła do niego maślane oczka. Każde z nas skomentowało to
wywróceniem oczu, ale z drugiej strony było to całkiem zabawne.
- Może zróbcie sobie swoje, a nie
wzdychacie do cudzego dziecka? – odezwał się wreszcie Gregor.
Oczywiście chciał być zabawny, ale mu nie wyszło.
- Gregor, no coś ty! - oburzył się
nieznacznie Stefan – ja to bym tam mógł. Wiesz, kasa się
zarabia. Mieszkanie mam. Nawet mama z tatą by się ucieszyli, ale
wiesz, Mariska jeszcze studiuje i no wykształcenie jest
najważniejsze, chce zostać tą pielęgniarką, chyba nawet czuje do
tego powołanie no więc sam widzisz...
- No dobra, dobra. Przecież sobie
żartuję – przerwał mu ten monolog, unosząc ręce w geście
protestu, na co wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Nawet Marisa, która
zwykle lubiła, kiedy mogła się trochę pośmiać ze swojego
chłopaka. Tylko jakoś Krafti tego nie pochwycił i przez kolejne 10
minut do nikogo się nie odzywał. Tak, to był dopiero wyczyn.
- Hania, mamy tu chyba sytuację
alarmową – usłyszeliśmy Manuela, który teraz trzymał chłopca
na rękach. Podeszłam do niego z pytajnikami w oczach, na co on
odpowiedział grymasem na twarzy i przytkał sobie nos. Gregor
pojawił się obok niego i miał przez moment przerażenie na twarzy,
a ja po prostu wybuchłam głośnym śmiechem.
- Co jest? - pyta Stefan.
- Nic. To tylko kupa. Trzeba go
przewinąć – mówię rozbawiona, zabierając dziecko z rąk
skoczka.
- Bleee! Fuuuj! - krzyknęli obaj Michi
i Stef. Mieli przy tym takie miny, że Marisa już płakała ze
śmiechu opierając głowę o ramię Claudi, a druga z dziewczyn
palnęla dłonią w czoło.
- I ty chcesz mieć dzieciaka, Kraft? -
pyta ironicznie szatyn. Stefan nadal stoi tam gdzie stał i nie ma
zamiaru patrzeć na to, co zamierzam zaraz zrobić, gdy kładę
małego na przewijaku.
- Claudia, możesz podać mi pampersy?
Leżą tam w szafce, w rogu – szatynka kiwnęła na zgodę i po
chwili przyniosła mi czystą pieluchę.
- A mogę ja? - pyta, kiedy zdejmuję
mu spodenki.
- A potrafisz? - pytam z uśmiechem.
- Mam małą chrześnicę –
odpowiada, więc podaję jej pampers i staję obok.
- O Boże.. - słyszę głos Krafta.
Marisa znów parska śmiechem i głaszcze biednego chłopaka po
włosach.
- Kochanie, to stanowczo za wcześnie
na wspólne dziecko – mówi do niego ze śmiechem i całuje go
czule w policzek. Brunet karci ją wzrokiem, ale dzięki buziakowi
jest nieco udobruchany.
Zauważam jak Adaś patrzy z
zainteresowaniem na Claudię, która teraz się do niego uśmiecha.
Kobieta zdjęła brudną pieluszkę i włożyła ją do małego
woreczka, a potem wyrzuciła do kosza. Przez moment w pomieszczeniu
unosił się specyficzny zapach, a panowie znów zakrywali nosy,
przez co wyglądali przekomicznie. Schlierenzauer uchwycił ten jakże
spektakularny moment i zrobił im szybko zdjęcie.
- Będzie dziś na instagramie –
stwierdził zadowolony, kiedy pozostała trójka panów zabijała go
spojrzeniem. A ten się głupi śmiał, jakby miał w tym
prostokątnym urządzeniu arcy cenny skarb – za 10 tysięcy
serduszek stawiam wam butelkę dobrego whisky – ok. więc bądź co
bądź, chłopaki ostatecznie się szeroko wyszczerzyli.
Po chwili Michael podchodzi do swojej
dziewczyny i przygląda się z zainteresowaniem jej poczynaniom.
Dostrzegam bardzo ciche i skierowane wprost do jej ucha „Świetnie
sobie radzisz, kochanie”. Claudia wydawała się być teraz
rozpromieniona, a Hayboeck delikatnie obejmuje ją w biodrach.
Uśmiecham się mimowolnie i sądzę, że Michi nadaje się w
przyszłości na ojca.
Dalej spędzaliśmy przyjemnie czas w
miłym towarzystwie, gdzie nie brakowało żartów ze Stefana. Nic na
to nie poradzę, że chłopak urodził się do robienia z niego jaj.
Po jakiejś godzinie towarzystwo się z nami pożegnało, a Gregor
układał właśnie smacznie śpiącego chłopca do łóżeczka.
Zerknęłam z wahaniem na godzinę: 17.00. Jeśli chciałam zdążyć
na kolację to musiałam się zbierać. Pomińmy fakt, że kompletnie
nie mam w co się ubrać.
- Podwieziesz mnie do Glorii? - pytam
go cicho. Mierzy mnie przez moment wzrokiem i doskonale domyśla się,
o co chodzi. Następnie kiwa głową. Patrzę jeszcze przez chwilę
na syna, po czym pierwsza wychodzę z sali. Z bardzo, ale to bardzo
chytrym uśmiechem potwierdzającym moje samozadowolenie, że udało
mi się wzbudzić w nim zazdrość.
~ Bo nigdy nie możesz mieć pewności,
że Ona zawsze wybierze Ciebie...
***
Moje drogie!
W pierwsze kolejności życzę Wam Wesołych i niezapomnianych Świąt. Rodzinnej atmosfery, udanego odpoczynku i samych smakołyków na stole. Oby te Święta były dla Was udane! ^^
Składam te życzenia dzisiaj, bo zapewne kolejny rozdział pojawi sie w przyszłym tygodniu, a więc mam na to okazję dzisiaj.
Trochę żarcików, trochę rozterek i nieco zazdrości - to chyba najlepsze podsumowanie tego rozdziału. Już w następnym wydarzy się coś bardziej nieoczekiwanego :)
dziękuję za Wasze opinie w komentarzach, które zawsze powodują uśmiech na mojej twarzy.
Pozdrawiam!