- O czym tak myślisz? -
czuję jak oplata mnie w talii i przytula się do moich pleców.
Uśmiecham się delikatnie, nadal wpatrując się w panoramę Alp o
zachodzie słońca. Powietrze było takie rześkie, można by rzec
jesienne. Lato powoli dochodziło ku końcowi i należało się
pogodzić z tym, że jeszcze kilka tygodni a będziemy musieli
chodzić opatuleni szalikami. Ech, nienawidziłam zimna.
- Nie polubili mnie –
mówię cicho.
- Co ty znowu bredzisz? –
odpowiada zrezygnowana. Odwracam ku niej twarz i patrzę na nią
znacząco – niby czemu tak sądzisz?
- Wasza mama...widziałam
w jej wzroku coś dziwnego, coś co sprawia, że człowiek nie może
czuć się swobodnie.. - odparłam spokojnie, odwracając spojrzenie
– nie umiem tego dokładnie określić.
- Aj tam, głupoty gadasz
– komentuje nerwowo – byłaś do tego od początku uprzedzona i
teraz wymyślasz.
- Gdzie Adam? - zmieniam
szybko temat. Wiedziałam, że niczego sobie nie wymyśliłam. Umiem
poznać, kiedy ktoś traktuje mnie z rezerwą a kiedy ktoś okazuje
szczerą sympatię. W przypadku pani Schlierenzauer raczej poczułam
to pierwsze.
- Gregor go przewija –
odpowiada. Wzdycham. Każdy coś za mnie robi od kiedy przyjechałam
do Austrii. A to Gloria, a to Gregor. W ogóle nie mam styczności z
własnym synem.
Przechodzę przez szklane
drzwi i znów znajduję się w salonie Schlierenzauerów. Jest
gustowny i nowoczesny. Podobny do tego w mieszkaniu Glorii. Nie wiem
dlaczego, ale to ciepły salon Gregora przypadł mi bardziej do
gustu.
Lucas razem z ojcem siedzą
na wielkiej kanapie i o czymś dyskutują. Są bardzo skupieni i
poważni.
- Haniu, może zjesz
kawałek sernika? - słyszę i zerkam uprzejmie na blondynkę. Kiedy
młodszy z braci słyszy, do kogo zwraca się matka, automatycznie
odwraca na mnie spojrzenie. I chce mi się śmiać, bo właśnie
przypominają mi się słowa Glorii.
- Nie, dziękuję. Nie
jestem głodna – odpowiadam grzecznie.
- Obiadu też prawie nie
tknęłaś – zauważa Gloria. Pani Angelika nie zwraca jednak uwagi
na komentarz córki i wychodzi z pomieszczenia. Czuję się przy niej
dziwnie spięta, dlatego w duchu cieszę się, że sobie poszła. -
pewnie w ogóle nic nie jesz.
- Nie mam ostatnio apetytu
– mówię krótko – idę do Adasia – w sumie nie wiem, gdzie
jest pokój Gregora, bo pewnie tam ich obydwu zastanę, ale
wiedziałam, gdzie są schody prowadzące na piętro. Już po chwili
usłyszałam jego głos i skierowałam się do odpowiedniego
pomieszczenia. Ale nie był tam sam.
- Musisz podkładać tę
pieluchę sprawniej, nie ma co się bawić – mówi blondynka. Staję
w progu i z uwagą przysłuchuję się ich wymianie zdań.
- Mamo, umiem sam zmienić
mu pieluchę.
- Zabierasz się za to jak
pies do jeża! - odpowiada mu matka. Muszę zakryć usta, żeby się
nie zaśmiać.
- Mamo, zostaw go. Sam
sobie poradzę. - słyszę nutkę poirytowania w jego głosie.
Niecierpliwi się.
- Stań sobie spokojnie i
patrz, jak to się robi. Poza tym też chciałabym się przez chwilę
zająć własnym wnukiem. Nie dałeś mi do tego okazji przez spory
czas – dodaje stanowczo. Szatyn milczy, ale wiem, że ta uwaga go
dotknęła. Niestety, blondynka ma rację. W tym czasie Adaś
swobodnie gaworzy sobie po swojemu i chyba ta mała sprzeczka nie
robi na nim wrażenia. Po chwili pani Angelika bierze go na ręce i
kładzie sobie na ramieniu.
- Mój malutki aniołeczek
– nadal oboje mnie nie zauważają – wiesz Gregor, wyglądałeś
zupełnie identycznie w jego wieku – mówi – tylko miałeś takie
dłuższe włosy i wtedy zaczęły ci się robić loczki.
- Bardzo jest do mnie
podobny? - pyta nieśmiało. Przez moment trwa cisza.
- Czuję się tak, jakbym
trzymała ciebie na rękach – odpowiada mu cicho. Słucham jej słów
ze wstrzymanym powietrzem – coś ty narobił, dziecko..?
- Mamo... - westchnął.
- Niewiele mieliśmy
czasu, żeby oswoić się z tą nowiną...- kontynuuje – ale oboje
z ojcem po raz pierwszy tak się na tobie zawiedliśmy. Gregor, my
cię tak nie wychowywaliśmy.
- Nie przypominaj mi tego,
bo doskonale wiem, co zrobiłem. Gdyby był jakiś sposób, żeby
cofnąć czas... - porusza się nerwowo i chyba nie może zebrać
myśli – zmarnowałem rok życia z Sandrą, a już dawno mogłem go
mieć przy sobie.
- Ona ci tego nie
wybaczy.. - słyszę, po czym wydaję z siebie jakiś dziwny dźwięk,
który sprawia, że oboje raptownie odwracają się w moją stronę.
Na ich twarzach maluje się zdziwienie.
- Przepraszam.. - miałam
jedynie nadzieję, że właśnie się nie zarumieniłam – przyszłam
sprawdzić, co z Adasiem – mówię i powoli wchodzę głębiej do
pomieszczenia. Gdy mały dostrzega moją obecność, natychmiastowo
wyrywa się z objęć babci i wyciąga do mnie ręce. Uśmiecham się
do niego promiennie i zabieram go na swoje ręce. Wreszcie czuję
ulgę.
- Musiałem go przewinąć
– odpowiada. Całuje dziecko mocno w czoło i zerkam na
Schlierenzauera.
- Jest już zmęczony.
Może połóż go na trochę tu, do łóżka? Zaraz zaśnie ci na
rękach – wtrąca pani Angelika. Nie patrzy na mnie tylko na
chłopca.
- Nie wiem, czy jest sens.
Potem będzie mi ciężko go dobudzić..
- Przestań, nic się nie
stanie jeśli się chwilkę zdrzemnie – mówi niby to przyjaznym
tonem, ale ja wyczuwam coś negatywnego w jej głosie. Nie podoba mi
się to.
- Mamo, daj Hani spokój.
I tak zaraz wracamy do domu.
- Tak szybko? - pyta
zawiedziona – nawet nie zdążyłam się z nim pobawić...Lucas
chciał go zabrać na spacer.
- Jeszcze będzie na to
okazja – odpowiada jej – wczoraj wpadli do nas chłopaki, dziś
wizyta u was. I Adaś i Hania mają trochę dość wrażeń jak na
tak krótki czas – nie wiem, dlaczego ale uśmiecham się do niego
z wdzięcznością. Wiedział, ile nerwów kosztowało mnie to
nieuniknione spotkanie i chyba to rozumiał.
- Ale teraz będzie ciągle
w szpitalu – blondynka nie daje za wygraną. Na wieść o klinice
zrobiło mi się niedobrze..
- Będziesz miała na to
czas, kiedy już wyjdzie ze szpitala – o ile w ogóle
wyzdrowieje...Co? Jak ja mogłam mieć takie myśli?!
- Dobrze, nie będę się
z wami kłócić - dodaje chłodno i podchodzi do mnie, po czym
całuje chłopca w główkę – urodziłaś pięknego syna – mówi,
patrząc na niego z czułością. Znów zerkam na szatyna. Przygląda
mi się w dziwny sposób i to nie daje mi spokoju.
- Wracajmy do domu, Gregor
– mówię, a on kiwa głową. Po chwili schodzimy wszyscy na dół.
Kiedy ponownie pojawiamy
się w salonie, pozostała trójka śmieje się z jakiegoś żartu
powiedzianego przez Lucasa. Ostatni osobnik uśmiecha się do mnie
delikatnie, na co reaguję tym samym. A ta podstępna jędza Gloria,
próbuje przez to pohamować swój śmiech.
- Och, proszę. Dziadek
też chciałby choć chwilę potrzymać własnego wnuka na rękach –
słyszę zawiedziony głos pana Paula. A raczej Paula, jak kazał, by
się do niego zwracać. Nie wiem dlaczego, ale bardzo go polubiłam,
więc od razu siadam obok niego na kanapie i podaję mu chłopca.
Mężczyzna sadza sobie go na kolanach i zaczyna uśmiechać się do
niego jak dziecko.
- Jaki jestem rozkoszny i
uroczy! - mówi i zaczyna łaskotać chłopca po brzuszku. Mały
reaguje na to wielkim śmiechem. I trwa to przez kolejne kilka minut,
kiedy dziadek „dmucha” mu w brzuszek czy podrzuca sobie nad
głową. Ta ostatnia zabawa trochę mnie przeraziła, ale chyba
mogłam mieć do niego zaufanie.
- Zaraz będziemy jechać
– odzywa się w końcu Gregor – jest już późno, Adasia trzeba
położyć spać.
- Kiedy teraz
przyjedziecie? - pyta zbity z tropu ojciec. Momentalnie posmutniał.
Przytulił do siebie dziecko, a ono oplotło jego szyję i ułożyło
główkę na ramieniu. Widziałam te iskierki w jego oczach. Starszy
Schlierenzauer strasznie przypominał swojego syna.
- Jutro Adaś idzie do
szpitala.. - wtrąciłam cicho i złapałam go za rączkę. Włożyłam
chłopcu do ust jego ulubiony smoczek, a on przyglądał mi się z
ciekawością. Następuje krępująca cisza.
- On z tego wyjdzie.
Przecież nie nazywałby się Schlierenzauer.. - słyszymy głos
Lucasa. Młody dopiero po kilku sekundach orientuje się, jaką gafę
popełnił. Mnie tym nie rozzłościł, ale Gregor patrzył teraz na
brata z chęcią mordu.
- Musi, Lucas.. - dodaję
spokojnie. Przecież nie miał złych intencji, a debilstwo jego
brata nie jest jego winą.
- Dobra, czas na nas –
wtrąca nerwowo szatyn, po czym wstaje ze swojego miejsca. Robię
więc to samo.
Na zewnątrz już dawno
zapadł mrok. Dni stają się już o wiele krótsze, dlatego i
wieczór przychodzi teraz szybciej. Zerkam na tylne siedzenie i z
grymasem na twarzy stwierdzam, że Adam już zasnął. Nie podobało
mi się to, bo teraz będzie marudził przy kąpieli i
najprawdopodobniej nie będzie miał apetytu.
- Nie było chyba tak
najgorzej – odwracam twarz w kierunku Gregora. Jest skupiony na
drodze, a ręce mocno zaciska na kierownicy.
- Jak na taką nowinę,
przyjęli mnie dość przyjaźnie.. - odpowiadam cicho – choć
pewnie byliby bardziej spokojni, gdybyś to Sandrę przyprowadził z
dzieckiem do ich domu..- dodaję i spuszczam wzrok.
- Co? Hania, nie bredź.
Dobrze wiesz, że Sandra to zamknięta sprawa – odparł nerwowo.
Znów na niego patrzę. Na czole zrobiła mu się pojedyncza
zmarszczka.
- Na pewno wolałbyś to z
nią mieć dziecko..
- Przypominam ci, że
właśnie przez to, że nie chciałem mieć dziecka ona ode mnie
odeszła.
- Ze mną też nie
chciałeś, ale sprawy potoczyły się inaczej..
- To jest inna sytuacja.
- Inna? - śmieję się
nienaturalnie – swoją drogą ciekawe jak to wyglądało, kiedy ona
namawiała cię na powiększenie rodziny, a ty jej odmawialeś,
wiedząc jednocześnie, że urodził się Adaś i masz już jedno
dziecko...ty naprawdę jesteś totalnym skurwielem, Gregor.. - nagle
czuję, jak gwałtownie zwalnia. Automatycznie rozglądam się wokół,
ale w tych ciemnościach widze jedynie, jak zatrzymuje się na
poboczu. Odpina swój pas i odwraca się w moją stronę. W tej
chwili mam przyspieszony oddech.
- Kiedy do ciebie dotrze,
że zależy mi na naszym synu? - pyta ostro, przeszywając mnie
wzrokiem – patrz, jak do ciebie mówię, Hania – z wielkim
wahaniem podnoszę na niego spojrzenie. Miałam rację. Jest
wściekły.
- Wiem, że zależy ci na
Adamie – odpowiadam spokojnie – to ja tu jestem intruzem.
- Jesteś matką mojego
syna, nie żadnym intruzem. Jedną z najważniejszych kobiet w moim
życiu – mówi, powodując u mnie zdziwienie.
- Powiedz mi, Gregor, ale
tak szczerze – zaczynam po chwili – jak to się stało, że w
ciągu półtora tygodnia tak bardzo zmieniłeś nastawienie do mnie
i tak nagle zacząłeś interesować się swoim dzieckiem? - pytam. I
chcę znać odpowiedź, bo kompletnie nie pojmuję tej nagłej
zmiany.
- Bo on umiera – słyszę
jego zimny głos. Sama zamieram. Sposób w jaki to powiedział, ta
bezpośredniość....właśnie wbił mi sztylet w moje i tak
poranione już serce.
- I co, nie chcesz potem
żałować, że pozwoliłeś biednemu dzieciakowi umrzeć? - pytam
niemal piskliwie. Teraz to na jego twarzy maluje się szok – bo
będzie cię gryzło sumienie?
- Jesteś bezczelna..
- To ty jesteś bezczelny
proponując mi związek z tobą! - odpowiadam, podnosząc głos –
nie rozumiem jak mogłeś w tak prosty sposób odrzucić swoje
dziecko. Jakby to był jakiś przedmiot, a nie część ciebie..
- To ciebie chciałem się
pozbyć! - krzyknął. I zdał sobie sprawę z tego co powiedział,
kiedy gwałtownie otworzyłam drzwi, by wysiąść z samochodu –
Hania, zaczekaj! Przepraszam.. - wołał za mną, a następnie
dostrzegłam, jak sam wychodzi z samochodu. W tym samym czasie
podbiegłam do tylnych drzwi i próbowałam wyjąć dziecko z
fotelika. Oczywiście mi na to nie pozwolił, łapiąc moje ręce i
odciągając mnie od drzwi.
- Puść mnie, ty
skończony idioto! - krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać. Na nic
się to jednak zdało.
- Uspokój się!
- Już więcej nie
będziemy ci zatruwać życia! - warczę na niego – możesz
zapomnieć o jakimkolwiek kontakcie z moim synem!
- Hanka, do jasnej
cholery! - szarpnął mną tak, że stałam teraz przodem do niego a
plecami mocno opierałam się o samochód. Oddychałam nierówno i
nie miałam już siły, by się z nim szarpać. Po prostu zaczęłam
płakać. Tak najzwyczajniej w świecie. Bo byłam wykończona.
- Dlaczego ty tego nie
skończyłeś wcześniej? Dlaczego zachciało ci się mnie
wykorzystywać? - piszczę i powoli osuwam się na ziemię, nie
przestając płakać. On nie robi nic. Nie podnosi mnie, milczy.
Jakby miał to gdzieś. Nagle czuję, jak kuca przede mną. Odciąga
moje ręce od mojej twarzy i odchyla włosy do tyłu. Patrzy na mnie
z bólem w oczach.
- Nienawidzę się za to,
co ci zrobiłem – odzywa się po chwili – mam ochotę rzucić się
pod jakiś samochód albo skoczyć bez nart, byleby tylko zapomnieć
– dodaje. Patrzę na niego zaskoczona tymi słowami, ale nie mogę
powstrzymać łez – Hania, zamieszkaj ze mną, zostań moją żoną,
stwórzmy naszemu synowi dom. Daj mi w ten sposób odkupić swoje
winy..
- Nie chcę być z
facetem, dla którego nic nie znaczę. - przez chwilę, ale tylko
przez chwilę pomyślałam o Bartku.
- Owszem, znaczysz. I to
wiele. - mówi zdeterminowany. Kręcę głową.
- Nie kochasz mnie, Gregor
– spuszcza wzrok, bo mam rację – a ja chcę, żeby wreszcie ktoś
pokochał mnie tak, jak ja kochałam ciebie – podnoszę się szybko
z ziemi i zanim mnie złapie, wracam na swoje miejsce, zatrzaskując
energicznie drzwi. Po chwili słyszę, jak on spokojnie robi to samo.
Ale nie jedziemy. Nie uruchamia silnika. Po prostu siedzi z rękami
na kierownicy i patrzy pusto przed siebie.
- A gdybym cię kochał...
- zaczyna z wahaniem – gdybym ci to wyznał, to zostalibyście ze
mną? - pyta cicho.
- Nie ufam tobie ani twoim
słowom, Gregor – odpowiadam zachrypniętym głosem jakiś czas
później – mówiłeś mi to wielokrotnie i wszystko okazało się
kłamstwem.
- Tym razem powiedziałbym
to szczerze – mówi.
- Ale taki moment nigdy
nie nastąpi.
- Dlaczego tak myślisz? -
pyta, odwracając na mnie swoje spojrzenie. Było takie intensywne,
takie ciężkie.
- Bo już przeżyłeś
miłość swojego życia i jej imię to Sandra – odpowiadam pewnie,
wpatrując się w jego brązowe tęczówki. Milczy, jego oczy
przygasły. Następnie bez słowa przekręcił kluczyk i jechaliśmy
dalej.
Godzinę później
wycieram mojego małego marudę puchowym ręcznikiem, a potem
nakładam mu czystą pieluszkę i piżamkę w smerfy. Jest zmęczony,
oczka same mu się zamykają i jedynym pocieszeniem jest to, że
udało mi się wcisnąć mu trochę kaszki w połączeniu z
lekarstwami.
Jest grubo po 21 i karcę
się w duchu, że jeszcze nie ułożyłam chłopca do snu. Układam
go sobie na rękach i kołyszę, kierując się powoli do jego
pokoiku. Tym razem długo nie zajęło mu odpłynięcie w błogi sen,
dlatego pięć minut później wychodzę do siebie, choć tak bardzo
chciałabym po prostu posiedzieć z własnym dzieckiem, spokojnie
leżącym w moich ramionach. Do dziś ze wzruszeniem wspominam te
chwile, kiedy karmiłam go piersią i tak swobodnie mogłam mu się
przypatrywać. Jeszcze wtedy był zdrowy i nie było tych wszystkich
problemów.
Kojący prysznic nie
przyniósł oczekiwanej ulgi i nie wymazał kłopotów z głowy, ale
nieco mnie odprężył i odświeżył. Ubrałam nocną koszulę i
cienki szlafrok. Wróciłam do pokoju z zamiarem zadzwonienia do
siostry i z wyrazem niezadowolenia spostrzegłam, że swoją torebkę
zostawiłam w przedpokoju. Schodzę więc na dół. W kuchni pali się
jasne światło i słyszę stamtąd jakieś dźwięki. Wchodzę więc
do pomieszczenia i zastaję tam nakryty dla dwóch osób stół,
świece, butelkę wina i dwa kieliszki.
- Gregor? - odzywam się
niepewnie. Szatyn odwraca się w moją stronę i uśmiecha się do
mnie. Tak jak kiedyś, tak...dla mnie. Nie jak do kamer i oficjalnych
zdjęć. Jak to bardzo boli... - co ty wyprawiasz?
- Przygotowuję dla nas
kolację – odpowiada beztrosko i powraca do swojej czynności –
warzywa na patelni z ryżem i pokrojonym kurczakiem. Palce lizać!
Uwielbiam to danie.
- Nie jestem głodna –
odpowiadam szczerze i chcę iść do swojego pokoju. Oczywiście mi
na to nie pozwala.
- Przez cały dzień nic
nie jadłaś – mówi stanowczo, kiedy czuję jego uchwyt na swoim
ramieniu – wyglądasz szczuplej niż wtedy, gdy się poznaliśmy a
przypominam ci, że urodziłaś dziecko – dodaje, patrząc na mnie
z troską. Jakby ta kłótnia sprzed godziny nie miała miejsca.
Jakby kompletnie o tym zapomniał.
- Gregor, ja naprawdę nie
mam nastroju na żadną kolację..
- A ja naprawdę nie mam
nastroju z tobą dyskutować. Siadaj mi tu – mówi i pcha mnie
delikatnie w kierunku stołu. Następnie odsuwa mi krzesło, a ja z
westchnieniem zajmuję swoje miejsce. A ten głupek cieszy się z
tego jak dziecko.
- Męczysz mnie –
komentuję jego poczynania.
- Kiedyś lubiłaś moją
kuchnię – odpowiada, znów wracając do kuchenki.
- A ty mojej nie –
stwierdzam. Słyszę jego melodyjny śmiech. I sama również się
uśmiecham.
- Bo nie potrafisz
gotować, Hania.
- Potrafię! Tylko nie
takie...wykwintne frykasy jakimi ty delektujesz się na co dzień –
odparłam kwaśno. Wiem, że znów musi się uśmiechać.
- No dobra, te..mielone
były nawet smaczne.
- To moje ulubione kotlety
i właśnie, że robię wyborne! - stwierdzam z udawaną powagą.
Teraz oboje się śmiejemy.
Podchodzi do stołu i
nalewa do obu kieliszków białe wino.
- Słodkie – wtrąca,
zauważając, że przyglądam się etykiecie na butelce. Pamiętał..
- Masz szczęście –
mówię, ale w duchu czuję jakąś iskierkę zadowolenia. Szatyn
podaje mi kieliszek i puszcza mi oczko. Że niby co? Nie nadążam za
tym facetem.
- Zdecydowanie wolę cię
bez makijażu.
- Powinni pisać o tobie
jakieś powieści romantyczne, Romeo. Kolacja, wino, wysublimowane
komplementy... – odpowiadam kąśliwie i upijam spory łyk wina.
Mężczyzna obdarowuje mnie łobuzerskim uśmiechem, dla którego
kiedyś zrobiłabym wszystko. Odkłada patelnię z gotowym daniem na
bok. Właśnie zamierzał nałożyć je na talerze, kiedy
niespodziewanie słyszymy dzwonek do drzwi.
- O tej porze? - mówi
zdziwiony mrużąc brwi, po czym wyciera dłonie ścierką i idzie
otworzyć. Słyszę jakieś głosy w przedpokoju, ale niczego nie
rozumiem. Po 2 minutach już wiem, kto zaszczycił go swoją wizytą.
Reaguję na ten widok z ogromnym szokiem. Podnoszę się niemrawo z
krzesła i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Patrzę na skoczka.
Gregor sprzed 5 minut gdzieś zniknął, a w miejsce uśmiechu na
jego twarzy pojawiły się napięcie i cień.
- Cześć – odzywa się
niepewnie – mam nadzieję, że nie będę wam przeszkadzać... - ma
spokojny, nieśmiały głos. Jej anielska twarz wydaje się być oazą
spokoju. Ale ta blondynka z pewnością nie zadziała dziś na mnie
kojąco.
~ Bo Jej obecność daje Ci do zrozumienia,
że nie tak łatwo przyjdzie Ci walczyć o Jego serce...
***
Cześć!
Doskonale zdajecie sobie sprawę kogo zobaczycie w następnym rozdziale. Dowiecie się też, jak teraz wygląda relacja między Sandrą a Gregorem. Ale Hania nie podda się tak łatwo ^^
Mam nadzieję, że akcja Was nie nudzi, ale nie chcę tak szybko "ładować" Hani w ramiona Grega. To jeszcze nie ten czas i miejsce. Ale spokojnie, jeszcze będą momenty, które mogą doprowadzić do palpitacji serca xdd
Buziaki :**