Strony

czwartek, 24 marca 2016

Dziewiętnaście

Początek września przyniósł nieoczekiwanie gorące i upalne dni. Poniekąd współczułam tym wszystkim dzieciakom, które musiały po raz kolejny rozpoczynać rok szkolny, kiedy w głowach miały jeszcze wspomnienia z wakacji, a pogoda za oknem wcale ich lepiej do tego nie motywowała. Przyniosło mi do na myśl rozmowy z Baśką, która ciągle skarżyła się na nauczycieli i tą „powagę” zasianą w klasie maturalnej. Sama przecież kilka lat temu musiałam przeżywać to wszystko, więc traktowałam jej żale z przymrużeniem oka.
- To co teraz zrobimy? Samolocik? No to będzie samolocik! - podniosłam do góry uśmiechniętą twarz i kręciłam głową. Chłopiec zaczął piszczeć z radości, tak jak przez ostatnie pół godziny.
- Ile ty masz tej energii? - pytam żartobliwie. Brunet wiruje z dzieckiem nad głową i wygląda przy tym tak pewnie, że nawet nie mam ochoty go upomnieć. Po jeszcze dłuższej chwili takiej zabawy obaj siadają na kocu, a mężczyzna podaje dziecku butelkę z soczkiem, którą natychmiastowo opróżnia.
- Często odwiedzam Klimka i Agnieszkę. Wiesz, lubię bawić się z ich dzieciakiem – odpowiada nieco zasapany. Wygląda uroczo z tą niesforną fryzurą i lekkim uśmiechem. Posadził sobie chłopca na kolanach i podtrzymywał mu butelkę – chociaż mały Klimek jest bardziej spokojny i grzeczniejszy.
- Ej, moje dziecko też jest grzeczne! - stwierdziłam z udawanym oburzeniem, po czym oboje się zaśmialiśmy – tylko ma trochę więcej...
- Kopa. Tak, wiem – przyznaje. Głaszcze chłopca po główce, a ja patrzę na to z uśmiechem. Dobrze zrobiła mi ta jego wizyta.
- Jutro muszę wracać do Polski – mówi po chwili, a mój uśmiech gdzieś znika. Patrzę w jego zielone oczy ze smutkiem. Nie chcę, żeby jechał. Jeszcze nie teraz – jedziemy z kadrą A nad morze w ramach obozu treningowego. Nie mogę się wymigać..
- Bartek, rozumiem – kładę mu rękę na jego dłoni – i tak poświęciłeś nam zbyt wiele czasu. Dziwię się, że Kasia jeszcze nie dzwoniła z pretensjami.
- Ona też jest na obozie – odparł – i...w sumie nie wie, że tutaj przyjechałem – marszczę brwi, bo nie rozumiem. Brunet przygląda mi się uważnie i widać, że próbuje starannie dobrać słowa – mogłaby być o to zła.
- Ale dlaczego? - pytam zdziwiona. Nadal się waha.
- Jest chyba o ciebie trochę zazdrosna.
- Zazdrosna? - piszczę – Bartek, chyba nie wspominałeś jej o..
- Nie, no coś ty – zaprzecza niemal natychmiastowo. Oddycham więc z ulgą – nie wiem. Może po prostu złości się, że ciągle o tobie mówię – wyraźnie się zmieszał jakby nie to do końca chciał mi przekazać – znaczy...opowiadałem jej o twoich problemach, o chorobie Adasia...- westchnął – wydaje mi się, że opacznie to zrozumiała.
- Ok, nie ci będzie – przyznałam niepewnie i wzięłam chłopca na ręce, po czym wstałam z koca – trzeba wracać do środka.
- Już? - pyta zaskoczony.
- Zaraz podadzą obiad – wyjaśniam. Skoczek otrzepuje niewielki koc i go składa, po czym zabiera koszyk z owocami i piciem. Taki to nasz mały piknik.
- Hania, przepraszam, jeśli cię tym wkurzyłem – mówi, kiedy wracamy do szpitala. Uśmiecham się do niego pogodnie i stawiam malucha na ziemi, bo tym razem ma ochotę przemierzyć tę drogę samodzielnie. Łapię go za rączkę i nieco zwalniamy, by mógł dorównać nam kroku.
- Nie jestem na ciebie zła. Wszystko w porządku – odpowiadam. Zauważam, że wyraźnie się rozluźnił.
- W takim razie może dasz się zaprosić na pożegnalną kolację dziś wieczorem? - pyta po raz kolejny niepewnie – no wiesz...nie chcę wyjeżdżać od tak.
- Zgoda – mówię. Nie chcę mu robić przykrości, bo powinnam ten wieczór spędzić przy łóżeczku dziecka, ale póki wszystko jest w porządku to chyba mogę iść. Poza tym...nawet mam na to ochotę. Zerkam na niego. Jest wyraźnie zadowolony.
- Super, bo już wypatrzyłem fajne miejsce.
- A skąd wiedziałeś, że się zgodzę? - pytam ze śmiechem.
- Nie mogłabyś mi odmówić – odpowiada, po czym puszcza mi oczko. Otwiera nam drzwi do sali, w której mieszka Adaś a ja ze śmiechem wchodzę do środka. Jednak szybko zmieniam wyraz twarzy, kiedy widzę, kto stoi przy oknie.
- Ta-ta, ta-ta! - nieważne, że nie mówi tych słów płynnie i że klei sylaby. Ważne, że chłopiec cały rozpromieniony biegnie w jego stronę, a on ze szczęściem w oczach bierze go na ręce i mocno przytula. Od kiedy kilka dni temu po raz pierwszy usłyszał słowo „tata” z ust Adasia, chodzi naładowany jakimś niesamowitym optymizmem i ciągle się śmieje. Tak, ja miałam podobne uczucie, kiedy usłyszałam swoje „mama”.
- Cześć – zwraca się do nas. Na widok Bartka mina mu nieco zrzedła, ale nadal zachowywał pozory, uśmiechając się do nas przyjaźnie.
- Cześć, Greg – odpowiadam, zerkając na bruneta. - myślałam, że będziesz na treningu – cały czas mówiłam po angielsku, żeby drugi skoczek rozumiał. Czułam, że starszemu z nich nie bardzo się to podoba.
- Byłem. - odparł – ale nie mogłem się doczekać, aż zobaczę naszego zucha – dodał rozpromieniony, stawiając chłopca na ziemi. Mały podbiegł do swojego łóżeczka i rączką wskazywał od tej pory ulubioną zabawkę, czyli misia-skoczka. Uśmiechnęłam się do niego i podałam mu pluszaka. Chłopiec uradowany pobiegł z powrotem do ojca i podał mu zabawkę, gestykulując przy tym rękoma. Szatyn krótko się zaśmiał.
- Będzie skoczkiem - stwierdził dumny. Wywróciłam oczami.
- Taaa. I pobije twoje rekordy – szatyn zerknął na mnie uważnie.
- Oczywiście. Jeśli okaże się na tyle utalentowany, co ja to, wtedy to nie będzie podlegać dyskusji.
- Nie masz w sobie za grosz pokory – komentuję, unosząc brew. Kładę torebkę na stoliku, a koszyk, podany przez Bartka, stawiam na podłodze.
- Dlatego mam tyle fanek.
- 15-letnich.
- Wcale nie – zaprzecza gwałtownie – ty byłaś moją fanką.
- Nie byłam, Gregor. Zawsze wolałam Thomasa – odpowiadam ze sztucznym uśmiechem i puszczam mu oczko.
- Pójdę już – oboje spojrzeliśmy na milczącego do tej pory bruneta. Miał dziwny wyraz twarzy, ale to zignorowałam. Wstał, potargał chłopcu czuprynę, po czym pocałował mnie w czoło.
- Do wieczora – specjalnie powiedział to po angielsku i chytrze się uśmiechnął. - wpadnę po ciebie o 19.
- Do zobaczenia - Na reakcję Gregora nie musiałam czekać zbyt długo. Faceci..
- Do wieczora? - pyta, mierząc mnie wzrokiem.
- Idziemy na kolację – odparłam spokojnie.
- Ze mną jakoś nie wychodzisz na żadne kolacje – zaśmiałam się w duchu. On nawet nie próbuje udawać. Ale wiem, że podłoże tej zazdrości wcale nie wynika z uczucia do mnie.
- Bo ty mnie ani razu nie zapraszałeś, Gregor. - uśmiecham się do niego figlarnie. Aż dziwne. Chyba jednak mam dobry humor.
- W takim razie zapraszam.
- Dziś jestem już umówiona – odpowiadam z przekąsem. Skrzyżował ręce, czym jeszcze bardziej mnie rozbawił – lepiej powiedz, co się dzieje?
- Z czym? - zbiłam go z tropu tym pytaniem.
- Z tobą, twoimi treningami i skokami – wyjaśniam, mierząc go uważnie wzrokiem – Gregor, przecież widzę, jak się ostatnio zachowujesz. Dosyć specyficznie potrafisz ukrywać swoje niepowodzenia...
- Daj spokój – bąknął obojętnie, po czym przysunął swój fotel do łóżeczka. Chciałam znów go o coś zapytać, ale akurat w tej chwili do sali weszła salowa z wózkiem, na którym widniał dzisiejszy posiłek. Jak co dzień wzięłam od niej wszystkie odpowiednie tacki, ustawiając je na niewielkim stoliczku, przy łóżku chłopca. Podziękowałam starszej kobiecie, na co ona odpowiedziała mi promiennym uśmiechem, po czym wyszła. Usadowiłam sobie dziecko na kolanach i zawiązałam mu kolorowy śliniak, który wcześniej wyjęłam z szafki. Trzeba będzie go wyprać, biorąc pod uwagę jak bardzo jest zaplamiony. Szatyn w tym czasie podsunął fotel bliżej nas i chwycił miseczkę z wciąż jeszcze parującą zupą warzywną. Zaczął powoli karmić syna, troszcząc się przy tym, by nabrana w łyżkę ciecz nie była za gorąca. Maluch jadł kolejne porcje bez zbędnego sprzeciwu. I to też wyglądało jak co dzień.
- No to powiesz mi, czy nie? - ponawiam ostrożnie swoje pytanie. Mężczyzna skupia się na karmieniu, czyli udaje, że mnie nie słucha.
- Przecież nic się nie dzieje, Hania – odpowiada nieco ostrzej, niż zamierzał. Karcę go wzrokiem, więc nieco się uspokaja – wszystko jest w porządku.
- Tak? I dlatego zrezygnowałeś z sezonu letniego, odciąłeś się od drużyny i teraz skaczesz jak ostatnia fajtłapa? - postanawiam wyłożyć karty na stół. Wiedziałam, że oględne pytania na nic się nie zdadzą, dlatego zapytałam wprost. Część zupy, jaką właśnie nałożył na łyżeczkę, wpadła z powrotem do miski. No tak, czyli coś jest na rzeczy.
- Dziękuję, strasznie mnie tym pocieszyłaś – mówi chłodno, patrząc mi w oczy. Jest zły, że zaczęłam ten temat. Jakbym nie była do tego w ogóle upoważniona. Ale przecież musiał z kimś o tym porozmawiać, a najlepiej z osobą, która ma najmniej styczności z całym tym sportowym światem. Tak, to ja.
- Chodzisz do psychologa?
- Hania, co to za pytanie?! - teraz wkurzył się na dobre. Nawet Adaś zaczął marudzić, słysząc jego podniesiony głos. Szatyn szybko się do niego uśmiechnął i pocałował w czoło.
- Chcę ci tylko pomóc – usprawiedliwiam się. - ale widać jestem zbyt mało istotna, byś rozmawiał ze mną o swoich problemach.
- Wywracasz kota ogonem – stwierdził cierpko. - dobrze wiesz, że jesteś dla mnie ważna, ale mam dość w kółko tego oklepanego tematu. Wystarczy, że męczą mnie z tym dziennikarze i trenerzy. Przez moment radowałam się zaznaczeniem faktu, że JESTEM dla niego WAŻNA, ale zaraz powróciłam na ziemię.
- Nie rozumiesz, Greg? Właśnie o tym mówię. Powinieneś porozmawiać o tym z kimś neutralnym. - próbuję go przekonać, uśmiechając się do niego ciepło. Zaciska wargi.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? - pyta – przecież ciągle cię krzywdzę, a przez ostatnie kilka dni unikasz mojego towarzystwa. Nie powinnaś się o mnie martwić.
- Ale to robię – odpowiadam szybko. Za szybko. Patrzymy sobie intensywnie w oczy i on po chwili się domyśla. A mnie coś ściska w sercu, bo znowu robię z siebie przed nim kretynkę i wiem, że nie uczyni nic, by rozwiać moje obawy. Jestem taka naiwna.
- Dobra, nieważne.. - bąkam.
- Och, nie umiem tego wytłumaczyć, Hania. - zaczyna powoli. Spowiada mi się choć tego nie chce, ale nie ma zamiaru robić mi przykrości. Albo naprawdę chce się komuś wyżalić, tyle że nie ma na tyle odwagi, żeby się do tego przyznać. Mam spuszczoną głowę i na niego nie patrzę - Od dwóch sezonów idzie mi znacznie gorzej. Trenuję tak samo, robię wszystko tak samo jak od lat, a to i tak nie przynosi efektów. Z konkursu na konkurs jestem coraz gorszy...
- Przecież każdemu przydarza się gorszy sezon – mówię cicho po jakimś czasie – nie da się być najlepszym przez cały czas. Skakałeś na najwyższym światowym poziomie przez prawie 10 lat. Nie sądzisz, że powinieneś dać sobie troszkę luzu? - pytam ostrożnie i podnoszę na niego wzrok. Nadal machinalnie karmi dziecko. Uśmiecha się przy tym do niego nieznacznie, a Adaś jest nad wyraz grzeczny.
- Tylko ja nie wiem jak to jest skakać gorzej i zajmować gorsze miejsca, Hania – odpowiada po chwili – nikt mnie tego nie nauczył i nikt mnie na to nie uodpornił. Zawsze byłem dobry. Zawsze, rozumiesz? - co do tego to miał rację. Latami plasował się w czołówce i rzadko kiedy zdarzały mu się gorsze konkursy. To nic dziwnego, że nie potrafi sobie z tym poradzić.
- Gregor, musisz. Bo przyjdzie czas, że całkowicie się załamiesz – na moment odkłada plastikową łyżkę i patrzy mi zacięcie w oczy – musisz cieszyć się też z małych kroków i małych osiągnięć. Jeśli ma być gorzej niż zawsze to tak będzie i nic na to nie poradzisz. Wiesz, jakie są skoki. Wiesz też, że z roku na rok konkurencja jest coraz silniejsza. Musisz stawić czoło porażkom.
- Łatwo ci mówić.. - stwierdza ironicznie. Wywracam oczami, bo on zachowuje się jak dziecko. Jak ten nastoletni bachor sprzed 5, może 6 lat.
- Jest masa zawodników, która niewiele w tym sporcie osiągnęła a skacze i cieszy się z tego, co robi. Właściwie większość. Jesteś jeszcze bardzo młody, więc dobra passa stoi przed tobą. - to takie dziwne. On ma dopiero 25 lat a mam wrażenie, że skacze od zawsze. Jak Morgenstern, Stoch czy taki Jakub Janda. A on dopiero zaczyna swoje dorosłe życie. Ma jeszcze tyle przed sobą i już przydarza mu się takie załamanie.
- Nie chcę być w gronie najgorszych.
- Nikt nie chce, ale czasami przychodzi gorszy okres. Jeszcze kiedyś będziesz w dobrej formie. Tylko musisz w siebie wierzyć, robić swoje i być usatysfakcjonowanym z osiągnięć – kontynuuję, choć jego mina mówi, że zapewne w życiu go nie przekonam do mojej teorii. Ale takie są skoki narciarskie. Tu nie tacy sobie kiepscy zawodnicy w swoich karierach byli na samym dnie, z którego potem się podnieśli.
- Każdy mi mówi to samo. Nawet ty. Ale nikt z was nie chce zrozumieć, co siedzi w mojej głowie..- - powiedział to takim rozpaczliwym głosem, że zrobiło mi się naprawdę przykro. Jest cholernie ambitny, nie raz to udowadniał. Uwielbia rywalizować i pokonywać innych, bo na tym buduje swoją pewność siebie. Ale nie może myśleć, że tak już będzie zawsze.
- Małysz też miał nie raz gorszy sezon i co? Po tej ostatniej zniżce formy zdobył jeszcze Kryształową Kulę..
- Teraz będziesz mi przytaczać takie nazwiska jak Ammann, Kasai czy nawet biedny Morgi po upadku na Kulm? Hania, proszę.. - Przecież on będzie na dnie z takim podejściem. I co tutaj robić? Ja mam do niego dotrzeć? Jak dotąd nie udaje się to nawet specjalistom.
- Zachowuj się tak dalej a skończysz jak Hannavald – stwierdzam stanowczo. Zaciska usta, po czym zdejmuje z szyi chłopca śliniaczek i wyciera nim buzię. Następnie podnosi dziecko z moich kolan i kładzie go do łóżeczka, gdzie mały zaczyna bawić się pluszakami.
- No to najwyżej tak skończę. Jeśli już tak nie jest... - mówi to całkowicie poważnie. Bez cienia niepewności w głosie. Przeraziłam się nie na żarty. Jeśli już teraz wyciąga tak drastyczne wnioski, to wiadomym jest, że nie jest z nim dobrze. Wręcz jest tragicznie.

Do sali nieoczekiwanie wparowała całkiem spora grupka ludzi. Wróć. To, co weszło jako pierwsze nie było zdecydowanie człowiekiem. Ani zwierzęciem. To był wielki, kilkudziesięciocentymetrowy pluszak, który w całości zakrywał biednego niosącego go Stefana. Za nimi weszła niewysoka blondynka. Moje oczy nie uwierzyły. O Boże, Marisa! Po kilku sekundach tonęłyśmy w swoich objęciach.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! - piszczała mi do ucha, a ja uśmiechałam się szeroko. Kątem oka spostrzegłam jak w środku pojawili się Michael ze swoją uroczą Claudią i Manuel Fettner. Cała ta banda sprawiła, że pomieszczenie wydawało się o wiele za ciasne, jak dla takiej ilości osób w środku, ale nikomu to nie przeszkadzało. Zerknęłam na Gregora. Znowu był w dobrym nastroju a na jego ustach widniał serdeczny uśmiech. Tylko ja dobrze wiedziałam, że to jedynie maska. Po chwili pochwycił mój wzrok, a ja bezgłośnie powiedziałam: „Jeszcze wrócimy do tego tematu”. Na moment zrobił jakąś posępną minę, po czym odwrócił twarz do Michaela i zaczął z nim o czymś dyskutować.
- W końcu musiałam poznać tego twojego maluszka! Jak mogłaś nie powiedzieć mi, że jesteś w ciąży? Przecież miałyśmy wtedy dobry kontakt.. - uśmiechnęłam się do niej delikatnie i pokręciłam głową. Po chwili zrozumiała.
- Wydarzyło się wtedy wiele skomplikowanych rzeczy, ale już jest ok – odpowiedziałam jedynie.
- Mariska, skarbie! No spójrz na niego. Jest taki przesłodki, że mógłbym go zjeść normalnie! - oboje zatopili się teraz w „podziwianiu” chłopca, a blondynka robiła do niego maślane oczka. Każde z nas skomentowało to wywróceniem oczu, ale z drugiej strony było to całkiem zabawne.
- Może zróbcie sobie swoje, a nie wzdychacie do cudzego dziecka? – odezwał się wreszcie Gregor. Oczywiście chciał być zabawny, ale mu nie wyszło.
- Gregor, no coś ty! - oburzył się nieznacznie Stefan – ja to bym tam mógł. Wiesz, kasa się zarabia. Mieszkanie mam. Nawet mama z tatą by się ucieszyli, ale wiesz, Mariska jeszcze studiuje i no wykształcenie jest najważniejsze, chce zostać tą pielęgniarką, chyba nawet czuje do tego powołanie no więc sam widzisz...
- No dobra, dobra. Przecież sobie żartuję – przerwał mu ten monolog, unosząc ręce w geście protestu, na co wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Nawet Marisa, która zwykle lubiła, kiedy mogła się trochę pośmiać ze swojego chłopaka. Tylko jakoś Krafti tego nie pochwycił i przez kolejne 10 minut do nikogo się nie odzywał. Tak, to był dopiero wyczyn.
- Hania, mamy tu chyba sytuację alarmową – usłyszeliśmy Manuela, który teraz trzymał chłopca na rękach. Podeszłam do niego z pytajnikami w oczach, na co on odpowiedział grymasem na twarzy i przytkał sobie nos. Gregor pojawił się obok niego i miał przez moment przerażenie na twarzy, a ja po prostu wybuchłam głośnym śmiechem.
- Co jest? - pyta Stefan.
- Nic. To tylko kupa. Trzeba go przewinąć – mówię rozbawiona, zabierając dziecko z rąk skoczka.
- Bleee! Fuuuj! - krzyknęli obaj Michi i Stef. Mieli przy tym takie miny, że Marisa już płakała ze śmiechu opierając głowę o ramię Claudi, a druga z dziewczyn palnęla dłonią w czoło.
- I ty chcesz mieć dzieciaka, Kraft? - pyta ironicznie szatyn. Stefan nadal stoi tam gdzie stał i nie ma zamiaru patrzeć na to, co zamierzam zaraz zrobić, gdy kładę małego na przewijaku.
- Claudia, możesz podać mi pampersy? Leżą tam w szafce, w rogu – szatynka kiwnęła na zgodę i po chwili przyniosła mi czystą pieluchę.
- A mogę ja? - pyta, kiedy zdejmuję mu spodenki.
- A potrafisz? - pytam z uśmiechem.
- Mam małą chrześnicę – odpowiada, więc podaję jej pampers i staję obok.
- O Boże.. - słyszę głos Krafta. Marisa znów parska śmiechem i głaszcze biednego chłopaka po włosach.
- Kochanie, to stanowczo za wcześnie na wspólne dziecko – mówi do niego ze śmiechem i całuje go czule w policzek. Brunet karci ją wzrokiem, ale dzięki buziakowi jest nieco udobruchany.
Zauważam jak Adaś patrzy z zainteresowaniem na Claudię, która teraz się do niego uśmiecha. Kobieta zdjęła brudną pieluszkę i włożyła ją do małego woreczka, a potem wyrzuciła do kosza. Przez moment w pomieszczeniu unosił się specyficzny zapach, a panowie znów zakrywali nosy, przez co wyglądali przekomicznie. Schlierenzauer uchwycił ten jakże spektakularny moment i zrobił im szybko zdjęcie.
- Będzie dziś na instagramie – stwierdził zadowolony, kiedy pozostała trójka panów zabijała go spojrzeniem. A ten się głupi śmiał, jakby miał w tym prostokątnym urządzeniu arcy cenny skarb – za 10 tysięcy serduszek stawiam wam butelkę dobrego whisky – ok. więc bądź co bądź, chłopaki ostatecznie się szeroko wyszczerzyli.
Po chwili Michael podchodzi do swojej dziewczyny i przygląda się z zainteresowaniem jej poczynaniom. Dostrzegam bardzo ciche i skierowane wprost do jej ucha „Świetnie sobie radzisz, kochanie”. Claudia wydawała się być teraz rozpromieniona, a Hayboeck delikatnie obejmuje ją w biodrach. Uśmiecham się mimowolnie i sądzę, że Michi nadaje się w przyszłości na ojca.
Dalej spędzaliśmy przyjemnie czas w miłym towarzystwie, gdzie nie brakowało żartów ze Stefana. Nic na to nie poradzę, że chłopak urodził się do robienia z niego jaj. Po jakiejś godzinie towarzystwo się z nami pożegnało, a Gregor układał właśnie smacznie śpiącego chłopca do łóżeczka. Zerknęłam z wahaniem na godzinę: 17.00. Jeśli chciałam zdążyć na kolację to musiałam się zbierać. Pomińmy fakt, że kompletnie nie mam w co się ubrać.

- Podwieziesz mnie do Glorii? - pytam go cicho. Mierzy mnie przez moment wzrokiem i doskonale domyśla się, o co chodzi. Następnie kiwa głową. Patrzę jeszcze przez chwilę na syna, po czym pierwsza wychodzę z sali. Z bardzo, ale to bardzo chytrym uśmiechem potwierdzającym moje samozadowolenie, że udało mi się wzbudzić w nim zazdrość.





~ Bo nigdy nie możesz mieć pewności,
 że Ona zawsze wybierze Ciebie...




***
Moje drogie!
W pierwsze kolejności życzę Wam Wesołych i niezapomnianych Świąt. Rodzinnej atmosfery, udanego odpoczynku i samych smakołyków na stole. Oby te Święta były dla Was udane! ^^
Składam te życzenia dzisiaj, bo zapewne kolejny rozdział pojawi sie w przyszłym tygodniu, a więc mam na to okazję dzisiaj.
Trochę żarcików, trochę rozterek i nieco zazdrości - to chyba najlepsze podsumowanie tego rozdziału. Już w następnym wydarzy się coś bardziej nieoczekiwanego :)
dziękuję za Wasze opinie w komentarzach, które zawsze powodują uśmiech na mojej twarzy.
Pozdrawiam!

poniedziałek, 14 marca 2016

Osiemnaście

Skrzypnięcie drzwi uświadomiło mi, że wrócił. Spowodowało to, że zaczęłam gwałtowniej suwać rozgrzanym żelazkiem po materiale koszuli. W pewnym momencie myślałam, że zaraz ją spale i jakieś 100 euro pójdzie do kosza, ale z drugiej strony wcale bym nie żałowała. Należało mu się.
Wszedł niepewnie do salonu. Jego zaskoczenie wcale nie było dla mnie niespodzianką. Raczej nie spodziewał się tego z mojej strony.
- Co tu się stało? - pyta, ogarniając całe pomieszczenie zszokowanym spojrzeniem. Odłożył klucze od samochodu na szafkę i wszedł głębiej do środka.
- Spóźniłeś się – odpowiedziałam zamiast tego wskazując ręką na wiszący zegar i ponownie wróciłam do swojej czynności.
- Wysprzątałaś mi cały dom? - pyta z jeszcze większym zaskoczeniem w głosie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wokoło wszędzie błyszczało. Zero śladów kurzu na meblach i zero wiszących po rogach pajęczyn. W podłodze można się było przeglądać teraz niczym w lustrze.
- Tylko dół – mówię – swoją drogą to mógłbyś lepiej zadbać o własny dom.
- Po co to zrobiłas?
- Wystarczy zwykłe „dziękuję”, Gregor – odparłam kąśliwie. Znów go zamurowało.
- Ja...eee...dziękuję, tylko nie rozumiem, co to ma znaczyć.
- To mój taki prywatny sposób na rozładowywanie emocji – stwierdziłam, obdarzając go sztucznym uśmiechem. Nie odpowiada. Zamiast tego podchodzi do mnie i wyrywa mi z rąk żelazko.
- Zostaw to! - warczę.
- Wystarczy. Nie chcę, żebyś mi potem to wszystko wypominała – odpowiada pewnie i odłącza urządzenie z prądu. Krzyżuję ręce, a w żyłach zaczyna mi buzować krew.
- Spokojnie. Nie jestem tak podła jak ty – zacisnął usta ze złości. Milczał przez moment.
- Gdzie Adaś?
- Śpi – mówię krótko – ma po południową drzemkę – kiwa głową i siada na poręczy fotela. Patrzy na mnie uważnie.
- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? - pyta ze skruszoną miną. Prycham.
- Nic. Lista twoich błędów jest tak długa, że nie będę w stanie ci wybaczyć – odpowiadam pewnie, wkładając w tę odpowiedź mnóstwo pogardy – jesteś zwykłym śmieciem, Gregor. Żałuję, że to akurat z tobą mam dziecko! - krzyknęłam. Jego spojrzenie było teraz pełne bólu. Wiem, że sprawiłam mu tym przykrość.
- Nie mów tak – słyszę jego cichy głos. Nie wzrusza mnie to jednak. Podchodzę do niego i staję pół metra przed nim. Kosztuje mnie to wiele wysiłku.
- Obiecałeś mi, Gregor. Obiecałeś, że już nigdy mnie nie skrzywdzisz – szepczę. Znów mam ochotę płakać. Jestem jak małe dziecko...
- Nie chcę cię krzywdzić – mówi równie cicho, przykładając dłoń do mojego policzka. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że cała drżę. Pozwalam mu nawet przytulić mnie do siebie, kiedy delikatnie chwyta moją dłoń i mnie do siebie przyciąga – nie chcę ci niczego obiecywać – słyszę jak westchnął. Nienawidzę go, a raczej tego, co mi robi. I nienawidze też tego, jak łatwo się mu poddaję. Tak jak teraz, gdy chowam twarz w jego szyi i wdycham jego magiczny zapach. Miałam wrażenie, że on może zrobić ze mną wszystko. - tu nie chodzi o to, że było mi z tobą źle. Było cudownie, Hania. Ale...
- Nadal mnie nie kochasz – dopowiadam za niego. No bo jak? Miał zakochać się w ciągu paru godzin? To niemożliwe.
- Przepraszam – szepcze, gładząc mnie po włosach. Jest mi teraz tak przyjemnie. Tak błogo. - ale wiesz, że jesteś dla mnie ważna?
- Nie mam siły przejmować się jeszcze tym, co jest między nami.
- Wiem o tym – mówi. Podnoszę wzrok i napotykam jego pełne wyrzutów spojrzenie. Moja chwila słabości mija na tyle skutecznie, że jestem już w stanie się od niego odsunąć.
- Nie dam się po raz kolejny tobie wykorzystać, Gregor – szepczę, mój głos jest niestabilny – mogę zagłuszyć uczucia. Już raz to zrobiłam, udało się. Mimo tego, że w łóżeczku cały czas była część tak bardzo przypominająca ciebie – znów chce mnie złapać za rękę, ale tym razem nic z tego – już nie jestem na to tak odporna. Zrobiłam z siebie idiotkę idąc z tobą do łóżka. - chce mi przerwać, jak zwykle. Zdaje sobie zupełnie sprawę, że mięknę pod wpływem jego dotyku. - To nie jest już zabawa, Schlierenzauer. - biorę kilka głębokich wdechów, by się nie rozkleić i opieram się lekko o deskę do prasowania – jesteśmy rodzicami, którzy muszą wziąć odpowiedzialność za własne dziecko. I albo ogarniesz siebie i twoje niezdecydowanie albo pożegnasz się ze mną i cierpliwością do ciebie – powiedziałam, patrząc mu zacięcie w oczy.
- Więc czego ode mnie oczekujesz? - pyta desperacko – powiedz, a spełnię to, Hania.
- Nie spełnisz. Nie wyrzucisz Sandry z serca. Nawet trzymasz wasze wspólne zdjęcia, pochowane gdzieś po szafkach – marszczy brwi, jakby chciał zarzucić mi wścibskość. Nie wie, co na to odpowiedzieć.
- Chciałbym, żeby to wszystko było takie proste, jak myślisz. - mówi chłodno. Zabolało.
- Ja też, Schlieri – po czym tak po prostu zostawiłam go w tym salonie i pobiegłam na górę.

Sala wyglądała uroczo. Tak..nowocześnie, a zarazem przypominała raj dla takich maluchów jak mój syn. Kolorowa, pełna obrazków, maskotek, zabawek. To łóżeczko, w którym leżała pościel w bohaterów z „Kubusia Puchatka”. Jakby się tak dobrze przypatrzeć to nawet cały sprzęt monitorujący parametry pacjentów zdołał się szczelnie ukryć w tej mini Bajkolandii. Spodobało mi się tu. Jeżeli Adaś ma przejść najgorszy okres w swoim życiu w tak cudnym miejscu, to jestem za. Chociaż gdzieś po cichutku tli się we mnie nadzieja, że za kilka tygodni zabiorę go stąd zdrowego i pełnego sił. Gotowego na odkrywanie reszty świata.
- Mogą być państwo spokojni. Mamy tu naprawdę profesjonalną opiekę i bardzo sympatyczne pielęgniarki. Państwa syn będzie bezpieczny – słyszę nutkę optymizmu w ustach tej młodej pani onkolog. Ma około 30 i jest całkiem ładną blondynką o długich nogach. Gregor oczywiście na tę część ciała zwrócił najwięcej uwagi, kiedy kobieta prowadziła nas do odpowiedniej sali. Poczułam ukłucie zazdrości mimo tego, że szatyn kierował się jedynie pociągiem fizycznym. Ile ja bym dała, żeby to na mnie tak patrzył...
- Jestem o tym przekonany, pani doktor – odpowiedział jej z szelmowskim uśmiechem. Kobieta raz po raz odwracała od niego wzrok, speszona faktem, że właśnie stoi przed nią sam Gregor Schlierenzauer. Zauważyłam, że nawet spłonęła lekkim rumieńcem.
- Gdybyście państwo czegoś jeszcze potrzebowali to będę w swoim gabinecie. Albo proszę pytać kogoś na oddziale– jeszcze raz się do nas uśmiechnęła, po czym opuściła pomieszczenie. Zacisnęłam zęby, kiedy spostrzegłam, jak ten burak odprowadza ją jednoznacznym spojrzeniem. Wygląda jakby ślinił się na jej widok.
- Idź się jeszcze poprzymilać to może poruchasz – mówię, stojąc do niego tyłem. Mój malec od jakiegoś czasu leży w swoim szpitalnym łóżeczku. Ubrałam go w jego ulubioną piżamkę i włożyłam do ust ukochany smoczek. Oprócz tego ma przy sobie kilka pluszaków z domu, w tym misia-skoczka, którego ostatnio dostał od ojca. Wywróciłam oczami na to wspomnienie.
- Widzisz, synku. Podoba mi się nawet to, że mamusia jest o mnie zazdrosna, ale chyba nieco przesadza – mówi kąśliwie, wyciągając chłopca z łóżeczka i bierze go na ręce. Zauważam, że mały jest już zmęczony i pewnie niedługo sam zaśnie. Liczyłam, że obejdzie się to bez płaczu.
- Nie jestem o ciebie zazdrosna.
- Jesteś – mówi, posyłając mi swój łobuzerski uśmieszek, po czym bez skrupułów daje mi krótkiego całusa. Jestem na tyle zaskoczona, że w pierwszej chwili nie wiem, jak mam zareagować. I przypominam mojego syna, który także patrzy na niego z wyrazem zadziwienia na buźce.
- Przesadziłeś, Schlierenzauer – syczę do niego mściwie. Naprawdę jestem zła. Po co my prowadzimy te szczere rozmowy, skoro on zaraz potem zachowuje się jak bezczelny bachor?!
- Co ci znowu zrobił? - do sali weszła uśmiechnięta Gloria. Zapach jej fiołkowych perfum rozniósł się po całej sali. Wyglądała nienagannie w kremowej satynowej bluzce, opiętej dopasowaną do ciała granatową spódnicą do kolan. Taki strój podkreślał tylko jej idealną figurę. Wszystko dopełniały wysokie szpilki w kolorze bluzki i wielki kok. Jedno słowo przychodziło mi na myśl, kiedy widziałam tak zadbane i pięknie ubrane kobiety. Kasa.
Stanęła obok nas i dała małemu pstryczka w nos.
- Twój brat jest erotomanem – brunetka zachłysnęła się kawą, którą musiała kupić chwile wcześniej w automacie na korytarzu. Przenosiła zdziwione spojrzenie to na mnie, to na niego.
- Zaraz...bzyknęliście się, czy co? - pyta niemal piskliwie.
- Nie! - odpowiadam stanowczo.
- Tak! - zaraz po mnie odzywa się Schlierenzauer. Ten drań uśmiecha się do mnie łobuzersko i kompletnie wydaje się nie przejmować moją dezaprobatą wyrażoną lodowatym wzrokiem. Koniec końców, Gloria znów zachłysnęła się kawą.
- Zamknij się wreszcie! - warczę na niego. A ten się tak po prostu głupio śmieje. Brunetka wzięła stojący pod oknem fotel i przystawiła go do łóżeczka, po czym na nim usiadła.
- I tak ci nie wierzę, Gregor. Znając Hanię to w życiu nie poszłaby z tobą do łóżka, biorąc pod uwagę jakim jesteś palantem – teraz to ja na moment wstrzymałam oddech. Gregor posłał w moją stronę ciężkie spojrzenie. Przewiercało mnie ono na wylot i nie byłam w stanie odpowiedzieć na słowa kobiety.
- Zostanę z nim na noc – mówię po kilku minutach ciszy, kiedy oboje przez ten czas bawili się z chłopcem.
- A można tak? - pyta brunetka.
- Nie wiem. Nie chcę, żeby pierwszej nocy był sam.
- Musi się przyzwyczaić, Hania. Od dziś będzie tu spędzał całe dnie.
- Zostanę z nim. Tak postanowiłam – dodaję, patrząc mu w oczy. Tym razem nie zaprotestował.
- Kiedy masz badania, Greg? Rodzice się martwią.
- Dzwonili do ciebie? - pyta, spoglądając na siostrę.
- Chcieli tu dziś przyjechać, ale powiedziałam, że macie za dużo spraw na głowie. Odwiedzą małego jutro – mówi. Szatyn przytakuje na zgodę.
- Lekarka prowadząca powiedziała, że na razie sami chcą wykonać wszelkie badania u Adasia i porównać je z wynikami przysłanymi z Polski – tłumaczę jej spokojnie.
- Po co? Coś się nie zgadza? - marszczy brwi. Przypomina wtedy brata.
- Raczej nie. Po prostu chcą mieć swój własny ogląd na postęp choroby – dopowiada szatyn, wkładając do ust dziecka smoczek, który właśnie wypadł mu na rękę– wtedy zlecą moje badania.
- Hania, ja też chce się im poddać – zwraca się do mnie z uśmiechem – razem z Lucasem. Zawsze to większe szanse – dodaje z pewnością. Chwytam ją za dłoń i mocno ściskam.
- Dziękuję – mówię szczerze.
Gloria spogląda na brata z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Gregor patrzy z czułością na swoje dziecko, po czym mocno je do siebie przytula. Marzyłam o takiej scenie, kiedy byłam w ciąży i samotnie spędzałam wszystkie noce. Zwykle wtedy popłakiwałam sobie w otoczeniu poduszek i kołdry, zaciskając zęby z żalu po jego odejściu. Z każdym miesiącem łudziłam się, że wróci. Przecież nie mógł tak idealnie kłamać, wmawiać mi, że mnie nigdy nie kochał. Nosiłam pod sercem jego dziecko. Zawsze powtarzał, że kiedyś pragnie mieć rodzinę, a tak łatwo odrzucił naszego synka. To właśnie podobne rozterki, chwile załamania i depresja doprowadziły do wylądowania w szpitalu. Połowę ciąży spędziłam w obcym otoczeniu białych ścian i może dlatego mam teraz taki uraz. Wystrój tego wnętrza nieco mnie więc uspokaja.
Szatyn układa sobie chłopca do snu. Patrzyłam na ten obrazek ze wzruszeniem. Mógł mieć to wcześniej. Mógł przytulać tak własne dziecko zaraz po porodzie, gdy było taką malutką kruszynką mieszczącą się w jednej ręce. To właśnie wtedy miał okazję przyglądać się mu tak, jak robił to w tej chwili. Z dumą i satysfakcją. Z czystą, rodzicielką miłością. Czy ja kiedyś mu to wszystko wybaczę? Czy będę w stanie myśleć inaczej? Jeszcze po tym, jak się dzisiaj zachował?
- Coś cię trapi, Gregor? - pyta go zupełnie poważnie. Skoczek nie podnosi wzroku, ale odpowiada:
- Nie chcę go tu zostawiać. Chcę mieć go w swoim domu, przy sobie – zaciskam usta i ja też tego pragnę. Chcę po prostu, by wszystko się ułożyło i wreszcie było tak, jak na początku.
Teraz...nawet zgodziłabym się z nim zostać. Gdyby darzył mnie jakimkolwiek uczuciem, bym wiedziała, że go nie stracę i że mamy szansę na wspólną przyszłość. Bo przecież go kocham.... Cholernie mocno. Myśl ta uderzyła we mnie nagle, ale wydawała się być szczerą prawdą, którą do tej pory odrzucałam. I zdałam sobie sprawę, że nie zmieniło się nic. Bo moje uczucia do niego zostały najzwyczajniej w świecie świadomie ukryte pod warstwą żalu i goryczy.
Wpatrywałam się pusto w podłogę zupełnie zaskoczona torem, jakim kierowała się moja głowa. Nie sądziłam, iż kiedykolwiek się do tego przyznam. Ale tak właśnie jest. Nic nie było w stanie zmienić moich uczuć względem Gregora, bo kiedyś pokochałam go całym sercem, a dopełnieniem tego wszystkiego była miłość do syna.
- Już niedługo, braciszku – odpowiada i przytula się do jego ramienia.

Weszliśmy oboje z powrotem do domu skoczka. Szybko zdjęłam buty i krzyknęłam do niego już z połowy schodów prowadzących na piętro:
- Wezmę tylko prysznic i się przebiorę! - nie słyszałam jego odpowiedzi. Wparowałam szybko do pokoju i chwyciłam kilka rzeczy z niezasuniętej jeszcze walizki. Stanęłam na moment, lokując na niej wzrok. Dobrze robię? Sama już nie wiem... Ale z drugiej strony przez to wszystko się duszę, nie wytrzymam dłużej w takiej atmosferze.
Ubrałam jakieś dżinsy i koszulkę, bo wieczory bywały już nieco chłodne. Rozejrzałam się jeszcze po łazience i skrupulatnie sprawdzałam, czy nie zostały tu jakieś przeoczone wcześniej rzeczy. Upewniwszy się, że już wszystko spakowałam, wróciłam do pokoju. Na łóżku siedział strapiony Schlierenzauer. Spojrzał mnie z wyraźną pretensją.
- Co to ma znaczyć? - pyta zimno, wskazując wzrokiem na leżącą obok niego walizkę. Po chwili wahania podeszłam do niej i wrzuciłam tam brudne rzeczy z dzisiaj, po czym zasunęłam dokładnie suwak. Oparłam się na jednej nodze, a rękę położyłam na biodrze. Nie odpowiadałam przez dłuższy czas.
- Nie jestem w stanie tu z tobą więcej mieszkać – mówię bezpośrednio to, co uważam za prawdę. Wzdrygnął się. W jego spojrzeniu widziałam strach.
- Obiecuję, że więcej cię nie tknę – zaznaczył spokojnie.
- Ja postanowiłam, Greg...- milczał. Nie odwiedzie mnie od tego planu.
- I gdzie masz niby zamiar teraz mieszkać? - pyta nieco ostrzej, niż zamierzał. Wstał raptownie i utkwił we mnie mocne spojrzenie.
- U twojej siostry. - odpowiadam zgodnie z prawdą, analizując wyraz jego twarzy. Zdenerwował się, ale w tej kwestii nie powinien się w ogóle dziwić.
- Ja cię stąd nie wyganiam.
- A ja nie wytrzymam z tobą pod jednym dachem! - wrzasnęłam – i to ostateczna decyzja, Gregor – dodałam stanowczo, po czym chwyciłam za uchwyt i razem z walizką skierowałam się do wyjścia.
- Hania, zastanów się jeszcze – słysze jego błagalny głos, kiedy zagradza mi drogę. Westchnęłam. Robi teraz oczka jak Kot ze „Shreka” i wygląda to całkiem przekonująco.
- Nie mogę – szepczę, kręcąc głową na potwierdzenie moich słów. W pokoju panuje mrok, więc dostrzegam wyraźnie powiększone źrenice jego ciemnych oczu. On tego nie chce, ja tego nie chce. Ale muszę.
- Dlaczego, Hania? Wiem, że zachowałem się jak dupek, ale możemy zacząć wszystko od nowa. Bez tych głupich incydentów. Proszę, zostań tutaj.
- Nie – odpowiadam stanowczo. Próbuję go wyminąć, ale mi to uniemożliwia.
- Ale dlaczego? - pyta nerwowo. Jego zachowanie skłania mnie do wypowiedzenia słów, których już po chwili żałuję:
- Bo nie jesteś mi obojętny, idioto, rozumiesz...?.- oddycham nierówno. Co ja znowu wyprawiam? Jest kompletnie zaskoczony. Ale jak się mówi A to trzeba powiedzieć B - sprawiłeś, że czuję się jak porzucona zabawka, tak samo, jak 2 lata temu. Oddałam ci się...wiesz doskonale, jak jest. Jaka ja jestem...że to nie było przypadkowe. Ale zrobiłeś to samo. Wykorzystałeś mnie... – wyznaję prawie z płaczem i go wymijam. Dotarcie na dół zajmuje mi tylko kilka sekund. Ubieram buty i chwytam zostawioną w przedpokoju torebkę. Już po minucie ładuję swój bagaż do zamówionej wcześniej taksówki. Spieszę się, bo nie chcę, żeby za mną pobiegł. Zajmuje miejsce z tyłu, trzaskając nieco za mocno drzwiami i z wahaniem patrzę w lusterko wsteczne na minę kierowcy. Zdał się jednak w ogóle tego nie dostrzec.
- To gdzie panienkę zawieźć? - pyta uprzejmie, wycofując auto z podjazdu.
- Na Rosenthaler Strasse 147 proszę – rzucam do kierowcy i szukam w torebce kluczy do mieszkania Glorii. Zaciskam je w dłoni, po czym zamykam oczy z wyrazem ulgi. „Tak będzie lepiej, Hania”.
Po około 20 minutach wystukuję odpowiedni kod domofonu. Brunetka jest teraz w szpitalu, pilnując pod moją nieobecność Adasia. Jazda windą także nie zajmuje dużo czasu, więc po kilku chwilach wchodze do jej mieszkania. Ledwo zdążam zamknąć za sobą drzwi, kiedy słyszę dźwięk swojej komórki. Zawahałam się. Jeśli to Gregor to nie zamierzam odebrać. Nie wiem, czy zdjęcie, jakie zobaczyłam na ekranie jednak przyniosło mi ulgę.
- Cześć, Bartek – próbuję dodać mojemu głosowi nieco optymizmu, ale zadziwiam samą siebie dostrzegając, że tak naprawdę jest mocno zachrypnięty.
- Hania, co się dzieje? - tyle zamiast głupiego „cześć”. Pełne zmartwienia pytanie. I nagle czuję w gardle ogromną gulę. Opieram się o ścianę naprzeciwko wielkiego lustra i zsuwam się na dół. Zaczynam szlochać. Nie wiem, dlaczego. Po prostu nie umiem tego powstrzymać.
- Wszystko jest do dupy, Bartek – mówię pomiędzy napadami płaczu. Nic już nie widzę, bo łzy zasłaniają mi cały obraz.
- Spokojnie. Hania, skarbie, nie płacz – słysze w słuchawce i zamiast postąpić jak mi każe, wybucham jeszcze większym płaczem – wszystko będzie dobrze, tylko się uspokój. Jutro przylatuję do Innsbrucka.

To nie były słowa rzucone na wiatr. Nie była to też decyzja tolerująca jakikolwiek sprzeciw. Po prostu musiałam zakodować w głowie godzinę przylotu, jaką 15 minut później wysłał mi SMSem. I co? I dopiero wtedy poczułam prawdziwą ulgę.









~ Bo zgrywanie twardzielki wydaje Ci się być 
jedynym dobrym sposobem, by to wszystko przetrwać...







***
Nie, to nie jest zbyt udany rozdział. Ani zabawny, ani konstruktywny. Może jedynie trochę smutny. Niestety, tak przez moment będzie to wyglądać. 
Postaram się dodać nieco więcej pozytywnych wątków do tej sytuacji. Wbrew pozorom to opowiadanie musi mieć taki a nie inny charakter ze względu na tematy, jakie tu poruszam. Hmm...ale wiecie, że nie lubię smutnych zakończeń :)

Pozdrawiam

środa, 9 marca 2016

Siedemnaście

Leniwie otworzyłam powieki, kiedy kilka sekund wcześniej udało mi się uporać z donośnym dźwiękiem znienawidzonego budzika. Ja go naprawdę wczoraj nastawiałam? W ogóle sobie nie przypominam.
Podnoszę się do pozycji siedzącej i przeciągam się, głośno ziewając. I w tym momencie dostrzegam, że nie mam na sobie swojej koszuli nocnej, dlatego szybko naciągam materiał kołdry z powrotem na siebie. Zaczynam przypominać sobie wydarzenia z ostatniej nocy i wstydliwa prawda dociera do mojej głowy, powodując wypieki na policzkach. Musiałam zakryć twarz dłońmi, gdy każdy z tych obrazów po kolei przypominał mi o tej nocy ze Schlierenzauerem. I poczułam się w tej chwili fatalnie.
Obróciłam twarz w stronę nie zajętej części łóżka. Poduszka leżała nierówno, kołdra była pognieciona, ale skoczka już dawno tam nie było. Doskonale pamiętam moment, kiedy po cichu wychodził w nocy, nie zaszczycając mnie nawet lekkim pocałunkiem, czymkolwiek. Myślał, że już dawno zasnęłam, a ja jednak wciąż przeżywałam wszystko to, co stało się kilka godzin wcześniej i byłam świadoma, że wychodzi. I to bolało najbardziej..
Dlaczego czułam się podle? Dlatego, że pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Dlatego, że rzeczywiście poczułam się zazdrosna, gorsza. Zawsze jak Prevc, na drugim miejscu. Bo w głowie szumiało mi od alkoholu, a on mnie wtedy tak niesamowicie kręcił. I dlatego, że facet w moim łóżku był mi potrzebny od zaraz...
I jeszcze dlatego, że on to po prostu wykorzystał. Wiedział, że nie zdołam mu odmówić, choć daleko nam nawet do jakichś pozytywnych stosunków. I mimo tego, że jestem na niego wściekła to poszłam z nim do łóżka, a to upokorzyło mnie jeszcze bardziej.
Zawiązałam szczelnie szlafrok, kiedy schodziłam schodami na dół. Adasia nie było w jego łóżeczku, więc wywnioskowałam, że Gregor musiał się nim już zająć. Ze zmarszczonymi brwiami spostrzegłam, że obu nie ma także w kuchni, choć na blacie stała pusta miseczka po jedzeniu dla chłopca. Jednak dźwięki z dołu uświadomiły mi, gdzie są. Otworzyłam więc kolejne drzwi, które prowadziły niżej, do jego prywatnej siłowni. Pomieszczenie było wielkie i przestrzenne. Pełne zdjęć przedstawiających szatyna w locie czy jak odbierał nagrody. Tak jakby tym sposobem chciał podtrzymywać, że jest bogiem skoków. Wszędzie profesjonalny sprzęt do ćwiczeń, ogromne lustra. Bywa, że takiej siłowni nie mają nawet niektóre kluby fitness.
- Mama, mama! - piszczał mój mały mężczyzna, kiedy mnie zauważył. Gregor siedział tyłem i wykonywał jakieś ćwiczenia, więc nie mógł widzieć, jak wchodzę. Kiedy jednak zorientował się, że mały już biegnie w moją stronę, natychmiast się odwrócił. Bałam się spojrzeć mu w oczy, bałam się jego reakcji. Wzięłam chłopca na ręce i mocno go do siebie przytuliłam. I znów miałam swoje szczęście przy sobie.
- Cześć – odzywa się nieśmiało. Zerkam na niego. Patrzy na mnie tak normalnie, jak zawsze. I byłam zawiedziona, bo chciałam zobaczyć w jego oczach coś znaczącego.
- Cześć.. - odpowiedziałam.
- Nakarmiłem go, przewinąłem i podałem leki. Nie masz się o co martwić – dodaje po dłuższej chwili. Kiwam lekko głową.
- To dobrze. - Adaś długo nie wytrzymał w moich ramionach. Musiałam postawić go na podłodze, bo zaczynał się wiercić. Pobiegł z powrotem w stronę ojca i zaczął wskazywać na niego rączkami. Był zafascynowany, oczka mu się świeciły, a uśmiech nie schodził z twarzy.
- Patrzył jak ćwiczę – wtrąca ze śmiechem skoczek – chyba mu się spodobało.
- Do tej pory nie miał takich atrakcji – mówię, kierując się w ich stronę i zajmując miejsce na ławeczce – kiedyś przechodziliśmy obok jakiejś budowy i stał tam jak zahipnotyzowany przez 15 minut, bo tak mu się spodobało, co ci faceci robią. Nie mogłam go stamtąd zabrać. - uśmiechnęłam się.
- Dziwisz się? To w końcu facet! - odpowiada i czochra małemu włosy, na co ten reaguje ze śmiechem. Następnie chłopiec zaczyna wdrapywać się usilnie na jego kolana, dlatego skoczek bierze go na ręce i sam sobie na nich usadza. Jest wyraźnie zadowolony. - muszę zaprowadzić go do mojego garażu. Będzie wniebowzięty.
- Nie wątpię – dodaję z przekąsem. - ile masz tych aut? 10?
- Tylko kilka. Niektóre sprzedałem – mówi, a ja zaczęłam się zastanawiać, ile on tak naprawdę ma na koncie. Pewnie dorównuje majątkiem co niektórym milionerom.
- Zaczniemy kurs nauki jazdy, co kolego? - zwraca się do niego, po czym zaczyna go łaskotać. - będzie brum-brum?
- Brum-brum! - piszczy. Znów mu się zaczęły świecić oczka, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Do matki to on już nie chce – mówię z udawanym żalem – wszyscy są teraz ważniejsi.
- Daj spokój, ciebie kocha najbardziej – odpowiada, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. A mi rozrywa serce. Chce mi się płakać, bo on zachowuje się tak, jakby wczoraj do niczego nie doszło. Jakby nie było tej nocy i tego wszystkiego.
- Gregor... - zaczynam, ale mi przerywa.
- Muszę jechać na trening, ale będę do po południa w domu. Potem pojedziemy do kliniki – mówi, wstając. Całuje małego w główkę i stawia go na podłodze – poradzicie sobie? - dodaje, kiedy całą trójką kierujemy się schodami na górę.
- Jasne.. - bąkam. On wiedział, co chodzi mi po głowie i świadomie starał się uniknąć tej rozmowy.
Godzinę później w spokoju jem, a raczej przeżuwam moje śniadanie, zerkając na bawiącego się w salonie Adasia. Gregor oczywiście zakupił mu całe pudło modnych zabawek, dlatego zabawa pochłonęła go w całości. Pewnie nic nie potrafiłoby go od tego odciągnąć.
Schlierenzauer krzątał się po domu i szykował na trening. Najpierw prysznic, potem strojenie się przed lustrem jakby miał tam spotkać światowej sławy aktorkę..Biegał w to i z powrotem i ani razu nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Rozmową. Niczym. Byłam coraz bardziej wściekła.
- W razie czego dzwoń! - rzuca z korytarza, kiedy ubiera buty. Prychnęłam. Nie wytrzymam takiego zachowania. Albo wyjaśnimy sobie, co to wszystko miało znaczyć albo wybuchnę.
- Nie będę się z tobą bawić w kotka i myszkę, Schlierenzauer... - powiedziałam to bardziej do siebie niż do niego, ale musiałam zrobić to o wiele za głośno, skoro za chwilę pojawił się ze spuszczoną głową u progu wejścia do salonu. Bawił się nerwowo kluczami do samochodu.
- Hania, to nie tak...
- A jak? - pytam, wlepiając w niego pełne goryczy spojrzenie – zabawiłeś się mną..po raz kolejny.
- To nieprawda – zaprzecza natychmiastowo. Robi kilka kroków do przodu, ale coś znowu go powstrzymuje i zatrzymuje się kilka metrów ode mnie.
- Nie liczyłam na romantyczne śniadanie do łóżka, ale nie spodziewałam się takiej ignorancji z twojej strony, Gregor.. - powiedziałam chłodno. Zamarł. Patrzył teraz na mnie z bólem w oczach.
- Ja... - zaczyna, ale znów się miesza. Po chwili zajmuje miejsce na wysokim krześle obok mnie. Trwa to dobry moment, nim zaczyna mówić - ...to co się wczoraj między nami wydarzyło nie powinno mieć miejsca... - jestem zaszokowana. Patrzę na niego w osłupieniu, nie wierząc w to, co mówi.
- To po co te wszystkie twoje podchody? - pytam, powstrzymując nadchodzący płacz. - po co te twoje propozycje? Wiedziałeś, czego oczekuję i jakie jest moje zdanie na ten temat, a jednak byłeś zdolny tak po prostu zaciągnąć mnie do łóżka tylko i wyłącznie dla swoich potrzeb..
- Nie chciałem cię wykorzystać – mówi pewnie.
- Potraktowałeś mnie co najmniej jak wynajętą dziwkę!
- Przestań, do cholery! Grubo przesadzasz.. - i on zaczyna się wściekać, ale mam to gdzieś.
- Ale najwyraźniej też nie chciałeś, żeby coś między nami było, skoro teraz uważasz, że to był błąd! - krzyknęłam. Adaś zaczął nam się przypatrywać ze strapioną miną, ale na szczęście nie zanosiło się to na płacz.
- Zagalopowaliśmy się..
- Ach tak, zagalopowaliśmy się.. – wycedziłam przez zęby. Nienawidziłam go w tym momencie. On to znowu zrobił. Znowu bawił się moim kosztem.
- Hania... - chciał mnie dotknąć, złapać za rękę. Nie dałam mu na to jednak zgody.
- Jesteś popaprany, Schlierenzauer – warczę na niego – sam nie wiesz, czego chcesz, a jednak nadal krzywdzisz innych. Chcesz ze mną stworzyć dom dla Adasia, ale odrzucasz mnie przy pierwszym lepszym momencie, jakbyś się mnie brzydził.
- Hania, dobrze wiesz, że tak nie jest. Tu nie o to chodzi.
- A o co? - muszę długo czekać na jego odpowiedź. Zbierał myśli.
- To jest skomplikowane.. - mówi w końcu z westchnieniem. Nie chce mi się w to wszystko wierzyć. No bo jak on mógł? Jak mógł wcisnąć mi kit o stworzeniu rodziny, żeby potem się ze mną przespać i natychmiast tego żałować?
- Ty nic do mnie czujesz... - stwierdzam tak po prostu – nie kochasz mnie, może jedynie lubisz. Na pewno pociągam cię fizycznie i podoba ci się, jak mnie bzykasz. Ale w głowie masz nadal ją...
Nie odpowiada, ale podnosi na mnie spojrzenie. A ja w tych czekoladowych oczach nie widzę już żadnej maski. Widzę prawdę. Szczerość. On...potwierdza tym moje słowa.
- Znów mam być kimś na pocieszenie? - pytam szeptem. Dobrze, że nie płaczę. Że jestem teraz na to odporna.
- Nie jesteś kimś na pocieszenie.
- To dlaczego znów mnie tak potraktowałeś? - pytam – widziałam wczoraj jak na nią patrzysz. Ja nigdy nie będę dla ciebie lepsza..
- Jesteś matką mojego dziecka. Tu nawet nie ma czego między wami porównywać. Hania, ja...ja cię przepraszam, ale to nie tak miało wyglądać... – odpowiada stanowczo. Ale to mi nie wystarcza. Znów prycham i kręce głową z niedowierzaniem.
- I widzisz? Ja urodziłam ci dziecko i mimo wszystko i tak nigdy nie zdołasz mnie pokochać – mówię z bólem. Miałam rację, wiedziałam to. Wstałam z krzesła i bez słowa wyszłam na taras. Paczka papierosów nadal leżała na parapecie, tam gdzie ją zostawiłam. Szybko wypaliłam jednego z nich, co mnie nieco uspokoiło pomogło powstrzymać ten cholerny płacz. Kiedy wróciłam do środka ze względu na chłopca, Gregora już tam nie było. I dopiero teraz zaczęłam płakać. Dopiero teraz prawda uderzała we mnie ze zdwojoną siłą...

- Ty mnie w ogóle słuchasz, Gregor?
- Hmmm? - odwracam twarz w kierunku przyjaciela. Patrzy na mnie jakoś dziwnie, nie wiem, o co chodzi – co jest? - Morgenstern najpierw krótko się śmieje, a potem na jego twarzy maluje się zdziwienie.
- Nie wiem, ty mi powiedz – stwierdza, wzruszając ramionami – memłasz ten lunch od 20 minut i założę się, że w ogóle nie wiesz, o czym do ciebie mówiłem.
- Przepraszam, więc możesz powtórzyć? - odpowiadam i przeczesuje włosy. Morgi przez moment przygląda mi się z uwagą.
- Nie sądzę, żebym miał wenę na powtórzenie teraz 10minutowego wykładu na temat promocji mojej książki. I nie sądzę też, żeby w ogóle cię to interesowało – dodaje z przekąsem – lepiej powiedz, co się dzieje?
- Nic – bąknąłem szybko od niechcenia. Patrzę się na swój nietknięty talerz i zastanawiam nad tym, jakim jestem debilem.
- Sorry, ale trochę cię znam i wiem, kiedy coś cię trapi – odpowiada powątpiewająco – zwykle dużo gadasz o sobie i zwykle w samych superlatywach, więc na pewno coś się stało – patrzę teraz na blondasa z mordem w oczach, ale bądź co bądź, ma skubany rację.
- Wczoraj przespałem się z Hanią – mówię po kilku minutach milczenia, które dla niego musiały być katorgą. Słyszę jak niechcący upuszcza na podłogę swój widelec i mija chwila, zanim decyduje się go podnieść z ziemi. W sali jest dość głośno, dlatego nikt nie zwraca na to uwagi.
- Że co zrobiłeś? Bo mam wrażenie, że musiało minąć co najmniej kilka tygodni od naszej wczorajszej rozmowy, w której stwierdziłeś, że nic do niej nie czujesz, a o seksie z nią to sobie mogłeś najwyżej pomarzyć... - pyta z jękiem, gdy uporał się już z tym widelcem. - pojebało cię do reszty?
- Hola, hola! - podnoszę głos – wszelkie pretensje kieruj do tego kogoś między moimi nogami.
- Raczej nie chce mi się z nim gadać – stwierdza z niesmakiem. Wywracam oczami. On czasami jest zbyt dziecinny – i co teraz?
- Nienawidzi mnie jeszcze bardziej.
- Czemu? Było za krótko i jej nie zadowoliłeś? - pyta na poważnie. To debil. Tak na serio.
- Morgi...
- No co? Przecież dawno nie miałeś żadnej laski w łóżku..
- Zaraz zasadzę ci kopa w takie miejsce, że ty też nie poruchasz Sabriny przez najbliższy miesiąc co najmniej – wreszcie się zamknął. Odchrząknął, poprawił się na krześle i chyba zamierzał odpuścić – po prostu teraz tego żałuję. Dałem jej nadzieję na jakieś uczucie, a ja...ja niczego nie poczułem, Thomas – patrzę na niego. - serce mnie boli, bo znów ją ranię i ona jest tego świadoma, ale... - biorę głęboki oddech – wiesz, kto mi się przyśnił w nocy zamiast niej?
- Kto? - pyta.
- Sandra – wybałusza oczy ze zdziwienia, ale chyba zaczyna mnie rozumieć – była u mnie wczoraj z jakimiś papierami i Hania była wyraźnie o nią zazdrosna.
- Dziwisz się? Twoja była wtargnęła na teren, który teraz należy do niej – unoszę brew, bo Morgenstern znowu próbuje wdrożyć do życia jakieś swoje teorie, ale to ignoruję.
- Powiedziała mi, że żałuje, że nie ma ze mną dziecka – mówię spokojnie.
- Co za tupet! - zapiszczał teatralnie - Po co wpiernicza się w już nie swoje sprawy? Ty masz przecież rodzinę, Gregor.
- Ale kiedy to powiedziała, to poczułem to samo, rozumiesz?...- westchnąłem. Thomas milczał, bo wiedział, że kwestii uczuć nie da się tak po prostu komuś wyperswadować – i czuję się podle, że przespałem się z Hanią, mając w głowie Sandrę...
- No ale.. - zaczyna, zerkając na mnie uważnie – z Hanią ci się nie podobało?
- Jasne, że mi się podobało – zaprzeczam gwałtownie – było świetnie...marzę, żeby to powtórzyć. Tyle, że...nie chcę robić takich rzeczy wiedząc, że ona przez to czegoś ode mnie oczekuje, a na pewno tak jest. - nie potrafię ubrać moich myśli w słowa. Z resztą sam już nie wiem, jak jest, więc trudno wytłumaczyć mi to przyjacielowi.
- Ty nadal coś do niej czujesz, prawda? - pyta, patrząc mi poważnie w oczy. - do Sandry - Kiwam głową. Nic na to wszystko nie poradzę.
- To nie jest takie łatwe.. - odpowiadam cicho – dzieliłem z nią życie przez ponad 5 lat i wcale nie rozstaliśmy się z powodu braku tego uczucia.
- Nie możesz tego robić Hani, stary. Zdecyduj się, bo dobrze wiesz, że ona drugi raz tego samego nie przeżyje. Stracisz ją na zawsze.
- Wiem.
- Więc co zamierzasz?
- Nie wiem – odparłem szczerze – Kurwa, nie wiem. Jestem w rozdarciu między nimi dwiema i każda ma w sobie coś, co znaczy dla mnie wiele. Sandra to wspólna piękna przeszłość, tyle świetnych lat razem. Hania...to matka Adasia. Zawsze będzie mnie coś z nią łączyć i zawsze jak patrzę na swoje dziecko, to widzę też ją.
- Ale nie możesz, do cholery, zaciągać jej do łóżka tylko i wyłącznie dla swoich potrzeb. Ona tego nie zniesie – słyszę i wiem, że on ma rację.
- Oboje tego chcieliśmy.
- Ale zapewne tobą kierowała większa potrzeba – odpowiada z nutką sarkazmu w głosie – Kłusek ci ją sprzątnie sprzed nosa, zobaczysz – zaciskam dłonie w pięści i prędzej mi motorek do skakania na dupie wyrośnie niż pozwolę temu gówniarzowi ją w ogóle tknąć.
- Dlatego żałuję, że tak to właśnie rozegrałem... - dodaję zrezygnowany. Jestem o nią zazdrosny, ale z drugiej strony wiem, że zrobiłem źle.
- Czego znowu żałujesz, Gregor? - obaj odwracamy głowy w stronę przysiadającej się do nas blondynki. Miała na sobie kolorową sukienkę w kwiaty, która idealnie opinała jej bardzo kobiecą figurę. Jej blond włosy były nieco roztrzepane, ale jak zwykle mini warkoczyk nad czołem dodawał jej uroku. Znów wyeksponowała biust i znów zrobiło mi się gorąco na ten widok. Wyglądała po prostu pięknie – cześć Thomas. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie słychać? - pyta z uśmiechem na twarzy. Zerkam na nią i widzę w niej moją dawną Sandrę. Wesołą, miłą, gadatliwą.
- Wszystko w porządku – odpowiada uśmiechając się do niej przyjaźnie – ale u ciebie chyba jeszcze lepiej. Promieniejesz! - dodaje i puszcza do niej oczko. Blondynka właśnie upiła szybko łyk swojego soku i machała ręką jakby chciała coś koniecznie dodać.
- Thomas, bo życie jest piękne! – powiedziała rozmarzona. Obaj spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Nie wiem, dlaczego, ale coś dziwnego zaczęło uwierać mnie w żołądku.
- Coś jest na rzeczy, Blondi? - pyta, szturchając ją lekko łokciem. Zawsze się tak do niej zwracał, dlatego kobieta reaguje na to śmiechem.
- Może, może... - mówi przekornie. W tej chwili naprawdę jestem zaintrygowany.
- Sandra, coś się stało? - pytam, marszcząc brwi. Ona zaszczyciła mnie swoim promiennym uśmiechem i stwierdziła:
- No nie wiem, czy można tak to nazwać. Ale niewątpliwie coś...się istotnego zdarzyło – słyszymy. I chichocze. Jak nastolatka. To do niej nie podobne, dlatego zaczynam się niepokoić.
- Czyli? - brnę dalej. Chcę wiedzieć wszystko.
Ona zamiast nam odpowiedzieć po prostu wyciągnęła swoją prawą dłoń. Z początku nie rozumiałem, o co jej chodzi. Potem jednak dostrzegłem na jej palcu ogromny, brylantowy pierścionek. Patrzyłem to na nią, to na jej dłoń. Nawet jej dotknąłem jakbym chciał sprawdzić, że ta ręka rzeczywiście należy do niej. I...zamarłem.

- Wychodzę za mąż, chłopaki! - świat się zawalił. Ludzie wokół przestali istnieć. Nie, to niemożliwe...







~ Bo to, że się co do Niego znowu pomyliłaś, 
wydaje się tak bardzo niemożliwe...






***
Niektóre z Was bardzo dobrze przewidziały, że Gregor może żałować tej nocy. Cóż, nie będzie jeszcze tak idealnie. Hania uległa chwili słabości, ale będzie musiała szybko pozbierać się po kolejnej porażce. A Gregor...chyba musi sobie odpowiedzieć na pytanie czy naprawdę chce walczyć o jej serce.
A jak tam końcówka? Bardzo lubię Sandrę w tym opowiadaniu i nie chciałam kreować tu kolejnej pustej blondynki, jaka pojawiła się w poprzednim jak i w wielu innych opowiadaniach, jakie czytam. Myślę, że taka odmiana jest ciekawsza ^^
Buziaki :**



środa, 2 marca 2016

Szesnaście

- Gregor? - zerkam na niego z wahaniem. Jest spięty, wyraźnie to widać po wyrazie jego twarzy. Patrzy na mnie z błaganiem w oczach.
- Jestem Sandra – to blondynka pierwsza zabiera głos. Podchodzi do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy i podaje dłoń. Dopiero po kilku sekundach decyduję się ją uścisnąć – ty musisz być Hania? - pyta.
- Tak – cóż za elokwentna odpowiedź. Nadal jestem zszokowana i nadal nie rozumiem tej sytuacji.
- Sandra nadal jest moim doradcą żywieniowym – po chwili wtrąca szatyn – pracuje w naszym centrum olimpijskim.
- Ach.. - bąknęłam niezrozumiale. Super, niedługo pomyśli, że jestem całkowicie stuknięta.
- Nie chcę wam przeszkadzać, widzę, że chyba inaczej zaplanowaliście ten wieczór.. - dodaje już mniej entuzjastycznie, kiedy zauważa nakryty dla dwóch osób stół, kieliszki i zapalone świece. Każda kobieta widząc takie coś myśli o jednym.
- Gregor zmusza mnie do zjedzenia kolacji – nagle i ja potrafię udawać, więc uśmiecham się do niej przyjaźnie – chyba zapomniał, że jego mama dziś już mnie skutecznie wykarmiła.
- Byliście u rodziców? - pyta szybko, odwracając twarz ku Gregorowi. Coś się w niej zmieniło.
- Razem z Adasiem – odpowiada jej krótko. Kobieta po chwili kiwa lekko głową. Ciekawe kiedy mój wspaniały tatuś roku zdążył opowiedzieć jej całą historie. Ona nie była zaskoczona moim widokiem tutaj, a więc wiedziała wszystko.
- Przywiozłam ci ostatnie badania i chciałam omówić zmianę diety – mówi po dłuższej przerwie, a ja zerkam na teczkę, którą trzyma w prawej ręce – ale chyba nie przyszłam w porę.
- Skąd, zjesz z nami – komentuje skoczek, a ja jestem w jeszcze głębszym szoku. I co, tak powinna wyglądać kolacja we dwoje? Na jego miejscu to bym po prostu ją delikatnie spławiła. Zaraz. Wróć. To przecież nie miała być żadna kolacja we dwoje.
- Nie wiem, czy Hani to odpowiada – spojrzała na mnie nieśmiało. Podła żmija. Udaje.
- Nie, nie ma problemu – szczęka mi zesztywnieje od tego sztucznego uśmiechania się, ale nie dam jej wygrać. Nie jest już na swoim rejonie. To mój rewir.
Całą trójką zasiedliśmy przy kuchennym stole. Szatyn przyniósł dodatkowe nakrycie i kieliszek.
- Nie, dziękuję. Jestem samochodem – mówi blondynka. Za to ja upijam spory łyk wina i wcale nie czuję się z tym źle.
Przyglądam się blondynce z zaciekawieniem. Co on, do cholery, tak naprawdę w niej widział? Urodą to ona nie grzeszy, choć jak na warunki tego kraju to można by rzec, że jest jedną z tych ładniejszych..paradoks. Ma jasne blond włosy, które sięgają jej do ramion. Chyba nie nosi makijażu, chociaż zauważam skrupulatnie nałożony na twarz fluid. I nic poza tym. Miała na sobie białą koszulę na grubych ramiączkach z idealnie wyeksponowanym dekoltem. Może to właśnie w jej cyckach się zakochał? Piję to cholerne wino, które wcale nie przynosi mi ulgi i z westchnieniem stwierdzam, że akurat tą częścią ciała może się poszczycić. Reszta jednak to absolutnie nic nadzwyczajnego. Nie jest ani idealnie szczupła, ani wysoka ani zgrabna. Ma grube nogi i w ogóle nic pięknego w sobie. Boże, jaka ja jestem żałosna...
Posiłek jemy w milczeniu. Stop, to ja się nie odzywam. Oni rozmawiają jak para dobrze znanych sobie przyjaciół. Co chwila wybuchają lekkim śmiechem i poruszają tematy, o których ja w ogóle nie mam pojęcia. Swoją drogą to ona ma jednak tupet przychodząc o takiej porze. Zerkam na zegar wiszący na ścianie i stwierdzam, że jest już 22. A ten głąb dalej patrzy się w jej cycki...
- To miło, że mimo wszystko tak dobrze się ze sobą dogadujecie – wtrącam, a oni patrzą na mnie zaskoczeni. No tak, skoro zabieram głos po jakichś 20 minutach milczenia to mają do tego prawo. Sięgam po może trzeci z kolei kieliszek wina, które bądź co bądź Gregor idealnie dobrał, i piję nie zwracając uwagi na ich miny.
- Nadal ze sobą pracujemy, więc nie uważam, że powinniśmy się teraz omijać z daleka.. - odpowiada spokojnie blondynka. - nie jesteśmy małymi dziećmi i do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć – dodaje, biorąc kolejną porcję jedzenia do ust. Jak tak na nią patrzę to myślę, że to jej przydałaby się jakaś dieta, a nie objadanie się o tak później porze. I dlaczego on teraz tak na nią patrzy i tak się do niej uśmiecha?!
- Podziwiam cię. Mało która kobieta potrafiłaby się tak zachować – komentuję. Tak, to wino zaczyna działać.
- Może to dlatego, że nasze rozstanie nie było jakimś dramatem. Po prostu..podjęliśmy przemyślaną decyzję – odpowiada i spuszcza wzrok. Już się tak nie szczerzy.
- Poza tym Sandra jest bardzo dobrą specjalistką i prowadzi mnie od lat, dlatego nie chciałem niczego zmieniać – wtrąca się Schlierenzauer. Po co ja się wysilam? Przecież z idealną Sandrą nie wygram...
- Nie wątpie – uśmiecham się krzywo. I jakich kwestii nie chciałeś jeszcze zmieniać? Nadal urządzacie sobie nocne schadzki, kiedy najdzie was ochota?
- A tym czym się zajmujesz, Hania? - pyta, chcąc zapewne zmienić ten ciężki temat. I zrobiła to z fenomenalnym wyczuciem, nie ma co...
- W tej chwili niczym. Wcześniej studiowałam geologię, ale musiałam przerwać naukę ze względu na ciążę – odpowiadam jej, pewnie patrząc w oczy. Na moment zastyga. Chyba łączy fakty. To w trakcie mojej ciąży Gregor do niej wrócił.
- Rozumiem... - oboje spuszczają wzrok. Tego gamonia to bym udusiła, bo on nadal czuje się niczym nie strapiony, a tak naprawdę właśnie przed nią wyszedł na skończonego drania. - ja...o niczym wtedy nie wiedziałam...
- Oczywiście. Gregor przecież trzymał wszystko w tajemnicy. Przed wszystkimi – mówię niemal teatralnie. Czuję jego spojrzenie na sobie, ale mam to gdzieś. Niech się trochę pomęczy.
- Przykro mi, że w twoim przypadku tak to się wszystko potoczyło.
- To nie twoja wina, skoro o niczym nie wiedziałaś – wyjaśniam spokojnie.
- Hania, daj już spokój. - wtrąca się szatyn.
- No przecież nic nie mówię. Pewnie już zdążyliście sobie wszystko wyjaśnić.
- Możemy nie poruszać tej kwestii? - pyta, patrząc na mnie błagalnie.
- Wstydzisz się czegoś? - patrzę mu zacięcie w oczy.
- Nie..to znaczy – wzdycha – każde z nas o wszystkim wie i ma swoje zdanie na ten temat..
- Tutaj też mnie zaskakujesz, Sandra – tym razem zwracam się do zmieszanej blondynki – tak łatwo to wszystko zaakceptowałaś i jesteś w stanie nawet się z nim teraz przyjaźnić..
- Hania – słyszę, jak warczy. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. I co, chce przed nią jakoś wypaść? Chce, żeby nadal myślała o nim w samych superlatywach? Przecież to niedorzeczne.
- Masz rację. Pójdę już do siebie – odpowiadam, wstając z krzesła. On przeciera twarz dłońmi.
- Nie, to ja naszłam was w nieodpowiednią porę. Gregor, pójdę już – jaka ona jest fałszywa. Udaje nieśmiałą i skrępowaną tym wszystkim tylko po to, żeby ten głupek wziął jej stronę.
- Skąd, zostań! - przerywam jej z szerokim uśmiechem na twarzy – ja pójdę na górę zobaczyć, co u małego a wy sobie omawiajcie te...swoje sprawy.
- Hania, zaczekaj – mówi skoczek.
- Gregor, spokojnie. Wszystko jest w porządku – uśmiecham się lekko do niego – dobranoc – dodaję jeszcze na odchodnym i szybko wychodzę z pomieszczenia. Kiedy nie jestem już w zasięgu ich spojrzeń, mogę wreszcie zdjąć z twarzy ten przyklejony uśmiech. Oddycham z ulgą. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jakie to było dla mnie męczące.

- Przepraszam cię za tą scenę .. - mówię, spuszczając wzrok. Jestem zły na brunetkę, a jednocześnie tak bardzo czuję, że miała rację.
- Ty tu nie mnie powinieneś przepraszać – odpowiada. - ja się jej wcale nie dziwię. Jest...rozgoryczona. Nie wiem, jak może w ogóle na ciebie patrzeć.
- Sandra..
- Co Sandra? - przedrzeźnia mnie – miała zupełną rację. - przenoszę na nią spojrzenie. Jej widok, jej obecność nadal działają na mnie w jakiś niewytłumaczalny sposób. Jakbym wciąż gdzieś to ją miał w głowie.
- W stwierdzeniu jak to możliwe, że nadal mnie akceptujesz także – dodaję. Słyszę jak westchnęła.
- Bo mimo wszystko, po tylu latach... - zaczyna, ale przerywa i milczy.
- Tak, ja też tak po prostu nie mogę przestań, Sandra.. - odpowiadam spokojnie i się do niej uśmiecham. Łapię ją delikatnie za dłoń, a ona jej nie puszcza. Jest mi...dobrze.
- Kiedy pierwszy raz opowiadałeś mi o tym wszystkim...o tym, że masz dziecko..Boże, Gregor. Wiesz jak ja tego kiedyś pragnęłam...z tobą. - szepcze. Znów coś zżera mnie od środka. Równie mocno, kiedy to Hania wypomina mi wszystkie moje grzechy.
- Wiem, skrzywdziłem cię..
- Skrzywdziłeś ją i własnego syna, Gregor – odparła, a ja znów patrzyłem w jej niebieskie oczy. Uwielbiałem je kiedyś. Zakochałem się w nich. - ja już o tym wszystkim zapomniałam i się z tym pogodziłam... - odpowiada i czuję jak mocniej ściska moją dłoń.
- Jak ci... - przełykam ślinę – jak ci z nim jest? Dobrze cię traktuje?
- Kocha mnie. - odpowiada pewnie, a ja poczułem dziwne draśnięcie – udowadnia mi to każdego dnia.
- To dobrze – mówię jedynie. Nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. To wszystko jest w ogóle dziwne i skomplikowane. No bo jak można swobodnie rozmawiać o nowym facecie kobiety, która była dla mnie tą jedyną przez ponad 5 lat?
- Pójdę już – mówi po jakimś czasie i podnosi się z krzesła. Kolacja niestety się nie udała. Robię to samo i odprowadzam ją teraz do drzwi.
- Zadzwoń, jak dojedziesz – dodaję. Kiwa lekko głową z uśmiechem. Zawsze tak mówiłem. Zawsze musiałem wiedzieć, że jest bezpieczna.
- Pozmieniało się trochę u ciebie – zauważa, rozglądając się po salonie, który właśnie mijamy – zrobiłeś przemeblowanie, kupiłeś trochę nowych rzeczy..
- Chciałem to wszystko jakoś odświeżyć. - odpowiadam po prostu. Tak, chciałem. Za dużo tu było twojej ręki, która wciąż mi o tobie przypominała.
- Zatroszcz się o swoją rodzinę – mówi już przy drzwiach, czym mnie zaskakuje – dzieci i ich dobro jest najważniejsze. Musisz zrobić wszystko, by mały wyzdrowiał.
- Wiem.
- I...jeśli chcesz ją odzyskać, to musisz się bardziej postarać..
- Sandra...to jest trudny temat.
- Nie możesz żyć przeszłością, Gregor – przerywa mi – każdy głupi pozna, że ona nadal coś do ciebie czuje. - zaskakuje mnie tym stwierdzeniem. Ja jakoś nie zauważyłem żadnego pozytywnego uczucia ze strony brunetki, jakim mogłaby mnie darzyć – poza tym jesteś ojcem jej dziecka. I tego jej zazdroszczę.. - dodaje, spuszczając wzrok. Znów mnie zaskakuje. Znów jestem w szoku.
- Dziecka? - pytam cicho.
- Z tobą. - mówi i tak po prostu wychodzi, pozostawiając mnie w głębokim osłupieniu. I właśnie coś zrozumiałem. „Coś” nie oznacza do końca, że wiem, o co chodzi. Mam totalny mętlik w głowie..one obydwie mącą i plączą moje uczucia. Sam już nie wiem, jak jest. A tak bardzo chciałbym być wobec nich uczciwy..

- Basia, muszę kończyć. Mój alvaro właśnie stoi w drzwiach – zwracam się do siostry, kiedy zauważam Schlierenzauera. Jest jakiś zamyślony, ale spokojnie czeka, aż skończę rozmowę.
- Mam nadzieję, że masz dziś na sobie tą koronkową bieliznę, którą ci spakowałam – słyszę po drugiej stronie. Wywracam oczami, choć dobrze trafiła.
- Znajdź sobie wreszcie chłopaka. Dobranoc. - mówię i po chwili się rozłączam. Szatyn dopiero wtedy wchodzi do środka.
- Co u małego? - pyta, opierając się o szafę. Ma strapioną minę. Nie wiem, o co chodzi.
- Śpi – mówię krótko. Kiwa głową. - zamknięta sprawa, co? - krzyżuję ręce. Marszczy brwi i dopiero po chwili rozumie, o czym mówię.
- Bo zamknięta – odpowiada stanowczo – nie musiałaś pokazywać takiej zazdrości – otwieram szeroko usta, bo jego słowa powodują u mnie niemały szok.
- Że co, proszę?
- Twój biust też mnie pociąga – zauważa jak gdyby nigdy nic. O mały włos krztuszę się własną śliną. - sądziłaś, że nie zauważę tego spojrzenia?
- Ja..nic.. - mieszam się, na policzki wkradają się rumieńce – co ty znowu insynuujesz? - próbuję zgrywać twardą, ale nie udaje mi się to, bo widzę na jego ustach chytry uśmiech.
- Porównywałaś się z nią.
- Wcale nie!
- Widziałem to, Hania.
- Nie bądź śmieszny – odpowiadam, a w moim głosie można było dostrzec sarkazm. A on się jedynie śmieje.
- Masz rację, nie jest od ciebie ładniejsza – mówi w końcu. I dlaczego, do cholery, czuję teraz satysfakcję?
- Nie bądź dziecinny.
- To ty taka jesteś.
- Bo co? Bo Sandra jest przy 30stce więc z pewnością jest dojrzalsza ode mnie? - piszczę.
- I widzisz? - znów się śmieje – sama to pokazujesz – jestem wściekła. Zauważa to i znów łobuzersko się uśmiecha. Nagle w ciągu dwóch sekund staje przede mną. Automatycznie robi mi się nieswojo. Te kilka kieliszków wina też robi swoje. Znów się roztapiam, znów mam miękkie kolana.
- Uwielbiam to – szepcze.
- Co? - muszę oblizać spierzchnięte wargi. Muszę uspokoić oddech, jeśli chcę spojrzeć mu w oczy.
- To, jak na mnie teraz reagujesz – odpowiada gardłowo. Niemal bezdźwięcznie. O mamusiu...
Bierze moją twarz w dłonie i mocno wpija się w moje usta. Gwałtownie. Tak...zaborczo. Mam wrażenie, że od tej wczorajszej sytuacji minęły wieki.
- Co ty wyprawiasz? - pytam szeptem, gdy na moment przerywa pocałunek. Wreszcie patrzę mu w oczy. Są o wiele ciemniejsze. Dzikie.
- Pokazuję ci, że ona nie jest w niczym od ciebie lepsza.
- Po co?
- Bo nie mogę się tobie oprzeć... - zanim zdążam zareagować, on znów miażdży moje usta. Wzdycham cicho, co powoduje, że całuje mnie jeszcze mocniej. I podoba mi się to. Cholernie mi się podoba. Łapię go za biodra i sama pogłębiam pocałunek, plącząc swój język z jego. Teraz to on wzdycha cicho, kładąc jedną ręke na mojej talii, którą teraz mnie do siebie przyciąga, a drugą wplata w moje włosy. Jest mi dobrze.
Moje ciało momentalnie oblewa fala gorąca. Czuję, jak bardzo go teraz pragnę. Wino na pewno nie ułatwia mi właśnie tego, by skutecznie się powstrzymać, ale nawet nie chcę myśleć o jakimś powstrzymywaniu się. Kłótnie, sprzeczki, pretensje, żal...tego teraz nie ma. Jakby zniknęło, jakby to była inna rzeczywistość. W tej chwili liczyło się pragnienie tej bliskości, liczył się on i ten moment.
Rozwiązałam sznurek i zrzuciłam z siebie szlafrok. Oderwał się ode mnie na moment i patrzył mi teraz intensywnie w oczy. Jakby nie wierzył, że zrobiłam ten pierwszy krok. Nie spodziewał się tego.
- Hania.. - szepcze, oddychając nierówno. Głaszcze mnie delikatnie po policzku.
- Nie zmuszaj mnie.. - mówię, znów się do niego przybliżając. Stykamy się czołami. Chcę go pocałować, ale jego usta są za daleko, nie mogę ich sięgnąć.
- Do czego? - pyta.
- Żebym cię o to błagała.. - zrobiło mi się żal. Miałam przez chwilę wrażenie, że znów robię z siebie ofiarę losu. Że znów pije do faceta, dla którego nic nie znaczę. Zachciało mi się płakać. I on to zauważył. W jednej sekundzie znów trzymał moją twarz w dłoniach i pocałował mnie krótko. Patrzył mi w oczy.
- Pragnę cię, rozumiesz? - szepcze mi na usta, a ja już nie myślę logicznie – to ja cię o to błagam..
Nie wytrzymuję. Sama zaczynam go całować, a on tak bardzo na to reaguje. Pozbywam się jego koszulki, dotykam go. Jest taki umięśniony. Jeszcze bardziej męski niż kiedyś. Znam to ciało, co do milimetra, ale dziś zapragnęłam odkryć je na nowo.
Teraz to on ściąga ze mnie koszulę nocną. I zostaję tylko w dolnej części bielizny. Przygląda mi się z zachwytem. Jest jak zahipnotyzowany. I to mnie tak cholernie kręci. Kieruje mnie na łóżko, wciąż nie przestając całować. Czuję pod sobą miękki dotyk pościeli. Obsypuje mnie pocałunkami, muska moją szyję, dekolt, piersi. Bawi się każdą częścią mojego ciała, doprowadza mnie do szału. Dotyka mnie w najbardziej intymnych strefach. Już zdążyłam zapomnieć, jakie to uczucie. Zdążyłam zapomnieć o tych wszystkich chwilach.
Nagle zauważam jak macha mi przed oczami moją bielizną, która w tej chwili była w strzępkach. Miał przy tym taki niewinny wyraz twarzy. Zaśmiałam się, a on rzucił nieprzydatny już materiał gdzieś za siebie. Znów pieścił moje piersi. Jego ręka zaginęła gdzieś przy wnętrzu moich ud, a ja lekko wygięłam swoje ciało na to doznanie. Uśmiechał się. Pociągało go to. A on nakręcał mnie tym jeszcze bardziej.
Znów powrócił do mojej twarzy, przygryzał moje wargi, całował je. Następnie ściągnął z siebie resztę ubrania i w ułamku sekundy poczułam go w sobie. Przymknęłam oczy i zacisnęłam usta, bo to było zbyt przyjemne. Położył moje dłonie za moją głową i splótł je ze swoimi, zaczynając się we mnie poruszać. To wszystko było jak obłęd, jak jakaś gorączka. Nie umiem opisać, jaką rozkosz mi dawał. Ale pragnęłam tego jak jeszcze nigdy i wiem, że to z nim tylko mogłoby mi być tak dobrze.

Oplotłam go wokół pleców i chciałam czuć go mocniej. Nie kontrolowałam już siebie i swoich ruchów. Tego, co mówię czy co krzyczę..Napięcie rosło z każdą minutą i doprowadzało mnie coraz wyżej. Do momentu, kiedy wszystko eksplodowało, kiedy drżałam, a on przycisnął swoje czoło do mojego i patrzył mi prosto w oczy, kiedy osiągałam spełnienie. Miał rozchylone usta, przyspieszony oddech, napięte mięśnie. Muskał mnie wargami, a kiedy chciałam krzyczeć, zakrył moje usta długim i namiętnym pocałunkiem i nie pozwolił mi zamknąć oczu. Patrzył, by sam za chwilę dać się ponieść rozkoszy. Zacisnął usta i za chwilę wydał z siebie jeden, pojedynczy, zduszony dźwięk. I to wystarczyło. I to w tym wszystkim było takie piękne. I to jak w mgnieniu oka opadł zmęczony obok, ale zaraz mnie do siebie przyciągnął, całował we włosy i szeptał kilkakrotnie „dziękuję”. Byłam spełniona. Było mi dobrze. Nic mi więcej nie było trzeba.








~ Bo w tej chwili Twoje uczucia do Niego stały się takie oczywiste...





***
Chyba Was trochę oszukałam mówiąc ostatnio, że nie będę pchała Hani w ramiona Gregora. No cóż, ostatnia scena sugeruje coś innego, ale spokojnie, ja mam wszystko pod kontrolą :)
Chciałam dodać tu odrobinę pikanterii, bo przecież każda z Was czeka na podobne sceny. Mam nadzieję, że się podobało :*
Dziękuję za Wasze opinie, które motywują mnie do dalszego pisania. Jesteście wspaniałe!

Pozdrawiam