Strony

wtorek, 24 maja 2016

Dwadzieścia dziewięć

- Myślę, że na dziś już wystarczy. Dziękujemy wszystkich za przybycie i zapraszamy na skromny poczęstunek – zakończył rzecznik prasowy. Uśmiechnąłem się ostatni raz w stronę tłumu zgromadzonych dziennikarzy i chwyciłem swoje kule. Patrick razem z dyrektorem szpitala pomogli mi się podnieść i ustabilizować. Po chwili mogłem już sam przemierzyć odległość z prowizorycznie przygotowanej do tej konferencji sali w stronę szpitalnego korytarza. Przed wejściem czekał na mnie Morgenstern. Wywróciłem oczami widząc jego uważny wzrok. Od kilku tygodni zachowywał się co najmniej niczym niańka.
Ochrona zagrodziła przejście co ciekawskim dziennikarzom, którzy próbowali mnie jeszcze złapać i zadać kilka pytań. Zauważyłem jak w ich kierunku zmierza mój lekarz, pozwalając na kolejne wywiady. I bardzo dobrze, że to zrobił, bo nawet nie miałem siły na podtrzymywanie tego sztucznego uśmiechu na twarzy. Na dziś już dość.
- Jak się trzymasz? - klepnął mnie lekko po ramieniu. Zerknąłem w stronę długiego korytarza. To nie jest zbyt dobry moment na zwierzenia. O ile w ogóle taki istnieje. Opieram ciężar ciała mocniej na kulach i kiwam głową, uśmiechając się sam do siebie sarkastycznie.
- Poza tym, że straciłem kobietę, którą kocham i nie mam kontaktu z własnym synem to jest całkiem spoko – musiałem się zaśmiać z absurdalności tej sytuacji. Bo była ona w sumie w miarę zabawna. NIEPOROZUMIENIE. To bardzo duże słowo. Nie sądziłem jednak, że może ono doprowadzić do takiej katastrofy.
- Nadal od ciebie nie odbiera?
- Thomas, ona zmieniła numer i zabroniła komukolwiek go mi udostępniać – odparłem nerwowo, przecierając wyczerpana twarz dłonią. Miałem tego dość. Tej sytuacji, tej kontuzji, ponownego zamieszania wokół mojej osoby. Jednak dobrze mówią, że jeśli coś się wali, to wszystko naraz. Ja byłem chyba najbardziej prawidłowym przykładem właśnie tej sentencji. Straciłem zdrowie, być może zakończę karierę i zostawiła mnie matka mojego dziecka. Idealny scenariusz, Schlierenzauer. Chyba za dużo dobrego cię w życiu spotkało, że teraz los tak okrutnie cię każe.
- To dlaczego nie wyślesz do niej choćby listu z wyjaśnieniami? Mam wrażenie, że jesteś w tym wszystkim bierny – posłałem mu mordercze spojrzenie. On niczego nie rozumiał.
- Dla niej ten pocałunek to nie było zwykłe nieporozumienie. To jak zdrada. Ona myśli, że przez ten cały czas znów ją oszukiwałem – westchnąłem głośno, opierając czoło o zimną ścianę. Morgenstern nic nie odpowiedział. To było po prostu chore. Przecież nie całowałem się z Sandrą. Ba, tego nawet nie można nazwać pocałunkiem. Zaskoczyła mnie, a potem okazało się, że ta sytuacja nie miała dla nas obojga żadnego znaczenia. I oczywiście akurat wtedy musiała pojawić się Hania. Los chyba sobie ze mnie kpi – tysiące razy próbowałem jej to wszystko wyjaśnić i doskonale zna moją wersję, ale nawet nie próbuje jej zaakceptować – dodaję ciszej.
- I co, nie zamierzasz nawet o nią walczyć? - pyta – stary, ja chyba serio cię nie kumam. Na twoim miejscu byłbym już w samolocie do Krakowa.
- Gdzie się miałem wybierać skoro od dwóch tygodni jestem przykuty do łóżka – odparłem z wyrzutem, patrząc na niego ostro – poza tym mam zakaz wstępu do jej domu.
To było jeszcze bardziej absurdalne. Wszyscy uwierzyli w tę chorą bajeczkę o zdradzie. Jej matka, babcia i siostra. Ojciec zapewne czekałby na mnie pod domem z wiatrówką. Nie miałem żadnej możliwości dostania się do niej, nawet krótkiej rozmowy. Nie wiem, co dzieje się z Adasiem. Cała ta rodzinka uniemożliwia mi jakiejkolwiek próby nawiązania z nimi kontaktu. Tym razem i Baśka się nade mną nie lituje. I wcale jej się nie dziwię, skoro tak a nie inaczej oceniłem ich relację z Manuelem. Powoli odchodziłem od zmysłów. Tęskniłem za nim. Za moim mały niewinnym chłopcem. Za jego zapachem, uśmiechem, tym tajemniczym spojrzeniem. To przecież moje dziecko. Jak ona w ogóle śmie zabraniać mi widywania się z nim?
- Mam zamiar złożyć pozew do sądu – odezwałem się po chwili ciszy. Blondyn wpatrywał się we mnie z nieukrywanym zaskoczeniem. - nie patrz tak na mnie. Ona odbiera mi syna.
- Więc chcesz atakować Hanię za coś, co jest tylko i wyłącznie twoją winą?
- Przecież ja i Sandra to było jedno wielkie nieporozumienie. Wyjaśniałem ci to!
- Mimo wszystko pozwoliłeś jej na to, Gregor – przerywa mi zdecydowanie. W jego oczach widze determinację – nie Hania jest tu winna, ale ty. Nie próbuj teraz odwracać kota ogonem i karać ją sprawami w sądzie!
Obróciłem się powoli i zacząłem przemierzać korytarz. Thomas po chwili wahania podążył za mną. Musiałem przez moment pomyśleć. Wiem, że ma rację, a jeśli ona będzie w dalszym ciągu zabraniała widywania się z własnym synem, to nie pozostanie mi inne wyjście.
- Gregor, sądziłem, że ją kochasz – znów przerywa tę ciszę między nami. Nawet nie wie jak bardzo trafił.
- Kocham i dlatego wariuję, rozumiesz? - zatrzymuję się na sekundę, po czym ponownie ruszam w dalszą drogę. Nie jest to wcale łatwe poruszać się w takim stanie, ale musiałem robić jakieś małe kroki. Byłem w pełni gotowy przemierzać takie dystanse. - tylko ona chce mnie właśnie w taki sposób ukarać. Odebrać dziecko.
- Nie wygrasz w żadnym sądzie. Nie po ujawnieniu przeszłości – znów przystanąłem, znów spojrzałem na niego spod byka. Ten człowiek nadwyrężał moją cierpliwość.
Dotarliśmy do odpowiedniej sali. Pospiesznie zdjąłem z siebie szarą bluzę i rzuciłem ją w pierwszy lepszy kąt pomieszczenia. Morgi skomentował to uniesieniem brwi, ale go zignorowałem. Pomógł mi położyć się na łóżku, co nie obyło się bez grymasu na twarzy. To była kula u nogi, a nie noga. Znajdowałem się teraz na przysłowiowym samym dnie.
- Thomas, za trzy tygodnie są Święta. Nie wytrzymam dłużej, jeśli nie zobaczę Adasia – przyznaję stanowczo.
- Nie pozwoli ci przyjechać.
- Mówiłem ci, że idę do sądu.
- Do tego czasu nie zdążysz udowodnić swojego ojcostwa – trzymajcie mnie, bo uduszę tego człowieka! Dobrze, może i ma rację. Jak zawsze zresztą. Ale czy musi mi to pokazywać na każdym kroku?
- To co mam zrobić, Panie Mistrzu Dobrej Rady? - pytam ironicznie, chwytając do rąk telefon. Zero nieodebranych połączeń. Nie wiem, po co ciągle się łudzę, że do mnie zadzwoni. Niedbale odkładam urządzenie z powrotem na półkę.
- Dać jej czas – zerkam na niego badawczo. Ma poważną minę. - niech sama to wszystko sobie przemyśli, niech zatęskni. Długo bez ciebie nie wytrzyma.
- Thomas, jeśli Hania ubzdurała sobie w tej pięknej główce, że ją zdradziłem bądź okłamywałem w sprawie uczuć, to tak właśnie jest – odparłem, a potem nabrałem powoli powietrza do płuc – nie da się drugi raz na mnie nabrać, bo wciąż chowa do mnie uraz. W tym momencie jestem na przegranej pozycji – dodałem rzeczowo, włączając niewielki telewizor, zawieszony na przeciwległej ścianie. Na pięciu z rzędów kanałach w kółko leciały te same reklamy. Kompletne marnotrawstwo.
- Więc się trochę wykuruj i jak będziesz na siłach to bez względu na wszystko do niej jedź – znów na niego popatrzyłem – ogarnij sobie ładny pierścionek, tylko taki bardziej retro, bez zbędnych ceregieli. To do niej nie pasuje – przekrzywiłem lekko głowę, słysząc jego słowa. A najśmieszniejsze było to, że on mówił to wszystko zupełnie na poważnie - na drugie kolano jesteś w stanie uklęknąć.
- Mam się jej oświadczyć? - pytam bez przekonania. Ten energicznie kiwa głową.
- A jak inaczej udowodnisz jej, że ją kochasz? - odpowiada pytaniem na pytanie – powiesz jej, że Sandra jest w ciąży z tym swoim Robertem i na wiosnę się hajtają. No człowieku, rusz banią! Nie możesz tu sobie tak leżeć i jej na nowo tracić!
I to jest najgorsze. Bo miałem wrażenie, że już ją straciłem. Że zabierając wszystkie swoje rzeczy, odebrała nam również szansę na stworzenie czegoś razem. Na naszą miłość... zdawałem sobie sprawę z jej wahań, niepewności względem mnie. Tą sytuacją z Sandrą napytałem sobie tylko większej biedy. A to dlatego, że wiedziałem jedno – straciłem jej zaufanie bezpowrotnie.
Obaj odwróciliśmy głowy w stronę drzwi do sali. Stał tam. Z takim błagalnym wyrazem w oczach. Thomas nie zastanawiając się długo, po prostu ruszył do ataku.
- Hej! Może miałbyś człowieku odrobinę godności i nie uciekał się do takich sztuczek?! - rzucił do mężczyzny. Ten jednak wyglądał na niezbyt wzruszonego wybuchem blondasa. Po prostu tam stał i patrzył na mnie jakbym był jego ostatnią szansą. Westchnąłem. Ponownie przetarłem wyczerpaną twarz i skinąłem na niego.
- Niech wejdzie. Jeden wywiad w tą czy w tamtą nie zrobi mi dziś różnicy... - niski, rudawy dziennikarz z tak samo rudą brodą wszedł niepewnie do środka z tym cholernym rejestratorem dźwięku w dłoni i zatrzymał się naprzeciwko mojego łóżka. Thomas odsunął się w stronę okna i postanowił się nie wtrącać. - załatwmy to byle szybko. Ty będziesz miał swój materiał a ja święty spokój.. - kiwnął niepewnie na zgodę. Następnie podszedł bliżej łóżka i zajął miejsce na stojącym obok fotelu. Odchrząknął kilka razy, czym jedynie mnie zniecierpliwił i podsunął mi urządzenie pod nos. Zaczął. Starałem odpowiadać się na wszystkie pytania zgodnie z prawdą, bez zbędnej paplaniny. Powtarzałem w sumie to samo, co przez ostatnie kilka godzin, ale postanowiłem zlitować się nad tym człowiekiem. Widocznie dostał bardziej wymagające zadanie od redakcji, a przecież ma taką a nie inną pracę. A my mamy takie a nie inne obowiązki. Wszystko szło całkiem świetnie, chyba nie chciał zajmować mi zbyt wiele czasu, dopóki nie zadał pytania, które wyprowadziło mnie z równowagi.
- Gregor, mówi się, że ostatnio problemem twojego słabego przygotowania do sezonu było również życie osobiste. Niedawne rozstanie z wieloletnią partnerką, sprawy sprzed lat.. - mierzyłem go ostrym spojrzeniem. Zacisnąłem niekontrolowanie pięści tak, że pobladły mi knykcie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, do czego zmierza. Ale poczekałem, aż skończy - ...okazuje się, że podobno masz dziecko, o którym do tej pory nie wiedziano i że miało ono poważne kłopoty zdrowotne..
- Skąd się dowiedziałeś? - może i się zdradziłem tym pytaniem, ale nie potrafiłem wytrzymać. Doprowadził mnie do szewskiej pasji. Z trudem opanowywałem głos. Nienawidziłem mieszania pracy z moim życiem osobistym.
- Stary, chyba czas na ciebie – nie wiadomo skąd nad jego głową stanął Morgi. Klepnął mężczyznę znacząco po ramieniu i sztucznie się do niego uśmiechał. Facet trochę się przestraszył, a jego cwaniacki wyraz twarzy gdzieś zniknął – to miała być rozmowa wyłącznie na temat skoków i kontuzji Gregora, a nie życia prywatnego. On nie będzie rozmawiał z ludźmi, którzy tego nie szanują.
- Dobrze, zadam więc inne pytanie..
- Spadaj, zanim wezwę tu ochronę – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Moje spojrzenie mogło w tej chwili zabijać. Mężczyzna popatrzył jeszcze na mnie z uwagą, ale widząc, że za żadne skarby mnie nie przekona, z wahaniem opuścił pomieszczenie. Wypuściłem głośno powietrze i zerknąłem uważnie na Morgensterna. Podejrzewam, że pomyślał to samo, co ja.
- Jak oni się dowiedzieli? - pyta zdenerwowany. Wzruszam ramionami.
- Te hieny dojdą do wszystkiego, jeśli chcą... - zaczynam mieć dosyć tego dnia. Tak na serio. Mam ochotę schować głowę pod poduszką i po prostu kazać im wszystkim ode mnie spieprzać. Pomyśleć tylko o nich. Przywrócić w myślach jej obraz. Jej uśmiech. Jej piękne oczy. Boże, tęskniłem za nią jak diabli i kompletnie nie wiedziałem, jak ją odzyskać. Przecież życie bez niej, bez widywania codziennie swojego dziecka nie miało dla mnie sensu. Może ten ten facet obok rzeczywiście ma trochę więcej oleju w głowie? Naprawdę powinienem się jej oświadczyć?
- Powinieneś – słyszę jego głos obok. Odwracam twarz w jego kierunku, patrząc na przyjaciela zaskoczony – jeśli nie wymyślisz czegoś, co da kopa to jej nie odzyskasz. Uwierz mi.
Nadal się na niego gapiłem, analizując w milczeniu te słowa. Musiałem coś zrobić. Musiałem. Inaczej bez nich oszaleję.

Zakopane, 3 tygodnie później....

Za oknem mróz i sypie. W kominku rozpaliłam już chyba o 7:00 rano. Nic mi dziś nie pasowało. Ani pogoda ani samopoczucie. Nawet powoli ubierany w świąteczne ozdoby dom nie przyniósł mi oczekiwanego zadowolenia. Leżałam więc bezczynnie na kanapie w salonie, z nogami ułożonymi na stosie grubych poduszek i modliłam się w duchu, żeby ten cholerny, co miesięczny ból w dole brzucha wreszcie minął. Choć nafaszerowałam się tabletkami i regularnie uzupełniałam płyny, nie przynosiło to żadnych efektów. Gapiłam się więc bez zainteresowania w ten głupi telewizor, podczas gdy moja siostra zabawiała obok Adasia. Nie miałam nawet siły, by się nim zajmować. Wszystko było do niczego i nawet nie chciałam myśleć o tym podłym draniu, wylegującym się zapewne gdzieś na swoim rozkładanym fotelu. Skoczkowie oddawali swoje próby jeden po drugim, ale niestety nie potrafiłam stwierdzić kto i jak skoczył. Było mi to obojętne choć przecież miałam komu kibicować. W tej sytuacji jednak świadomie ignorowałam wszystko wokół.
Mimo bólu, podniosłam się z kanapy. Ku zaskoczeniu blondynki, chwyciłam Adasia na ręce i zamierzałam opuścić to pomieszczenie.
- Co ty wyprawiasz? Jest środek konkursu. Zaraz będzie skakał Kamil – dodała wyraźnie zmieszana. Posłałam jej jedynie wymowne spojrzenie.
- Idę na górę zdrzemnąć się razem z Adamem – powiedziałam i tak po prostu odwróciłam się, by wyjść.
Baśka nie skomentowała mojego zachowania. Przyzwyczaiła się już, że od kilku tygodni z wiadomych powodów nie byłam sobą. Snułam się po tym domu jak jakiś duch, a jedyną uwagę poświęcałam zajmowaniu się synem. Choć próbowali, nie potrafili do mnie dotrzeć. Przypominałam bardziej tą wykończoną i przestraszoną dziewczynę sprzed dwóch lat. Wyglądałam teraz tak samo jak wtedy, gdy mnie zostawił. Bo czułam się podobnie. Bez chęci do życia, kompletnie wypompowana i pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Wiedziałam, że drugi raz tego samego nie przetrwam. Ale tak jak i wtedy tak i teraz miałam przy sobie kogoś, kto rekompensował mi każdy mój ból. To szczęście, które właśnie tuliłam w ramionach. Wiedziałam, że musiałam pozbierać się dla niego i jego dobra. I to zamierzałam w jakiś sposób uczynić.
W drodze na górę zatrzymał mnie dzwonek do drzwi. Biorąc pod uwagę, że blondynka ma w tym momencie dalej do wejścia niż ja, zawróciłam się i postanowiłam otworzyć. Odchyliłam drzwi tylko trochę, by zimno nie drażniło chłopca. Ale kiedy ujrzałam tego niespodziewanego gościa, myślałam, że po prostu tutaj zejdę. Nie byłam też w pełni przekonana, czy w ogóle go wpuszczać. I wiedziałam jedno – to po południe nie będzie należało do najprzyjemniejszych.

Pogoda za oknem wcale nie uległa zmianie. Tylko zaczęło mocniej sypać. Siedziałyśmy w salonie, tępo wpatrując się w kubki z kawą, jaką zaparzyłam nam kilka minut temu. Czułam się nieswojo. Nie rozumiałam powodu tej wizyty, choć po części się go domyślałam. Ale jej widok sprawił, że poczułam obrzydzenie. Jest chyba teraz ostatnią osobą, jaką chciałabym gościć w swoim domu.
- Ładnie macie tu, w Zakopanem – odezwała się w końcu niczego nie zwiastującym głosem – do tej pory przyjechałam tu tylko raz, na Benefis Adama Małysza – dodała, dla wyjaśnienia. Nie odpowiedziałam – więc to tutaj odbywają się najlepsze zawody w ciągu roku...
- Po co przyjechałaś, Sandra? - pytam bez ceregieli. Wzdrygnęła się. Gdy na nią spojrzałam, nie miała na ustach tego spokojnego uśmiechu, co kilka minut temu. Trochę ją przestraszyłam moim tonem.
- Widzę, że chcesz przejść od razu do konkretów.. - zauważyła.
- Tak, bo nie rozumiem, czego możesz ode mnie chcieć – blondynka poprawiła się na swoim miejscu i odstawiła kubek z kawą na szklany stolik.
- Musimy porozmawiać, Hania – odpowiada po dłuższej chwili – już dawno powinnyśmy to zrobić, nie uważasz? - pyta, spoglądając na mnie. Nadal jestem nieco speszona jej obecnością tutaj, ale mimo mojej złości, bynajmniej szczerze zaintrygowana – próbowałam dotrzeć tu na różne sposoby, więc doceń, że pofatygowałam się do ciebie.
- Mam ci za to dziękować? - pytam ironicznie.
- Nie, ale mnie wysłuchać i spróbować zrozumieć mój punkt widzenia – odpowiada spokojnie, ale pewnie. Kiwnęłam więc lekko na zgodę – po pierwsze chciałabym ci oznajmić, że jestem w ciąży...nie, nie. Nie z Gregorem – wyjaśniła pospiesznie, widząc moją minę – z moim narzeczonym. Za kilka miesięcy bierzemy ślub.
Ok. no to trochę zaczęło mi się rozjaśniać. Ale podobną wersję wydarzeń już słyszałam.
- Więc dlaczego jeszcze ciągniesz romans z Gregorem? - dziwi się, a mi to zdanie ledwo przechodzi przez gardło. Poczułam znajomy ból.
- Hania, między nami nie ma i nie było żadnego romansu! - odpowiada dobitnie – tamta sytuacja w szpitalu była jednym wielkim nieporozumieniem – prychnęłam na te słowa, bo były one zbyt oklepane.
- Całowaliście się. Nie jestem ślepa.
- Owszem – mówi beznamiętnie czym jedynie mnie zaskakuje – właściwie to ja go pocałowałam. On tego nie chciał.
- Sandra, to Gregor przysłał cię tu, żebyś coś wskórała? Bo jeśli tak to nie mamy o czym rozmawiać! - rzuciłam zdenerwowana.
- On o niczym nie wie – odparła, mierząc mnie uważnym spojrzeniem – przyjechałam tu, bo nie chcę być powodem waszego nieszczęścia, które swoją drogą, jest zupełnie niepotrzebne – blondynka przysuwa się bliżej mnie i spontanicznie łapie mnie za dłonie – Hania, Greg cię kocha. Cholernie mocno. Bardziej niż kiedykolwiek kochał mnie – mówi na jednym tchu – dałaś mu syna i jesteś dla niego wszystkim. Nigdy w życiu nie ośmieliłby się ponownie świadomie cię skrzywdzić. A już na pewno nie z moją pomocą – dodała z determinacją – wtedy w szpitalu...wyjaśniliśmy sobie wiele spraw. Hania, wybacz, ale po tak długim czasie razem, musieliśmy. Ja musiałam...chciałam mu powiedzieć, wszystko, co myślę... - przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza a ja nadal się w nią badawczo wpatrywałam – pocałowałam go świadomie, ale nie dlatego, że żywię względem niego jeszcze jakieś uczucia. Po prostu...dla mnie to był sposób na oddzielenie grubą kreską przeszłości i rozpoczęcie nowego życia z Robertem i naszym dzieckiem – w jej niebieskich oczach mogłam dostrzec szczerość, ale nie wiem, czy potrafiłam jej uwierzyć. Jestem niemal wyczulona na wszystko co złe ze strony Gregora.
- Kiedy zobaczyłam was wtedy...razem...kiedy.. - nie byłam w stanie dokończyć, więc wzięłam głęboki oddech – dla mnie znów zawalił się świat...znów przeżywałam to samo, co wtedy w tamtej kawiarni, kiedy oznajmił mi, że do ciebie wrócił.. - na chwilę spuściła głowę. Nie potrafię dopuścić do siebie jego wyjaśnień, bo to znów przeszłość i wyczulony instynkt zaczęły grać we mnie główne role. To dlatego kropla po kropli łzy zaczęły ulatywać z moich oczu. Nie chciałam się przy niej rozklejać, ale inaczej nie mogłam – nie wiesz, przez co przez niego przeszłam. On...zniszczył mnie psychicznie...rozwalił wszystko, z czego byłam taka dumna... - teraz tak po prostu przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Nawet nie protestowałam. Potrzebowałam tego. Poza tym miała ładne perfumy – na wasz widok w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Pomyślałam sobie, że jak mogę pakować się znowu w to samo? Nie chciałam, by znów mnie wykorzystał...
- Po prostu mu nie ufasz, Hania. Doskonale cię w tej kwestii rozumiem – odparła cicho, głaszcząc mnie niepewnie po ramieniu – ale mogę ci przysiąc na życie mojego dziecka, że on kocha cię jak wariat i niczego innego nie pragnie, jak mieć ciebie i Adama u swojego boku. On kiepsko się trzyma, Hania. Nie lepiej niż ty. W dodatku ta kontuzja... - westchnęła głośno, a ja ponownie wyprostowałam się na swoim miejscu. Spojrzałam na nią, ocierając policzki.
- Jak..jak jego noga? - odezwałam się.
- Zadzwoń do niego i sama zapytaj – odparła z nutką pretensji w głosie – musisz w końcu z nim porozmawiać, bo macie wspólne dziecko, o którego samopoczuciu chciałby wiedzieć. Hania, on ostatnio wspomina o założeniu sprawy w sądzie. I zrobi to albo, żeby cię oświecić albo, żeby po prostu odzyskać dziecko...
Zrobiło mi się cholernie głupio. Jestem podła. Nawet wiadomość o tym sądzie nie wzbudziła we mnie zaskoczenia czy złości. W sumie to by mi się należało. Jakim by ojcem nie był przez przeszło rok, pokochał Adasia ze wszystkich sił, a on jest jego synem. Nie powinnam w ten sposób go karać.
Nie zainteresowałam się nim, choć pewnie przeżywa najgorszy okres w swoim życiu. Musiał przerwać karierę, a ja zamiast być przy nim, więcej czasu poświęcam rozczulaniu się nad sobą i koszmarami z przeszłości. Tylko wciąż dręczy mnie to cholerne podłe uczucie niepewności...
- Kochasz go, Hania? - pyta w pewnym momencie. Kiwam głową – więc co wy jeszcze z tym wszystkim wyprawiacie? Ile jeszcze czasu macie zamiar tracić na niepotrzebne łzy i cierpienie? Zdajesz sobie sprawę, że ta sytuacja najbardziej uderza w Adasia? - podniosłam wzrok na te słowa – Hania, nikt nie oczekuje, że zaczniesz ufać mu stuprocentowo na pstryknięcie palcem – kontynuuje – Na to potrzeba wiele czasu. Ale najważniejsze to dać sobie szansę...a wy za sobą szalejecie i zawsze się kochaliście.
- Nie wtedy.. ..kiedy z nim byłam..on mnie kiedyś nie kochał.. - szepnęłam zachrypniętym od płaczu głosem. Napotkałam jej spokojne spojrzenie. Uśmiechnęła się.
- Musiał cię kochać. Zawsze. Nawet wtedy, kiedy ponownie byliśmy razem – odpowiedziała, a ja zmarszczyłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc – A wiesz dlaczego? - pokręciłam głową - kiedy powiedział mi o dziecku i tobie, byłam bardzo zaskoczona. Kto by zresztą nie był? - pyta retorycznie – ale pokazał mi wtedy zdjęcia. Te zdjęcia USG, przysłane przez ciebie. Trzymał je wszystkie, choć mógł przecież od razu je wyrzucić, nawet nie otwierając koperty. - wstrzymałam na chwilę powietrze, wsłuchując się niczym oczarowana w jej słowa – trzymał w tym pudełku też wasze wspólne zdjęcia. Z wakacji, z jakichś wycieczek...wszystko... - zauważyłam ból w jej oczach. Domyślałam się, o co jej chodzi. Zachował te pamiątki, a przez kolejny rok ponownie dzielił z nią życie. Ona też w pewnym stopniu była przez niego oszukana – nie wiń go za to, że pogubił się w uczuciach. To może zdarzyć się każdemu z nas – mówi, znów na mnie patrząc – porzucenie cię w trakcie ciąży i ukrywanie tego, że został ojcem przed całym światem było cholernie podłe i to na pewno utkwi w twojej pamięci.. Ale...bez siebie wasze życie także nie ma sensu...
- Jak to możliwe, że ty się z tym tak łatwo pogodziłaś? - pytam, pełna emocji po wygłoszeniu tego monologu. Znów uczucia toczyły we mnie zaciętą walkę. Znów nie wiedziałam, co mam myśleć i zrobić. Musiałam się nad tym zastanowić.

- Po prostu. My nie byliśmy sobie pisani – odpowiada i śmieje się melodyjnie. Mam mętlik w głowie. Taki totalnie wielki. Ale kochałam go. Mamy syna. Cokolwiek by się nie działo, jego dobro jest dla nas najważniejsze. To dlatego szala tych uczuć zaczęła przeważać jedną stronę. Bo to właśnie on był naszą nadzieją na lepsze jutro.



~ Bo tak naprawdę skrycie marzysz 
o zatopieniu się w Jego oczach...



***
Moje Drogie,
miałam w planach coś innego, ale zmieniłam nieco koncepcję. Opowiadanie zakończę nieco szybciej jedynie ze względu na to, by nie przeciągać niepotrzebnie pewnych wątków. Obiecuję Wam, że już w przyszłym rozdziale część rzeczy się wyjaśni. Zaplanowałam sobie napisanie jeszcze dwóch/trzech części plus epilog i tak też uczynię.
Mam nadzieję, że tym rozdziałem udało mi się spełnić Wasze oczekiwania.
Udanego długiego weekendu! :)

czwartek, 19 maja 2016

Dwadzieścia osiem

Zakryłam się szczelniej kołdrą, napotykając zbyt jasne promienie słońca dobiegające zza okna. Miałam ochotę zasnąć i zatopić się w tym łóżku. Nie chciałam nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać, ale ten „nikt” i tak mnie nie słuchał, wszedł bezceremonialnie do mojego pokoju. W dodatku nie był sam. Znalazł sobie swojego nędznego pomocnika, który potraktował mnie niewiele lepiej. Po kilku sekundach czułam jedynie przeszywające zimno wynikające z pozbawienia mnie ciepłego dotyku kołdry. Podniosłam się, rzucając wściekłe spojrzenia na nie obie i nakryłam głowę poduszką. Niech się ode mnie odwalą!
- Masz zamiar zostać tu cały dzień? - pyta starsza z nich.
- Idźcie sobie – bąkam jedynie. Słyszę, jak westchnęła. - jeżeli przyszłyście obie znowu mnie namawiać, żebym porozmawiała z Gregorem to możecie równie dobrze pocałować mnie...
- No, bo uważasz, że mi się chce słuchać twoich dąsów i narzekań?! – przerwała mi zdecydowanie – zachowujesz się jak małe dziecko, które nie wie czego chce. Jak ty możesz być w ogóle autorytetem dla własnego syna?!
Usiadłam rozgoryczona na tym cholernym łóżku i wbiłam w nią ostry wzrok. Miała skrzyżowane ręce i zdołała tylko unieść brew na mój akt buntu.
- Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? To nie twoja sprawa, jak jest między nami! - warknęłam w jej stronę.
- Ranisz go, Hania – odezwała się druga z nich. Była mniej pewna siebie niż wiecznie uparta Klaudia, ale przyszła tu z nią, więc to coś o niej świadczy – facet cię kocha, ty go zresztą także. Dlaczego wymyślasz jakieś urojone obawy, żeby się od niego odsunąć?
Prychnęłam. Czy one naprawdę są takie głupie, czy mi się tylko wydaje? Kompletnie nic nie rozumieją choć do tej pory przyznawały, że doskonale wiedzą, jaka jest sytuacja. Nie pojmują, że trudno mi tak po prostu otworzyć się ponownie na człowieka, który zranił mnie do tego stopnia, że popadłam niemal w depresję?
Wszystko zaczęło się chrzanić. Kiedy zdecydowałam się przyjechać do Innsbrucka i prosić go o pomoc, miałam jedynie w głowie myśli o uratowaniu życia własnego dziecka. Gregor był mi potrzebny, był moją ostatnią deską ratunku. Nie miałam zamiaru odblokować w sobie tych uczuć względem niego. Nie chciałam ponownie się przywiązywać ani niczego między nami odbudowywać. To, że zaakceptował i pokochał naszego syna potrafiłam jeszcze przyjąć do wiadomości. Kiedyś musiało tak właśnie się stać, choć od początku nie pałałam optymizmem i nie mogłam tak po prostu patrzeć jak łatwo udaje mu się zaskarbić sympatię Adasia. Był cholernie zbyt idealny. Zbyt bardzo się starał. I stało się. Tama puściła, emocje zaczęły wypływać ze zdwojoną siłą. Pokochałam go na nowo. O dziwo, on podobno mnie też. No właśnie... i tu jest pies pogrzebany. Bo ja nie jestem tego wcale taka pewna. Mam wrażenie, że ta niby „miłość” nie wystarczy, by stworzyć razem coś konstruktywnego. On nie raz wyznawał mi uczucia, a potem cała ta bajka okazała się jednym wielkim kłamstwem...Poza tym nie chciałam i nie powinnam wracać do przeszłości. Teraz było nas troje. Ten związek sprzed dwóch lat nigdy by już nie zadziałał. A ta blokada, ta podła obawa przed ponownym zranieniem psuła wszystko...
- A ty myślisz, że łatwo mi jest odbudować do niego zaufanie?
- Nikt ci nie każe tego robić od razu, Hania – odpowiada druga z blondynek. Przygląda mi się bacznie – ale nie możesz tak po prostu go zostawić i wyjechać. To mężczyzna twojego życia, kocha cię. Daj mu wreszcie szanse pokazania, że się zmienił.
Zaczęłam gotować się w środku. A więc taką taktykę wybrały? Chciały tym razem we mnie wzbudzić poczucie winy lub rozwścieczyć mnie na tyle, że do niego pobiegnę z prośbą o wybaczenie. Chyba śniły...
- I mówi to kobieta, która przez rok groziła, że udusi go gołymi rękami za każdą noc, którą przez niego przepłakałam? - pytam z sarkazmem. Odwróciła spojrzenie, wzięła głęboki wdech. Potem przysiadła obok mnie na łóżku i znów zaczęła uważnie mnie obserwować. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał, ale to nie zmieniało postaci rzeczy.
- Chcę, by moja najlepsza przyjaciółka była wreszcie szczęśliwa u boku faceta, przy którym będzie miała wszystko – powiedziała ciszej, łapiąc mnie za dłoń. Nie chciałam i nie potrafiłam jej wyrwać. Po prostu dalej jej słuchałam – nie zmieniłam zdania. Zabiję go, jeśli jeszcze raz zrobi ci krzywdę – dodała, robiąc krótką pauze – ale widzę, jak bardzo pokochał swojego syna i jak bardzo pokochał ciebie. Oboje będziecie cierpieć, jeśli nie dacie sobie drugiej szansy – patrzyła na mnie tak błagalnie. Miałam wrażenie, że jej bardziej zależy na tym związku niż mnie. Tylko ja nie potrafiłam wyobrazić sobie mnie i Gregora w tak różowych barwach, w jakich postrzegają to one obydwie. Nawet głęboka miłość do niego nie była w stanie wymazać mi z głowy tej obawy.
Wstałam powoli z łóżka. Dopiero co się przebudziłam a już głowa pękała mi od środka. Od jakiegoś czasu odnosiłam wrażenie, że jeszcze trochę a skończę na jakichś psychotropach, co nie byłoby wcale takim zaskoczeniem. Wręcz przeciwnie, czuję i zachowuję się jak wariatka.
- Gdzie on jest? - pytam, chwytając butelkę z wodą.
- Chyba pojechał na skocznię – przytaknęłam. Zerknęłam za okno, za którym kryło się szarobure niebo. Pogoda psuła się już od kilku dobrych tygodni. Wytężyłam nieco wzrok i byłam w stanie dostrzec pierwsze pojedyncze płatki śniegu spadające na ziemię. Listopad. Najgorszy miesiąc w roku. Zwiastował najbardziej beznadzieją porę roku – zimę. Trochę to paradoks, no nie? Kobieta, która kocha skoczka narciarskiego, wychowała się w zimowej stolicy Polski i urodziła się w styczniu nienawidzi zimy...
Po pokoju rozniósł się dźwięk komórki. Zmarszczyłam brwi. Miałam jakieś złe przeczucia. Ostatnimi czasy dzwoniący telefon nie zwiastował niczego dobrego. To dlatego odbierałam teraz połączenie z drżącymi rękoma, widząc numer brunetki na wyświetlaczu. To, co później usłyszałam jedynie potwierdziło, że posiadam niezawodną intuicję.
- Klaudia... - odezwałam się do wpatrzonej we mnie jak w obrazek blondynki. Ledwo przełknęłam ślinę, gdy się do niej zwracałam – zajmij się przez jakiś czas Adasiem. Ja muszę jechać...
- Że co? Hania, co się stało? - spytała natychmiastowo, a ja zaczęłam przewiercać ubrania w szafie, szukając czegoś do włożenia. Nie miałam czasu na jakieś lepsze ogarnięcie. Chwyciłam pierwszy lepszy sweter i jeansy oraz parę czystej bielizny i odwróciłam się z zamiarem pójścia do łazienki.
- Jeszcze do końca nie wiem, ale muszę się pospieszyć – odpowiedziałam, o dziwo, bardzo spokojnym głosem. Ale to była jedynie przykrywka, bo w środku cała dygotałam ze strachu i przejęcia. Kiedy to się wreszcie skończy? Ile jeszcze będę musiała przeżywać podobne rzeczy?
- Coś z Gregorem? - tym razem odezwała się młodsza z nich. Posłałam im jedyne, bardzo niespokojne spojrzenie.
- Gregor miał wypadek... - powiedziałam poważnie, obserwując jak na ich twarzach pojawia się szok. Nie był to jednak dobry moment na głębsze wyjaśnienia, których szczegółów nie znałam ja sama. Bałam się. I to cholernie. Dlatego wiedziałam, że muszę się do niego jak najszybciej dostać.

Trochę bolało. Trochę nawet bardzo, ale nic na to nie mogłem poradzić. Nałożyli mi na szyję jakiś ochraniacz, krępujący moje ruchy. Wkoło kręciło się wielu lekarzy. Wiedziałem jedno. Moja prawa noga nie jest w zbyt dobrym stanie. Jest wręcz tragicznie. Wszechogarniający, pulsujący ból. Tyle czułem. Miałem wrażenie, że boli mnie każda komórka, a każdy nerw odbiera bodźce dwukrotnie mocniej. Zaciskałem zęby, próbując o nim nie myśleć. Miałem złe przeczucia.
- Jak to się stało, Gregor?
- Nie wiem...dziś nie było jakoś bajkowo jeśli chodzi o warunki..za późno się wybiłem...straciłem panowanie... - musiałem na chwilę przerwać i mocniej zacisnąć zęby, gdy inny z lekarzy próbował poruszyć moją nogą. Zaczęło mnie to wkurzać. - wylądowałem, ale automatycznie lewe wiązanie puściło...narta odjechała...no i..przeturlałem się ze dwadzieścia metrów.. - odpowiedziałem na tyle jasno, na ile byłem w stanie. To trwało zaledwie kilka sekund i trudno jest mi określić, jakim cudem zaliczyłem upadek. W dodatku przed samą inauguracją sezonu! Kuttin mnie zabije i będą z tego same kłopoty. Bo o powrocie do skoków to mogę sobie co najwyżej pomarzyć.
- Masz szczęście, że nie dostałeś wstrząśnienia mózgu – odparł, nie przerywając swojej pracy. Patrick to znajomy lekarz, przyjaźni się z moim ojcem. Ufam mu jak nikomu innemu, a poza tym jest wybitnym specjalistą. Znów głupkowato przytaknąłem, siląc się na blady uśmiech. Ale w tej agonii miałem raczej ochotę krzyczeć. I doskonale wiedziałem, że jedną z istotnych przyczyn tego, co się stało nie były jedynie warunki na skoczni. Moja głowa również nie pracowała dziś dobrze, a życie osobiste rzeczywiście przesłaniało całą moją uwagę. Markus miał rację. Zachowuję się ostatnio jak niedoświadczony amator, a nie profesjonalista. Takie błędy nigdy nie powinny mieć miejsca, a na belkę powinienem siadać z trzeźwym umysłem. Miałem za swoje. Chciałem zawiesić sobie karierę to teraz mam ku temu idealną okazję...




Wparowałam do tego szpitala jak jakaś wariatka. Musiałam go zobaczyć. Nie wiedziałam do końca, czy w ogóle mnie do niego wpuszczą, bo kim ja niby byłam? Miałam powiedzieć, że nazywam się Hania Kulczycka, możecie mnie jeszcze nie kojarzyć, ale jestem matką syna pana Schlierenzauera? Już wyobrażam sobie ich miny. Mogłam załatwić sobie od niego jakąś akredytację w razie podobnych sytuacji, byle nikt nie miał wątpliwości, że jestem osobą upoważnioną. Całkiem zabawne, Hania. Mistrzyni tworzenia kreatywnych dowcipów z ciebie.
W każdym razie kompletnie wyleciały mi podobne myśli z głowy, kiedy na korytarzu dostrzegłam Angelikę. Nie było z nią nikogo więcej, a więc te hieny pod budynkiem nie zdołały się dostać. Przynajmniej na razie. Swoją drogą ciekawe, gdzie podziała się reszta rodziny.? Blondynka wpatrywała się z przejęciem w szybę. Wspomnienia jeszcze sprzed kilku tygodni zaczęły napierać na mój mózg ze zdwojoną siłą. Nienawidziłam szpitali. Nigdy więcej nie chcę tutaj przychodzić.
Odwróciła twarz w moją stronę, a w jej oczach mogłam zauważyć pewną złość, że to właśnie ja. Ale nic nie mogła poradzić. Postanowiłam zignorować to zimne spojrzenie.
- Gdzie jest Gregor? - pytam bez ogródek, nie zawracając sobie głowy uprzejmościami. I tak na nie nie zasługiwała, a ja po prostu nie miałam na nie w tym momencie ochoty.
- Za tymi drzwiami – odpowiedziała podobnym tonem. Skoro ona tutaj jest to wiedziałam, że bez problemu dostanę się do jego sali. Wiedziałam, że jest na mnie zły a od kilku dni nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa, chyba, że chodziło o Adasia. Ale nie to teraz było takie ważne. Chodziło przecież o jego zdrowie, a ono było najistotniejsze. Odwróciłam się z zamiarem udania się do pomieszczenia, ale zatrzymał mnie jej głos.
- Nie jest sam.
- Jest u niego Gloria? - spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Zamiast tego kobieta ponownie odwróciła wzrok na szybę. Podążyłam w tym samym kierunku. Widziałam go. Leżał na tym łóżku i wyglądał jak siedem nieszczęść. Ale rzeczywiście nie był sam. Był...z nią. Zimny pot oblał moje ciało. Automatycznie w głowie zapaliła się czerwona lampka. Bo wyglądali tak...zachowywali się tak.. A potem to zobaczyłam. Coś, co przebiło moje serce na wylot. Coś, co być może zmieni wszystko. I nie będą to zbyt pozytywne zmiany.


- Hania, co ty znowu wyprawiasz? - słyszę głos własnej siostry, ładując do walizki kolejne ubranka chłopca. Nie zważałam na ich pełne pretensji pytania. Po prostu kiedy tu wróciłam kazałam im wyciągnać swoje torby i się spakować. Przez pierwsze kilkanaście minut spotkałam się ze zdecydowanym sprzeciwem. A potem wszystko im wyjaśniłam. I je zamurowało.
- Klaudia, sprawdziłaś te połączenia? - spytałam drugiej z kobiet, ignorując wyraźne pytanie siostry. Tamta zerka na mnie z wahaniem, odwracając się na krześle w moją stronę. Baśka uspokaja na rękach marudzącego chłopca.
- Musiałybyśmy jechać teraz do Salzburga, pociąg mamy w sumie za dwie godziny...
- No i dobrze, nie widzę żadnego problemu – odpowiedziałam zdecydowanie, poszukując innych niezbędnych do zabrania rzeczy. Moje walizki stały porządnie spakowane przed wejściem do pokoju. Tylko te hrabiny nawet się jeszcze nie ruszyły.
- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? - słyszę jej ostrożne pytanie. Porzucam na moment swoje zajęcie i patrzę na nią bacznie.
- A co ty byś na moim miejscu zrobiła? - rzucam sarkastycznie w jej stronę. Kobieta jedynie spuszcza wzrok – no właśnie.
- Hania, zastanów się jeszcze. Wiesz, co to oznacza. Może warto do niego pojechać i wszystko sobie wyjaśnić? Może to tylko zwykłe nieporozumienie? - próbuje po raz kolejny. Zaczęłam się złościć i myślałam, że zaraz zrobię im krzywdę.
- Jeśli tak wam się podoba w Austrii to proszę bardzo, zostańcie – wtrąciłam głośno, mierząc obydwie srogim spojrzeniem – ja zabieram swoje rzeczy i swoje dziecko, nie zamierzając przebywać w tym domu ani chwili dłużej – dodałam i zasunęłam zdecydowanie suwak walizki, stawiając ją na podłogę. Wzięłam z rąk siostry nieco już uspokojone dziecko i pocałowałam je w główkę. Byłam pewna swojej decyzji. Wiedziałam, że nie będę tego żałować. Nie dam mu tej satysfakcji i nie pozwolę zakpić sobie ze mnie ponownie. Zbyt mocno mnie kiedyś upokorzył, a teraz chciał zrobić to po raz kolejny. Dostanie to, na co sobie zapracował. Zostawiam go.
- Ktoś będzie po nas musiał przyjechać do Warszawy – odezwała się po kilku minutach ciszy Klaudia. Kiwałam głową ze zrozumieniem, po czym zaczęłam przebierać syna w świeże ubrania.
- Jest jeden skoczek, który mógłby to dla nas zrobić.

- Boli cię? - pyta z troską, patrząc na prowizorycznie opatrzoną nogę. Uśmiecham się do niej delikatnie.
- Już mniej. Dali mi coś przeciwbólowego – powiedziałem spokojnie. Ona kiwa głową, ale wyraz jej twarzy się nie zmienia. Jest chyba tym bardziej przerażona niż ja. Chociaż ja do końca jeszcze nie zdaję sobie sprawy z konsekwencji mojego wyczynu.
- Co ty teraz zrobisz, Gregor? - znów zaczyna – za tydzień Klingenthal, wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Postawiłeś drużynę w trochę niekorzystnej sytuacji... - dodała, patrząc na mnie zmartwiona.
- Wiem, ale przecież nie wypieprzyłem się specjalnie, Sandra – odparłem lekko podirytowany. Nie chciała źle, ale nie lubiłem podobnego gadania. Doskonale wiedziałem, co mnie teraz czeka. Prawdopodobne zerwanie więzadła w kolanie, w dodatku tym samym, co sześć lat temu, przekreśla całkowicie moje starty w Pucharze Świata na kilkanaście dobrych miesięcy. I, o dziwo, jakoś wcale mnie to za bardzo nie smuciło.
- Co będzie teraz z twoją karierą? - pyta. Wzruszam ramionami.
- Będę musiał ją na jakiś czas przerwać – mówię zupełnie beznamiętnie. Zerka na mnie zszokowana, ale i ona dobrze wie, jaka jest sytuacja.
- Przykro mi, Greg..
- A mi nie.. - zaskakuję ją, bo otwiera szeroko usta. - będę miał teraz wiele czasu dla rodziny – dodaję całkiem poważnie. Patrzy na mnie jakoś inaczej. Intryguje mnie to. Ma teraz taki...smutek w oczach.
- Rodziny...- powtarza za mną niekontrolowanie. Trochę mnie niepokoi jej zachowanie. Nigdy nie była tak skryta i tajemnicza, jak ostatnie kilka tygodni. Coś się w niej zmieniło.
- Hej, co się dzieje? - pytam ją spokojnie, zmieniając temat. Roztrząsanie sprawy mojego kolana, która już na wstępnie była raczej przesądzona, nie miało większego znaczenia. Martwiłem się o nią. Bądź co bądź, byliśmy przyjaciółmi i skoro ona mogła rzucić w środku dnia swoje obowiązki, by tak po prostu do mnie przyjechać, tak i ja mogłem odrobinę zwrócić na nią uwagę. Nie jestem przecież jakimś pępkiem świata. Już dawno połapałem, że w życiu liczy się uszczęśliwianie innych a nie samego siebie. Zerknęła teraz na mnie z wahaniem, a ja delikatnie dotknąłem jej policzka. Naprawdę zaczęła mnie niepokoić. - Sandra?
Nim w ogóle zdołałem połapać o co jej chodzi, poczułem jej usta na swoich wargach. Zmieszałem się. Nie wiedziałem, co się właściwie dzieje. Nawet nie zwróciłem uwagi na to jak blisko siebie siedzieliśmy i że trzymała mnie za rękę. Po kilkunastu sekundach oderwała się ode mnie. Wpatrywałem się w tą kobietę z nieukrywanym szokiem, a ona tak po prostu się uśmiechnęła.
- Co to było, Sandra? - pytam trochę zbyt ostro. Teraz to ona się zmieszała a ja pożałowałem mojej reakcji – Sandra, odpowiedz.
- Musiałam to zrobić – odparła po dłuższej chwili, która dla mnie była wiecznością. Nic nie rozumiałem. Byłem wręcz zły, że to zrobiła. Poczułem się tak...winny. Nie powinna – musiałam zamknąć ten rozdział między nami. Teraz wiem, że to już koniec.
- I musiałaś mnie pocałować? - pytam zupełnie zdezorientowany. Ona kiwa głową. - to miał być sposób na zapomnienie?
- Nie zapomnienie – mówi rzeczowo – na zamknięcie pewnego pięknego etapu w moim życiu.
- Ale dlaczego zrobiłaś to właśnie teraz? - na chwilę zapomniałem o tym nieszczęsnym wypadku i czekającej mnie rehabilitacji. Jej zachowanie zaskoczyło mnie bardziej.
- Jestem w ciąży, Gregor – odpowiada, a ja na chwilę zapominam, jak się oddycha. Po prostu patrzę w te jej niebieskie oczy i analizuję jej wypowiedź. Jakoś w tym momencie jej nagły pocałunek nie wzbudzał już we mnie szoku. Następnie przyciągam ją do siebie i przytulam. Oboje się śmiejemy. Oboje szczęśliwi. Oboje uśmiechnięci. I wszystko stało się takie jasne. Ale i tak za dużo ostatnio tych ciąż...

Niecierpliwiłem się. Nie zadzwoniła. Nie pojawiła się, choć do tej pory z pewnością wiedziała, co się stało. To było zupełnie dziwne i napawało mnie niepokojem. Coś się musiało stać, a to nie dawało mi ulgi.
- Mamo, gdzie jest Hania? - pytam, odwracając twarz w kierunku blondynki. Patrzy na mnie zaskoczona. Ojciec stał przy oknie jakoś dziwnie zamyślony. Kompletnie nie zwracał na nas uwagi.
- A powinnam wiedzieć? - pyta jak gdyby nigdy nic. Zdenerwowało mnie to.
- Mamo! - warknąłem przez zaciśnięte zęby. Westchnęła. Odwróciła spojrzenie, co automatycznie spowodowało, że zacząłem coś podejrzewać – mamo, powiedz, o co chodzi. Widziałaś się z nią? - pytam zdecydowanie. Po chwili kobieta kiwa niepewnie głową. - no więc gdzie teraz jest?
- Nie mam pojęcia – odpowiada cicho. Zaczyna skakać mi ciśnienie.
- Jak to, nie wiesz? To widziałaś się z nią czy nie?! - pytam głośniej. Trochę zaskakuję ją moją reakcją, ale nic mnie to teraz nie obchodziło. Chciałem wiedzieć, co zaszło.
Owszem, nie odzywamy się do siebie. Po tej rozmowie nie potrafiłem tak po prostu przejść obok tego obojętnie. Mieliśmy ze sobą poważny problem, którego nie do końca potrafiliśmy rozwiązać. Ale w obliczu tego, co się stało, to nie miało znaczenia. Znam Hanię. Gdyby wiedziała, z pewnością pojawiłaby się tu już kilka ładnych godzin temu. Dlatego coś musiało się stać.
- Była tutaj.
- Tutaj? Kiedy? Dlaczego nie weszła do środka? - zacząłem zalewać ją falą pytań. Cały czas uważnie ją obserwowałem i coś mi tu nie pasowało. Wreszcie na mnie spojrzała.
- Bo was zobaczyła.. - mówi.
- Kogo?
- Ciebie i Sandrę – prycham. Ale po chwili zaczynam panikować. Coś zaświtało mi w głowie i nie wróżyło niczego dobrego. Czekałem z niecierpliwością na dalsze słowa kobiety – dokładnie wtedy, jak... - przerwała. Domyśliłem się. I nawet nie potrafię opisać strachu, jaki nagle owładnął moje ciało. Jeśli rzeczywiście wyszła, bo nas „zobaczyła”, to to mogło oznaczać wszystko. Dosłownie wszystko. I dlatego tak bardzo się przeraziłem.
- Tak? - nawet nie patrzyłem na ekran, odbierając połączenie. Wciąż z niedowierzaniem patrzyłem na matkę.
- Greg...Hania i Adaś zniknęli – to, co usłyszałem było jak gwóźdź do trumny. Teraz zrozumiałem. Uciekła. To było dla niej jedyne wyjście z tej sytuacji.
- Patrzyłaś, czy zabrała jakieś rzeczy? - zwróciłem się spokojnie do siostry. Na jej odpowiedź czekałem z przyspieszonym biciem serca.

- Gregor, Boże...szafy są puste. Zabrała wszystko... – przez moment sądziłem, że świat mi się zawalił. Teraz mogło dziać się cokolwiek. Bez nich moje życie i tak nie miało sensu.





~ Bo wszystko Cię już przerosło
 i jedynym wyjściem jest dla Ciebie zwykła ucieczka...




***

Kochane!
Dziękuję za branie udziału w ankiecie dotyczącej bohatera kolejnego opowiadania. Jak na razie w starciu wygrywa Gregor, ale mam dla Was również inne propozycje. Możecie także złożyć swoje, za co będę bardzo wdzięczna. Wasze sugestie są najważniejsze. Ankietę, dla przypomnienia, znajdziecie przy zakładkach po prawej stronie u góry. Jeszcze raz serdecznie zachęcam do głosowania! ^^
Sprawy u Gregora i Hani mają się tak, jak się mają. Ale w kilka rozdziałów wszystko się wyjaśni. Jeszcze nie wiem, czy skończy się dobrze czy źle :)

Pozdrawiam :*

piątek, 13 maja 2016

Dwadzieścia siedem

Miesiąc później...


- Zaczyna zachowywać jak jak prawdziwa gosposia – wtrąca z uwagą stojący obok mnie blondyn. Przyglądałem się kobiecie, z wolna sącząc swoje piwo, i nie potrafiłem się nie uśmiechnąć – chyba robi nawet lepsze wrażenie niż Sandra – uniosłem lekko brew.
- I tak ma być – odpowiedziałem – poza tym zaczyna stawiać warunki – Morgi zerknął na mnie zaintrygowany.
- Jakie? - pyta.
- No wiesz...remont sypialni, mam jej o wszystkim mówić...rządzi się – mówię, a on parska lekkim śmiechem.
- I co ty na to?
- Kręci mnie to – stwierdzam szczerze, odwracając na chwilę ku niemu twarz. Widzę iskierki w jego oczach.
- To dlatego nie zaprosiłeś tutaj Sandry? - pyta zaciekawiony.
- Przecież to już nie jej rewir – przedrzeźniałem jego własne słowa sprzed jakichś dwóch miesięcy. Znów się zaśmiał, a ja poczułem satysfakcję. Ponownie spojrzałem na Polkę. Miała na sobie kremowy, trochę przyduży sweter, do którego włożyła czarne legginsy. Włosy upięła w luźny kok i zrobiła jedynie delikatny makijaż, dodając nieco różowego pudru na jej blade policzki. Taka właśnie mi się podobała najbardziej.
Tylko jedno nie dawało mi spokoju. Wiem, że mnie kocha. Pokazuje to, ma to wymalowane w oczach. Ale coś się zmieniło. W naszych stosunkach, w rozmowach, gestach. Owszem, była miłość. Ja kochałem ją jak wariat. Tylko ona...zaczęła traktować mnie jakby z rezerwą. Wszystko to się stało zaraz po przeszczepie, kiedy mieliśmy pewność, że Adam wyzdrowiał. I nie potrafiłem tego kompletnie rozgryźć.
- Masz zamiar przeprowadzać ten...remont? - specjalnie zaznaczył ostatnie słowo, doskonale wiedząc, o co chodzi.
- Umówiłem się już z projektantem wnętrz – odparłem, biorąc kolejny łyk. Postanowiłem odgonić od siebie niepotrzebne myśli i po prostu świętować razem z innymi. W tym celu ponownie przybrałem łobuzerki uśmiech – i przyniosłem jej katalogi – Morgenstern uśmiechnął się szelmowsko, przytakując z uznaniem.
Dzisiejszego dnia cały dom tętnił życiem. Zaproszono gości i byli tu niemal wszyscy. Cała nasza kadra ze swoimi dziewczynami, Heizn, Thomas i Sabrina z małą Lilly, Gloria, Gustav, Lukas, który zawzięcie próbował kilkanaście minut temu flirtować z Hanią, ale jakoś słabo mu to szło, Baśka i parę osób spoza świata skoków. Właśnie tego potrzebowaliśmy. Wytchnienia. Bo...już po wszystkim. Bo nasz syn naprawdę wyzdrowiał, a wszystkie wyniki były pozytywne. Bo był tutaj, z nami, a cała ta banda przyszła uczcić to zwycięstwo.
Uśmiechnąłem się po raz kolejny, gdy Lilly próbowała zbudować z małym jakiś zamek z klocków, a dzieciaki Wolfiego siedzą razem z nimi i im pomagają. Brunetka trzyma dziecko na kolanach i razem z Sabriną i Mariką bawią się z maluchami. Nieopodal nasz nieszczęsny Stefan właśnie druzgocąco przegrywał z Claudią w Twistera i robił przy tym nadąsaną minę, którą próbował ukryć przed rozbawionym wzrokiem Michiego i Marisy. Reszta osób rozłożyła się na kanapie lub w innych bliżej wolnych miejscach, pijąc kolejne piwa i co chwila wybuchając śmiechem. W głośnikach leciała sobie po cichu jakaś najnowsza lista przebojów, a jadalnia robiła jako szwedzki stół dla wszystkich. I co najważniejsze, Hania nawet nie chciała słyszeć o zamawianiu jakiegokolwiek cateringu, więc do późnej nocy musiałem pomagać jej, Glorii i Baśce w przygotowywaniu wszystkich przekąsek, choć wolałem robić zupełnie coś innego...
- Nie, to nie fair! To jest fart nie gra! - palnąłem dłonią w czoło, słysząc oskarżycielki głos Stefa. Pozostała trójka nie wyrabiała ze śmiechu i stuknęła się triumfalnie swoimi szklankami. Claudia opadła leniwie na kolana swojego blondasa i dostała za ten wyczyn mocnego buziaka.
- Może chcesz zamienić się z dziewczynami na miejsca co, Stefan? - wtrącił wesoło Morgi, wskazując palcem na matę, gdzie bawiły się dzieci. Brunet posłał mu jedynie mordercze spojrzenie, siadając na fotelu i krzyżując ręce, a kolejną rundę miała rozegrać Marisa z Michaelem. Zauważyłem jak Sabi kręci głową z rozbawieniem.
- Gregor, mieliście nam pokazać album ze zdjęciami Adasia – odezwała się po chwili Marika. Przełknąłem szybko spory łyk piwa i odstawiłem kufel na bok.
- Właśnie! Jest na górze – odparłem – zaraz go przyniosę!
W kilku krokach pokonałem schody, myśląc o nowych zdjęciach, jakie wczoraj wywołałem. To były te, które sam robiłem przez ostatnie tygodnie i których Hania jeszcze nie zdążyła obejrzeć. Chciałem zrobić jej niespodziankę, a kilka z nich oprawiłem już w ramki. Z tą myślą niemal podskokach skierowałem się do sypialni.
Szybko znalazłem to, czego szukałem, ale idąc ponownie w stronę schodów, pewna rzecz przykuła moją uwagę. Podszedłem bliżej drzwi i zacząłem nasłuchiwać. Nie bardzo wierzyłem w to, co słyszę.
- Tęskniłem, wiesz? - szepnął, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu. Przecież to niemożliwe.
- Ja też nie mogłam się doczekać, kiedy przyjadę – odpowiedziała cicho. Prychnąłem sam do siebie. Pchnąłem zdecydowanie drzwi do jej pokoju i nakryłem tą dwójkę na gorącym uczynku. Do końca miałem nadzieję, że to, co widzę nie jest prawdą, ale jednak. Obściskiwali się nawzajem jak jakieś niewyparzone zwierzęta, a mnie krew zaczęła zalewać.
- Popieprzyło was?! - wrzasnąłem, a oni momentalnie się od siebie oderwali. Przenosiłem wrogie spojrzenie ze spanikowanej twarzy blondynki na zmieszaną gębę bruneta. - co wy wyprawiacie?!
- Gregor, to nie tak... - zaczęła drżącym głosem.
- Cicho! - uniosłem rękę, analizując badawczo całą sytuacją. Stali teraz przede mną niczym jakieś słupy i sami nie wiedzieli, jak się zachować – ty, taka gówniara to jeszcze potrafię zrozumieć. On jest dosyć przystojny i w końcu znany – mówiłem nieco spokojniej, widząc jak przełyka głośno ślinę – ale ty... - wtrąciłem szyderczo – stary chłop, prawie przy trzydziestce, bajerujesz jakąś młodą małolatę..
- Nikogo nie bajeruję.
- Zamknij się, Manu! - znów podniosłem głos – czy ty wiesz, ile ona ma lat? To jeszcze dziecko!
- Nie jestem żadnym dzieckiem! - krzyknęła buntowniczo.
- Baśka, nie denerwuj mnie! - przerwałem jej – czy ty zdajesz sobie sprawę, co by było, gdyby to Hania was nakryła? - pytam, świdrując ich wzrokiem – zabiłaby kolejno najpierw mnie, a potem was..
Milczeli przez chwilę, chyba zbyt zaskoczeni moim wybuchem. No ale jak, się pytam?!
- Jak w ogóle do tego doszło? - spytałem.
- Stary, to moja wina.. - odezwał się po chwili Fettner. Zerknął na Baśkę i podrapał się po brodzie – ja to wszystko zacząłem i jestem za to odpowiedzialny...
- Oboje jesteście współwinni – mówię i biorę głęboki wdech, podchodząc do nich bliżej – nie ma prawa do czegoś takiego między wami dojść. Dzieli was ponad 10 lat różnicy...
- To nie ma znaczenia, rozumiesz? - usłyszałem pretensję w jej głosie. Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce. Wyglądało jak rozkapryszone dziecko – kochamy się.
- Co ty niby możesz wiedzieć o miłości?! - wtrąciłem ironicznie. Brunet zrobił krok do przodu, jakby chciał ją zasłonić. Prychnąłem – a ty nie zgrywaj bohatera..
- Ona mówi prawdę. Kochamy się. I czy ty czy Hania nie ma nic w tej sprawie do powiedzenia.
- Zdziwisz się jak już się dowie..
- Gregor, błagam, nic jej nie mów! - powiedziała spanikowana i stanęła na równi ze skoczkiem. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo – ja to wszystko sama załatwię, tylko daj mi czas. Obiecuję – patrzyłem uparcie w jej oczy nadal nie mogąc do końca zrozumieć, jak do tego doszło. Przecież to irracjonalne! W ogóle, kiedy? Oni się prawie nie znają i widywali się jedynie na szpitalnym korytarzu...
- Basia, zejdź na dół – poleciłem jej.
- Zostanę tutaj.
- Zejdź, mówię – oznajmiłem dobitnie, mierząc ją chłodnym spojrzeniem. Po chwili Manu skinął jej głową i dziewczyna, choć opornie, wyszła. Zostałem z nim sam na sam. Podniosłem na niego wrogi wzrok, a ten nie zamierzał odpuścić.
- Stary, ja naprawdę nie wiedziałem, że ty jesteś zdolny do takich rzeczy. Ona ma dopiero 18 lat! Jak ty sobie to wyobrażasz?! - rzucałem w jego stronę. A on stał i cierpliwie czekał, aż skończę. - naprawdę mając na świecie tyle fanek musiałeś wybrać akurat ją?
- Komunikuję ci po raz kolejny, że ją kocham i chcemy być razem – odparł dobitnie przybliżając się do mnie. Powiedział to na poważnie, ale nie potrafiłem w to wszystko uwierzyć – daj jej spokój. Wszelkie konsekwencje poniosę ja..
- Tu nie chodzi o to, chłopie – mówię głośniej, robiąc kilka kroków po pomieszczeniu. Musiałem głęboko się zastanowić nad swoimi słowami i przy okazji opanować, bo ogarnęła mnie furia – pomyślałeś o jej rodzicach, o reakcji Hanki, nawet o tym, że ją w tym roku czeka matura a potem wybiera się na studia?
- Jeszcze nie rozmawialiśmy o takiej przyszłości...
- No to widzę, że bardzo ją kochasz.. - wtrąciłem, nie szczędząc sarkazmu. Widziałem jak zaczął się niecierpliwić.
- Nie rozmawialiśmy, bo nie było do tej pory ku temu okazji – odpowiedział dobitnie, patrząc mi pewnie w oczy – ale to zrobimy i mogę cię zapewnić, że mam wobec niej szczere zamiary – kiwałem jedynie ironicznie głową – i nie ty będziesz o nas decydował.
- Zabezpieczacie się chociaż? - pytam, a on wybucha ironicznym śmiechem, po czym znów na mnie patrzy.
- Spokojnie, jeśli pójdziemy kiedyś do łóżka to ty dowiesz się jako pierwszy – odpowiedział ze sztucznym uśmiechem na ustach – a teraz sorry, bo ja zakończyłem tę rozmowę..
- Uwierz, że ja jeszcze do niej wrócę – odparłem równie chłodno, kiedy mnie mijał i wyszedł z pokoju. No pięknie, jeszcze tego brakowało!

Wracając do reszty byłem wściekły jak jeszcze nigdy. Poniekąd czuje się odpowiedzialny za tą całą sytuację i doskonale wiem, że obróci się ona przeciwko mnie w najmniej oczekiwanym momencie.
Na dole impreza trwała w najlepsze i nikt specjalnie nie zwrócił na mnie uwagi. Basia była w kuchni i nalewała sobie coś do picia. Manuela nie dostrzegłem, więc musiał wyjść. I bardzo dobrze.
Podeszła do mnie Hania z chłopcem na rękach. Ziewał, tarł oczka i miał grymas na twarzy.
- Jest śpiący, Greg. Muszę go położyć – powiedziała, kołysząc go lekko. Uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po policzku.
- Ja to zrobię – odparłem cicho i wziąłem dziecko na ręce. Chyba tylko on w tej chwili mógł mnie uspokoić.
- Gregor? - odezwała się. Spojrzałem jej w oczy – coś się stało? - ona zobaczy wszystko. Nie potrafię przy niej udawać, bo i tak się zawsze domyśli.
- Kocham cię – odpowiedziałem jedynie i pocałowałem ją krótko, po czym zostawiając ją nieco zdezorientowaną, wróciłem na górę.

- Coś się stało? - słyszę pytanie obok mnie. Uśmiecham się przyjaźnie do dziewczyny. Zachowanie Gregora trochę mnie zmartwiło, ale nie chciałam tym kłopocić blondynki.
- Nie, wszystko w porządku – odpowiadam zdawkowo – a jak ty się czujesz? Ciąża daje ci się we znaki?
Promienieje. Tą radością mogłaby zarażać każdego wokoło. Położyła dłoń na zupełnie jeszcze płaskim brzuchu i delikatnie go pogładziła.
- Co rano biegnę do łazienki jakby się paliło, a Thomas wydaje się być bardziej przejęty niż ja – śmieje się, a ja z nią. - ale jest taki kochany, kiedy mimo wszystko idzie za mną i się tak troszczy – westchnęła.
- Kochana, ja miewałam tak, że godzinami nie wychodziłam z pokoju, bo od razu mnie zrywało – odpowiadam, przypominając sobie te pierwsze tygodnie. Różnica polegała na tym, że przy niej czuwał Thomas a ja byłam sama. Odrzuciłam jednak te myśli z głowy.
- Nie mogę się doczekać, aż te mdłości wreszcie się skończą – mówi.
- Poczekaj, aż zacznie cię boleć kręgosłup – odpowiadam z uśmiechem – ale najcudowniej jest, gdy kopie. Uwierz mi to niezapomniane uczucie. - dodałam rozmarzona. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pół metra od nas stoi Gregor. Przygląda mi się z tajemniczym wyrazem na twarzy i wiem, że słyszał. W oczach miał wygrawerowane wyrzuty sumienia. Ale dlaczego nie zrobiło mi się go nawet szkoda?
- Adaś zasnął – mówi po czym odwraca się i siada wśród kolegów. O co mu znowu chodzi? Przyrzekam, że nawet nie będę się za nim uganiać jeśli znów zdecyduje się do mnie nie odzywać.
- Podziwiam cię, że mu wybaczyłaś – odzywa się, a ja na nią zerkam. - ale nadal trzymasz to wszystko w sercu, prawda?
- To nie jest takie proste, by zapomnieć, Sabi – odpowiadam, wypuszczając głośno powietrze i wodząc za nim wzrokiem. Wziął sobie kolejne piwo i teraz śmieje się razem z przyjaciółmi, choć dobrze wiem, że udaje.
- I pewnie ci się nie uda, ale z czasem to te dobre chwile będą grały pierwsze role w waszym życiu. On ci to wynagrodzi – mówi, gładząc mnie po ramieniu.
- Wiem – odparłam, bo miała zupełną rację. Kochałam tego faceta i tylko to się w tym momencie liczyło. Ale nie wymarzę wspomnień, one zawsze będę w mojej głowie. I to zaczęło nieoczekiwanie stwarzać dla mnie inny, istotny problem, z którym po tym wszystkim nie potrafiłam sobie chyba do końca poradzić...
- Chodź, wypij sobie drinka. Dobrze ci to zrobi.
- Nie mam ochoty.. - mówię. Nie lubiłam pić, a przez to wszystko, co ostatnio przeszłam, zupełnie przestały mnie takie rzeczy kręcić. Sabrina spojrzała na mnie zmartwiona, ale nic nie odpowiedziała.
W salonie zapadła nagle cisza a wszyscy spoglądali w korytarz. Ja również odwróciłam tam spojrzenie i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. W progu stanęły dwie blondynki. Jedną z nich była moja siostra, a drugą...
- Klaudia! - rzuciłam w jej stronę i z promiennym uśmiechem podeszłam, by się przytulić. Jak dobrze, że tu była. Właśnie teraz. Bo to jej potrzebowałam jak jeszcze nigdy.
- Wiem, że jestem okropna, bo nie byłam przy was w tych najgorszych momentach. Przepraszam – żaliła mi się do ucha – ale już jestem i obiecuję poprawę – uścisnęłam ją jedynie mocniej.
- Nareszcie przyjechałaś – szepnęłam. Oderwałyśmy się od siebie. Spojrzałam na nią od góry do dołu i jedyne co pozostało mi zrobić na jej widok to westchnąć. Była taka śliczna, jak zwykle wyglądała wystrzałowo. Przy niej czułam się jak jakaś szara myszka.
Odwróciłam się do reszty, by przedstawić im dziewczynę. Cała płeć męska, łącznie z Gregorem, świdrowała ją wzrokiem.
- To jest właśnie moja Klaudia.

Wszędzie panowała cisza. Połowa ludzi się upiła i rozjechała taksówkami do domów. Thomas i Sabrina zabrali małą Lilly do Kristiny a chłopaki z drużyny rozłożyli sobie materace w salonie. Nawet nie chcę wiedzieć, skąd taki pomysł, ale pisk Stefana z dołu, że „o Boże, uciekaj, bo on stoi z siekierą za drzwiami!” uzmysłowił mi, bym nawet nie pytała. Baśka poszła do siebie pod byle pretekstem i chyba już spała. Gregora nie widziałam już od kilku dobrych godzin.
- Powinnaś z nim porozmawiać – zerknęłam z wahaniem na blondynkę, chodząc po pokoju i kołysząc markotne dziecko. Ostatnio niezbyt dobrze sypiał, ale to zapewne kwestia zmiany miejsca. Nie może odzwyczaić się od szpitalnego łóżka. - wyjaśnij mu, jaka jest sytuacja.
- I co mam mu powiedzieć? - szepnęłam z wyrzutem. Ona jedynie poprawiła się na fotelu, podciągając kolana pod brodę i wzruszyła ramionami. Miałam ochotę uczynić to samo.
- To, co czujesz. O wszystkich swoich wątpliwościach – dodała po chwili. Patrzyłam na nią jakbym doszukiwała się podpowiedzi w jej twarzy. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
- Nie chcę go ranić.
- On nie raz zranił ciebie – stwierdziła nieco głośniej. Mały znów zaczął marudzić, kompletnie nie potrafiłam go ułożyć do snu. Nic nie dawały uspokajające słowa i tulenie do piersi.
- Klaudia, to ojciec mojego syna – oznajmiłam jej dobitnie – tyle zrobił przez ostatnie miesiące.
- Nie było go ponad rok – przerwała mi – masz prawo nadal czuć żal. To ty cierpiałaś, ty musiałaś sama się z tym wszystkim zmagać – miała zupełną rację, ale mogłam tylko głośno westchnąć na te słowa. Tyle się zmieniło przez ostatni czas. Tyle mi udowodnił. Tyle do niego poczułam...
- Hania, jeśli tego nie zrobisz to nigdy nie będziesz mogła o tym zapomnieć – dodała, gdy milczałam. Podniosła się z fotela, podeszła do mnie i ucałowała chłopca w główkę – zapamiętaj moje słowa – wychodząc, natknęła się w drzwiach na Schlierenzauera. Poczułam się niepewnie. Posłała mi ostatnie, wymowne spojrzenie i wyszła, zostawiając mnie z nim samą.
- Nie może spać? - spytał, patrząc jedynie na dziecko. Zrobił kilka kroków do przodu i wyciągnął do niego ręce. Podałam mu chłopca, a potem nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wpatrywałam się tępo w palce u stóp. Słyszałam jedynie jak zaczął coś do niego mówić, potem krzątać po pokoju. Powinnam stąd wyjść. Wolałam myśleć w samotności.
- Jak bardzo mnie nienawidzisz? - odwróciłam się gwałtownie i napotkałam jego przepełnione bólem tęczówki – ile razy jeszcze będziemy poruszać ten temat? Ile będę musiał płacić za swoje błędy?
- Gregor...
- ...może ty tylko myślisz, że mi wybaczyłaś? Może byłaś przesłonięta chorobą Adasia i po prostu tak ci było lepiej to przetrwać? - mówił dalej, a jego głos przesączony był żalem. Przetarłam zmęczoną twarz. Przecież tak nie można żyć.
- To nie tak, Greg.. - szepnęłam, podchodząc powoli w jego stronę. Odwrócił wzrok, jakby nie chciał na mnie patrzeć. Zabolało - ...jednego jestem pewna, kocham cię ponad wszystko – wreszcie na mnie spojrzał. Jego ciemne oczy na chwilę zaszkliły z nadzieją. Ale szybko przygasły. Zbliżyłam się jeszcze bardziej tak, że w tym momencie nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Adaś ułożył główkę na jego barku i już miał zamknięte oczka. To było takie proste.
- Ale nie zapomnisz, prawda? - pyta z przejęciem. Miałam wrażenie, że za chwile się rozpłacze. Nigdy nie widziałam u niego takiego wyrazu twarzy. Takiego poczucia winy.
- Wiesz jak to jest stracić wszystko, na co się tak wiele lat pracowało? - odpowiedziałam mu pytaniem. Patrzył na mnie zagadkowo – nie jestem celebrytką, sportowcem ani żadną gwiazdą. Ale miałam swoje plany na przyszłość, chciałam zostać kimś – znów odwrócił spojrzenie. Nie dziwiłam mu się, raniłam go teraz. Świadomie. Ale musiałam – może w mniemaniu takiego kogoś jak ty moje życie było szare. Ale dla mnie było ono wszystkim..
- Po co to robisz? - pyta, zaciskając zęby. Jest zły. Zawiedziony. Znowu..
- Bo chcę ci uświadomić, że przez jedną twoją decyzję mnie zniszczyłeś. Jego też.. - kiwnęłam głową w stronę naszego dziecka – musiał tyle wycierpieć, by jego ojciec wszystko zrozumiał. Wyrządziłeś mu krzywdę – przytulił go mocniej, jakby tym chciał zaprzeczyć moim słowom – skazałeś świadomie niewinną dziewczynę, marnując jej życie, bo ważniejsza była dla ciebie kariera.
- Jak możesz mnie kochać, skoro mówisz mi takie rzeczy? - szepnął z bólem. Miałam teraz ochotę płakać, wtulić się w niego, nie myśleć o tym. Ale nie mogłam. Wiedziałam, że to jedyne wyjście, jeśli ma coś z tego być. - chcesz mnie zostawić?
- Nie wiem.. - otworzył szeroko oczy. Nie spodziewał się tego. Nie taką odpowiedź chciał uzyskać – nie wiem, czy chcę z tobą mieszkać. Nie wiem, czy chcę przeprowadzić się do Austrii i wszystko zostawić. Wiesz.. - odsunęłam się na kilka kroków – chciałabym pomyśleć o sobie, o podjęciu jakichś studiów. Albo znalezieniu pracy...
- Hania, ale ja ci niczego nie będę zakazywał.. - przerwałam mu spojrzeniem.
- Kocham cię i tego jestem pewna – powiedziałam dobitnie jeszcze raz, znów do niego podchodząc. Pocałowałam go lekko w usta, pozwalając, by to uczucie bliskości z nim rozlało się po moim ciele. - ale nie jestem pewna, czy chcę z tobą zacząć życie.
- Hania, błagam, nie zostawiaj mnie – szepnął desperacko. Dotknął delikatnie mojego policzka. Odgarnął włosy. To były te gesty, to wszystko, co w nim uwielbiam – nie pozbawiaj mnie wychowywania własnego syna, ciebie, tej miłości. - jego pełne wyrzutów spojrzenie przewiercało mnie na wylot - Ja wiem...jestem draniem, ale bycie z tobą to jedyne, czego teraz pragnę, rozumiesz? - znów zbliżył do mnie swoje usta i pocałował mnie czule. To nie jest dobry sposób, by pozostać na stabilnym gruncie. Z niechęcią się od niego odsuwam – zrobię dla ciebie wszystko. Kupimy inny dom, urządzisz go jak chcesz. Zostawię te cholerne skoki, pomogę ci ze studiami. Jeśli myślisz, że każę ci siedzieć w domu i pilnować dziecka, a ty nie będziesz mogła się rozwijać, to nie martw się, ja...
- Cicho, Gregor – przerwałam mu, kładąc palec na jego ustach. Nie mogłam tego słuchać, przy tym spojrzeniu, tym błagalnym głosie, bólu w sercu. Po prostu miękłam – proszę, daj mi czas na zastanowienie się.
- To słowa Sabriny tak tobą wstrząsnęły? - spytał głośniej. Jakby to była ostatnia deska ratunku. Jakby chwytał się jakiejkolwiek możliwości, by mnie przekonać.
- Nie... - odpowiedziałam po chwili – to moja decyzja. A wiesz dlaczego? - zrobiłam krótką pauzę, patrząc mu w oczy – bo chcę samą siebie przekonać, że nie będę żyć wspomnieniami i będę w stanie być przy tobie w pełni szczęśliwa.
Nic nie powiedział. Po prostu chwycił mnie wolną ręką w talii i zdecydowanie do siebie przyciągnął. Potem mocno przycisnął usta do mojego czoła.

- Potrzebuję cię, Hania – szepnął. A ja tak bardzo potrzebowałam odrobiny spokoju. Bo chciałam wiedzieć, że dwa przeciwstawne toczące walkę we mnie uczucia nie zasłonią mi wizji szczęśliwej rodziny u jego boku.





~ Bo odnosisz wrażenie, że ta cisza 
wokół nie wróży niczego dobrego...




***
Witajcie!

Mam nadzieję, że cieszycie się ostatnio piękną pogodą, tak jak ja. Nareszcie jest tak jak powinno :)
Przy okazji chciałabym spytać Was o opinię w sprawie kolejnego opowiadania, które (być może) zacznę pisać z początkiem wakacji. Ale wszystko zależy od Was i chęci do czytania moich historii. Jednak jeśli, to kto wg Was powinien być jego bohaterem? Oczywiście, jak zawsze stoję murem za Gregorem, ale może chciałybyście przeczytać coś o innym skoczku? Czekam z niecierpliwością na Wasze zdanie w tym temacie ^^
Pozdrawiam.

czwartek, 5 maja 2016

Dwadzieścia sześć

Innsbruck, 3 tygodnie później...

To jest niezapomniane uczucie. Budzisz się. W większości przypadków wita cię rwący ból, zmęczenie, odurzenie. Nie wiesz do końca, co się z tobą dzieje, dopóki nie słyszysz tego charakterystycznego dźwięku gdzieś obok. Dopóki ktoś nie przywróci ci świadomości. Nagle czujesz, jak ci je podają. Kładą między twoje ramiona, takie kruche, takie bezbronne i takie maleńkie. Kiedy zerkasz na jego twarzyczkę i widzisz w niej swoje drugie życie. Widzisz w niej wszystko, czego pragniesz od losu. I za wszelką cenę pragniesz je chronić, oddać za nie nawet życie. Bo to twoje dziecko.
Ja doskonale pamiętam ten moment. W chwili przytulenia go do swojej piersi, wszystkie troski odeszły. Nie liczyły się rozterki, niepewność, ból po zawodzie miłosnym...Bo liczył się tylko on i jego dobro. Od tamtej pory byłam za niego odpowiedzialna. To ja miałam prowadzić go przez kilkanaście następnych lat. I w rzeczywistości tego właśnie pragnęłam.
Los ze mnie po raz kolejny zakpił. Niedługo nacieszyłam się tym szczęściem. Ta choroba zabiera mi go z dnia na dzień. Nic nie jest oczywiste. Nic nie jest pewne. I żyjesz chwilą, modlisz się wyłącznie o to, by przeżył. Nie zważasz na swoje marzenia i żale. To pozostało na bocznym torze. Chcesz go ocalić. Z całych sił. Bo on jest twoją nadzieją.
Na tym zdjęciu, w tym wyjątkowym albumie byłam ja. Trochę zaspana, skołowana, wyglądająca jak jakieś monstrum. Ale w oczach miałam ten właśnie blask, tą radość. Trzymałam go w ramionach, mogłam pocałować, popatrzeć na niego. Czekałam przecież tyle miesięcy. Już wtedy przypominał mi utraconą miłość, którą miał w pewien sposób rekompensować. Był mały niczym bochenek chleba. Wtedy, bohater mojego dnia. Teraz, bohater mojego życia. Najważniejszy. Nic i nikt nie zdoła mi go zastąpić.
Przymknęłam oczy ze strachu, jaki towarzyszył mi od jakiegoś czasu. Bo za kilka godzin nastanie dzień, który zdecyduje o jego i mojej egzystencji. Prawdopodobnie najważniejszy dzień w jego życiu, o które przecież tak zachłannie wszyscy walczymy. Nie potrafiłam się w tej sytuacji odnaleźć. Nie potrafiłam uspokoić i przestać tak to wszystko przeżywać. No bo jak? Los twojego dziecka zależy od jednego, arcyważnego zabiegu. I masz świadomość, że to właśnie on zadecyduje czy będziesz mogła cieszyć się byciem matką przez kolejne lata.
Dotknęłam z przejęciem drewnianej ramy łóżeczka, przy którym siedziałam. Nie mogłam spać. Zbyt wiele myśli i obaw tłoczyło się w mojej głowie. Myślałam, że zwariuję. Musiałam tu przyjść. Mimo, iż spędził tu niewiele czasu, to był jego pokoik. Miał do niego niedługo wrócić. Przypominał mi o nim. Czułam tu jego obecność i jego zapach.
Schlierenzauer zapewne teraz spał w swojej sypialni. Była w końcu 1 w nocy. On przeżywał to na swój własny sposób. Udawał silnego, choć w środku przypominał raczej małe dziecko, pełne obawy. Ale starał się trzymać twardo i pocieszać wszystkich naokoło. Brał sprawy w swoje ręce. Nie siedział w fotelu i dumał, tak jak robiłam to teraz ja. Może to i dobrze? Dwoje rozklejonych emocjonalnie rodziców to za dużo jak na takie dziecko.
Unikał mnie. Nie dało się tego nie zauważyć. Po tej rozmowie...zmieniło się między nami wszystko, choć z pozoru nic. Ale nie dotykał mnie jak wcześniej. Ani razu nie pocałował. Rozmawiał tylko w wyjątkowych sytuacjach. Mieszkaliśmy tutaj, razem...ale jakby oddzielnie. W dwóch różnych pokojach. Ani razu nie zaszczycił mnie wizytą. Nawet, kiedy słyszał jak płaczę. Pragnęłam wtedy, by położył się po prostu obok, przytulił, powiedział te cholerne słowa, że wszystko będzie dobrze. Jednak nie zrobił nic takiego przez ostatnie tygodnie. Zamknął się przede mną, rozgoryczony tym, co mu powiedziałam. Wiem, że mnie kocha. To nie tak, że się teraz ode mnie odwrócił. Ale poczuł się urażony, doskonale wiedziałam, że nie chce być ze mną, póki nie dam mu czystej karty. A ja miałam teraz na głowie zupełnie coś innego, nie robiłam w tym kierunku nic. I to go bolało. To bolało też i mnie, ale w tym momencie nie potrafiłam inaczej. A on był coraz bardziej zniecierpliwiony.
Mama wyjechała, a po dwóch tygodniach wróciła do mnie Baśka. Nie dała się nawet błagać, by zostać w Polsce. Egzaminy próbne jej nie obchodziły. Nic nie robiła sobie z moich narzekań, że zaniedbuje przeze mnie szkołę. Zaraz matura, a ona kompletnie nie bierze tego na poważnie. Ale za to ją kochałam. Była moją małą, wredną siostrą, ale czasami okazywała się zupełnie dojrzalsza ode mnie. Nie odstępowała mnie i Adasia. Chciała po prostu przy nas być.
Może to, co robię teraz jest głupie, ale musiałam usłyszeć ludzki głos. Potrzebowałam mentalnego wsparcia kogoś, kto zna mnie bardzo dobrze. Gregor w tym momencie mnie odrzucał, a on pozostał ostatnią deską ratunku.
- Halo? - usłyszałam niemrawe mruknięcie, a potem głośne ziewanie. Przygryzłam wargę. Nie, to nie był dobry pomysł.
- Cześć – powiedziałam cicho. - to ja... - dodałam. Początkowo się nie odezwał, nawet myślałam, że rozłączył. Ale za moment ponownie usłyszałam jego głos.
- Hania? - szepnął. Słyszałam ciche kroki. Wychodził z sypialni. W której, uściślając, spał sobie spokojnie ze swoją dziewczyną – ja...nie spodziewałam się telefonu właśnie od ciebie..
- Obudziłam cię..
- Skąd – żachnął się. Cały on. Przecież nie powie, że wkurzyłam go teraz na maksa – Hania...ja...przepraszam... - usłyszałam pełną żalu odpowiedź. Zacisnęłam usta.
- Nic nie mów... - odparłam – nie jestem na ciebie zła.
- Powiedziałem o wiele za dużo, niż powinienem. Nie zdziwię się jak zerwiesz ze mną za to kontakt..
- Nie zrobię tego – odpowiedziałam niemal od razu – kocham cię.. - dodałam – jak brata.. - sprecyzowałam szybko, biorąc głęboki wdech.
- Jesteś niesamowitą kobietą, wiesz? - szepnął po chwili.
- Byłeś z Kasią, prawda? - odparłam. Milczał przez moment.
- Nadal ze sobą mieszkamy, Hania – pokiwałam lekko głową. To dobrze. - jak się czujesz?
- To już jutro, Bartek – szepnęłam drżącym głosem. Do oczu zaczęły cisnąć się łzy, ale jakimś cudem je powstrzymałam – nie wiem, gdzie się podziać. Strasznie się boję...o niego...czuję się, jak wariatka..
- Ciii... - przerwał mi spokojnie – nie martw się. Basia opowiadała mi, że wszystko przebiega jak w podręczniku do medycyny.
- Bo tak jest, ale... - znów zacisnęłam usta – a jeśli coś nie wyjdzie? Jeśli przeszczep się nie przyjmie? Jeśli on...
- Nie masz prawa tak myśleć – powiedział stanowczo. Znów pokiwałam głową. - jest pod świetną opieką, ma dobre wyniki. Wyjdzie z tego, a ty nie zorientujesz się nawet, kiedy zabierzesz go do domu.. - dodał. Uśmiechnęłam się do siebie. Przecież wszyscy mówili mi właśnie to samo, a dopiero po jego słowach poczułam się nieco lepiej. Jak to możliwe?
- Bartek... - zamilkłam, bo do pokoju właśnie ktoś wchodził. Nie musiałam nawet zgadywać, kto. Usłyszał jego imię. Domyślił się z kim rozmawiam. Jego zła mina zdradzała wszystko – muszę kończyć.. - nie chciałam, ale wiedziałam, że tak będzie lepiej. Pewnie pomyśli sobie, że go tylko wykorzystuje i budzę w środku nocy, kłopocząc jakąś swoją dramą. Ale on zaskakuje mnie jeszcze bardziej.
- Pozdrów go ode mnie. Mam nadzieję, że opuchlizna już mu zeszła – nie potrafiłam się nie uśmiechnąć, nawet narażając się na srogie spojrzenie Schlierenzauera – trzymam za was jutro kciuki. Dobranoc..
- Zadzwonię kiedy będziemy mogli pogadać na spokojnie i dziękuję...dobranoc, Bartek.. - powiedziałam do słuchawki i się rozłączyłam. Pewnie nawet nie chciało mu się odpowiadać. Ja to mam jednak tupet.
Stał w przejściu i ciągle mi się przyglądał. Nie śmiałam odezwać się pierwsza. Czekałam na jego reakcję z mocniejszym biciem serca. A on tak po prostu odwrócił się i...wyszedł.
- Gregor.. - zawołałam za nim cicho, chwytając go za ramię. Wyrwał je z uścisku, kierując się pospiesznie do swojej sypialni. Westchnęłam – przestań..
Weszłam za nim do środka, zamykając drzwi. W pokoju panował półmrok, ale i w tym świetle mogłam dostrzec ogromny bałagan wokół. Wszędzie tłoczyły się jakieś niepotrzebne graty, a najwięcej leżało jego brudnych ubrań. Spojrzałam na niego zagadkowo.
- Co się z tobą dzieje? - pytam. Odwraca się i wbija we mnie srogie spojrzenie.
- Możesz stąd wyjść? Chcę spać – zabolało. Odgarnął niedbale kołdrę i zajął ponownie swoje miejsce, kompletnie mnie ignorując.
- Tak będziesz mnie teraz traktował? - pytam pewnie. Ranił mnie swoją obojętnością jakbym sobie na to tak strasznie zasłużyła. Nie był nawet w połowie tak wspaniałomyślny jak ja w stosunku do niego – w taki sposób masz zamiar spławiać matkę własnego dziecka?
Usiadł na dźwięk tego zdania. Znów na mnie patrzył. Znów tak cholernie intensywnie. Musiałam przełknąć głośno ślinę, bo nawet nie byłam w stanie się ruszyć.
- A ty? - pyta chłodno – tak masz zamiar traktować ojca swojego dziecka? - otworzyłam szeroko usta – plotkując sobie z innymi facetami przez telefon w środku nocy?
- Rozmawiałam z Bartkiem – wycedziłam przez zęby. Zaczęłam się złościć.
- No właśnie – przedrzeźniał mnie. - chyba tyle wystarczy – dodał, prychając.
- Jesteś zazdrosny – stwierdziłam ironicznie.
- Łatwo mu wybaczyłaś. Nie to, co mnie.
- Zachowujesz się jak dziecko!
- Ja?!
- Tak, ty! - warknęłam głośniej – obrażasz się na mnie z byle powodu i olewasz przez kilka tygodni!
- Z byle powodu, haha! – zaśmiał się krótko – no brawo, ja rzeczywiście dla ciebie nic nie znaczę – powiedział. Krew się we mnie zagotowała. Co za imbecyl! To ja go potrzebowałam jak jeszcze nigdy a on..
Nie wytrzymałam. Ruszyłam wściekle w jego stronę i w ciągu trzech sekund usiadłam na nim okrakiem, by zaraz walić w niego pięściami. Zasłonił się, skubany, więc mogłam robić tak sobie na pokaz.
- Oszalałaś?! - wrzasnął. Po chwili chwycił zdecydowanie moje nadgarstki i je zablokował. Patrzył na mnie wściekle, a ja głośno dychałam. Przyglądał mi się potem przez moment z konsternacją a następnie mocno mnie do siebie przyciągnął i pocałował. Chciałam mu się wyrwać, ale nie dałam rady.
- Jesteś podły! - rzuciłam z pretensją, gdy mnie puścił – ja ledwo żyję, chodze jak nawiedziona, potrzebuję cię, płaczę za tobą w nocy, bo śpię sama w tym za dużym łóżku, a ty mnie świadomie olewałeś, miałeś w dupie a teraz co?! - pisnęłam na jednym tchu – myślisz sobie, że ja tak łatwo mogę przejść ze skrajności w skrajność?! Miałeś mnie gdzieś przez 3 tygodnie!
- Nie miałem – odparł spokojnie. Byłam taka wściekła, a jego złość minęła w kilkanaście sekund. - kocham cię – dodał, czułym głosem i jak zawsze delikatnie pogładził mój policzek. Och!
- No i co z tego?! - wrzasnęłam. Myślałam, że zaraz znowu się rozpłaczę. Ciągle przecież tak przy nim robię.
- Przepraszam... - szepnął. I co? No proste, że zmiękłam. Kiedy niby było inaczej? Nienawidzę tego, że go tak kocham – boli mnie jednak, że nie wiem, czy mogę ci zaufać, skoro nadal chcesz rozdrapywać między nami wszystkie rany.
- Och, ty dupku.. - powiedziałam lekko zła. Oparłam czoło o jego czoło i patrzyłam mu nieustępliwie w oczy. Chciałam go zapewnić, że niczego nie zamierzam psuć. Że przeszłość się już dla mnie nie liczy, że chcę po prostu z nim być. A jednak...nie potrafiłam. To było za trudne, okłamałabym go. Nic nie jest dla mnie jeszcze takie oczywiste. Dlatego, chyba z ogromnej potrzeby, ogarnięta zwykłym egoizmem i pragnieniem jego bliskości, musiałam powiedzieć mu jedno – kocham cię.
- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz, jak bardzo – szepnął mi na usta, którym po chwili podarował czuły i długi pocałunek. Po takim czasie tej chorej rozłąki, braku jego dotyku, pieszczot, zapachu byłam nim w tym momencie odurzona. Jesteśmy jak dzieci. Bo czy dorośli ludzie zachowują się w ten sposób?
- Idziemy do mnie – oznajmiłam po jeszcze takiej dłuższej chwili, gdy chcieliśmy się sobą nacieszyć. Zdziwił się.
- Po co? - pyta zaskoczony.
- Powiedziałam, że nigdy więcej nie będę spała w tym łóżku – dodałam. Dlaczego on się teraz tak uśmiecha? Mniejsza o to – nie zasnę sama, Gregor. Tak strasznie się martwię.. - przymknęłam oczy, a on po chwili złożył całusa na moim czole.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.. - i wreszcie palnął ten idiotyczny tekst, za którym tak strasznie tęskniłam.
Wymknęliśmy się po cichu z pokoju. Gregor szedł pierwszy i trzymał mnie za rękę, a to wydawało mi się takie urocze. Mijając inny z pokoi gościnnych, usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Wyłoniła się zza nich zaspana twarz mojej siostry.
- Nie śpisz? - szepnęłam nieco skonsternowana. Szatyn patrzył na nią z wyczekiwaniem. Ta zamiast od razu odpowiedzieć, popatrzyła na nasze splecione ręce.
- Jesteście zdrowo popieprzeni – stwierdziła jedynie, rozbrajając mnie totalnie, jak zwykle zresztą. Zerknęłam na Schlierenzauera, a on tylko głupkowato się uśmiechał – jak macie zamiar się jeszcze bzyknąć to błagam, zróbcie to ciszej – i zamknęła za sobą drzwi. A na moje policzki wkradły się dwa szkarłatne rumieńce.

Spojrzałam na jego niewinną twarzyczkę. Miałam jedynie ochotę porwać go w ramiona i zabrać jak najdalej stąd. Nie chciałam go nigdzie oddawać. Marzyłam, by oszczędzić mu tego, co go czeka. Nieważne, że zapewniają, bo wszystko ma być dobrze. Że to zabieg bez komplikacji, w stu procentach bezpieczny. Co mnie to obchodziło? Czy to przeziębienie czy pierwsza szczepionka, zawsze strasznie to przeżywałam. W tym momencie uczucie to było wzmocnione wielokrotnie.
- Skarbie, to nie ma sensu. Pielęgniarka nie da ci więcej czasu.. - wtrącił ostrożnie. Zerknęłam na niego srogo i nadal tuliłam do siebie dziecko, całując co raz w główkę. Chłopiec był dziś jakiś markotny, jakby wszystko przeczuwał. A musiał przecież stać się taki dzielny.
- Jeszcze chwila, Gregor – odpowiedziałam, podchodząc z nim do okna. Przymknęłam mocno oczy i równie mocno przytulałam go do serca. To było takie trudne...
Po chwili poczułam delikatny dotyk na ramieniu. Chłopiec zaczął gaworzyć, odwracając twarz w stronę ojca. Mężczyzna wtulił się w moje plecy.
- Za kilka tygodni będziemy go tak oboje układali do snu – szepnął na moje ucho. Boże, nawet nie wiesz, jak ja tego pragnę.
Długo nie nacieszyłam się tą przyjemną chwilą. Kilka minut później po niego przyszli. To z jakim bólem oddawałam dziecko pod opieką personelu medycznego wydawało mi się jednym z najgorszych momentów w moim życiu. Gdyby nie dłoń Gregora, gdyby nie uśmiechy pozostałych członków rodziny, chyba bym tego nie przetrwała.
Siedząc na szpitalnym korytarzu przed salą operacyjną, przyglądałam się z uwagą małżeństwu Schlierenzauerów. Paul patrzył zamyślony w podłogę. Angelika siedziała oparta o jego ramię i patrzyła w ten sam punkt, co jej mąż. Przekręciłam nieco głowę i tym razem napotkałam Glorię z Gustavem. Stali przy wejściu do sali, brunetka oparta o jego tors, kompletnie zamyślona. Obróciłam się po raz kolejny i wzrok ulokowałam w twarz szatyna. To samo, ten sam wyraz. Taka pustka w oczach. Jakby wycofali się z rzeczywistego świata i myśleli o czymś zupełnie innym. I dopiero wtedy to do mnie dotarło. Przecież tam, za tymi szeroki drzwiami nie znajdował się tylko Adaś. Tam przebywał również ich syn i brat. Lukas. I choć to dawca, choć to nie on jest ratowany, to nadal istnieje pewne ryzyko. Martwią się o niego równie mocno. I w tej właśnie chwili poczułam zażenowanie i wstyd. Bo ja miałam głowę zaprzątniętą jedynie swoim dzieckiem. Przez ani jedną sekundę nie pomyślałam o chłopaku. On tam jest dla mnie i dla niego, jest moim cudotwórcą. Dzięki niemu Adaś dostanie drugą szansę na normalne życie. Bez obawy, bez tej okropnej choroby. I powinnam się nim przejmować. Nawet bardzo. Bo wiem, że nigdy nie zdołam się mu odwdzięczyć.
Gregor pochwycił moje spojrzenie i delikatnie się do mnie uśmiechnął, odgarniając wystający spod niedbałego uwiązania kosmyk do tyłu. Wciągnął głęboko powietrze. Chwyciłam mocniej jego dłoń, splatając nasze palce. Nie umiałam wyrazić zadowolenia z tego, że tutaj ze mną jest. Wiele zmieniło się przez te ostatnie tygodnie. Po raz pierwszy zyskałam w nim prawdziwego partnera. Nie myślałam jak to z nami jeszcze będzie. Każde z nas wiedziało, że po prostu to się jakoś ułoży, bo najważniejsze, by Adam wyzdrowiał. Nie planowaliśmy szczegółowo niczego. Bycia razem, przeprowadzki, wspólnego zamieszkania. W sumie ja nawet nie wiem, czy chcę przenosić się do Austrii. Dla niego byłoby to oczywiste a dla mnie? Też mam rodzinę, przyjaciół, swoje życie w Polsce. Nie mam pojęcia, co zdecydować. Ale to, co stanowiło dla mnie rzecz najważniejszą było wybaczenie mu. Budowanie zaufania i więzi. Nasze dziecko. Uczucie. Bo dzięki zapewnieniu o tej miłości, wszystko musiało się jakoś samo ułożyć.
Drzwi do sali się uchyliły i znów podnieśliśmy strapione głowy. Zza drzwi wyłoniło się kilku medyków, którzy jak się po chwili okazało, przewozili Lukasa. Cała nasza gromada automatycznie, jak na zawołanie zbiegła się wokół łóżka. Lekarze na chwilę przystanęli, byśmy mogli go zobaczyć. Był przytomny, bo przecież dostał tylko znieczulenie ogólne. Gdy zobaczyłam jego twarz, mogłam dostrzec głębokie znużenie. Mimo wszystko wyglądał całkiem dobrze i nawet próbował się do nas uśmiechnąć.
- Lukas, syneczku... - kobieta była cała roztrzęsiona, ale wcale jej się nie dziwię. To jej ukochany, najmłodszy syn. Głaskała go z czułością po głowie i znów zaczęła płakać. Ale miała Paula, nieodstępującego jej na krok.
- Mamo. ..Spoko, żyje..nie było aż tak źle.. - powiedział cicho, powodując uśmiechy na twarzach nas wszystkich. Złapałam jego rękę i mocno ścisnęłam. Spojrzał na mnie tak...to Gregor właśnie tak na mnie patrzy. Ale w tym momencie mogłam dla niego zrobić wszystko.
- Hej stary..będę ci fundował wakacje za granicą do końca życia – odezwał się jego starszy brat. Lukas wykrzywił usta i wydał z siebie coś na kształt śmiechu.
- Nawet taki milioner jak ty nie dogodzi moim gustom – odpowiedział, a ja cicho się zaśmiałam. Znów to na mnie zerknął.
- Lukas...jesteś moim bohaterem.. - szepnęłam do niego. W jego ciemnych oczach zauważyłam blask. Był bardzo zadowolony z moich słów.
- Sorry, Gregor.. - przerwał na moment, by przełknąć ślinę – ale masz bracie takie szczęście, że jeśli to spieprzysz to osobiście skopię ci tyłek, bo na twoim miejscu nie darowałbym sobie takiej dziewczyny... - zaskoczył mnie, naprawdę. Tyle lat młodszy, a taki dojrzały. Troche jak Baśka.
- Wybacz, Casanova, ale ta ślicznotka jest już zajęta – odparł szatyn, a Gloria z Baśką zachichotały. Nawet Paul się delikatnie uśmiechnął, tylko pani Angelika miała jakiś dziwny wyraz twarzy. Zignorowałam to jednak.
- Dziękuję ci.. - szepnęłam, patrząc znacząco w jego oczy. Wiedziałam, że obdarzył mnie czymś, za co będę mu winna lojalność do końca życia.
Po chwili lekarze zabrali chłopaka na salę, a w ślad za nimi poszli państwo Schlierenzauer.

Kolejny kulminacyjny moment nadszedł jakąś godzinę później. Drzwi do sali otworzyły się ponownie. Wstałam gwałtownie i podeszłam do młodej lekarki, zdejmującej właśnie maskę ochronną z twarzy. Jej oczy nie wyrażały żadnych emocji. Trochę mnie tym zaniepokoiła i od razu zaczęłam robić się nerwowa. Poczułam obok siebie obecność Schlierenzauera, który mnie przytulił, a potem razem oczekiwaliśmy na tą jedną jedyną odpowiedź.






~ Bo wiesz, że to cud, mając właśnie Ich trzech...




***
Nooo...już prawie koniec :D
...sprawy z Adasiem :*