Wpatrywałam się w niego z
nieukrywanym strachem. W środku cała się trzęsłam, oczekując na
jakąkolwiek jego reakcję. Ze spokojem obserwowałam jak przytula do
siebie dziecko, jak bardzo poruszył go jego widok. Poczułam
wszechogarniający wstyd. Za to, że na tak długi czas mu go
odebrałam. Za to, że tak strasznie go potraktowałam. Postąpiłam
zupełnie samolubnie, co było z mojej strony największym błędem.
Początkowo zauważyłam w tych
ciemnych oczach ogromne zaskoczenie, ale zarazem tęsknotę. Ale tak
było dosłownie przez krótki moment. Po chwili ich blask przygasł.
Teraz patrzyły na mnie chłodno i obojętnie. I to zabolało
najbardziej.
Chciałam zrobić krok, lecz nie
potrafiłam. Moje ciało nie chciało w żaden sposób ze mną
współpracować. Nie ruszyłam się, a tak bardzo pragnęłam się w
niego wtulić. Przeprosić. Wyjaśnić wszystko i wreszcie się
pogodzić. Jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, że nie
będzie tak łatwo.
- Hej łobuzie, jak się masz? -
zwrócił się do chłopca, który nawet nie krył radości na jego
widok. Zbyt wiele czasu zwlekałam wiedząc, że mały także za nim
tęskni. Byłam taka głupia i uparta. Ale musiałam zrobić
wszystko, by mi wybaczył.
- Gregor... - wypowiedziałam jego imię
drżącym głosem. Przeszył mnie zimnym wzrokiem, co automatycznie
sprawiło, że nie mogłam już nic więcej powiedzieć. I wszystko
stało się jasne. Zdjął buty i kurtkę, a potem wziął małego za
rączkę i poprowadził go do pokoju, szepcząc coś do niego i
kompletnie mnie ignorując. Nadal stałam w tym samym miejscu,
wytrącona z równowagi. Po moim policzku spłynęła jedna
pojedyncza łza. Nie mogłam go stracić. Nie teraz.
Dwie godziny później siedzieliśmy we
trójkę w salonie. Wcale nie dziwiłam się, że Schlierenzauerowie
tak bardzo lubili to miejsce. Cisza, spokój, z dala od cywilizacji.
Sam domek też wydawał się jak z bajki. Zarówno na zewnątrz jak i
w środku ściany obite były drewnem a wysepka kuchenna kamieniem,
co nadawało mu specyficzny klimat. Wszystko urządzone było w
ciepłych brązowych odcieniach z niewielkim dodatkiem nowoczesnych
trendów. Salon tak naprawdę był małym pomieszczeniem, ale
aranżację zaplanowano z takim sprytem i pomysłowością, że
mieściło się tu niemal wszystko i wcale nie sprawiał wrażenia
ciasnoty. Były tu również drzwi tarasowe, prowadzące na werandę
z drugiej strony, która musiała latem była ulubionym miejscem
rodziny. Pewnie siedząc na bujanych fotelach miało się niesamowity
widok na Alpy. Korytarzyk na dole prowadził jeszcze do łazienki i
składziku, a w salonie umieszczono schody prowadzące na poddasze,
gdzie urządzono kilka innych pomieszczeń. Wszędzie wisiały jakieś
ramki ze zdjęciami, najwięcej całej trójki Schlierenzauerów jako
dzieci. Czuło się tu taki rodzinny klimat, takie ciepło bijące
nie tylko z wielkiego kominka na środku, ale również jakby z
każdego bibelotu i każdej ozdoby. To musiało być idealne miejsce,
by się odgrodzić od ludzi i w spokoju zregenerować. Dlatego Gregor
zawsze miał do niego sentyment i wielokrotnie o nim wspominał z
nieukrywanym wzruszeniem.
Adaś bawił się z ojcem klockami na
podłodze, a ja rozłożyłam się na kanapie, udając, że
interesuje mnie jakiś program kulinarny w telewizji. Gloria weszła
do środka tylko na chwilę, po czym oczywiście zostawiła nas
samych. Wszystko było skrupulatnie zaplanowane. Najpierw miała
przywieźć tu nas, potem Gregora, następnie wrócić sobie do
Innsbrucka i czekać na telefon z dobrymi nowinami. Tylko ta ostatnia
część planu chyba nie zadziała.
Zaczęłam przyglądać się bawiącej
dwójce. Ich wspólne towarzystwo pochłonęło ich w zupełności,
co wcale mnie nie dziwiło. Na miejscu Gregora do tej pory chybabym
oszalała. Wykazał się niezwykłą cierpliwością nadal czekając
na mój ruch. Pozwolił sobie na spokój, bym może to ja coś
zdecydowała. I to zrobiłam. Przyjechałam do niego, porzuciłam
swój dom wiedząc, jak mu zależy na zamieszkaniu z nami w
Innsbrucku. I co? Uzyskałam jedynie chorą obojętność i brak
zainteresowania z jego strony. Tak bardzo myślałam, że ucieszy się
na mój przyjazd. Nie tylko na obecność Adasia, ale także moją.
Gloria i cała reszta zapewniała mnie o tym samym. Więc co się
stało? O co mu tym razem chodziło?
Spojrzałam na szatyna. Próbował
dostosować się pozycją do chłopca, by się z nim bawić, ale
prawą nogę wciąż trzymał wyprostowaną. Wiedziałam w jakim jest
stanie, czytając chyba każdy możliwy artykuł na jego temat w
Internecie. Sprawdzałam jego profile społecznościowe i bloga.
Gloria też przecież o wszystkim mnie informowała. Ale co z tego,
skoro sama nie odważyłam się zadzwonić i spytać o jego
samopoczucie? Jako skoczek znajduje się teraz sto lat za murzynami i
nie wiadomo, co dalej. Powinnam pozostać przy nim i go wspierać, bo
ponoć go kocham. Tym czasem pozwoliłam na to pewnej blondynce,
tłumiąc w sobie przejęcie jego zdrowiem.
- Jak twoja noga? - pytam w końcu, by
przerwać tę ciszę między nami. Na chwilę zatrzymał rękę w
powietrzu, a potem ułożył kolejny klocek do konstrukcji, którą
budowali razem z Adasiem. Nawet na mnie nie spojrzał.
- W porządku – odpowiedział
zdawkowo. I tylko tyle miał mi do powiedzenia?
- A rehabilitacja?
- Robię postępy – zabrzmiała
krótka odpowiedź. Zaczęłam się złościć, choć sama zasłużyłam
sobie na takie traktowanie. Ale nie mogłam się poddać. Zeszłam z
kanapy i usiadłam tuż za chłopcem, dołączając się do zabawy.
Chciałam być bliżej niego, a tylko w taki sposób mogłam sobie na
to pozwolić. Przez pierwsze dziesięć minut jakoś współgraliśmy,
oboje starając się zabawić dziecko. Ale to mi nie wystarczało.
Wciąż ewidentnie mnie ignorował i miałam ochotę rzucić w niego
którymś z tych klocków. Musiałam uzbroić się w cierpliwość.
- Zrobię Adasiowi kolację. Jesteś
głodny? - znów bezpośrednio się do niego zwróciłam. Znów się
wzdrygnął.
- Nie, dzięki – bąknął pod nosem.
Wstałam i udałam się do niewielkiej kuchni, zaciskając zęby.
Postarałyśmy się uprzednio z Glorią o uzupełnienie lodówki, tak
więc miałam tu wszystko, co przyda nam się na kilka kolejnych dni.
O ile tyle ze sobą wytrzymamy.
Zaczęłam przygotowywać kaszkę, ale
nie byłam w stanie się skupić. Ręce mi się trzęsły i
ostatecznie ciągle coś trącałam albo wywracałam na podłogę.
Przeklęłam kilka razy pod nosem i kiedy chciałam sięgnąć po
butelkę, on mnie w tym wyręczył.
- Daj, ja przygotuję mu kolację –
zrobił krok do przodu chcąc, bym się trochę odsunęła, ale nie
uczyniłam tego. Stanęłam naprzeciwko niego i pełna determinacji,
ulokowałam w niego mocne spojrzenie. Na taką okazję czekałam.
- Najpierw porozmawiamy – mówię.
- Nie mamy o czym – odpowiada
nerwowo, próbując mnie odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłam.
- Gregor, przepraszam. Postąpiłam
nierozsądnie odbierając ci możliwość kontaktu z małym i
naprawdę tego żałuję, ale powinieneś sobie zdawać sprawę z
tego, w jakiej sytuacji zastałam ciebie i Sandrę.. - zaczęłam mój
monolog, ale szybko mi przerwał.
- Daruj sobie. Takich rzeczy się nie
wybacza, Hania – stwierdza chłodno, znów raniąc moje serce. Lecz
adrenalina sama zaczęła działać i nie odpuściłam mu tak łatwo.
- Takich rzeczy się nie wybacza?! -
wybuchłam zła – całowałeś się ze swoją byłą i dziwisz się,
że stąd wyjechałam?! I mówi to facet, który zostawił mnie
jeszcze w ciąży?! - naprawdę się wkurzyłam. Co jak co, ale on
nawet nie miał prawa wypominać mi takich rzeczy. To on tu jest
winny i niech nie próbuje obracać wszystkiego przeciwko mnie –
zawiodłam cię, Greg, i potrafię się do tego przyznać. Doskonale
rozumiem chociażby ten sąd, złość, pretensje do mnie, ale uwierz
mi, że jesteś ostatnią osobą, która może powiedzieć czy coś
jest godne wybaczenia bądź nie! - rzuciłam wściekle na jednym
tchu. Przez moment przypatrywał mi się badawczo. Z tej odległości
znów poczułam jego bliskość i jego zapach. Ale emocje i złość
dominowały w tej sytuacji bardziej.
- Nie zachowałaś się jak dobra i
odpowiedzialna matka – cisnął we mnie kolejny zarzut. Być może
miał trochę racji, czego dowodem było zmieszanie na mojej twarzy,
ale moje powody wciąż były istotniejsze.
- Nie próbuj wypominać mi tego, co
zrobiłam wyłącznie właśnie przez ciebie! - krzyknęłam w końcu,
miażdżąc go spojrzeniem – poza tym to nie ty nosiłeś to
dziecko pod sercem, nie ty rodziłeś je w bólach, nie ty wstawałeś
miesiącami w nocy, by je nakarmić i przewinąć i nie ty
uczestniczyłeś w najważniejszych momentach jego życia, więc
łaskawie zachowaj takie teksty dla siebie! - dałabym sobie teraz
rękę uciąć, że zrobiłam się cała czerwona, bo czułam wypieki
na twarzy, ale każdy przyznałby mi obecnie rację.
- Nie udawaj teraz takiego niewiniątka
– stwierdził po chwili ciszy zimnym głosem, czym wytrącił mnie
z równowagi – sama zabawiałaś się z Kłuskiem, gdy wróciłaś
do Zakopanego.
- Co? - pisnęłam zupełnie zbita z
tropu – o czym ty mówisz?
- Wszystko mi opowiedział, Hania –
dodał, a mnie oblały zimne poty. Co ten idiota mógł mu
powiedzieć? Jakie znowu zabawianie się? O co temu człowiekowi
chodzi? – powiedz prawdę, przespałaś się z nim?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam
natychmiastowo, co było zgodne z prawdą. Nie spodziewałam się, że
posunie się do czegoś takiego. Owszem, był o mnie zazdrosny i
niejednokrotnie nakłaniał mnie do zerwania z szatynem
jakiegokolwiek kontaktu, ale na Boga, co wymyślił tym razem?
- Więc co się między wami wydarzyło?
- spytał nieco spokojniej, choć z pewnością nadal nie daje wiary
moim słowom. – Hania, odpowiedz! - dodał zdecydowanie.
- Gregor, o co ci chodzi?! - podniosłam
głos – nie wiem jakich bzdur naopowiadał ci Bartek, ale to nie
jest prawdą. Nie mam o niczym pojęcia...
- Dotykał? Całował? Do cholery,
pozwoliłaś mu na to?! - pytał coraz głośniej. Zerknęłam z
obawą na Adasia, ale na szczęście nie zwracał na nas uwagi.
- Ogarnij się, bo dostaniesz zaraz
jakiejś paranoi! Dlaczego mi nie wierzysz?! - cisnęłam
rozzłoszczona – posłuchałeś głupot jakie nagadał ci facet
podtrzymujący od dawna, że nie jestem mu obojętna i zamiast
zapytać mnie wprost wolałeś zaufać jemu! Gregor, gdzie ty masz
oczy?!
- Kłamiesz – bąknął zupełnie
ignorując moje słowa. Wywróciłam oczami.
- Jak sobie chcesz. Ja ze swojej strony
mogę jedynie powiedzieć, że byłam zawsze wobec ciebie lojalna.
Oczywiście w przeciwieństwie do ciebie – zmarszczył brwi i na
moment stracił gdzieś tą swoją pewność siebie - masz szczęście,
że Sandra przyjechała do mnie i wszystko mi wyjaśniła, bo z
pewnością nie zobaczyłbyś mnie dziś tutaj. - znów go
zaskoczyłam, bo zdumienie miał wymalowane na twarzy. Lecz nie umiał
się poddać.
- Więc skoro wiesz, jak to wszystko
wyglądało naprawdę, wiesz też, że nie było to moją inicjatywą
– odpowiedział bardziej opanowany, wciąż mi się przyglądając.
Nawet nie spytał jak doszło do wizyty blondynki – za to ty
zrobiłaś to całkowicie świadomie. - prychnął i odsunął się
nieco, patrząc gdzieś w bok i kręcąc głową – zachowałaś się
jak prawdziwa..
- Nie kończ! - warknęłam do niego,
wściekła za to, co miał zamiar właśnie powiedzieć. Nie pozwolę
mu się obrażać, tym bardziej, że nie miałam sobie nic do
zarzucenia. To on był tutaj winny – skoro tak o mnie sądzisz to
już chyba wystarczająco dużo sobie wyjaśniliśmy...
Udałam się szybkim krokiem do
niewielkiej sypialni, gdzie zaniosłam swoje rzeczy i wyciągnęłam
z torebki teczkę. Wróciłam i podałam ją niedbale szatynowi. Może
i jestem zbyt impulsywna i działam pod wpływem emocji, lecz nie mam
zamiaru znów być potraktowana niczym wyrzutek. Nie zasłużyłam
sobie na to.
- Proszę bardzo. To jest rzecz, którą
chciałam ci dać w spóźnionym prezencie gwiazdkowym, więc
Wesołych Świąt! - powiedziałam, wkładając w mój głos jak
najwięcej pogardy. Mężczyzna nie krył początkowego zaskoczenia,
ponownie zresztą, ale za moment otworzył plik z dokumentami. Zaczął
je czytać – to akt urodzenia Adasia. Zmieniłam go. Wpisałam tu
twoje nazwisko jako ojca. Wystarczy twój podpis i wszystko będzie
załatwione. - wyjaśniłam rzeczowo - Niezły mieli ze mnie ubaw w
urzędzie... - dodałam, kręcąc ironicznie głową – spakowałam
wszystkie nasze rzeczy. Mama tylko czeka, by wysłać busa z pudłami
do Innsbrucka. Pokłóciłam się z ojcem i nie mam czego już szukać
w Zakopanem, więc pewnie będę musiała wynająć coś małego w
Krakowie i znaleźć jakąś pracę, ale skoro uważasz mnie teraz za
dziwkę to nie mamy już o czym rozmawiać. - rzuciłam mu prosto w
twarz, posyłając wrogie spojrzenie. Na moment zbladł i patrzył na
mnie oszołomiony. Stałam tak przez chwilę, a potem z zamiarem
opuszczenia salonu, dodałam coś jeszcze – aha i lepiej skontaktuj
się jednak ze swoim adwokatem, bo będziemy musieli ustalić prawnie
wysokość alimentów i zasady twoich wizyt – i tak po prostu
wróciłam do chłopca, zła i rozgoryczona. Wzięłam go na ręce i
udałam się z nim do łazienki przygotować dla niego kąpiel,
zostawiając Schlierenzauera w totalnym osłupieniu.
Czułem, że postąpiłem wobec niej
nieuczciwie. Tak. Jestem kretynem! Skończyłem dwudziesty piąty rok
życia, a wciąż zachowuję się niczym jakiś bachor. Początkowo
nie chciałem jej wierzyć. Może i nie dlatego, że rzeczywiście
zrobiła wobec mnie świństwo i Kłusek przekonał mnie do swoich
kłamstw, ale dlatego, że tak było mi łatwiej. Oskarżać ją i
myśleć o niej w najgorszy sposób. To sprawiało, że ból i
tęsknota nieco zelżały, choć za jedną osobą. I tak właśnie
sobie to wszystko ubzdurałem, robiąc chyba najgorszy z możliwych
błędów, czyli dając się sprowokować jakiemuś szczylowi.
Zastanawiałem się przez moment, co
ja tutaj właściwie robię. Po cholerę zdecydowałem się
przyjechać? Nic tu jak na razie nie stanowiło niczego, za czym bym
jakoś tęsknił. No...może trochę. Ale w tej chwili wolałbym
chyba wylegiwać się na swojej niezastąpionej kanapie, pić piwo i
zająć się projektowaniem. Albo obróbką zdjęć. Albo czymkolwiek
innym, byleby nie oglądać Pucharu Świata. I masz babo placek.
Byłem tak zdeterminowany, żeby nie myśleć o skokach, że uległem
namowom Thomasa i pojawiłem się osobiście pod tą cholerną
szwajcarską skocznią. I po co? Chyba po to, by palnąć się w łeb.
Tak, na to właśnie miałem ochotę. Ta niesamowita atmosfera, która
urzekała mnie co roku i ci wszyscy kibice w tej chwili działali mi
na nerwy. Bo mimo tego, że nie mam wokół siebie tłumu gapiów i
rozanielonych na mój widok fanek, ubrałem się całkiem neutralnie
i przebywam w strefie przeznaczonej tylko dla VIPów, czułem się
dziwnie osaczony. Mam ochotę wracać do domu. Paradoks, nie? Ale o
niczym innym bardziej nie marzę.
Thomas postanowił przejść się po
coś ciepłego do picia. Sabrina stanęła obok reszty austriackich
dziewczyn, więc zostałem sam. Właściwie nie miałem nic
przeciwko. I tak nie byłem ostatnio skłonny do rozmów. O ile w
ogóle rozmawiałem. Raczej odpowiadałem zdawkowo na pytania i
unikałem jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Wychodziłem z domu
tylko na rehabilitację i badania. A że większość moich kolegów
z drużyny jeździła co tydzień na zawody, mogłem bez problemu
wcielić w życie mój chytry plan stania się samotnym samolubnym
upadłym skoczkiem z wyolbrzymionym ego. Tak, to jest deal!
I wtedy zobaczyłem jego. Szedł z
rękoma włożonymi w kieszenie, a kaptur miał nasunięty prawie na
pół twarzy. Tylko wielki napis „POLSKA” mógł zdradzać jego
tożsamość. Tej postury nie da się pomylić. Bynajmniej ja
doskonale ją sobie zapamiętałem i rozpoznałbym go wszędzie. W
momencie, kiedy śledziłem go wzrokiem, on podniósł głowę i
spotkaliśmy się spojrzeniem. Z początku mnie nie poznał, potem
jednak przyjął ten typowy dla siebie wyniosły wyraz twarzy.
Mimowolnie zacząłem się wściekać i miałem ochotę coś mu
zrobić. Niestety, stabilizator na nogę no i w sumie cały tłumy
ludzi wokół skutecznie rozwiały podobne myśli w mojej głowie.
Ale widocznie obaj nie mogliśmy obyć się bez ucięcia sobie
uroczej „pogawędki”. Kilkanaście sekund później znalazł się
naprzeciwko mnie i znów chytrze się uśmiechał.
- Co, zabrakło ci szczęścia na
drugą serię? - odezwałem się pierwszy. Prychnął.
- Jak widać tobie zabraknie go na
kilkanaście długich miesięcy.. - odparł, nie szczędząc
sarkazmu. Pokiwałem ironicznie głową. - jak tam sprawy sercowe?
Słyszałem, że jednak zostałeś na lodzie...
Krew we mnie wezbrała. Musiałem
jakoś się opanować i się na niego nie rzucić. On to widział i
dlatego tak się teraz podśmiechiwał. Przysięgam, że kiedyś
jeszcze go dorwę.
- Skoro jesteś tak dobrze
poinformowany to najwyraźniej z powrotem wkupiłeś się w łaski
Hani – powiedziałem po dłuższej chwili. Nadal nie zmienił
wyrazu twarzy.
- A i owszem – potwierdził, czym
wcale mnie nie zadowolił – ostatnio spędzaliśmy ze sobą dużo
czasu.. - mówił to specjalnie, by mnie sprowokować, ale
postanowiłem zachować się dojrzalej niż on kilka miesięcy temu.
- pewnie chciałbyś wiedzieć, co u niej, nie? Może i Klaudia zdaje
ci raport i lituje się nad tobą mówiąc co słychać u małego,
ale to ci nie raczej wystarcza, mam rację? – dodał
usatysfakcjonowany z samego siebie. Teraz to ja prychnąłem.
- Nie zapytam, ale i tak mi powiesz.
- Jakiś czas temu leżała kilka
dni w gorączce, bo wpakowałem ją do zaspy..
- Że co zrobiłeś?!
- Mówiłem ci, że spędzamy razem
czas – odpowiada, śmiejąc się krótko. Zabije go. Rozerwę
padlinę na kawałki, tylko przy lepszej okazji. Jak sobie pomyślę,
że ją choćby tknął to...– nie wiem, na co ty liczysz,
Schlierenzauer – powiedział w pewnym momencie. Patrzyłem na niego
badawczo – zrobiłeś jej po raz kolejny świństwo i oczekujesz,
że ona do ciebie wróci? I nie kłam, bo widzę, że tak jest.
Kątem oka zauważyłem wracającego
Thomasa. Minę miał nie tęgą. Zatrzymał się kilka metrów od nas
i postanowił się nie wtrącać. Musiałem załatwić to sam.
- I co, przyszedłeś, żeby sobie
ze mnie pokpić? - pytam, kręcąc głową – nie zachowuj się jak
dzieciak.
- Mów o mnie, co chcesz. I tak
jesteś na przegranej pozycji – odparł pewnie, posyłając mi
pełne pogardy spojrzenie – ona z pewnością do ciebie już nie
wróci. Nie po tym, co się ostatnio między nami wydarzyło..
Chciał odejść, ale chwyciłem
gwałtownie za jego kurtkę. Najpierw popatrzył na swój rękaw,
potem znacząco na mnie. Puściłem.
- Co masz na myśli? - pytam
zdenerwowany, a on delektuje się swoją wyższością nade mną.
Każde jego słowo nasączone jest jadem i pewnym atakiem we mnie.
- Sam jej o to zapytaj, ja na pewno
ci tego nie powiem – odparł, znów się ode mnie odwracając –
pytanie tylko, które z was tak naprawdę przekroczyło granicę? - i
sobie poszedł. Zostawił mnie tu z tym cholernym znakiem zapytania w
głowie. Coś się musiało stać. Coś istotnego. A myśl, że Hania
mogłaby ponownie w jakiś sposób się do niego zbliżyć, napawała
mnie wstrętem...
Poczułem znajomy ból w sercu, bo w
tym momencie naprawdę się przestraszyłem. Przed oczami pojawiły
mi się najgorsze scenariusze i z pewnością nie chciałem dać im
wiary. Gdyby to zrobila...gdyby mu na to pozwoliła.... Wiedziałbym
jedno, miałbym totalnie złamane serce.
Odetchnąłem głośno, wyciągając
swój telefon. Pospiesznie odblokowałem urządzenie i wpatrywałem
się w zdjęcie, jakie miałem ustawione na tapetę. Ich obojga.
Szczęśliwych i uśmiechniętych. Zaraz po przeszczepie.
Przejechałem delikatnie palcem po ekranie, patrząc na jej piękną
twarz. Nie mogłaby mi tego zrobić.
Nie mogłaby i tyle.
To dlatego szedłem teraz na górę do
sypialni. Dochodziło z niej niewielkie światło lampki nocnej.
Stając w progu uchylonych drzwi, dostrzegłem jej sylwetkę leżącą
na łóżku i odwróconą do mnie plecami. Mimo tego doskonale
słyszałem jej szloch. Przymknąłem na moment oczy. Kiedy sprawię,
że będzie wyłącznie się dla mnie uśmiechać, a nie ciągle
płakać? Nie mogłem na to dłużej pozwalać. Nie mogłem dalej
ciągnąć tej chorej sytuacji. Jesteśmy rodzicami. Odpowiedzialnymi
rodzicami. Mamy temu dziecku przekazać wszystko, co najlepsze a sami
zachowujemy się jak gówniarze z podstawówki. I ja i w jakimś
stopniu ona, choć jej postępowanie da się częściowo
usprawiedliwić.
Otworzyłem szerzej drzwi, powodując
skrzypnięcie. Poruszyła się, ale nadal nie odwróciła. Wchodząc
bliżej, zobaczyłem skulonego obok niej chłopca. Spał. Wyglądał
zupełnie niewinnie i w głębi ducha zazdrościłem mu, że nie musi
mieć podobnych dylematów, co my dwoje. Obszedłem łóżko z
drugiej strony, bo chciałem zobaczyć jej twarz. Jak się świetnie
domyśliłem, była cała we łzach. Ale nadal na mnie nie patrzyła.
Podpierała się jedną ręką o poduszkę a drugą delikatnie
gładziła małego po główce. Przysiadłem niepewnie na skrawku
kołdry i nachyliłem się, by pocałować go w czółko. Przez
chwilę przyglądałem się jego słodkiemu wypoczynkowi, ale zaraz
przeniosłem wzrok na nią. Skłamałem, mówiąc, że nic się nie
zmieniła. Nawet w tej marnej poświacie zauważyłem wyraźnie inny
kolor włosów, ostatni krzyk mody. Kobiety jedna za drugą biegały
do fryzjerów, by się tak farbować. Uśmiechnąłem się lekko. Jej
to pasowało. Podkreślało w coś, co sprawiało, że nie można
było oderwać od niej oczu. Właśnie takie uczucie mnie ogarnęło.
- Kocham cię...
- Kocham cię...
Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jej
ciemnych tęczówkach ból i rozgoryczenie zaczęła zajmować
częściowa ulga. Uśmiechnąłem się do niej szerzej, delikatnie
głaszcząc jej policzek. Nie trzeba było mówić nic więcej, bo
słowa zwyczajnie były zbędne.
~ Bo pozostało Ci teraz jedynie dziękować Temu na górze,
że postawił na Twojej drodze taką osobę jak Ona...
***
Kochane!
Jeszcze jeden rozdział i epilog. W myślach już mam ułożone zakończenie, bo koncepcje zmieniały się wielokrotnie. A tak wgl to uwielbiam nowe zdjęcie tego Pana powyżej ^^
Od dnia dzisiejszego musi nastąpić krótka przerwa w publikacji rozdziałów spowodowana sesją (czyt. horror/katastrofa/powolne wykańczanie organizmu). Naprawdę jest masakra, więc muszę z bólem serca oznajmić, że nie jestem w stanie napisać teraz niczego nowego. Jeśli znajdę gdzieś odrobinę czasu to kolejny wątek do stworzenia byłby dla mnie formą relaksu. Nic jednak nie obiecuję.
Pocieszam sie EURO, które będę oglądać w przerwach między nauką do egzaminów. Samymi studiami człowiek żyć nie może. Proszę o trzymanie za mnie kciuków. Pojawię sie z początkiem lipca.
Pozdrawiam gorąco i do napisania! :******