Obudziły
mnie głosy dochodzące z dołu? 7.30 rano. Serio? Czy ta rodzina
naprawdę nie potrafi dłużej spać? Podniosłem się niemrawo z
łóżka i usiadłem na jego brzegu. Potrzebowałem jeszcze 5 minut
na przestawienie się z opcji sen na opcję rzeczywistość. Dopiero
wtedy byłem zdolny do nałożenia na siebie pierwszej lepszej
koszulki i spodenek, wystających z niedbale rzuconej w kącie
walizki. Posprzątam, kiedyś..tylko zakoduję sobie to w głowie.
Wszedłem
do kuchni. Z radia dobiegała głośno jakaś polska piosenka, do
której właśnie tańczyły obie siostry. Jedna trzymała w ręku
dużą łyżkę i patelnię, na której przewracała smażące się
naleśniki a druga z nich smarowała je kremem czekoladowym. Na
wysokim dziecięcym krzesełku siedział rozbawiony całą sytuacją
chłopiec. I jak tu nie uśmiechnąć się na taki widok?
-
Dzień dobry, nasza Gwiazdo – pierwsza zauważyła mnie młodsza z
sióstr. Brunetka spostrzegając mnie za chwilę odwróciła
spojrzenie a promienny uśmiech nieco przygasł. Wszedłem głębiej
do pomieszczenia i wziąłem cieszące się dziecko na ręce, po czym
pocałowałem je w czoło. Chłopiec przykleił się do mojej szyi,
sprawiając, że zrobiło mi się cieplej na sercu.
-
Cześć szkrabie – powiedziałem do niego. Mały znów patrzył na
mnie brązowymi tęczówkami. Zauważyłem, że tak naprawdę były
nieco ciemniejsze od moich. Posiadały odcień identyczny jakie mają
oczy Hani. A więc nie jest wcale do mnie podobny w każdym calu.
-
A gdzie wasi rodzice? - spytałem zajmując miejsce przy kuchennym
stole i usadzając sobie syna na kolanach. Zaczął gaworzyć po
swojemu i sięgać po stojące na środku serwetki.
-
Pojechali do lasu – odparła beztrosko Basia.
-
Co? - pytam zdziwiony.
-
No pojechali zbierać jagody czy grzyby...sama nie wiem – dodała
jakby to było oczywiste.
-
Kawy? - spytała brunetka. Spojrzałem na nią. Stała do mnie tyłem
i pilnowała naleśników. Wyglądała jakby właśnie wstała z
łóżka. Włosy miała w nieładzie, a oczy zaspane. Tym razem
jednak założyła na siebie szlafrok i nie nadwyrężała mojego
samoopanowania. Uniosłem delikatnie kąciki ust przypominając sobie
tę nocną scenę.
-
Chętnie, poproszę – odpowiedziałem, wciąż nie spuszczając z
niej wzroku.
-
A nie masz skitranego na górze Red Bulla? - śmieje się blondynka.
Spojrzałem na Adasia, który właśnie usilnie zabiegał o moją
uwagę pokazując z rozbawieniem na porozrzucane po stole serwetki.
Zrobiłem szybko porządek, bo wiedziałem, że to nie spodoba się
Hani.
-
Oczywiście, że mam. Ale czasami lubię wypić poludzką kawę –
odpowiedziałem z przekąsem.
Po
chwili przede mną stał kubek zaparzonego napoju.
-
Masz cukier? - pytam nie dostrzegając cukierniczki na stole.
-
Już ci posłodziłam – odpowiedziała. Uśmiechnąłem się sam do
siebie. Czyli pamiętała. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć teraz
jej miny. Baśka zerkała to na jedno to na drugie z nas, a wyraz jej
twarzy był bezcenny.
-
Okej.. - mówi zawieszając głos – z czym zjesz naleśniki, Greg?
Mam tu dżem truskawkowy, morelowy, powidła śliwkowe i krem
czekoladowy.
-
Obojętnie – odpowiadam i widzę jak wywraca oczami.
-
Muszę nakarmić Adasia – brunetka wyciągnęła ręce do chłopca.
- Podaj mi go.
-
Sam go mogę nakarmić – sugeruję. Unosi brew.
-
Nie umiesz.
-
To chyba nie jest takie trudne – odparłem stanowczo, wskazując
oczami na stojącą na stole butelkę z kaszą. Dostrzegam jej minę.
Wahała się.
-
Dobra, ułóż go sobie tak jakbyś miał kołysać go do snu –
mówi a ja wykonuję jej polecenie – główka trochę wyżej,
Gregor – poprawiam pozycję, uśmiechając się pod nosem. Chłopiec
widząc moją minę sam zaczyna chichotać. Po chwili podała mi
butelkę, a ja przyłożyłem ją do ust dziecka.
-
Tak dobrze? - pytam, zerkając na nią. Ma teraz skupiony wyraz
twarzy i patrzy z uwagą na dziecko.
-
Tak, tylko trzymaj butelkę od spodu i pozwól mu też ją lekko
chwycić. On tak lubi – odpowiada, poprawiając moją rękę. Nie
powiem, było to całkiem przyjemne.
Wpatrywałem
się teraz w twarzyczkę syna. Ze spokojem pił napój i znów
analizował moją twarz. W pewnym momencie nawet sięgnął jedną
rączką do mojej brody.
-
Chyba cię polubił – skomentowała młodsza z sióstr, siadając
naprzeciwko i stawiając na stole dla każdego po talerzu naleśników.
Uśmiechnąłem się do niej.
-
To raczej dobry znak. Czyli zaczyna mi ufać – odpowiedziałem.
Obok blondynki usiadła Hania, ale ona jak zwykle nie podzielała
naszego entuzjazmu.
-
On generalnie nie boi się obcych. Bardzo szybko się do kogoś
przyzwyczaja – no i wraca ten dystans, jaki między nami stworzyła.
A myślałem, że od wczoraj coś się zmieniło.
-
Nie jestem dla niego obcy – odparłem z pretensją w głosie.
-
Nie sądzę, żeby rozumiał kim tak naprawdę dla niego jesteś –
powiedziała. Zaczęło mnie to irytować.
-
No i już się obrażasz – zauważa opierając się plecami o
krzesło.
-
Wcale nie – przyznaję pewnie – Po prostu nie chcę, żebyś w
ten sposób mnie traktowała. Jestem jego ojcem i tak powinnaś o
mnie mówić, ale ty za wszelką cenę próbujesz mnie postawić w
złym świetle.
-
Chyba nie będziesz teraz robił z siebie niewiniątka? – dodaje
głośniej, patrząc na mnie wrogo.
-
Nie robię z siebie żadnego niewiniątka i nie odwracaj kota ogonem.
Mieliśmy zacząć wszystko od nowa.. - odpieram atak.
-
To ty to powiedziałeś, nie ja. I wcale nie muszę być dla ciebie
miła, jeśli nie mam na to ochoty! - warknęła. I słyszymy cichy
płacz chłopca – no i widzisz, co zrobiłeś?!
-
Ja?! Przecież sama zaczęłaś się drzeć! - odpowiadam jej równie
głośno. Odstawiłem butelkę i zacząłem uspokajać małego.
-
Oddaj mi moje dziecko! - krzyczy.
-
Hania, to jest też moje dziecko!
-
Och, przestańcie oboje! - tym razem wrzasnęła wkurzona Basia. -
daj mi go, Gregor – dodaje i zabiera chłopca z moich objęć –
chodź do ciotki, kochanie. Masz tak wrednych rodziców, że nie
będziemy z nimi siedzieć, tak? - mówi do niego, kierując się do
wyjścia – ciocia cię ubierze, potem pójdziemy na spacerek.. -
jej głos w końcu stał się niesłyszalny. Siedziałem zły, ze
spuszczoną głową. Ona też się nie odzywała.
-
Jesteś podła, wiesz? - powiedziałem cicho w końcu na nią
patrząc. Ona nie dowierzała.
-
Ja? Jak możesz?! Mam ci przypomnieć twoje błędy?! - odparła
wściekle. Wywróciłem oczami.
-
Nie musisz, bo doskonale zdaję sobie z nich sprawę i nie ma chwili,
żebym tego wszystkiego nie żałował. Nie musisz przez cały czas
mi tego przypominać! - warknąłem i wstałem gwałtownie od stołu.
I tyle po tak dobrze zapowiadającym się śniadaniu.
-
Ty sam zachowujesz się jak małe dziecko – odpowiada pewnie.
-
A ty jak wredna zołza! - mówię. Tym razem i ona wstaje.
-
Świnia!
-
Histeryczka!
-
Och.. - wyrwało jej się. Zaczęła rozglądać się wokół za
czymś, czym mogłaby we mnie rzucić. Patrzenie na jej nieudolną
próbę było całkiem zabawne.
-
Złość piękności szkodzi – zauważam, krzyżując ręce i
śmiejąc się krótko.
-
Zamknij się, idioto! - krzyczy i znów siada na swoim miejscu,
wbijając widelec w swoje śniadanie.
-
Biedny naleśnik.. - dodaję teatralnym głosem. Ta jej złość
była..podniecająca. I znów wstała wściekle rzucając się na
moją osobę. Śmiałem się głośno, kiedy beznadziejnie próbowała
przebić się przez moje ręce, by mnie uderzyć. Chwyciłem jej
dłonie, splatając je za jej plecami i mocno trzymając.
Przybliżyłem twarz do jej twarzy tak, że teraz stykaliśmy się
czołami. Widziałem jak momentalnie mięknie. Nie przyznam się
jednak, że działa to w obie strony..
-
Puść mnie – powiedziała.
-
Najpierw daj mi buzi – bo jak nie to sam sobie wezmę, dodaję w
myślach, nie mogąc napawać się widokiem jej oczu bez palpitacji
serca.
-
Zapomnij.
-
W takim razie chyba tak sobie jeszcze postoimy – odpowiadam
beztrosko.
-
To zacznę krzyczeć! - odparła. Znów się zaśmiałem.
-
I co? Myślisz, że Baśka cię uratuje? Wątpie. - widziałem jak
się waha, czy jej propozycja jest w ogóle sensowna.
-
Och..- piszczy.
-
No dalej, mała – mówię do niej.
-
Nienawidzę cię.. - syczy. Patrzy na mnie z taką pogardą...mój
uśmiech już dawno gdzieś zniknął.- zniszczyłeś mi całe moje
życie – puszczam powoli jej ręce, patrząc jej zaciekle w oczy. I
znów nie byłem przygotowany na jej cios.
-
Więc daj mi to naprawić – mówię.
-
Przestań w końcu gadać te głupoty z naprawianiem czegokolwiek!
Oboje dobrze wiemy, że w twoim przypadku takie deklaracje nigdy się
nie spełniają – warknęła. Krew zaczęła we mnie buzować.
-
Wiesz, co? Ciągle wmawiasz mi, że to ja jestem egoistą, że
poświęciłem własne dziecko dla kariery i kobiety, dla której
chyba przez cały ten czas nie byłem wcale ważny. Owszem,
spieprzyłem wiele spraw, ale właśnie teraz chcę się zmienić.
Mamy dziecko, Hania i zamiast poświęcić się ratowaniu jego
zdrowia to wolisz ciągnąć w nieskończoność konflikt między
nami i rzucać mi kłody na każdym kroku! - odpowiadam na jednym
tchu. Milczy wyraźnie oszołomiona. Jednak wyraz jej twarzy wcale
się nie zmienia.
-
Jak możesz zarzucać mi, że jestem egoistką? - pyta szeptem. I już
widzę pierwsze łzy w jej oczach – zostawiłeś mnie. Musiałam
rzucić studia, marzenia, wielu przyjaciół się ode mnie odwróciło.
Urodziłam nasze wspólne dziecko, dla którego oddałabym wszystko
co jest na tym świecie. Wszystko, rozumiesz? - przerywa na chwilę,
a łzy toczą się strumieniami po jej policzkach. Ile jeszcze razy
będę przyczyną jej płaczu? – nie masz prawa zarzucać mi
egoizmu. Gdyby nie choroba Adasia nawet nie dowiedziałbyś się, czy
w ogóle go urodziłam, a poza tym wcale się tego nie domagałeś.
Dla ciebie to dziecko nie istniało od samego początku. Nie
zasługujesz na niego, Gregor...
Nie
umiałem jej odpowiedzieć. Nie umiałem znaleźć logicznego
argumentu na coś, co jest bezdyskusyjną prawdą.
-
Co wy wyprawiacie?! - usłyszeliśmy zdenerwowany głos Baśki.
Brunetka spojrzała na mnie spanikowana. Po chwili stała już ze 2
metry dalej.
-
Ubrałaś Adasia? - pyta jak gdyby nigdy nic, ale jej głos wcale nie
brzmiał tak naturalnie – zajrzę do niego – mówi i po chwili
znika na schodach. I teraz to mnie blondynka zabijała wzrokiem.
-
Co to miało być, Schlierenzauer?! - spytała wściekła. No i znów
byłem u niej skreślony. Na amen.
-
Nic, Basia. Nie ma o czym mówić – odpowiadam spokojnie.
-
Jeżeli znów się nią bawisz i grasz na jej uczuciach.. - zaczęła
podchodząc do mnie jakby szykowała się do ataku.
-
Basia, błagam – przerwałem jej, stając naprzeciwko niej pewnie.
Przewyższałem ją teraz o głowę. - nie chcę o tym rozmawiać –
dodaję, po czym zostawiam ją samą w kuchni. Prysznic. Tak,
prysznic. Albo to albo w życiu się nie uspokoję.
-
To bardzo dobra klinika, pani Haniu, ale jest pani na 100 procent
zdecydowana? - pyta mnie z troską. Zerkam na szatyna. On pewnie
wpatruje się w lekarza, a gdy dostrzega mój wzrok, uśmiecha się
lekko.
-
Tak..tak, panie doktorze – odpowiadam nieco pewniej.
-
W takim razie w ciągu dwóch dni przygotuję potrzebne dokumenty i
będziecie państwo mogli zabrać Adasia do Innsbrucka – mówi
chyba trochę zawiedziony. Pewnie sądzi, że nie daję wiary jego
kompetencjom.
-
Panie doktorze, jestem bardzo wdzięczna za pana opiekę nad małym.
Jest pan świetnym specjalistą i naprawdę gdyby nie ta sytuacja
powierzyłabym panu moje dziecko z pełnym zaufaniem – zwracam się
do niego. Mężczyzna patrzy na mnie z uśmiechem, po czym zdejmuje
swoje okulary.
-
Pani Haniu, ja nie jestem małym chłopcem i nie obrażam się z
takich powodów – zapewnia mnie, patrząc na mnie ciepło –
najważniejsze, że Adaś dostał taką ogromną szansę na skuteczne
leczenie i że pan – tu ulokował spojrzenie w osobie szatyna –
zgodził się na wszelkie badania i jest gotów oddać szpil. Tu
zdrowie i życie państwa syna gra główną rolę – dodaje.
-
Panie doktorze – znów zerkam na skoczka – jak to wszystko w
ogóle będzie wyglądało? - pyta niepewnie.
-
Chodzi panu o przeszczep?
-
Też – mówi – chodzi mi także o te badania – starszy
mężczyzna poprawia się w swoim fotelu i patrzy z uwagą na
Gregora.
-
Aby
przeszczep szpiku był udany, musi istnieć znaczna zgodność dawcy
i biorcy w zakresie antygenów zgodności tkankowej HLA
- zaczyna – w związku z tym potencjalny dawca musi przejść
szereg badań potwierdzających tę właśnie zgodność tkankową.
Jeżeli badanie wykaże pozytywny rezultat, wówczas może pan być
dawcą szpiku dla syna.
-
A sam przeszczep? Istnieje jakieś ryzyko, nie wiem...powikłań? -
patrzę na jego twarz. Jest skupiony. Znów dostrzega moje spojrzenie
i znów lekko się uśmiecha. Nagle czuję, jak delikatnie ściska
moją dłoń. Patrzę z przerażeniem na lekarza, ale ten nie zauważa
tego gestu. Siedzimy na tyle blisko siebie, że Gregor mógł zrobić
to niemal niezauważalnie.
-
No cóż, potem zostaje część najkrótsza i najłatwiejsza –
uśmiecha się do nas pogodnie - Od
dawcy, przy pomocy igły, pobiera się około 1000 ml szpiku z
jednej lub obu kości talerza biodrowego.
Zabieg trwa ok. 1 godziny i odbywa się w znieczuleniu ogólnym.
Szpik w organizmie dawcy w ciągu kilkunastu dni regeneruje się.
Dodatkowo, dawcy przetacza się jego własną krew pobraną ok. 14
dni wcześniej, bo oddanie krwi aktywizuje szpik, a później, z
powodu ubytku przez pewien czas krew jest produkowana wolniej. 2
dni i może pan wrócić do domu. I
tyle. Po bólu.
Zabieg jest całkowicie bezpieczny i zdecydowanie nie powoduje
jakiegoś uszczerbku na zdrowiu. Do powikłań może dojść w
przypadku nie przyjęcia się szpiku w organizmie biorcy, ale wtedy
zwykle szpik jest przeszczepiany jeszcze raz
– wyjaśnia
precyzyjnie. Jego mina jest poważna.
-
Czy.. są jakieś skutki uboczne? - tym razem to ja zwracam się do
starszego z nich. Gregor nadal ściska moją dłoń, a kciukiem
delikatnie gładzi jej wnętrze. To było takie przyjemne..nawet nie
pomyślałam o tym, żeby mu to uniemożliwić. Ale tak po
prostu..bez podtekstów. Potrzebowałam otuchy.
-
Następstwem znieczulenia mogą być nudności i ból głowy,
utrzymująca się do kilku dni, bolesność w miejscu ukłuć.
Niektórym dawcom doskwiera także gorączka i ogólny dyskomfort.
Ale spokojnie, to nie jest wcale groźne
– dodaje na koniec. Patrzę z przerażeniem na szatyna. Nie
dostrzegam jednak żadnego wyrazu paniki na jego twarzy.
-
W takim razie nie widzę przeciwwskazań – odpowiada uprzejmie i
znów na mnie patrzy. Tak pewnie, świadomy tego co go czeka –
poradzimy sobie, Hania. Mały wyzdrowieje. - i tak najzwyczajniej w
świecie mu wierzę.
~ Bo nareszcie zaczynasz czuć w Nim oparcie...
****
Ciężko jest wrócić do rzeczywistości po tak cudnym weekendzie. Jestem niesamowicie zadowolona z wyjazdu do Zakopanego i mimo tego nieszczęsnego mrozu kibicowałam chłopakom z pełną siłą.
W ramach pocieszenia samej siebie dodaję kolejny rozdział. Do zobaczenia ^^