Strony

czwartek, 28 kwietnia 2016

Dwadzieścia cztery

Kocham ich wszystkich za wsparcie. Doceniam każdą troskę, chęć pomocy i dbania o mnie. Ale to już przesada. Zachowują się tak jakbym była jakimś obiektem badań i trzeba mnie na bieżąco kontrolować. To dlatego łyżka z zupą, którą właśnie miałam włożyć do ust, zaczęła się trząść, a jej zawartość wpadła z powrotem do miski. Przecież to jest jakaś paranoja.
- Jeżeli będziecie się dalej w ten sposób na mnie gapić to w życiu tego nie tknę – warknęłam do nich, posyłając im mordercze spojrzenie. Baśka przewróciła oczami, mama westchnęła z bólem w oczach a Gregor siedział kilka metrów ode mnie i nie przestawał mi się uważnie przyglądać. Oszaleli!
- Kochanie, przecież wiesz, że musisz jeść. Nie możesz też brać leków na pusty żołądek – stwierdziła ze współczuciem moja rodzicielka. Miała okropny wyraz twarzy. Sytuacja z Adasiem również powoli ją wykończała, a dodatkowe rzekome problemy z moim zdrowiem jedynie szargają jej nerwy. Postarzała się przez te kilka tygodni, kiedy się nie widziałyśmy i ta jej wciąż niezwykła uroda zaczynała przemijać.
- Mamo, zjem tą cholerną zupę, ale nie mam zamiaru robić tego na oczach wszystkich, bo po prostu tracę apetyt! - dodałam o wiele za głośno. Mama jedynie otworzyła szeroko usta a potem spuściła wzrok. Baśka oczywiście nic sobie nie robiła z mojego tonu.
- Gregor, pozwolisz na chwilę? - odezwał się Marcus, który pojawił się dziś w domu Schlierenzauera. To nie tylko jego menadżer, ale również wujek. Rodzina, a co za tym stoi on tak samo przejmuje się stanem mojego syna. Gregor nie raz wspominał, że Prock jest dla niego niczym drugi ojciec. Bywało, że czasami to z nim dogadywał się lepiej, chętniej spędzał wolny czas. Poza tym ewidentnie wdał się w wujka i zawsze po kryjomu uśmiechałam się, że szatyn jest nawet bardziej do niego podobny.
- Jasne – bąknął niechętnie i podniósł się ze swojego miejsca, posyłając mi ostatnie badawcze spojrzenie. Poczułam się nieco raźniej, gdy wreszcie wyszli. Po chwili uczyniła to samo jego matka.
- Pojadę do szpitala i dam wam znać, jak się miewa mały – wzięłam głęboki oddech, ale kiwnęłam jej na zgodę. Też chciałabym wreszcie udać się do szpitala, ale ci wredni klawisze nie pozwolą na to, jeśli nie spełnię wszystkich ich warunków. Jednym z nich jest właśnie wciśniecie w siebie tej cholernej zupy, a to zadanie wydaje się teraz dla mnie niewykonalne. Po raz kolejny westchnęłam ze zniecierpliwienia i postanowiłam spróbować zjeść choć odrobinę. Może i naprawdę coś ze mną nie tak? Od kiedy zmagamy się wszyscy z białaczką Adasia, jedzenie jest moim największym wrogiem. Nie chciałam niepotrzebnie chorować i dodawać im większych zmartwień, ale to po prostu przychodziło samo z siebie.
Mama również wyszła pod pretekstem rozpakowania swoich rzeczy. Cieszyłam się w duchu, że razem z moją siostrą przyleciały do Innsbrucka. Ogromnie brakowało mi ich przez te tygodnie, a to przecież moja najbliższa rodzina. Bolało mnie jedynie, że wciąż brakuje tu jeszcze jednego jej członka.
- Basia, co z tatą? Dlaczego z wami nie przyleciał? - zwróciłam się spokojnie do blondynki, która właśnie kończyła swoją porcję obiadu. Spojrzała na mnie wymownie.
- Musiał zostać w szkole, wiesz przecież, że mają go awansować na dyrektora.
- Na dyrektora? - nawet nie kryłam zaskoczenia – jak to? Właśnie, że o niczym nie wiem. Dlaczego nikt mi nie powiedział? - dodałam z pretensją.
- Wspominałam ci o tym wielokrotnie przez telefon, ale z tobą temat taty kończy się szybciej niż zaczyna – odpowiedziała stanowczo. Spuściłam wzrok – Hania, co się z tobą dzieje? Nie odbierasz od niego połączeń, a sama również nie oddzwaniasz. Kiedy wreszcie skończy się to twoje obrażanie się?
- Obrażanie się?! - spojrzałam na nią ze złością – już nie pamiętasz jak mnie potraktował, gdy zaszłam w ciążę? Ile razy przez niego płakałam? - rzuciłam w jej stronę – tak zachowuje się kochający ojciec?
- On się zmienił – zaznaczyła dobitnie, a ja prychnęłam, opierając się o krzesło i krzyżując ręce – pokochał Adasia i jest dla niego dobrym dziadkiem. Zajął się potem wami, jak należy.
- Powiedział, że nie tak mnie wychowywał, Baśka – odparłam – że to nie ta sama porządna i ułożona dziewczyna. Jego zdolna ... prymuska – ostatnie słowo dosadnie podkreśliłam – i że strasznie się na mnie zawiódł.
- Hania, to było na początku, póki nie oswoił się z tą wiadomością. Wszyscy byliśmy zaskoczeni...
- Zawsze robiłam to, czego oczekiwali ode mnie rodzice. - przerwałam jej, posyłając w jej stronę ostre spojrzenie – dobrze się uczyłam, nie wagarowałam, miałam znajomych z porządnych rodzin. Nawet wybrali mi uczelnie, nie pytając o zgodę! - wrzasnęłam i musiałam wziąć głęboki wdech, by się nieco opanować – to, co przeżyłam z Gregorem było odskocznią od tej wiecznej kontroli, rozumiesz? Odczułam przy nim choć namiastkę wolności i nigdy nie musiałam zastanawiać się nad tym, że narażam nienaganną reputację rodziców. Wielka mi para nauczycieli...
- On cię kocha. Jesteś jego córką i się o ciebie martwi! - próbowała dalej.
- Ja go też kocham, Baśka, bo to mój ojciec. - odpowiedziałam spokojnie – ale nigdy nie usłyszałam od niego choćby słowa „przepraszam”. Nigdy nie przyznał się do błędu, udając, że te 8 miesięcy mozemy wymazać z pamięci. A mnie to nadal boli.. - dodałam już ciszej. Siostra przyglądała mi się z uwagą, ale nic już nie powiedziała. Ta sprawa musi być załatwiona między mną i ojcem, a ona i tak do końca nie zrozumie, co wtedy czułam.
- Przespaliście się ze sobą, prawda? - oczy wyszły mi z orbit, kiedy zadała to pytanie. - ty i Gregor.
- Słucham? - niemal wykrztusiłam. Moja własna młodsza siostra i takie teksty! - co ci znowu strzeliło do głowy, Baśka?!
- Widziałam jak na ciebie patrzy, ok? - odpowiedziała z udawaną ironią. - sam cię położył do łóżka, gdy zasnęłaś. Poza tym, spał w nim z tobą. Ciągle posyłacie sobie „wymowne” spojrzenia i niby to przypadkowo dotykacie w przelocie – wszystko to wyznała pokazując mi tzw. cudzysłów w powietrzu. Choć przejęta zupełnie inną sytuacją, nie mogłam się pod nosem nie uśmiechnąć, zdając sobie sprawę z jej sprytu. W kogo ona się wdała?
- Więc sama znasz odpowiedź – odparłam z nutką sarkazmu, przygryzając dolną wargę. Siostra patrzyła teraz na mnie zaszokowana.
- O Boże! - pisnęła, a ja zganiłam ją machnięciem ręki i wywróciłam oczami – fajnie było? Nic się nie zmienił w tych sprawach? W ogóle jak do tego doszło?! Musisz mi wszystko opowiedzieć ze szczegółami...
- Baśka!!
- No i co, jesteście teraz razem? - zadawała kolejne irytujące pytania. Oparła się łokciami o stół i poruszyła w moją stronę chytrze brwiami, a konspiracyjny uśmiech nie schodził z jej ust.
- Po pierwsze było odlotowo – niech ma, a co mi tam! Poza tym jej mina była teraz bezcenna – po drugie doszło do tego tylko kilka razy i sama nie potrafię wytłumaczyć jak – ścisnęła mnie znacząco za nadgarstek, pełna ekscytacji na moje słowa – a po trzecie nie wiem, czy jesteśmy razem...z resztą w tej sytuacji nie ma to znaczenia... - chcę do mojego dziecka, do jasnej cholery!
- No jak to nie wiesz?! - spytała rozentuzjazmowana, ignorując ostatnie zdanie – nie rozmawialiście na ten temat po...wszystkim? - zaśmiała się cicho a ja skarciłam ją wzrokiem.
- No powiedział tylko, że mnie kocha – odparłam beznamiętnie i przysunęłam sobie kolana do brody. A ona rozdziawiła po raz enty paszczę.
- Jak to „tylko”?! - znów pisnęła – przecież to najwspanialsze, co mógł zrobić! Kocha cię i ty jego też, nawet nie próbuj zaprzeczać – dodała na jednym tchu – więc teraz możecie we trójkę stworzyć rodzinę, Adaś będzie miał ojca! Trochę szkoda, że będziecie musieli przenieść się do Austrii, ale najważniejsze jest wasze szczęście...
- Hej, hej! Nie zagalopowuj się tak – upomniałam ją, unosząc ręce do góry – nic jeszcze nie wiadomo, bo nie mieliśmy czasu o tym porozmawiać. Ta cała sytuacja z Adasiem, ta wredna infekcja... - przygryzłam wargę i znów odwróciłam wzrok. Musieli dosypać mi do tego też czegoś na uspokojenie, bo z pewnością nie siedziałabym teraz tutaj i tak swobodnie z nią nie gadała.
- Wszystko będzie w porządku, zobaczysz – odezwała się czułym głosem, delikatnie głaszcząc moją dłoń – Adaś jest pod dobrą opieką, wyjdzie z tego...
- Mam taką nadzieję.. - bąknęłam jedynie, powstrzymując cisnące się łzy.
- Chcesz być...z Gregorem? - pyta ponownie po dłuższej ciszy. Zerknęłam na nią.
- Nie wiem....nadal do końca mu nie ufam – odparłam szczerze – ale wierzę, że chce udowodnić, że na mnie zasługuje...poza tym go kocham...nie wyobrażam sobie, że znów mógłby mnie zranić...
- Dlaczego właściwie on jest taki cały poobijany? - spytała zaintrygowana. Spuściłam ponownie wzrok.
- Bił się...z Kłuskiem... - zerknęłam na nią – zaraz ci mucha wleci do tej buzi.- dodałam, zamykając jej szczękę.
- O ciebie? - szepnęła głośno. Zdążyłam szybko kiwnąć głową, słysząc zbliżające się kroki. - no to grubo.. - skomentowała.
Obiekt moich myśli właśnie wtargnął do kuchni. Zmarszczyłam brwi. Był wściekły, to wydawało się oczywiste. Potem usłyszałam jedynie donośny trzask głównych drzwi.
- Co się stało? - pytam, nieco zaniepokojona. Spojrzał na mnie takim obojętnym wzrokiem, który jak mi się zdawało, zaraz zmienił się w czuły i spokojny.
- Nic takiego – próbował się opanować, ale nie za bardzo mu to wyszło. Napił się pospiesznie szklanki wody, odwracając się do nas tyłem. Nawet Baśka spojrzała na mnie z pytajnikami w oczach – jedziemy do szpitala?
Długo nie musiał mnie namawiać.

- O co chodzi, wujku? - spytałem natychmiast, gdy wyszliśmy na taras. Głowa pękała mi od środka, chciałem jechać do szpitala. Chciałem też przypilnować tą upartą kobietę, bo na jej zdrowiu zależało mi jak na niczym innym. Nie miałem ochoty na żadne pogawędki. Mężczyzna stanął naprzeciwko mnie i zaczął mi się uważnie przyglądać. Przez chwilę słyszałem tylko łapczywie dudniący o dach deszcz, który lał się od samego rana. Było chłodniej i powoli do Europy wkraczała jesień – stało się coś?
- Zaniedbujesz treningi, Gregor – odparł jedynie. Przez moment patrzyłem na niego zdezorientowany, a potem lekko się zaśmiałem. Chyba się przesłyszałem.
- Przecież wiesz, jaka jest teraz sytuacja – odpowiedziałem spokojnie – mój syn leży w szpitalu i walczy o życie.
- Gregor, synu, ja rozumiem – położył mi dłoń na ramieniu. Lubiłem, gdy zwracał się do mnie w ten sposób. To był symbol tej więzi, jaka nas łączyła. Byliśmy sobie bardzo bliscy i czasami traktowałem go jak własnego ojca. - dowiedziałeś się, że masz dziecko..
- Nie, ja sobie to uświadomiłem i wreszcie się o nie zatroszczyłem.. - przerwałem mu, a on zerknął na mnie nerwowo.
- Nieważne – bąknął – nie powinniśmy roztrząsać twoich błędów z przeszłości a skupiać się na sprawach bieżących – zaczął mnie irytować. Nigdy tak do mnie nie mówił, zawsze emanował empatią w stosunku do innych. Dlaczego więc teraz traktuje sprawę z Adasiem tak, jakby była mu ona obojętna? - w każdym razie ostatnie wydarzenia przesłoniły ci kwestię twojej kariery i przygotowania do sezonu.
- Żartujesz sobie prawda? - spytałem, odsuwając się od niego na krok. Nie wierzyłem – ty, mój wujek i najlepszy przyjaciel przedkładasz sprawy zawodowe nad problemy rodzinne i tak ważną kwestię jak moje umierające dziecko? - zrobił jakąś dziwną minę. Jakby się niecierpliwił. A to jedynie sprawiło, że krew zaczęła buzować mi w żyłach i robiłem się coraz bardziej zły.
- Jestem też twoim menadżerem, Greg. Odpowiedzialny za twoją karierę i skoki. Sponsorzy się niecierpliwią, dziennikarze i telewizja chcą wreszcie zrealizować ten materiał ze skoczni i treningu a dodatkowo zrezygnowałeś...
- Zaraz, stop! - warknąłem do niego, drapiąc się nerwowo po brodzie – mam olać chorobę dziecka i jechać z tobą do Villach, bo te pijawki chcą sobie nagrać materiał? - pytam nie kryjąc pogardy w głosie – mam zostawić własną kobietę z tym problemem samą, bo wycofają mi jakieś dofinansowania?
- Nie jakieś, tylko istotne sprawy dotyczące przyszłego Pucharu Świata! - warknął, a ja oniemiałem – masz swoje obowiązki, Gregor i myślałem, że po tylu latach nie muszę ci o nich przypominać!
- Wujku, nie kpij sobie ze mnie! - wrzasnąłem na niego. Sam zaczynał się mocno wściekać – postaw się w mojej sytuacji. Co ty byś zrobił, gdyby coś stało się jednemu z twoich dzieci, co? - patrzyłem mu ostro w oczy – nawet Poitner zrezygnował ze stanowiska, bo ma problemy z córką.
- Nie jesteś Poitnerem tylko jednym z najlepszych skoczków świata, który ma głęboki kryzys i musi ratować dupę, więc lepiej się ogarnij i zacznij myśleć o swojej przyszłości! - krzyknął do mnie. Początkowo stałem tak przed nim osłupiały ze zdziwienia. Potem jedynie prychnąłem. Podszedłem do niego bliżej tak, byśmy stali ze sobą na równi. Nie spuszczałem z niego wzroku.
- W takim razie komunikuję ci, że jedyna przyszłość jaka się dla mnie w tym momencie liczy to mój syn i Hania, rozumiesz? - również mierzył mnie spojrzeniem, ale się nie odezwał – jeśli to do ciebie nie dociera, to masz problem.
- Gregor, ale skoki...
- W dupie mam teraz skoki! - warknąłem do niego. Poczułem w sobie adrenalinę, która sprawiła, że odzywałem się do niego tak, jak nie robiłem tego nigdy. Bolało mnie to w jaki sposób mnie potraktował i fakt, że zniżył moje dziecko do parteru. Ale w tym momencie sobie na to zasłużył. - a teraz stąd wyjdź.
- Synu..
- Wypieprzaj stąd! - krzyknąłem. Nadal na mnie patrzył, zaskoczony moją gwałtowna reakcją. Serce waliło mi jak oszalałe, ale musiałem to zrobić. Za to, co o nich powiedział.
Po sekundzie już go nie było. Poszedłem za nim do środka i skierowałem do kuchni. Następnie usłyszałem donośny trzask drzwi.

Martwiłam się o niego. Zaniedbywał się. Nie jadł, prawie nie spał. Nie wyglądał lepiej niż ja, a jego zdrowie jako sportowca jest o wiele ważniejsze od mojego. Chciałabym przecież zobaczyć go jeszcze na skoczni, takiego, jakim był kiedyś. Może stałabym sobie wtedy wśród tych wszystkich żon, dziewczyn i narzeczonych jako jego partnerka? Może trzymałabym na rękach swojego syna i dopingowalibyśmy mu z całych sił? Bo tych niebieskich kubraczków i jego wręcz śmiesznych czapek „GS” w życiu nie włożę.. ale uwielbiałam to, co robił i to od lat stanowiło również moją pasję. Powinnam być taka dumna, że ojcem mojego dziecka jest tak wybitny sportowiec. Szkoda, że nie okazał się początkowo tak cudowny prywatnie, ale przecież ma czas, by wszystko nadrobić. W końcu już postanowiłam dać mu drugą szansę. Kochałam go...
Boże, na pewno dosypali mi czegoś do herbaty, bo czułam się jak naćpana...
- Greg..? - zwróciłam się do niego po cichu. Przebrał się i właśnie szukał nerwowo swojego portfela. Baśka już dawno siedziała z mamą w samochodzie tylko on się tak guzdrał. Zerknął na mnie zniecierpliwiony.
- Hmmm? - bąknął, powracając do swojej czynności. Uśmiechnęłam się sama do siebie i do niego podeszłam, przytulając się do jego pleców. Wdychałam spokojnie zapach skórzanej kurtki, czując jak momentalnie porzucił swoje zajęcie i odwrócił się w moją stronę. Zachciało mi się śmiać na widok jego siniaków na twarzy, ale i tak był przystojny. Objął mnie w talii i spojrzał ciepło w oczy. Wspięłam się na palce i pocałowałam go krótko.
- Za co to? - szepnął, odgarniając wolny kosmyk za moje ucho.
- Za to, że się o mnie tak troszczysz. Dziękuję ci – szepnęłam mu na usta. Czułam, jak się uśmiecha i przyciąga mnie do siebie mocniej.
- Zrobiłbym dla ciebie wszystko, księżniczko – teraz to ja się uśmiechnęłam.
- Co mi dolaliście? - spytałam, patrząc na niego dziwacznie. Miała głęboką ochotę, by go pocałować i zapewne bym to uczyniła, gdyby się nie odsuwał.
- Sporą dawkę Laudanum.. - szepnął – i chyba działa.. - zauważył błyskotliwie. Super, dzięki, że zrobiliście ze mnie ćpunkę. Zamiast przejmować się własnym dzieckiem miałam wrażenie, że to coś działa zupełnie inaczej. - nawet chyba przesadziliśmy.. - stwierdził, kręcąc głową. Głaskał mnie po policzku i patrzył czule w oczy – może jednak zostaniesz w domu? Zdrzemniesz się trochę i przyjadę po ciebie po południu?
- Mam wrażenie jakbym była na jakimś haju, Greg...jest mi duszno, nie potrafię się na niczym skupić... – popatrzył na mnie nieco zmartwiony a potem lekko się zaśmiał. Chwycił moją twarz w dłonie i złożył na ustach długi pocałunek. Nie rozumiałam, dlaczego teraz tak do niego przywarłam i wszystko inne było mi w tej chwili obojętne.
- Połóż się na jeszcze trochę..
- Nie! - odpowiedziałam stanowczo, marszcząc brwi. Musiałam się ogarnąć, bo jak wydobrzeję to będę się jedynie karcić w duchu za to zachowanie. Wzięłam kilka głębokich oddechów i spojrzałam na niego poważnie – jedźmy już. Po drodze może trochę mi przejdzie, a poza tym to twoja wina, że tak się zachowuje..
- I dobrze. Choć przez chwilę się nie martwisz – stwierdził.
- Martwię tylko to jest jakoś tak...dziwnie przesłonięte – odpowiedziałam nie do końca pewnie. Nieważne. Pchnęłam go w kierunku drzwi i wyszliśmy.


W klinice powitała nas dość spora grupka ludzi. Zdziwiliśmy się, bo kiedy tylko nas zobaczyli, prawie każdy wyglądał tak jakby miał ochotę do nas podbiec i koniecznie nam coś przekazać. Schlierenzauerowie patrzyli za szybę z ogromnym przejęciem. I mnie momentalnie udzielił się ich nastrój, a strach wypędził z organizmu nawet te marne środki na uspokojenie. Nie zauważyłam kiedy przyspieszyłam kroku.
Wśród nich byli również Stef z Marisą, Michi, Manu i Thomas ze swoją córką. Każdy z nich miał zmartwioną minę. Gregor odruchowo złapał mnie za rękę i spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Mama już szeptała za nami nerwowo, a z każdym metrem kolana same się pode mną uginały. Pierwsza wysunęła się w naszą stronę Marisa.
- Och, nareszcie jesteście!
- Co się stało?! - spytałam, dygocąc ze strachu. Rozejrzałam się po twarzach ich wszystkich i bałam się teraz jak cholera.
- No powiedzcie co się dzieje! - krzyknął stojący obok mnie szatyn. Wszyscy patrzyli na nas ze współczuciem. A widok płaczącej matki Gregora tylko potęgował nasze obawy.
- Coś się dzieje z Adasiem, Hania. Lekarze nagle wyprosili wszystkich z sali, a urządzenia zaczęły wariować.. - powiedziała drżącym głosem, łapiąc mnie odruchowo za dłonie.

Spojrzałam w zamknięte drzwi, a wszystko wokół działo się dla mnie jak w zwolnionym tempie. Jedyne na co reagowałam, to zdecydowany uścisk ręki Schlierenzauera.





~ Bo to właśnie Ich dobro ma
 dla Ciebie priorytetowe znaczenie...






***
Cześć :)

Chciałam się pochwalić rozpoczęciem majowego długiego weekendu. Każdemu z nas należy się odrobina wytchnienia i życzę Wam właśnie samych takich chwil.
Szykuję dla Was trochę więcej rozdziałów tej historii niż zamierzałam, ale mam nadzieję, że się nie pogniewacie.

Do napisania!


środa, 20 kwietnia 2016

Dwadzieścia trzy

- Co z nim teraz będzie?
- Czekają aż gorączka spadnie i będą mogli ruszać z przygotowaniem do przeszczepu.
- Mam złe przeczucia, mamo. Nerki przecież nie pracuja jak trzeba..
- Cicho, Basia! - nastała chwilowa cisza – nie możemy tak mówić, a już w ogóle w ten sposób myśleć.
- Trzeba być po prostu dobrej myśli. Najważniejsze, że mój Lukas może zostać dawcą – odezwała się druga z kobiet.
- Mamo, a co będzie jeśli on...?
- On wyzdrowieje – głowy wszystkich trzech kobiet odwróciły się w moją stronę. Na twarzach każdej z nich mogłem dostrzec jedynie szczerą troskę i strach. Strach, jaki towarzyszył zarówno mi jak i Hani. Martwiły się o niego, bały się. To przecież normalne, chłopiec jest ich wnukiem i siostrzeńcem. Przeżywały to wszystko równie mocno – i nie ważcie się wypowiadać podobnych rzeczy przy Hani – dodałem chłodno, robiąc kilka kroków w ich stronę. Ponownie odwróciły się ku szybie i teraz we czwórkę obserwowaliśmy, co się za nią dzieje. Po raz kolejny ogromny ból ścisnął moje serce, powodując, że prawie nie mogłem oddychać. To przez widok jego, podłączonego do dziesięć razy większej aparatury, podtrzymującej jego funkcje życiowe. Ale to też przez widok jej, takiej bezradnej, takiej przygnębionej i kompletnie nie należącej do rzeczywistości. Była wyczerpana, wyglądała niemal jak zombie. Nie pozwala się zupełnie od niego odciągnąć, choć minęły już ponad 2 doby a ona nie odstępowała jego łóżeczka nawet na krok. Martwiłem się też o nią, bo sama nie jest w dobrym stanie. Jej zdrowie również szwankuje, potrzebuje teraz snu, odpowiedniego odżywiania i spokoju. W tej chwili nie zezwoliła nam na jakąkolwiek pomoc.
- Co mówią lekarze, synku? - usłyszałem cichy głos blondynki.
- Gorączka nieco zelżała, a więc leki działają. Ale nerki...potrzeba dużo czasu, żeby się w pełni zregenerowały. - odpowiadam spokojnie, choć tak naprawdę dygotałem ze strachu. Ale musiałem dodać sił im wszystkim, dlatego starałem się jakoś trzymać. Dla mojej rodziny.
- Gregor, ale przeszczep będzie możliwy? - pyta najmłodsza z nich. To, że właśnie stanęła u mojego boku i tak po prostu się do mnie przytuliła, zaskoczyło mnie najbardziej. Nie znosiła mnie. Nienawidziła za wszystko złe, co zrobiłem jej siostrze. Miała do mnie wiele żalu i pretensji, a jednak stać ją było na taki gest.
- Na to liczymy, Basiu – szepnąłem do niej. Blondynka spojrzała mi błagalnie w oczy. W jej zielonych tęczówkach tliła się ogromna nadzieja, którą zapewne mogła dostrzec również u mnie. Chciałem dodać jej otuchy, ale sam nie potrafiłem tego zrobić. Marne słowa na nic się tu przecież nie zdadzą. Trzeba czekać.
- Gdzie Lukas i tata, mamo?
- Na badaniach – odpowiada – lekarze chcą się w pełni upewnić, że może być dawcą. Poza tym nie ma na co czekać. - kiwnąłem lekko głową. To jaką nadzieję pokładałem we własnego brata jest niemal nie do opisania. Gdy usłyszałem, że może być dawcą dla chłopca, serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Wszyscy wiązaliśmy w nim ratunek. Tylko on mógł w tej chwili pomóc mojemu dziecku i czułem, że nie zdołam wynagrodzić mu tego do końca życia.
- Mamo, proszę zabierz panią Elę i Basię do mnie do domu. Są wykończone po podróży i do tej pory nie odpoczeły – kobieta skinęła czołem, ale pozostała dwójka nie wydawała się przekonana.
- Niech Basia jedzie. Ja zostanę tutaj z Hanią.
- To jest bez sensu póki nic się nie dzieje – odpowiadam, ściskając ją lekko za ramię. Patrzy na mnie z takim strachem w oczach, że ciężko mi jest spoglądać na nią opanowany – prześpijcie się trochę, zjedzcie coś. Moja mama się wami zajmie – dodaję – sam postaram się ściągnąć Hanię do domu.
- Mamo, Greg ma rację. Przyjedziemy przecież za kilka godzin – blondynka łapie kobietę pod rękę i delikatnie odciąga od okna. Ta po raz ostatni zerka z przejęciem za szybę, po czym kiwa głową i zaraz we trójkę kierują się długim korytarzem w stronę wind.
Spojrzałem ponownie na dwie najważniejsze w moim życiu osoby. To tak bardzo boli.

Wiedziałam, że to on. Gdyby był to ktoś z personelu, nie skradałby się po cichu i nie byłoby to takie ślamazarne. Poza tym jego mocne perfumy czuć już od wejścia, więc nawet nie odwracałam głowy. Usłyszałam jak stawia coś na stoliku tuż za mną, a potem poczułam jego dłonie na swoich ramionach. Mimo tego, że byłam teraz wypompowana z wszelkich uczuć, delikatnie ścisnęłam jedną z jego dłoni. Następnie on pocałował mnie w czubek głowy. To były tylko niewinne gesty, ale oznaczały dla nas wiele. Oznaczały wsparcie, wzajemnie zrozumienie i poczucie, że nie jesteśmy w tym sami. To, że w swojej drużynie miałam już też i jego, a to co było wcześniej musiałam odgrodzić grubą kreską.
- Jak się czujesz? - pyta cicho.
- Ze mną wszystko ok – odpowiadam równie cicho.
- Jadłaś coś? - nie wiedziałam, że jestem do tego zdolna, ale wywracam oczami.
- Gregor..
- Bo pogadamy inaczej – odwracam gwałtownie głowę i napotykam jego pełne troski spojrzenie. Kładzie swoją dłoń na moim policzku i delikatnie go głaszcze. Rozbraja mnie tym, ale nie potrafi odgonić bolesnych myśli z głowy.
Po chwili sięga po coś ze stolika, a następnie widzę w jego dłoniach dwa parujące kubki. Jeden z nich podaje mi. Zerkam na zawartość w środku i lekko się wzdrygam. Spojrzałam na niego wymownie.
- Co to jest?
- Ziółka – mówi beznamiętnie, po czym bierze łyk swojego napoju.
- Nie mogłeś przynieść mi poludzkiej kawy? - pytam nieco sarkastycznie. Uśmiecha się do mnie blado.
- Nie chcesz brać swoich leków, więc pielęgniarki postanowiły podawać ci je w ten sposób – wyjaśnia a ja wzdycham, znów kierując wzrok na łóżeczko, w którym leżał chłopiec. Momentalnie ogarnął mnie głęboki smutek. Był taki kruchy. Taki maleńki. Taki bezbronny. Od dwóch dni nie otworzył oczek, co było dla mnie jak tortura. Od czasu do czasu się porusza, jakby chciał zmienić pozycję. Lekarze mówią, że muszą utrzymywać go w takim stanie, póki nie minie infekcja. W innym przypadku nie zniósłby fizycznego bólu, który powodują chore nerki. Tak jest lepiej niż faszerować jego młody organizm niebezpiecznymi środkami przeciwbólowymi. Nie oznacza to jednak, że owy stan rzeczy w jakiś sposób mnie uspokajał. Pragnęłam zobaczyć wreszcie jego niewinny uśmiech i móc spojrzeć mu w oczy. Boże, tak bardzo się o niego bałam...
- Gregor... - szepnęłam niemal z płaczem. W jednej sekundzie przysunął sobie drugi z foteli i mnie do siebie przygarnął. Zatopiłam twarz w jego szyi i tak po prostu zaczęłam szlochać. Czułam się jak wrak. Nie darowałabym sobie, gdyby nagle stało mu się coś gorszego. Nie przeżyłabym tego. Nie zniosłabym jego straty. To przecież moje dziecko. Maleństwo, które rodziłam w bólach i które kocham bezgraniczną miłością. Nic na świecie nie było ważniejsze od niego. Wolałabym sama zmierzyć się z jego chorobą i leżeć w szpitalu zamiast niego. On nie zasługiwał na tak ciężką próbę, postawioną przed nim już na początku swojego życia. Nie jest winny temu, że w takich a nie innych okolicznościach pojawił się na świecie. Czy to wszystko stało się, bo podarowano mu za mało miłości? Bo brakowało mu ojca? Przecież miał wokół siebie ludzi, którzy oszaleli na jego punkcie. Kochali go równie mocno jak ja. Więc co sprawiło, że los tak okrutnie sobie z niego zakpił? Za czyje błędy odpowiada?
- Ciii...już spokojnie, nie płacz – szeptał mi do ucha i gładził moje plecy. Wiem, że przeżywa tą całą sytuację. Cierpi i martwi się o niego. Ale nie zrozumie tego wszystkiego w ten sam sposób co ja, matka. Nie jest w stanie pojąć, ile emocji w tej chwili we mnie drzemie. Wystarczy zwykła igła, by mnie przebić i sprawić, że cała pęknę. A potem ciężko będzie mnie posklejać do kupy.
- Pojedźmy do domu – mówi w pewnej chwili.
- Nie ma mowy, nie zostawię go samego – automatycznie usiadłam wyprostowana w swoim fotelu i otarłam mokre policzki.
- Tylko na trochę – brnął dalej, ściskając moją dłoń – zjesz coś porządnego, wykąpiesz się. Potem zaraz tutaj przyjedziemy.
- Nie, Gregor! - warknęłam. Słyszałam, jak głośno wciąga powietrze. Nie obchodziło mnie to jednak.
- Hania, pomyśl rozsądnie – chwycił mnie za podbródek i odwrócił w swoją stronę. Jego czekoladowe oczy wyrażały ogromną prośbę – chcesz, żeby Adaś zobaczył cię w takim stanie, kiedy się obudzi? - chyba sobie ze mnie kpił – wyglądasz okropnie.
- Dziękuję ci bardzo – prychnęłam. Wywrócił oczami.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Nie chcę go tu zostawiać! - nie poddaję się.
- Ok, w takim razie idę do twojego lekarza i powiem, że masz w nosie własne zdrowie a oni w przeciągu 10 minut znajdą dla ciebie salę i przykują do łóżka – powiedział na jednym tchu. Przez moment mierzyliśmy się na spojrzenia, ale musiałam odpuścić. Wiedziałam, że szatyn ma rację. Należy mi się odrobina odpoczynku, ale tak ciężko przyjdzie mi go opuszczać. Nie chcę tego. Muszę przecież przy nim czuwać.
- Zobacz, Gloria tutaj jest – oboje odwróciliśmy się w stronę szyby, a brunetka uśmiechnęła się do nas delikatnie i pomachała – zostanie z małym.
- No dobrze... - przyznałam po chwili wahania – ale tylko żeby zjeść i się wykąpać.
- Jak sobie życzysz – ujrzałam w jego oczach coś na wyraz iskierek radości. Wiem, że i o mnie się martwił, a przecież nie chciałam dokładać mu kolejnych trosk. Zrobię to tylko i wyłącznie ze względu na niego. Przysunęłam do niego twarz i musnęłam ustami jego policzek. Pierwszy taki gest od kilku dni. Ucieszył się, widziałam to. I ja też tego potrzebowałam.

Szatyn delikatnie pchnął drzwi i wpuścił mnie pierwsza do środka. Niewielki korytarzyk od głównego pomieszczenia dzieliły zaledwie 2 metry, a widok wnętrza po prostu zapierał dech w piersiach. Jedyne, co potrafiłam zrobić, to otworzyć szeroko usta z zachwytu. Apartament przypominał co najmniej komnatę króla. Tak prezentuje się najlepszy hotel w Krakowie.
- Nie sądziłam, że ktoś kiedykolwiek zaprosi mnie na randkę w takie miejsce – powiedziałam i lekko się zaśmiałam. Chłopak stanął tuż przede mną i szeroko się do mnie uśmiechał. Uwielbiałam ten uśmiech.
- Bo wyjątkowe kobiety zabiera się tylko w wyjątkowe miejsca – stwierdził beztrosko i skradł mi całusa. Byłam cała rozpromieniona.
Na środku pokoju ustawiono niewielki stół, przeznaczony wyłącznie dla dwóch osób. Był już nakryty, a kompozycję dopełniały piękny bukiet czerwonych tulipanów i dwie świece. Na komodzie obok chłodziło się wino i szampan. Szatyn podszedł do stołu i zdjął z talerzy metalowe pokrywki, spod których automatycznie zaczęła unosić się para. Mój żołądek natychmiastowo dał o sobie znać.
- Głodna? - spytał żartobliwie, dostrzegając mój łakomy wzrok.
- Nie jadłam nic od wykładów – stwierdziłam. Odłożył gdzieś pokrywki, chwycił mnie za rękę i pomógł zająć swoje miejsce. Następnie nalał nam obojgu białego, słodkiego wina, wciąż nie przestając badawczo mi się przyglądać. Przyznam, że nieco mnie tym krępował.
- Mówiłem ci już, że pięknie dziś wyglądasz? - na moment odebrało mi mowę, słysząc ten zmysłowy ton, w jakim wypowiedział to zdanie. Przygryzłam wargę.
- Jeszcze nie, Panie Idealny – odpowiedziałam i zaśmiałam się melodyjnie. Zerknął na mnie pełen zachwytu.
- Uwielbiam cię – dodał szeptem, po czym upił łyk swojego wina. Uczyniłam to samo i za chwilę w spokoju zaczęliśmy spożywać posiłek.

Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze i wzięłam kilka głębokich wdechów. Wyglądałam ładnie, a muślinowa sukienka idealnie komponowała się z moim ciałem. Przecież się mu podobam. Pociągam go. Tyle razy wyznał, że zwariował na moim punkcie. To właśnie ten jedyny, któremu mogę podarować swoją niewinność. Wiem, że nie będę tego żałować. Wiem, że będzie mi przy nim wyjątkowo.
Wyszłam z pomieszczenia, gasząc za sobą światło. Cała się trzęsłam. Żołądek podszedł mi do gardła i teraz byłam na siebie zła, że zjadłam więcej, niż powinnam. Wino nieco szumiało mi w głowie, ale musiałam dodać sobie nim odwagi. Boże, jaka ze mnie fajtłapa. On oczekuje ode mnie czegoś więcej, a ja nawet nie wiem, jak mam się za to zabrać.
Wrócił z balkonu. Stałam jak wryta na środku pokoju i nie wiedziałam, gdzie mam oczy podziać. Przyglądał mi się, doskonale to wiem. Czułam jego wzrok na sobie. Serce waliło mi jak oszalałe i myślałam, że za chwilę tam zemdleję. Zapewne tak by się właśnie stało, gdyby nie to, że do mnie podszedł i delikatnie objął mnie w talii.
- Coś się stało, skarbie? - spytał, a jego głos zdradzał przejęcie. Milczałam, więc uniósł mój podbródek ku górze – Hania, co jest? - zmarszczył brwi. Jakimś cudem udało mi się do niego blado uśmiechnąć.
- Gregor..ja.. - kompletnie nie wiedziałam jak zacząć ten wywód. Miałam ochotę po prostu stąd uciec - ...zdaję sobie sprawę, po co mnie tutaj zaprosiłeś...i...czego ode mnie dzisiaj oczekujesz...
- O czym ty mówisz? - pyta, zdezorientowany. A ja czuję jak cała się rumienię. Och, jestem taka żałosna! Na pewno to sobie o mnie pomyśli, gdy pozna prawdę. - Hania, powiedz wreszcie, o co chodzi. - jego głos wyrażał zniecierpliwienie. Lubił konkrety, a nie jakieś owijanie w bawełnę. Ale tak trudno było mi to ubrać w słowa.
- Bo...- zaraz tu padnę, przysięgam - ...bo..ta kolacja, romantyczna atmosfera...to wszystko... - nie potrafiłam patrzeć mu teraz w oczy, bo jego wzrok był cholernie ciężki. Mieszałam się i tylko czekać aż mnie wreszcie wyśmieje - ...zapewne oczekujesz, że będę się dziś z tobą kochać... - podniosłam na niego spojrzenie. Nie uśmiechał się, ale patrzył mi intensywnie w oczy, jakby czegoś chciał się domyśleć. Czułam, że cała drżę.
- Niczego od ciebie nie oczekuję, Hania – powiedział po chwili milczenia, jakby sam zastanawiał się, co powiedzieć – to twoja decyzja, a ja ją akceptuję. Powiedziałaś, że potrzebujesz czasu, rozumiem to. Jeśli zgodziłabyś się na to dzisiaj, byłbym chyba najszczęśliwszym facetem na ziemi, ale nie naciskam. - odpowiedział pół-szeptem, powodując, że rozeszła się po mnie fala ciepła. Był najwspanialszy, najcudowniejszy. Taki wyrozumiały. Nie dziwię się, że się w nim zakochałam. Ale pozostał jeszcze jeden aspekt..
- Tu chodzi o to, że... - zacisnęłam powieki i przełknęłam głośną ślinę - ...ja jestem dziewicą, Gregor – powiedziałam to, wreszcie! Tak bardzo bałam się otworzyć teraz oczy. Ale to zrobiłam. Napotkałam jego pełne zaskoczenia spojrzenie. Przez jakiś czas po prostu mi się przyglądał, jakby nie wierząc. Dopiero potem się uśmiechnął, dotykając delikatnie mojego policzka.
- Gdzieś ty się uchowała przez te 20 lat? - musiałam zaśmiać się cicho na to pytanie. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona i tak podekscytowana jednocześnie. To on na mnie tak działał.
- Czekałam... - szepnęłam i nawet nie spostrzegłam momentu, w którym zaczął obsypywać mnie pocałunkami. Wspięłam się na palce i oplotłam rękoma jego szyję. Czułam jego reakcję na to, co się właśnie działo gdzieś na swoim podbrzuszu. Na początku to mnie przeraziło, ale zaraz poczułam podniecenie. To było dla mnie takie nienormalne, ale zarazem takie fascynujące. Uśmiechnęłam się do niego przez pocałunki, a on doskonale domyślał się, o co mi chodzi. Jego dłonie powędrowały na moje uda, które mocno chwycił i zaraz znalazłam się na jego rękach, owijając nogi wokół jego bioder. Usłyszałam tylko ciche mruknięcie, wydobywające się z jego ust.
- Czekałam na ciebie, Gregor – jego oczy błyszczały z podniecenia i radości. Pocałował mnie czule, a potem z największa starannością ułożył na tym wielkim łóżku. Zachichotałam. Znów zaczął bawić się moimi ustami.
A ta noc była po prostu niezapomniana.

Otworzyłam powieki, by napotkać zupełnie inne ściany niż te szpitalne. Ciemne meble, szafa z wielkim lustrem, biurko. Nie, to przecież nie klinika.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. Pokój Gregora, no jasne. Wiedziałam, że tak właśnie zrobi. Spojrzałam w bok, a na drugiej połowie łóżka budził się właśnie bohater mojego snu. Wzięłam głęboki wdech, by odgonić wszystko to, co do tej pory miałam przed oczami. Dlaczego te sny z nim są zawsze takie realne? Dlaczego zawsze przywołują nasze wspólne wspomnienia?
- Obudziłaś się – stwierdził zachrypniętym głosem. Dostrzegłam, że mam na sobie jeden z jego t-shirtów. Czułam zmysłowy zapach świeżo założonej pościeli i wypranej koszulki. To było całkiem przyjemne.
- Co mi dosypaliście? - pytam bez ogródek. Zauważa moją złość, dlatego jego mina jest nieco niepewna. Sam podnosi się powoli, by być na równi ze mną i przeciera zaspaną twarz.
- Tabletki na sen mojej mamy – odpowiedział, nie patrząc na mnie. Prychnęłam. Niech się cieszy, że naprawdę nie mam tyle sił na kłótnie.
Rozejrzałam się dokładniej po pomieszczeniu. Gregor niewiele zmienił w swojej sypialni. Nadal panował tu jego ulubiony zestaw kolorów. Nic nie zostało ani przestawione ani wymienione. A to łóżko..te drzwi do prywatnej łazienki...nawet to cholerne biurko...nie, za dużo tego. Złapałam się za głowę i ukryłam twarz w dłoniach. Wiem, że to znów mogło należeć do mnie, ale nie mogłam tak swobodnie na to patrzeć po wszystkim, co z nim przeszłam.
- Dobrze się czujesz? - spytał zmartwiony. Usiadł naprzeciwko mnie. Poczułam jak próbuje oderwać moje ręce, by przyjrzeć się lepiej twarzy. Kręcę głową. - więc co się dzieje?
Popatrzyłam w jego oczy. Takie...pełne troski i obawy. Jak on wyglądał? Ogromne sińce, rozchwiane włosy, kilkudniowy zarost. Nie zapominajmy oczywiście o jego zmasakrowanej twarzy. Nawet o nim nie pomyślałam. Kompletnie się nim nie przejęłam, a przecież ponoć już należymy do siebie. Westchnęłam głośno.
- Gregor.. - zaczęłam niepewnie – te meble, to łóżko, te kolory ścian...to wszystko ma stąd zniknąć – zapewne pomyślał sobie, że jestem idiotką. Tak bynajmniej właśnie na mnie patrzył. Nie rozumiał i wcale mu się nie dziwiłam.
- Ale jak to...? - wykrzywił dziwnie usta. Naprawdę był zdezorientowany.
- Nie jestem Sandrą – powiedziałam dobitnie przez zacisniętę zęby – to nie moja sypialnia i nie mój wystrój..
- Ale Hania...
- ...nie będę spać w łóżku, w którym spała tyle lat ona i w którym oboje się bzykaliście.. - zignorowałam go i nie pozwoliłam sobie przerwać. Oczy wyszły mu z orbit. Był zaskoczony. Zaszokowany, że właśnie teraz mogłam dojść do takich wniosków. Próbował chwycić mnie za ręce, ale odciągnęłam je za siebie. Patrzył na mnie przerażony.
- Mam wyrzucić...wszystko? - pyta, świdrując mnie wzrokiem.
- Wszystko, Gregor. Nie wiem, sprzedaj, oddaj na cele charytatywne.. – odpowiadam pewnie, przybliżając się do niego – bo to przypomina mi o niej, a ja nie zniosę jej obecności w twojej sypialni – znów chciał mi przerwac, ale uniosłam rękę – to ma być od tej pory nasza sypialnia. Nasza, rozumiesz? - akcentuję każde słowo, by na pewno do niego trafiło – więc jeśli chcesz, żebym tu z tobą została, to mnie posłuchasz.
Wstałam, ściągając z siebie kołdrę. Nawet na niego nie spojrzałam, kierując się do łazienki.
- Aha... - przystanęłam i się do niego odwróciłam. Nadal siedział na tym łóżku, kompletnie zaskoczony. Ale czego innego mógł się spodziewać?- dopóki nie przeprowadzisz tego remontu, będę mieszkała w pokoju gościnnym – a potem tak po prostu zniknęłam za drzwiami.







~ Bo walczysz o coś naprawdę wielkiego, 
o cząstkę Jego i cząstkę Ciebie...




***
Witajcie!

Rozdział troszkę wcześniej niż zawsze, ale ostatnio mam wenę i jestem z nimi do przodu. Już niedługo sprawa z Adasiem będzie miała swój finał. Jak myślicie, dobry czy zły?
Czekam na Wasze opinie :)

sobota, 16 kwietnia 2016

Dwadzieścia dwa

Sięgnąłem po omacku do włącznika, by za chwilę zmrużyć oczy od nieproszonej smugi światła, dochodzącej z lampki. Brunetka nadal spała, usilnie wtulając się w moje ciało. Wplotła nogi pomiędzy moje nogi, a głowę ułożyła na mojej klatce tak, że jej gęste włosy rozsypały się po całym torsie. Prawą rękę przerzuciła leniwie przez mój brzuch i koniec końców byłem teraz niemal zamknięty w jej uścisku. Nie to, żeby mi to przeszkadzało. Czułem ją. Całą. A to było tak cholernie przyjemne.
Ale dźwięk rozbrzmiewającego urządzenia obudziłby w tej chwili pewnie i nieboszczyka, więc zero reakcji z jej strony nieco mnie rozbawiło. Postanowiłem pozbyć się nieproszonego osobnika i po prostu ponownie zatopić się w jej ciele, które dawało tyle ciepła. Przetarłem szybko oczy i delikatnie uniosłem się do pozycji siedzącej, by jej nie przeszkadzać. Kobieta przekręciła się nieco, ale nie zmieniła pozycji. Chwyciłem do rąk jej komórkę, leżącą na stoliku obok łóżka. Jednak numer, który wyświetlił się na ekranie, spowodował u mnie atak paniki. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Hania, obudź się! - powiedziałem zdecydowanym tonem. Brunetka z początku niemrawo otworzyła oczy i zapewne nie do końca wiedziała, co się dzieje. - to ze szpitala – dodałem głośniej, by ją rozbudzić. Ona natychmiastowo, jakby przez impuls, oprzytomniała. Widziałem ten strach w jej oczach, kiedy podałem jej aparat.
- Tak? Przy telefonie... - wyraz jej twarzy zmieniał się z sekundy na sekundę, doprowadzając mnie do palpitacji serca. Na domiar złego, przyłożyła sobie dłoń do ust i zaczęła nierówno oddychać, jakby dostała jakiegoś ataku. Nie rozłączyła się, a po prostu odsunęła powoli telefon od ucha.
- Hania, co się dzieje?! - pytam desperacko, szukając jej spojrzenia, które uciekło gdzieś w niezidentyfikowaną stronę. - Hania! - krzyknąłem i szarpnąłem za jej ramiona. Dopiero wtedy na mnie spojrzała.
- Adaś.. - zaczęła gardłowo, jakby właśnie się czymś zakrztusiła – powiedzieli, że to jakaś infekcja...dostał gorączki...i...i.. - nie zdołała dokończyć, bo wiadomość doprowadziła ją do spazmatycznego płaczu, który ciężko mi było opanować.
- Jedziemy do szpitala! - postanowiłem i pomogłem jej wyjść z łóżka.

Drogę do kliniki pokonałem niczym kierowca F1 na torze wyścigowym. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałem. Strach o własne dziecko jest nieporównywalny do żadnego uczucia istniejącego na świecie. W jednej sekundzie mogłem stracić najważniejsze, na czym mi tak bardzo zależało.
- Mówiłeś przecież, że wszystko jest w porządku! Jak mogłeś go zostawić samego?! - krzyczała, gdy wbiegliśmy głównym wejściem do wysokiego budynku. Była zapłakana, cała drżała i musiałem ciągnąć ją za rękę, by tu ze mną dotarła. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co ona w tym momencie przeżywa.
- Bo było, Hania – odpowiedziałem krótko, wchodząc do zamykającej się przed nami windy – trochę marudził i popłakiwał, ale nic złego się nie działo.
- Marudził?! - pisnęła, posyłając mi pełne wyrzutów spojrzenie. Miała poczochrane włosy, bo wyszliśmy z domu prawie jak staliśmy, a twarz była opuchnięta od płaczu. Wszelkie myśli o wspólnej nocy już dawno wyparowały z naszych głów w obliczu tego, co się działo. Nie zastanawiając się długo po prostu ją do siebie przygarnąłem.
- Uspokój się, wszystko będzie dobrze – to były oczywiście absurdalne słowa, ale co miałem jej odpowiedzieć? Miałem jedynie głęboką nadzieję, że nic poważnego się z nim nie dzieje. Nie darowałbym sobie tego.
Na piętrze panowała kompletna cisza. Nic dziwnego skoro był właśnie środek nocy. Skierowaliśmy się w stronę sali Adasia i już z daleka dostrzegłem swoich rodziców. Mama trzymała się kurczowo ramienia ojca, który delikatnie gładził jej plecy. Ona również płakała, przykładając chusteczkę do nosa. Gloria razem z Gustavem siedzieli strapieni na krzesełkach obok. Ona miała spuszczoną głowę, za to Włoch pierwszy zauważył nasze przyjście. Słysząc zbliżające się kroki, cała reszta spojrzała w naszym kierunku.
- Co z moim dzieckiem?! - pisnęła w stronę blondynki, która podniosła na nas zapłakaną twarz. Hania znalazła się przy niej pierwsza, a ta tak zwyczajnie zamknęła ją w swoich ramionach. Nie spodziewałem się tego. Nikt się tego chyba nie spodziewał, ale nie to teraz było ważne.
- Dobrze, że już jesteście – odezwała się Gloria, jakbyśmy byli dla niej jakimś ratunkiem.
- Synu, co się stało z twoją twarzą?! - ojciec nawet nie krył szoku, widząc siniaki i zadrapania – pobiłeś się z kimś, czy co? - mama spojrzała na mnie badawczo a jej lodowaty wzrok prawie ranił. Zignorowałem jednak ten fakt, bo te wyjaśnienia są w tym momencie nieistotne.
- Tato, nie teraz – bąknąłem jedynie.
- Powiedzcie, co się dzieje z moim synem?! - pytała desperacko, patrząc chaotycznie na twarze wszystkich zgromadzonych. Miny mieli nie tęgie, co i mnie wyprowadzało powoli z równowagi, zasiewając strach w mojej głowie.
- Dostał infekcji nerek – odpowiedział opanowanym głosem ojciec. Te trzy słowa docierały do mnie niczym przez mgłę. On ma dopiero roczek, jest na to wszystko za mały!
Brunetka przez moment wpatrywała się w mojego ojca z osłupieniem, po czym podeszła do szklanej szyby, zza której dobiegało jasne światło. Ja również zerknąłem w tamtą stronę, by ujrzeć kilkuosobowe grono ubrane w białe fartuchy, otaczające łóżeczko Adasia. Zdołałem jedynie głośno przełknąć ślinę.
- Muszę do niego iść! - zażądała i chciała przekroczyć próg sali, ale rodzice szybko złapali ją za ramiona – puśćcie mnie!
- Dziecko, spokojnie. Nie można tam w tej chwili wchodzić. - podejrzewam, że matka przeżywała podobne katusze, co ja, bo nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Sam byłem przerażony nie na żarty.
- Dlaczego nie? - pytam głupio, pozostając kompletnie bierny w tej całej sytuacji.
- Reanimują go, Greg... - spojrzałem tępo na siostrę. To przecież niemożliwe. Nie powiedziała tego naprawdę. Ale jej bolesne spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to rzeczywistość.
Przeniosłem wzrok na Hanię. Zbladła. Przez moment miałem wrażenie, że za chwilę zemdleje. Sam miałem na to ochotę. Ale ona po prostu tak stała i patrzyła na Glorię jak na wyrocznię.
- Dostał czterdziestostopniowej gorączki od zapalenia prawej nerki. Po jakimś czasie coś zaczęło dziać się z drugą. Lekarka zdążyła nam przekazać, że musiał złapać jakąś infekcję, co jest normalne przy tak osłabionym układzie immunologicznym i...i...zaraz pobiegła do środka...a za nią ci wszyscy ludzie..i... - następnie usłyszeliśmy jej szloch, stłumiony w czekających na nią ramionach ojca.
Odwróciłem się od nich wszystkich. Podszedłem do szklanej szyby i przyłożyłem do niej czoło, wraz z obiema dłońmi. Nie potrafiłem dostrzec tam nic, prócz pleców krzątających się medyków, ale to, co działo się teraz w mojej głowie, jest nie do opisania. Nic się w tym momencie nie liczyło. Ani całe moje życie, ani kariera, ani zwycięstwa, ani rekordy. Liczył się tylko on i to jedno wypowiedziane zdanie: „Reanimują go”. To sprawiło, że czas się zatrzymał, a ja stałem jak na jakiejś krawędzi, oczekujący na wyrok. Albo ktoś mnie odratuje albo pogrążę się w tej otchłani pod moimi stopami. Czekałem na ich wiadomość, od której zależne było wszystko. I musiałem zacisnąć mocno zęby, by nie pozwolić ulecieć gorzkim łzom.
- Błagam, synku, walcz... - szepnąłem cicho, zaciskając pięści. Poczułem na ramieniu czyjś dotyk, a potem obecność siostry u boku. On nie może umrzeć. Nie może. Bo wtedy i ja umrę tu razem z nim...
Upływające minuty były niczym tykająca bomba. Nikt z nas się nie odezwał. Nikt z nas się nawzajem nie pocieszał. Po prostu czekaliśmy. A to czekanie przypominało wieczność.
Podniosłem twarz i gwałtownie wstałem z zajmowanego miejsca, kiedy w drzwiach sali pojawiła się lekarka chłopca. Jak na zawołanie cała reszta otoczyła ją i wpatrywała w jej nie zdradzającą żadnych emocji twarz. Do tej pory nawet nie przejmowałem się tym, co działo się z Hanią, pozwalając jej uspokoić się w ramionach mojej matki i Glorii. Teraz jednak potrzebowaliśmy siebie nawzajem, dlatego ścisnąłem mocno jej dłoń, kiedy stanęła przy mnie.
- Udało nam się przywrócić akcję serca – radość, jaka opanowała mnie po usłyszeniu tych słów była niczym łaska anielska. Świat od razu nabrał o wiele jaśniejszych barw i znów przywrócono mi życie. Odetchnąłem głęboko, przytulając do siebie kobietę, którą kocham i pocałowałem kącik przy obojczyku, wtulając twarz w jej szyję. Pachniała tak słodko, że nawet teraz czułem euforię po tej krótkiej nocy spędzonej w jej ramionach. Usłyszałem jak znów popłakuje, ale tym razem ze szczęścia. Oplotła mnie mocno w biodrach i po prostu trwaliśmy tak dłuższą chwilę.
- Wieczorem państwa syn zaczął mocno marudzić i nie chciał zasnąć, więc zaczęliśmy uważniej monitorować jego parametry. Gorączka rozwinęła się bardzo szybko i ciężko nam było ją zbić. Szczegółowe wyniki potwierdziły infekcję, powodującą zaburzenia pracy nerek.
- Boże, proszę powiedzieć, że już wszystko w porządku.. - szepnęła do niej. Stanąłem tuż za Polką, trzymając jedną ręką jej dłoń, a drugą kładąc na ramieniu. Kolejne wyjaśnienia lekarki nie były już tak entuzjastyczne.
- Niestety to dopiero początek – powiedziała, a mama wydała z siebie jakiś zduszony dźwięk. Zacisnąłem dłoń na ramieniu brunetki i patrzyłem cierpliwie na lekarkę. - teraz podajemy dziecku leki, by przede wszystkim zniwelować rozwój infekcji. Może ona przenieść się na inne narządy, ale najbardziej osłabione jest w tym przypadku serce – czułem, jak kobieta opiera się o moją klatkę piersiową. Zerknąłem na nią z niepokojem, ale wydawało się, że nic się z nią złego nie dzieje – Adaś jest małym dzieckiem i każde tego typu zagrożenie jest bardzo niebezpieczne – tłumaczyła dalej – proszę się jednak nie niepokoić, najważniejsze, że udało nam się opanować tą sytuację.
- Więc co teraz, pani doktor? - odezwał się ojciec. Przyjrzałem się mu uważnie, dostrzegając na jego twarzy więcej, niż zwykle, głębokich zmarszczek. Martwił się. I to cholernie. To chłopiec, o którego istnieniu wie dopiero 3 tygodnie, ale to jego wnuk. Pokochał go, kiedy tylko go poznał.
- Musimy czekać – odpowiada, zwracając się do mężczyzny – jeżeli wszystko pójdzie pomyślnie, uda nam się pozbyć problemu w przeciągu kilku dni. Ale zależy to od organizmu chłopca. Proszę się nie denerwować, Adaś to silny facet – dodała, uśmiechając się do nas wszystkich przyjaźnie. Może i nas nie uspokoiła, ale zdecydowanie dodała nieco otuchy.
- Można do niego wejść? - spostrzegłem jak Hania niecierpliwie zerka w stronę wejścia do sali. Wciąż kręciły się tam jakieś pielęgniarki, ale tym razem spokojnie i bez pośpiechu.
- Oczywiście, ale pojedynczo – odpowiedziała rzeczowo. Brunetka już wyrwała się z mojego uścisku, zamierzając po prostu wreszcie zobaczyć własne dziecko, ale powstrzymał ją przed tym głos lekarki:
- Jest jeszcze jedna istotna sprawa, o której chcę państwa poinformować. - miałem złe przeczucia. Jej słowa nie brzmiały już tak przekonująco, jak poprzednie. I nie wiedzieć czemu, poczułem się nieswojo, gdy skierowała na mnie swoje spojrzenie – panie Schlierenzauer... - zaczęła niepewnie, a mi pojawiła się gula w żołądku. Dostrzegłem, jak Hania przenosi chaotycznie wzrok ze mnie na lekarkę – bardzo mi przykro, ale wyniki pana badań są negatywne. Niestety, nie może pan zostać dawcą szpiku...
Nie umiem jednoznacznie ocenić stanu, w jakim w tej chwili się znalazłem. Zawiodłem się...na samym sobie. Ale reakcja brunetki, opadającej bezwładnie na zimną podłogę, obudziła we mnie jedynie przeszywający lęk.

Otwierając oczy, napotkałam nad sobą wielką lampę, przylegającą do sufitu. Jej światło skutecznie drażniło moje wrażliwe tęczówki, sprawiając, że musiałam kilkakrotnie zamrugać powiekami, a potem odwrócić twarz od tego niekomfortowego widoku.
- Proszę pana, żona się ocknęła – usłyszałam gdzieś miły głos należący do jakiejś kobiety. Dopiero po dłuższym zastanowieniu udało mi się jednoznacznie stwierdzić, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Przecież to klinika, a Adaś dostał jakiejś niebezpiecznej infekcji. Co się dzieje z moim dzieckiem? Chciałam się jak najszybciej do niego dostać, usiąść przy jego łóżeczku, potrzymać tę maleńką rączkę. Zalała mnie ponownie fala paniki. On tam walczy o życie, muszę przy nim teraz być! Próbowałam się podnieść i poczułam w prawej ręce jakieś dziwne szczypanie. Nie do końca jeszcze kontaktowałam i nie bardzo wiedziałam, że leżę na szpitalnym łożku w jakiejś nie znanej dla mnie zupełnie sali. Mój stan zaskoczył mnie jeszcze bardziej, kiedy po tej niemrawej próbie wstania o własnych siłach, poczułam charakterystyczne uczucie braku kontroli nad własnym ciałem i spostrzegłam mroczki przed oczami. Te objawy zmusiły mnie do ponownego położenia głowy na miękkiej poduszce.
- Leż – usłyszałam jego głos. Ktoś właśnie podniósł wysokość oparcia w moim łóżku i teraz znajdowałam się wzrokiem na równi z mężczyzną. Usiadł na skrawku materaca i wpatrywał się we mnie z nieukrywaną troską. Dopiero teraz spostrzegłam wbity w nadgarstek wenflon i kroplówkę wiszącą nad moją głową.
- Co się dzieje, Gregor? - miałam chrypę, dlatego odchrząknęłam, by odzyskać swój głos. Jakaś starsza pielęgniarka zaczęła świecić mi małą latarką po oczach, zasłaniając cały widok przede mną. Następnie znów ujrzałam strapioną minę szatyna, ale jego obecność wcale mnie nie uspokajała. - co z Adasiem?! - spytałam nieco spanikowana. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Wszystko w porządku. Odpoczywa – nie usatysfakcjonował mnie takim stwierdzeniem. Wręcz zirytował. Już miałam mu coś zarzucić, ale usłyszałam jego starszą siostrę.
- Rodzice siedzieli przy nim do rana. Śpi sobie smacznie, a lekarze stale go monitorują – zerknęłam zaskoczona na jedyne, znajdujące się naprzeciwko mnie okno i spostrzegam, że na zewnątrz właśnie świtało. A więc musiałam tu przeleżeć kilka godzin.
- Zemdlałaś – wyjaśnił, zauważając moją dezorientację – lekarz kazał podać ci jakieś środki i założyli ci kroplówkę. Przy okazji zrobili ci kilka badań – dodał chłodno. Jego spojrzenie przeszywało mnie teraz na wylot i wcale nie napawało mnie to spokojem.
- Jakie znowu badania, Gregor? - spytałam już ze zniecierpliwieniem. Jak on może zawracać mi głowę jakimiś badaniami, kiedy nasz syn walczy z tą cholerną chorobą i w jednej chwili może stać się wszystko?! – puśćcie mnie, chcę pójść do własnego syna! - powiedziałam stanowczo, wyswobadzając się spod koca.
- Nie ma mowy! Masz tu leżeć i odpoczywać – aż się wzdrygnęłam, słysząc jego władczy ton. Przy okazji, dla upewnienia, położył obie ręce na moich ramionach, uniemożliwiając mi wydostanie się z łóżka. Patrzył na mnie srogo, a ja nie rozumiałam, o co mu chodzi.
- Niech pani lepiej posłucha męża, bo niestety ma zupełną rację. Musi pani teraz o siebie zadbać – usłyszałam głos wciąż krzątającej się po sali pielęgniarki. Po chwili przysiadła się do nas, zajmując wolny stołek przy łóżku i analizowała z uśmiechem jakieś kartki, które miała przed sobą. Tysiące myśli przeszło mi właśnie przez głowę, bo kompletnie nie rozumiałam, o co im chodzi. Postanowiłam jednak poczekać na wyjaśnienia upoważnionej do tego osoby, pozwalając sobie jednocześnie na komentarz dotyczący słów kobiety.
- To nie jest mój mąż – zabrzmiało to trochę jak foszek małego dziecka, ale starsza pani jedynie uśmiechnęła się sama do siebie znad kartek. Nie patrzyłam teraz na Gregora.
- Bardzo mi przykro, ale grozi pani poważna anemia – powiedziała w końcu, a mi oczy wyszły z orbit. Jaka znowu anemia? Zawsze przecież byłam zdrowa.
- Żelazo, magnez, większość witamin. Hania, dlaczego ty o siebie nie dbałaś?! - rzucił w moją stronę z wyraźną pretensją. Zerknęłam na niego, wciąż zaszokowana słowami pielęgniarki, i kręciłam głową.
- Nic z tego nie rozumiem – stwierdziłam.
- Pozwoliliśmy sobie zrobić pani kilka prowizorycznych badań, ale na szczegółowe wyniki krwi trzeba będzie poczekać zapewne jeszcze kilka godzin. Wtedy lekarz omówi z panią całą sytuację. Powiem krótko: albo zacznie pani przyjmować odpowiednie leki i zdrowo się odżywiać albo wyląduje pani w szpitalu – dodała, poważniejąc.
- Już ja dopilnuję, żeby ona się zdrowo odżywiała, siostro – dodał z nutką sarkazmu w głosie Schlierenzauer. Aż otworzyłam usta z zaskoczenia.
- Powinniśmy potrzymać panią z kroplówką na oddziale przez co najmniej 3 dni.
- Nie! - krzyknęłam natychmiastowo. Trochę zaskoczyłam ją tak nagłą reakcją, bo zaczęła mi się uważniej przyglądać. – mój synek jest w bardzo ciężkim stanie, muszę przy nim czuwać...
- Dlatego dostanie pani od nas taryfę ulgową, ale pod warunkiem obiecania poprawy – wtrąciła z uśmiechem. Miałam przeczucie, że ona na wszystko stara się patrzeć z właśnie takim uśmiechem. Pasuje do niej. Powoduje, że i ja delikatnie unoszę usta go góry – zostawię państwa samych – powiedziała i po minucie już jej nie było. Da sali głębiej weszła Gloria i oparła się o ramę szpitalnego łóżka.
- Masz szczęście w nieszczęściu.
- Bardzo zabawne... - odpowiedziałam naburmuszona. Poczułam na swojej dłoni dłoń skoczka.
- Przestraszyłaś mnie.. - usłyszałam ciche westchnienie. W jego ciepłych oczach rzeczywiście mogłam dostrzec szczerą troskę i musiałam sama się przed sobą przyznać, że zrobiło mi się milej na sercu – jeszcze tego brakuje, żebyś ty mi się pochorowała...
- Gregor, daj spokój. Moje zdrowie jest w tej chwili najmniej ważne – mówię po jakimś czasie, gdy zdołałam ogarnąć się z tego chwilowego stanu zadowolenia jego wyznaniem. Gloria chyba próbowała udawać, że nie słyszy tego, co powiedział jej brat, ale już ona dobrze wie, co się święci. Poza tym jej delikatny uśmiech mówił sam za siebie.
- Owszem, twoje zdrowie jest jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu – dodał pewnie, gładząc wnętrze mojej dłoni kciukiem. Następnie pochylił się nade mną i delikatnie pocałował w czoło – od tej chwili będziesz się w tej kwestii mnie słuchać.
- Jak możesz zajmować się teraz takimi bzdetami, skoro nasz syn właśnie walczy o życie i dodatkowo stracił szansę na przeszczep?! - zabolało, bo słowa lekarki były niczym gwóźdź do trumny dla mojej siły, próbującej poradzić sobie z tymi wszystkimi problemami. Miałam ochotę płakać. Gregor był do tej pory moją jedyną nadzieją na uratowanie życia Adasia, a teraz pozostała po tym tylko pustka. Musieliśmy szukać innego dawcy, być może czekać, a ja nie miałam już na to ani cierpliwości ani energii.
- Hania, nie płacz.. - mówi, kiedy dostrzega na moich policzkach słone łzy. Ociera je jednym ruchem i chwyta mnie za podbródek, zmuszając do spojrzenia w jego czekoladowe tęczówki – nie martw się, nic jeszcze nie jest stracone.
- Gregor, co ty mówisz?! - krzyknęłam zła w jego stronę. Zacisnął usta, ale nie skomentował mojego wybuchu. - nie rozumiesz, że wszystko teraz zaczynamy od początku?! Że szanse na wyzdrowienie znów są niewielkie?!
- Greg, powiedz jej w końcu, bo nie mogę patrzeć, jak się męczy – spojrzałam nerwowo na Glorię, która miała tak zupełnie inny wyraz twarz, niż zapewne ja. Była spokojna i opanowana. Ale jak w tej sytuacji można zachowywać spokój?! Życie mojego syna wisi na włosku, a oni stoją tu jak te słupy i nawet nie pozwalają mi do niego pójść!
- O czym znowu masz mi powiedzieć?! - pytam go ostro, ciągając nosem – Gregor, nie denerwuj mnie, bo ja tego wszystkiego dłużej nie zniosę! - spuścił wzrok, ale próbował jakoś dobrać słowa, które chciał mi przekazać. Tak to zawsze ma przygotowaną jakąś ciętą ripostę w moim kierunku, a teraz zachowuje się jakby nie potrafił się wysłowić!
- Chodzi o mnie, Hania – odwróciliśmy twarze w stronę drzwi, w których właśnie stanął młodszy z braci Schlierenzauer. W tej posturze wydawał się o wiele dojrzalszy niż na swój wiek i nie wiem, dlaczego akurat taka myśl przyszła mi do głowy. Ale faktem jest, że niczego w tej chwili nie rozumiałam.
- Co ty tutaj robisz, Lukas? - pytam nieco zbyt głośno. Uśmiecha się. Po cholerę oni się ciągle do mnie uśmiechają?! Ale w jego oczach dostrzegłam coś jeszcze bardziej zaskakującego. Nadzieję.

- To ja mogę być dawcą dla Adasia...






~ Bo zdajesz sobie sprawę, że On nie jest już jedynie Twoim młodszym bratem. 
On może ocalić sens Twojego istnienia...






***
Dziś trochę więcej dramy, która jest w tym przypadku nieunikniona. Ale chciałam Wam zrobić niespodziankę w osobie właśnie Lukasa. Droga walki o Adasia zaczyna się nieco przejaśniać, a ja mam już plan, co potoczy się dalej.
Dziękuję za Wasze opinie ^^
Buziaki :*

piątek, 8 kwietnia 2016

Dwadzieścia jeden

- Co? Nigdy w życiu nie widziałam jak on się bije! - przyznaje ze śmiechem. Mężczyzna obok niej nadaremnie próbuje zachować powagę, ale kąciki jego ust same unoszą się ku górze.
- Zdziwiłabyś się, co potrafię – odpowiada jej z poirytowaniem.
- Lepiej doprowadź się do porządku, żeby nasza matka nie umarła na zawał, gdy cię zobaczy – stwierdziła jedynie – Boże! Taka chudzina, a taki macho! - Gloria razem z Gustavem ponownie wybuchają śmiechem. Ignoruję ich zachowanie i namaczam gazę wodą utlenioną. Szatyn zerka na mnie z niepokojem w oczach, bo wie, co zaraz go czeka, tak samo nie biorąc do głowy słów siostry. Następnie ostrożnie przykładam materiał do miejsca nad brwią.
- Auułaa! - syknął i tym razem to ja się uśmiecham. No jak dziecko. Już chyba Adaś by tak nie piszczał.
- Ogarniesz się wreszcie, czy mam cię zawieźć na pogotowie? - pytam ironicznie na chwilę przerywając czynność.
- Czemu nie? Może zajęłaby się mną jakaś seksowna pielęgniarka – nie wierzę, że to mówi. Zaciskam usta i patrzę na niego ostro. A on nadal ma iskierki radości w oczach. Nie rozumiem tylko, z czego on się śmieje. Jego twarz wygląda tak jakby właśnie przejechał po niej pociąg albo walec. Wcale bym się na jego miejscu tak nie cieszyła.
- Podejrzewam, że wielu powiedziałoby to samo o Hani – zauważa jego siostra. Teraz to on kieruje na mnie lodowate spojrzenie, a ja się chytrze uśmiecham. Następnie znów przykładam materiał do jego czoła, a on znów ma grymas na twarzy.
- No w sumie jeden adorator właśnie się ulotnił – dodaje jej chłopak, który przyrządza nam wszystkim drinki. Po raz kolejny zrobiło mi się przykro, bo właśnie zepsuliśmy tej dwójce wieczór. Romantyczna kolacja we dwoje z winem i świecami. Potem pewnie jakiś romantyczny seks...sama marzę o takiej nocy, ale cóż..
- Bo skutecznie go przegoniłem – dowiada szatyn.
- Ale wyszedłeś gorzej niż on – stwierdzam, unosząc brew.
- Liczy się fakt, że uszedłem zwycięsko – mówi zimno. Tak pewnie. Może jednak drzemie w nim odrobina zazdrości?
- Dobra, wiecie co? My spadamy do Gustava – rzuca w pewnym momencie Gloria. Jednym haustem dopija swojego drinka i idzie do korytarza po jakiś płaszcz. Zerkam ze skruchą na bruneta.
- Przepraszam, mieliście mieć mieszkanie dla siebie – mówię, przygryzając wargę.
- Daj spokój, kwestia zmiany miejsca – śmieje się.
- Właśnie. Tam też możemy się w spokoju pobzykać – dodaje wracająca właśnie do salonu Gloria. Jak zwykle prezentuje się nienagannie i bardzo kobieco. Kiedy ja zacznę tak wyglądać? Daje teraz swojemu chłopakowi buziaka w policzek.
- Czy ja naprawdę muszę wiedzieć, kiedy i gdzie uprawiasz seks? - tym razem głos zabiera Schlierenzauer. W jego oczach zauważam zrezygnowanie.
- Gregor, mówisz tak, bo sam chodzisz naciśnieniowany – bądź co bądź nie mogę powstrzymać śmiechu, gdy dostrzegam teraz jego minę – może spróbowałbyś skutecznie przekonać Hanię i wreszcie sobie ulżyć, bo stajesz się coraz bardziej marudny – tym razem jednak otwieram szeroko usta ze zdziwienia. Boję się spojrzeć na Gregora.
- Bawcie się dobrze siostrzyczko – mówi, specjalnie przesładzając głos i macha im na pożegnanie.
- Wy też. Dobranoc – odpowiada za nią Gustav i puszcza nam oczko. O co im, do cholery, chodzi? Stoję tak jak wryta z tą gazą w ręku i nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Po chwili słyszę tylko trzask drzwi świadczący o tym, że tych dwoje już wyszło. Czuję na sobie przeszywający wzrok skoczka.
- To jak będzie? - patrzę na niego z pytajnikami w oczach. On sięga po swojego drinka i również wypija go za jednym podejściem.
- Z czym znowu?
- No z tym seksem – po raz drugi tego wieczoru otwieram usta ze zdziwienia.
- Chyba śnisz – odpowiadam kpiąco, po czym powracam do opatrywania jego twarzy. Kiedy chcę w spokoju właśnie tym się zająć, czuję jak łapie mnie za rękę i odsuwa ją od swojej twarzy. Ale wcale jej nie puszcza.
- A może jednak? - szczerzy się do mnie jak głupi i bezpretensjonalnie próbuje włożyć swoją rękę pod moją sukienkę. A, że on siedzi na krześle a ja nad nim stoję, ma ku temu idealną sposobność.
- Spieprzaj z tą łapą! - warknęłam do niego i zabrałam jego rękę ze swojej nogi. Nadal się idiotycznie uśmiecha, czym doprowadza mnie do szału – powiedz mi może, dlaczego zostawiłeś Adasia samego?! - teraz przestaje się uśmiechać.
- Nie samego. Sandra z nim została.
- Sandra? - dziwię samą siebie wypowiadając jej imię takim tonem. Ale po co, na co i dlaczego ona?
- Przyjechała do szpitala, a kiedy wychodziłem, powiedziała, że z nim trochę zostanie – i on mówi to tak spokojnie?
- Zostawiasz nasze dziecko z obcymi ludźmi?
- Ona nie jest nikim obcym – mówi przez zęby. Zezłościł się. Aż tak drażni go temat tej blond laluni?
- To nie zmienia faktu, że Adaś jej nie zna a ja nie wyraziłam zgody, by z nią został.
- Uspokój się – mówi, podnosząc głos – nic mu się nie stanie. Akurat Sandrze ufam.
Spuszczam więc wzrok i znów namaczam czysty gazik wodą utlenioną. Zrobiło mi się przykro. I to oczywiste, że poczułam się zazdrosna. Nie chcę, żeby miał z nią jakikolwiek kontakt. Jak sobie pomyślę, że choćby ze sobą rozmawiają to ogarnia mnie wściekłość. Jeszcze tego brakuje, by zajmowała się moim synem!
- Po co przyjeżdżałeś do Glorii? - pytam, zmieniając temat. Staram się, by mój głos brzmiał naturalnie, dlatego nadal na niego nie patrzę.
- Przyjechałem do ciebie – odpowiada. Zerkam na niego. Jego ciemne oczy przybierają teraz ciepły odcień. Nawet z tą napuchniętą i poobijaną gębą wygląda całkiem przystojnie. Zawsze uważałam, że ma coś przyciągającego w swojej twarzy. To chyba te stanowcze i ostre rysy...Karcę się w duchu za tą myśl.
- Nie powinieneś zostawiać go samego – mówię, ignorując jego odpowiedź – wiesz, że sobie tego nie życzę. Przebiorę się i sama do niego pojadę... - rzucam, odstawiając gazik na bok z zamiarem udania się do mojego tymczasowego pokoju. Zamykam oczy ze złości, bo mi to uniemożliwia, łapiąc mnie za nadgarstek. Nie znoszę, kiedy w ten sposób próbuje mnie przy sobie zatrzymywać. Czy ja jestem jakimś manekinem, który można sobie od tak szarpać? Odwracam więc głowę w jego stronę i patrzę na niego z wyrzutem.
- Po pierwsze nasz syn jest pod doskonałą opieką, a my mamy XXI wiek i żyjemy w erze telefonów komórkowych – zaczyna, wciąż mocno ściskając moją rękę. Wywracam oczami na to zdanie – gdyby coś się działo to na pewno ty jako pierwsza zostałabyś o tym poinformowana. Z resztą wszystko z nim było w porządku – dodaje dla pewności. Może i ma trochę racji, ale mu tego nie przyznam. Wolałabym dopilnować wszystkiego osobiście. I serce mi się kraje, bo mały został sam w obcym miejscu.. - a po drugie to nie zapytasz nawet, po co do ciebie przyjechałem?
- No po co? - rzucam od niechcenia. Szatyn marszczy brwi, co powoduje kolejny grymas na jego twarzy, gdyż właśnie w tym miejscu ma spore rozcięcie. Ale ignoruje ten fakt, bo więcej w nim złości niż zamartwiania się bólem.
- Jesteś teraz okrutna. Pobiłem się o ciebie. Mogłabyś to odrobinę docenić! – zauważa z pretensją. A mi się zachciało śmiać.
- Mam ci teraz dziękować na kolanach za to, że zachowałeś się jak małe dziecko z podstawówki? - pytam ironicznie. Widzę jak nierówno oddycha. On nie znosi, gdy robi się z niego głupka. Ale nic nie poradzę na to, że stał się nim z własnej woli.
- No dobra. To może to przemówi ci do rozsądku – i nagle czuję jego usta na swoich ustach. Jestem na tyle zaszokowana, że nie wiem, jak mam zareagować. A on tak bardzo domaga się jakiejś reakcji z mojej strony, próbując ten pocałunek pogłębić. Chwyta mnie w talii i bardzo mocno do siebie przyciąga. Jest strasznie zaborczy, ale mu na to pozwalam bez najmniejszego oporu.
- Hania...- szepcze, gdy jego wargi wciąż znajdują się na moich. Spijam z jego ust smak whisky. Serce trzepocze mi jak oszalałe od jego nagłej bliskości. Dlaczego on mnie musi tak mocno pociągać? W takiej sytuacji nie potrafię myśleć rozsądnie i się od niego odsunąć. Wtedy wyłączam logiczne myślenie i kieruję się zwykłym instynktem. Pragnę się z nim całować, więc to robię. Zarzucam mu ręce na szyję i staję na palcach, by móc lepiej sięgnąć jego ust. Nic nie poradzę na to, że go kocham. Mogę potem cierpieć, płakać w poduszkę nocami i zostać sama, bylebym tylko miała możliwość spędzenia kilku godzin w jego ramionach i być przez moment szczęśliwa. Jak jakaś masochistka.
- Więc przyjechałeś, żeby mnie pocałować? - pytam, kiedy na moment się ode mnie odrywa. Patrzy mi zawzięcie w oczy, a potem delikatnie przesuwa kciukiem po moich nabrzmiałych ustach. Zrobiło mi się duszno, a ten gest sprawił, że nogi same się pode mną ugięły.
- Wiesz, dlaczego rzuciłem się na Kłuska? - pyta zamiast tego po chwili ciszy. Kręce głową, zaprzeczając – zrobiłem to, bo jestem o ciebie cholernie zazdrosny – wstrzymuję powietrze na te słowa. Patrzę na niego jak zahipnotyzowana i karmię się każdym kolejnym zdaniem, jakie wypowiada – bo szlag mnie bierze na myśl, że on czy ktokolwiek inny mógłby się do ciebie zbliżyć. I wtedy, po tamtej nocy...- patrzy przez moment gdzieś w bok - było cudownie Hania, uwierz mi...ale nie chciałem, żebyś zaczęła robić sobie nadzieję na coś więcej. Na coś, czego w tamtej chwili nie byłbym w stanie ci zapewnić...
- Nadal tak nie jest, prawda? - szepczę ochrypłym głosem. Nie kocha mnie, a jest o mnie zazdrosny. Nie żałuje tamtej nocy, ale nie może mi niczego gwarantować. Przecież on mi robi sieczkę w mózgu!
- Coś sobie uświadomiłem, Hania. I to dzięki Sandrze – coś ściska moje serce, kiedy wypowiada jej imię. Spuszczam wzrok, ale zaraz chwyta mój podbródek i znów patrzę w jego brązowe oczy – chciałem być wobec ciebie uczciwy, nawet jeśli sprawiłoby to ból. - kontynuuje – nie składać obietnic bez pokrycia..
- Proszę, nie mów, że nic do mnie nie czujesz, Gregor – mówię cicho, próbując powstrzymać wielką gulę, jaka pojawiła się w moim gardle. Ale nie umiem poradzić sobie ze łzami, które teraz spływają strumieniami po moich policzkach – ja tego nie zniosę. Już lepiej, jeśli stąd wyjdziesz i... - nie dokończyłam, bo znów wpił się w moje usta. Tak bardzo namiętnie. Musiałam czerpać z tego pocałunku, ile się da, dlatego oddawałam mu go z nie mniejszą pasją.
- Kochasz mnie, Hania? - pyta, powodując, że na moment zastygam. Nie mogłabym go teraz okłamać, dlatego z porcją kolejnych łez delikatnie przytakuję. Pocałował mnie krótko. W jego oczach zauważyłam blask, a niewinny uśmiech zagościł na jego ustach. Nie rozumiałam tej reakcji, ale chyba była czymś pozytywnym.
- To dobrze – dodaje po chwili. Jego tęczówki są jak magnez, nie potrafię od nich oderwać spojrzenia. Topię się pod ich ciężarem.
- Dobrze? - pytam jak głupia. On kiwa głową z uśmiechem.
- Tak, to dobrze, Hania. - ale nie dodaje nic więcej. Jednak zabrakło tu jego wyznania. Słów, które chciałabym usłyszeć, a których się nie doczekam. I to zabolało...
- Pójdę pod prysznic – mówię w końcu, przerywając tę ciszę. Odrywam się od niego na niewielką odległość. Czuję, jak serce rozrywa mi się na kawałki. Mam ochotę dać upust moim łzom w otoczeniu strumienia wody. Nie chcę, żeby to widział, choć zdaje sobie sprawę z zawodu na mojej twarzy. Ale przecież go nie zmuszę...
- Hania..
- Co w końcu z tym seksem? - pytam chłodno, stojąc do niego plecami. Zaskakuję tym sama siebie, ale jeśli to jedyna możliwość, by mieć go na chwilę blisko...
- Co? - jest zdezorientowany, co wnioskuję po jego głosie. Tym razem się do niego odwracam i patrzę intensywnie w jego oczy. Nie uśmiecham się. Mam neutralny wyraz twarzy, choć w środku cała drżę.
- Rezygnujesz? - wprawiam go w osłupienie, bo stoi oparty o stół z otwartą buzią. Właśnie tak, Gregor. W tym momencie pragnę go jak jeszcze nigdy i wiem, że to jedyna szansa, żeby mieć go tylko dla siebie. Nie dzielić z żadną Sandrą i Bóg wie, kim jeszcze.
Wzruszam ramionami i znów się od niego odwracam. Kieruje się powoli do swojej sypialni, odpinając jednocześnie suwak sukienki. Pozwalam materiałowi zsunąć się swobodnie z mojego ciała, a następnie pozbywam się ubrania zostawiając je tam, gdzie spadło. Wiem, że teraz odprowadza mnie wzrokiem, gdy jestem w samej bieliźnie i pończochach. Ostatnią rzeczą jaką zdążył zauważyć, nim zniknęłam w korytarzu, było rozepnięcie stanika. I wtedy usłyszałam jego kroki.

Kocha mnie. Te dwa słowa sprawiły, że wszystko stało się takie jasne. Moje intencje, moja zazdrość i nawet ta bójka mają w tej chwili logiczne wytłumaczenie. Bo moje uczucia do niej stały się oczywiste i jestem idiotą, wmawiając sobie inne rozwiązanie. Kocham ją. Ta myśl przyszła tak nagle, tak niespodziewanie, a okazała się być taka prawdziwa. I to też stało się za sprawą pewnej blondynki, która jest zdecydowanie mądrzejsza ode mnie.
Chyba zawsze ją kochałem, już wtedy, gdy przyszła do naszego domku. Sandra...to bardziej uzależnienie od bycia z nią, nie miłość. Nic takiego nie mogło nas łączyć przez miniony rok. Bo to, co poczułem albo z czego zdałem sobie sprawę, co do Hani, okazało się najbardziej szczerym i najsilniejszym uczuciem, jakiego doświadczyłem.
Mijałem kolejne metry, zahaczając o elementy jej stroju. Sukienka, potem stanik. W niewielkiej odległości od siebie leżały obie pończochy. Uśmiechnąłem się na widok lekko uchylonych drzwi do jej pokoju, u którego wejścia leżały koronkowe majtki.
Odchyliłem je nieco i ujrzałem palącą się na szafce lampkę. Wszedłem więc powoli do środka. Stała przy oknie, odwrócona do mnie tyłem, zupełnie naga. Jej smukła sylwetka wydawała się być nieco wychudzona, nie tak wyglądało jej ciało kiedyś. Zawsze była drobnej budowy, ale odznaczające się w tej poświacie żebra z pewnością nie oznaczały nic dobrego.
Podszedłem do niej i delikatnie dotknąłem jej ramienia. Zadrżała, choć musiała wcześniej słyszeć, jak wchodzę. Przekręciła głowę i musnęła ustami moją dłoń. Choć z pozoru niewinny, jej dotyk był tak zmysłowy, że musiałem przymknąć oczy. Odchyliłem jej włosy z karku, po czym sam zostawiłem na nim delikatny pocałunek. Usłyszałem jak westchnęła, a reakcja w moich spodniach wzmogła się dwukrotnie. To nie tak, że w tej chwili po prostu chciałem się z nią przespać. Chciałem wyznać jej wszystkie moje uczucia, zapewnić, że ją kocham. Chcę błagać, by ze mną została. Byśmy razem z naszym dzieckiem stworzyli rodzinę.
Odwróciła się do mnie przodem i zaczęła mnie całować. Mocno i zdecydowanie. Chwyciłem jej twarz w dłonie i splotłem nasze języki, czerpiąc i dając jej jak najwięcej. Włożyła swoje dłonie pod moją koszulkę i zaczęła nimi błądzić, powodując u mnie dreszcze. Zdjąłem ją szybko i napawałem się jej zachwytem, jej widokiem, jej niepewnością. Była taka piękna, taka urocza. Dlaczego zawsze sądziłem, że wolę blondynki, skoro żadna nie mogła równać urodą właśnie jej? Uwielbiałem całować usta Sandry. Jej usta po prostu kocham całować. Wszystko w niej kocham i to stało się dla mnie takie oczywiste.
Kochaliśmy się powoli, jakby to miało zatrzymać czas wokół. Choć z trudem panowałem nad swoim pożądaniem to właśnie jej chciałem sprawić przyjemność, pozwalając by stopniowo osiągała spełnienie. Moment, w którym wbiła paznokcie w moje plecy i napięła swoje ciało, dając upust emocjom gdzieś przy moim uchu, był po prostu nie do opisania. Satysfakcja to za mało. Szczęście i radość to za mało. Nawet później, gdy diametralnie przyspieszyłem rytm, czując, że zaraz sam poddam się działaniu mojego ciała, gdy przygryzłem lekko jej ramię i ta fala przyjemności rozeszła się w każdą część mnie, nie mogło się równać z pięknem jej spełnienia.
Równaliśmy swoje oddechy, patrząc sobie w oczy. Głaskałem ją po głowie, raz po raz krótko całowałem. W czoło, w obie powieki, w nos, usta. W tym momencie byłem najszczęśliwszym facetem na ziemi.
- Ja ciebie też kocham, Hania – szepnąłem na jej usta. W jej oczach malowało się teraz ogromne zaskoczenie, na które mogłem odpowiedzieć jedynie uśmiechem i kolejnym pocałunkiem. Ale wyraz jej twarzy się nie zmienił – przepraszam, że zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz. Przepraszam, że byłem takim bydlakiem w tej kawiarni, i choć miałem to cholerne zdjęcie USG, nie wsiadłem w pierwszy lepszy samolot, żeby do was przylecieć.
- Co ty wygadujesz, Gregor?
- Kocham cię – mówię tym razem dobitnie – chyba zawsze cię kochałem, tylko mój mózg dopiero teraz to sobie zakodował – dodałem z uśmiechem – za to, że mi wtedy tak pomogłaś. Za to, że spędziłem z tobą tyle cudownych miesięcy. Teraz wiem, że byłaś dla mnie wszystkim, a ja ślepo patrzyłem w Sandrę, myśląc, że to miłość mojego życia.
- Kochasz mnie? - szepcze, a pojedyncza łza uchodzi z jej oczu. Śmieję się krótko, bo tak bardzo chciałbym teraz przychylić jej nieba. Chronić ją. Zrobić dla niej wszystko. Spełnić każdą prośbę, byleby zapomniała, jaki kiedyś byłem.
- Najbardziej na świecie, skarbie – zapewniam ją, znów całując jej usta. Ślamazarnie, z największą starannością, by mieć ich smak zawsze przy sobie – i będę ci to mówił codziennie, udowodniał jak tylko mogę. Powiedz, co mam zrobić, byś wybaczyła mi ten czas, kiedy was nie chciałem? Nawet tę ostatnią noc, kiedy tak naprawdę moje serce krzyczało, że cię kocham a mózg ciągle to odrzucał. Zmarnowałem 2 lata na kobietę, która była jedynie przyzwyczajeniem, rezygnując z miłości do kobiety, która dała mi dziecko.
- Boże, ty mówisz poważnie? - Moje słowa brzmiały tak chaotycznie, ale musiałbym zapewne wygłosić przemowę, by wyliczyć wszystkie swoje błędy, a potem opisać uczucia i emocje, jakie w tej chwili mną targają. One napływały do głowy spontanicznie, nie miałem na nie wpływu. To tak jakby ktoś nagle odblokował tamę, która spowodowała, że dobijające się do niej uczucia nagle zaczęły gwałtownie napierać na mój umysł. To była szczera miłość do niej. To były nasze wspólne wspomnienia, wzbogacone przeze mnie o jeden, a jakże szczególny detal: bezgraniczne uczucie do tej kobiety, do matki mojego dziecka. To tak nieporównywalne do niczego doświadczenie, którego nawet naukowcy zapewne nie potrafią rozgryźć. Ale jest piękne, a ja jestem wdzięczny losowi, że właśnie w ten sposób mi je dostarczył. Bo coś, co wydawało mi się absurdalne jeszcze kilka dni temu, stało się w tym momencie czymś zupełnie naturalnym. I jedyne, co mi pozostało, to pytanie do samego siebie, jak to możliwe, że przez tyle czasu tego nie dostrzegałem, choć w sercu ta czerwona lampka zapaliła się już przy pierwszym spotkaniu z nią.
Teraz płakała na dobre. Już sam nie wiedziałem, czy to ze szczęścia czy złości, więc mówiłem dalej.
- Dziękuję ci za Adasia – powiedziałem – dziękuję ci, że dzięki niemu przejrzałem na oczy. Za późno, wiem, ale ja chcę to naprawić. Hania, niczego tak nie pragnę jak to wszystko naprawić...
- Ciii... - położyła mi palec na ustach. Miała w swoim spojrzeniu czyste wzruszenie. I teraz wiem, że było to też szczęście. Schlierenzauer, ty pojebie! Gdzie zakopałeś to coś w środku twojej głowy, kiedy miałeś i ją i własne dziecko na wyciągnięcie ręki?
- Wybaczysz mi, Hania? - pytam niemal desperacko. A ona jedynie się uśmiecha i znów mnie całuje. Zajmuje nam to dłuższą chwilę, bo nie był to jeden z tych krótkich pocałunków. To był ten wyrażający tęsknotę, ale zarazem gorycz i żal. Trzymając ją w ramionach wiedziałem jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie jej stracić. Nigdy więcej nie popełnię tych samych błędów. Zawalczę i o jej pełne zaufanie i o zdrowie syna.
- A czy w życiu nie jest najważniejsze, żeby właśnie potrafić sobie nawzajem wybaczać, Gregor? - przytaknąłem, bo tylko to potrafiłem uczynić w przypływie euforii na jej słowa. Kocham tę kobietę!
- Idę na balkon.
- Co? Po co? - pyta, kompletnie zdezorientowana. Śmieję się.
- Wykrzyczeć całemu Innsbruckowi, że cię kocham – ten promienny uśmiech na jej twarzy stanie się moją porcją energii na każdy dzień. Już przez całe życie, bo to jest mój cel.
- Co najwyżej może cię usłyszeć pół osiedla i ewentualnie kilku pijaczków spod monopolowego – zaśmiała się. Znów ją pocałowałem. Może stanie się to moim uzależnieniem? Jeśli miałbym być uzależniony od niej, to nie składam sprzeciwu.
- Przynajmniej będą się cieszyć moim szczęściem – odpowiadam rozbawiony, głaszcząc ją po policzku. - Kocham cię, Hania – wyznaję patrząc jej w oczy. Jak lekko przychodziło mi wypowiadać te słowa.
- Ja ciebie też, Greg – całując ją po raz enty tego wieczoru poczułem, jak na nowo zbiera się we mnie pragnienie. Z ust przeszedłem do jej szyi, do jej dekoltu, jej piersi, którym poświęciłem dłuższą chwilę, zauważając, jak jej ciało powoli reaguje na moje pieszczoty. Schodziłem co raz niżej. Mijając jej brzuch powiedziałem sobie w duchu, że jeszcze będzie tu moje dziecko. Nadal kierowałem się niżej, a ona po prostu patrzyła na mnie z rozszerzonymi oczyma. Miała taki błędny wzrok, a to nakręcało mnie jeszcze bardziej.
- Gregor? - słyszę jej ciche pytanie, gdy jakiś czas później leżeliśmy mocno wtuleni w siebie, oglądając horror w telewizji. Odsunąłem się od niej na niewielką odległość, by móc spojrzeć jej w oczy. Miała taki spokojny wzrok. Nie widziałem go u niej od dawna. Od prawie dwóch lat.
- Hmm? - mruknąłem niezrozumiale. Spostrzegłem unoszące się ku górze kąciki jej ust.
- Wydajesz się być teraz nieco wyczerpany. - zauważa, przygryzając dolną wargę.
- Bo mnie wyczerpałaś, mała – zaśmiałem się lekko a potem cmoknąłem ją w nos. Boże, ile bym dał, by widzieć tę radość na jej buźce przez resztę świata.
- A co...z Sandrą? - długo zastanawiała się nad tym pytaniem, zakreślając niezgrabnie kółka na moim torsie. Tym razem na mnie nie patrzyła, ale jej mina zdradzała niepewność. Uśmiechnąłem się sam do siebie i pocałowałem jej usta. Nie kryła zaskoczenia.
- Jaką Sandrą? - mówię, po czym czuje jak się do mnie mocniej przytula. Oplatam ją rękami i całuję w czubek głowy – śpij, słoneczko. Choć jedną noc miej spokojną...

Wreszcie usnęła, a ja zawtórowałem jej tym samym.







~ Bo to Ona sprawiła, że wreszcie zaczynasz żyć...




***
Nie będę komentować tego rozdziału. Pozostawiam to Wam <3