Strony

czwartek, 31 grudnia 2015

Pięć

Spędzenie najbliższych trzech godzin w jednym samolocie ze Schlierenzauerem nie napawało mnie optymizmem, aczkolwiek skoczek przynajmniej postarał się o miejsca w pierwszej klasie. Nie zmienia to faktu, że siedzenie zaraz obok niego nie było niczym przyjemnym. By choć trochę uczynić tę podróż bardziej komfortową nałożyłam na uszy duże słuchawki i włączyłam w odtwarzaczu ulubioną playlistę, lecz o jego obecności wciąż przypominały mi nasze stykające się ramiona. Nie wiem jak on, ale mi było z pewnością nieswojo mimo tego, że wcisnęłam się już chyba w najdalszy kąt przy samym oknie. Dużo lepiej czułabym się, gdyby leciała z nami Gloria, ale niestety brunetka ma swoje sprawy na głowie.
- Możemy porozmawiać? - usłyszałam, gdy sekundę wcześniej zdjął mi słuchawki. Spojrzałam na niego ze złością.
- Niby o czym?
- No o wszystkim. Chyba w tej sytuacji mamy o czym rozmawiać – odparł zupełnie poważnie. Nie chciałam i nie miałam najmniejszej ochoty w ogóle z nim dyskutować.
- Słucham? - rozsiadłam się wygodnie na swoim fotelu i z obojętnością w oczach wyczekiwałam, aż zacznie. Skoczek liczył chyba na trochę więcej uwagi, ale miałam to gdzieś. Długo jednak nadwyrężał moją cierpliwość.
- Chciałem cię przeprosić – powiedział w końcu. Gdyby nie pasażerowie, którzy podróżowali razem z nami pewnie teraz obiłabym mu mordę, bo ręka aż rwała się do ciosu a zapewniłoby mi to wiele satysfakcji. Jedyne więc na co się zdobyłam to prychnięcie i krótki śmiech.
- Kpisz sobie ze mnie – powiedziałam.
- Hania, ja wiem, że zachowałem się jak palant...
- Czy ty myślisz, że po tym wszystkim, co od ciebie usłyszałam tamtego wieczora jestem teraz w stanie ci wybaczyć? Od tak, przez pstryknięcie palcem? - rzuciłam do niego głośnym szeptem. Krew mnie zalewała, kiedy tylko się do mnie odzywał. Nienawidziłam go.
- Nie...posłuchaj.. - westchnął i obrócił się bardziej w moją stronę, powodując, że był teraz bliżej. O wiele bliżej. I wcale mi się to nie podobało. - ja naprawdę tego żałuję...
- Daruj sobie..
- Wiem, że zrobiłem błąd. Myślisz, że przez ten cały czas nie zastanawiałem się, co się z wami dzieje? Jakie jest moje dziecko? Nie jestem pozbawiony uczuć i serca..
On sobie żartował. Ewidentnie próbował wyprowadzić mnie z równowagi tymi tekstami.
- Ty myślałeś? Ty się zastanawiałeś, co z Adasiem?! No trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam, ludzie.. - pisnęłam przez zaciśnięte zęby. Ludzie wokół zaczęli dziwnie na nas patrzeć, bo niestety moja reakcja na słowa szatyna wcale nie była taka spokojna. Skoczek jeszcze bardziej odgrodził mnie od przejścia i zasłonił widok na innych pasażerów, więc nasze twarze znajdowały się teraz naprawdę bardzo blisko siebie. Działało to na mnie w dwojaki sposób. Z jednaj strony miałam ochotę mu przywalić i to nie byle jak a z drugiej...zorientowałam się, że nadal był dla mnie wcieleniem idealnego mężczyzny. I mocno się za to w duchu karciłam.
- I zdawałem sobie sprawę z tego, że on faktycznie jest moim synem – kontynuował – tylko starałem wmawiać zarówno tobie jak i sobie, że to nieprawda. Tylko po to, żeby...jakoś się od tego odseparować i o tym dłużej nie myśleć.
- Przestań pieprzyć durnoty, Schlierenzauer! - warknęłam do niego, patrząc na niego jak morderca na swoją ofiarę. - to gdzie byłeś przez ten cały czas? Czemu się do nas nie odezwałeś? Czemu nie zainteresowałeś się własnym synem, co? Normalny facet po prostu wziąłby sprawy w swoje ręce, zająłby się nami. Nikt ci nie kazał być ze mną. Ty miałeś być dla niego...- schowałam twarz w dłonie a po chwili wypuściłam głośno powietrze – mimo tego, że wyraziłeś się jasno kim dla ciebie byłam...marną podróbką Sandry..
- Bo to właśnie wszystko przez nią – westchnął i spojrzał za okno, ale nie zaprzeczył moim słowom. I to bolało. Choć już dawno nie powinno... – byłem od niej tak cholernie uzależniony. Wiedziałem, że jeśli uznam dziecko to znów łatwo ją stracę, bo bo..byłem w niej ślepo zakochany.
- Boże, co za egoista... najlepiej zwalić wszystko na dziewczynę..- powiedziałam nie szczędząc sarkazmu.
- Hania, proszę..
- Spierdalaj zanim naprawdę stracę cierpliwość i wykopię cię z tego samolotu! - tym razem rzeczywiście krzyknęłam i kilkoro osób obróciło się w naszą stronę, kręcąc oburzeni głowami. Jakaś para staruszków nawet coś sobie do siebie szeptała. Miałam to gdzieś. Mogli mnie nawet przenieść na drugi koniec samolotu, bylebym nie musiała znosić jego towarzystwa.
Resztę podróży spędziliśmy w milczeniu. On nie odezwał się, bo sam nie wiedział, co ma powiedzieć na swoją obronę. Ja, bo każda próba nawiązania z nim konwersacji kończyło się u mnie skokami ciśnienia. A na problemy z krążeniem w tak młodym wieku nie chciałam jeszcze cierpieć...

Na krakowskim lotnisku oczekiwała na nas Baśka. Wyraz ulgi, jaki odczułam widząc własną siostrę był nie do opisania. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się na jej widok.
- Baśka, zabierz mnie od niego, bo za chwilę rzucę się na niego z łapskami na środku holu i ochrona będzie miała co robić – szepnęłam do siostry ciągnąc ją za rękaw i zostawiając Schlierenzauera w tyle. Miał szczęście, że nie zaczął protestować. Po chwili jednak zrównał się z nami, tachając za sobą walizkę.
- Cześć, Basia – zagadnął do niej uprzejmie. Ta wymieniła ze mną porozumiewawcze spojrzenia i odpowiedziała grzecznie:
- No siema.? - Schlierenzauer nic nie zrobił sobie z tego dość chłodnego tonu mojej siostry i próbował dalej.
- Co u ciebie słychać? Jak w szkole?
- Są wakacje jakbyś nie zauważył.. - na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek, ale ukryłam go przed skoczkiem.
- No tak...eee...no to jak tam ogólnie, w życiu? - nie dawał za wygraną. Baśka zrobiła minę w stylu „Boże, widzisz i nie grzmisz” po czym odparła:
- Serio cię to obchodzi?
- No raczej tak, skoro pytam – odparł jakby to było oczywiste. Baśka wywróciła oczami.
- Taaa, jasne. Ciesz się, że wysprzątałam ci pokój i zmieniłam pościel. Jeśli chodzi o mnie to zakończyłam z uprzejmością dla niego.. - tym razem zwróciła się do mnie. Już miałam ją jakoś upomnieć, ale szatyn mnie ubiegł:
- Jak ci to nie pasuje to mogę nocować w hotelu
- Proszę bardzo – odpowiedziała obojętnie. Wyraz twarzy mężczyzny się zmienił. On nie lubił, kiedy robiło się z niego durnia. Musiałam szybko wybrnąć z tej sytuacji.
- Dobra, uspokójcie się. Możecie się do siebie nie odzywać, ale nie chcę tu żadnych kłótni – tak naprawdę wystraszyłam się, że szatyn za chwilę zmieni zdanie i zawróci się na tym lotnisku, kupując powrotny bilet do Innsbrucka. Nic „sensownego” przecież go tutaj nie trzyma..
Dotarliśmy wreszcie do podziemnego parkingu i szybko odszukałam wzrokiem auto rodziców. Wpakowaliśmy nasze rzeczy do bagażnika, po czym wsiedliśmy do samochodu. Jakież było zdziwienie szatyna, kiedy zorientował się kto prowadzi.
- Mamy jechać z nią? - spytał dziwnym głosem. Baśka właśnie poprawiała sobie lusterko wsteczne i napotkała w nim przerażone oczy Gregora.
- Coś ci nie pasuje?
- Ty masz w ogóle 18 lat i prawo jazdy? - i na tym jego starania się skończyły. Powrócił dawny złośliwy Gregor.
- Owszem. Od 4 miesięcy mogę legalnie prowadzić. - oznajmiła triumfalnie, po czym zapięła pas. On nadal nie był przekonany.
- Hania, no proszę cię. Nie możesz ty poprowadzić? - zwrócił się do mnie z desperacją. Odwróciłam się na tylne siedzenie i popatrzyłam na niego groźnie.
- Posłuchaj mnie. Jakoś w tę stronę dotarła bez problemu i nie spowodowała żadnego wypadku, więc może zamkniesz tą swoją śliczną buzię i wreszcie ruszymy? - mierzyliśmy się wzrokiem przez dobre pół minuty, ale odpuścił. Usiadł naburmuszony za fotelem kierowcy, zapiął swój pas i skrzyżował ręce. Jak dzieciak. Czemu ja tego wcześniej nie zauważałam? Baśka uśmiechnęła się do mnie cwanie a następnie z gracją wycofała auto z miejsca parkingowego. Ona nigdy nie daje sobie w kaszę dmuchać.

Droga do Zakopanego minęła nam stosunkowo szybko. O dziwo odbyła się w ciszy i jakichkolwiek uwag Schlierenzauera. Z początku napięcie na jego twarzy było niemal namacalne, ale kiedy wkroczyliśmy na autostradę i Basia przejechała pierwsze kilkanaście kilometrów, zdawał się przekonać do umiejętności mojej siostry. I dobrze, bo miałam go już po dziurki w nosie.
- Jedziemy prosto do szpitala? - spytała blondynka, gdy przekroczyłyśmy znak z napisem „Zakopane”.
- Tak, nie mogę się doczekać, aż zobaczę małego – odparłam.
- Możecie przetłumaczyć? - odezwał się z tyłu do tej pory milczący Gregor.
- Jedziemy do szpitala – powiedziałam. Odwróciłam się w jego stronę i znów zauważyłam ten dziwny cień. Nie patrzył na mnie, toteż nie mogłam jednoznacznie stwierdzić, o co mu chodzi. - coś nie tak? - pytam.
- Nie, nic. - odpowiedział krótko. Nie miałam ochoty ingerować w jego rozterki, toteż nie brnęłam dalej. Będzie chciał to powie. Z resztą od momentu wylądowania w Polsce ciągle coś mu nie pasowało, więc znów pewnie chodzi o jakąś pierdołę.
Kiedy tylko dziewczyna zaparkowała pod szpitalem, wyleciałam z samochodu jak burza. Idealnie odzwierciedlałam wszystko co działo się właśnie na niebie. Całe było skąpane w ciemnych chmurach, powodując, że na ziemi zapadł mrok i wzmógł się silniejszy wiatr. Zrobiło się duszno i ewidentnie zbierało się na burzę. Tylko czekać, aż lunie. Już miałam kierować się do wejścia, kiedy poczułam na swojej ręce dłoń skoczka.
- Zaczekaj chwilę – powiedział. Miał coś takiego w oczach...nie wiem, jak to określić. Coś podobnego zauważyłam, kiedy wjechaliśmy do miasta.
- Idź do środka, zaraz dojdziemy – zwróciłam się do siostry, która teraz miała pytajniki w oczach. Następnie sama udała się do budynku.
- O co chodzi tym razem? – spytałam ironicznie, krzyżując ręce. Szatyn potargał swoje włosy, co zdarzało się u niego tylko w sytuacjach nerwowych, więc i mnie udzielił się jego nastrój.
- Trochę się boję.. - wyznał. Najpierw się zaśmiałam, ale kiedy spostrzegłam, że wyraz jego twarzy się nie zmienia, natychmiast spoważniałam.
- Że co? Boisz się paru igieł i prześwietleń? Spokojnie, nikt cię też nie będzie tam macał po jajach.. - dodałam nie kryjąc ironii - po za tym takie badania trwają przez kilka dni i na pewno nie zaczniesz ich dzisiaj - powiedziałam, tym razem lekko się uśmiechając. Zauważyłam, że zaciska usta.
- Nie chodzi mi o badania – wyjaśnił. Zmrużyłam brwi kompletnie zdezorientowana.
- No więc o co? - spytałam zniecierpliwiona. Miałam wrażenie, że on naprawdę ma jakieś obawy, tylko zastanawiałam się przed czym.
- Boję się..że.- westchnął i się zawahał– ..stresuje mnie to spotkanie z Adasiem – moje oczy zrobiły się wielkie niczym spodki i nie dowierzałam w jego wyznanie. Znów sobie ze mnie kpi?
- Stresuje? Ciebie? - znów się zaśmiałam i ruszyłam gwałtownie w stronę wejścia. Skoczek był wyraźnie zaskoczony, więc minęła chwila zanim mnie dogonił.
- Mówię prawdę. Czemu ty każdy mój krok traktujesz jako czerwony alarm? Nie możesz choć trochę uwierzyć w moje słowa? - spytał nerwowo. Przystanęłam i odwróciłam twarz w jego kierunku.
- Nie. A wiesz dlaczego? - odparłam – bo nie wierzę, że chłopiec, który do tej pory nie miał dla ciebie kompletnego znaczenia i dla którego nie było miejsca w twoim perfekcyjnym życiu może wprawić cię w zakłopotanie – każde słowo dobitnie zaakcentowałam, wbijając mu palec wskazujący w klatkę. I znów ruszyłam. I znów się zatrzymałam, powodując, że skoczek o mało co się ze mną nie zderzył. - i wiesz, co jeszcze? Olej to. Potraktuj to tak jakbyś miał pomóc jakiemuś obcemu dziecku. Przecież to prawie to samo... - tym razem pewnie ruszyłam do windy. Szatyn przez moment stał przy tym wejściu jak słup i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Był smutny? Przygnębiony? Zawiedziony? Mniejsza o to. Dla niego to rzeczywiście powinna być zwykła przysługa. Coś na wzór akcji charytatywnej kiedy znani ludzie pomagają chorym dzieciom. W końcu jakie znaczenie może mieć dla niego mój syn? Od momentu jego poczęcia zrównał go z błotem.

Jak się teraz czułem? Jak ostatni śmieć. Z resztą, taka właśnie była prawda. Jestem zwykłym podłym skurwysynem. Bo to wszystko, co się dzieje było moją winą. I przez moment nawet miałem wrażenie, że cała ta choroba i pobyt małego w szpitalu jest jakąś karą za popełnione przeze mnie grzechy. Że moje własne dziecko musi cierpieć przeze mnie. Że tylko w taki sposób mogłem sobie uświadomić, co ja tak naprawdę zrobiłem. A teraz nie mam nic. Bo czuję się tak, jakbym stracił cały dorobek życia, wszystkich życzliwych ludzi wokół i radość z życia. A to dlatego, że pewna kobieta, która kiedyś wcale tak do końca nie była mi obojętna uświadomiła mi jakim jestem gównem. Bo potraktowałem ją tak, jak robią najgorsi. Nie byłem teraz nikim lepszym od zwykłego mordercy albo gwałciciela. Bo który rodzic wyrzeka się swojego dziecka? I to jeszcze przed jego urodzeniem? A wtedy, gdy dowiedziałem się o ciąży, wiedziałem, że to ja jestem ojcem. I świadomie je odrzuciłem. Tylko dlaczego? Dlaczego okazałem się takim egoistą i bezdusznym draniem? I dlaczego tak późno ogarnęły mnie wyrzuty sumienia?
Nawet nie wiem kiedy dotarliśmy na odpowiednie piętro. Wszędzie panował taki dziecięcy wystrój; kolorowe ściany i obrazki. Po kątach gnieździły się pojedyncze zabawki. I widok tych dzieci. Bladych, wychudzonych, niektórych z chustkami na głowie. Ale za to jak promiennie uśmiechniętych. Jak radujących się każdym nowym dniem, jaki dane jest im szczęśliwie spędzić tu na ziemi. Jakaś ciężka gula ulokowała się w moim żołądku, gdy to wszystko spostrzegłem. Bo wiedziałem, że mój własny syn jest jednym z tych dzieci. I dopiero teraz uderzył mnie fakt, że on jest śmiertelnie chory. Że mogę go stracić zanim tak naprawdę ujrzałem go na oczy..

Brunetka skręciła do jakiejś sali. Wiedziałem, że to tu. Bałem się wejść do środka. Stanąłem przy szklanej szybie, dzięki której mogłem zaobserwować co dzieje się w sali. Zauważyłem za nią obie siostry. Stały przy jednym z łóżeczek odwrócone do mnie tyłem. Przełknąłem głośno ślinę. Przyłożyłem dłonie do szkła i po prostu patrzyłem. I pewnym momencie odwróciły się do mnie i go zobaczyłem. Taki drobny, taki malutki, tak bardzo podobny. Moja mała kopia. I coś ścisnęło mnie w sercu, coś gorącego zaczęło na nie działać. Wydałem z siebie dziwny dźwięk a scena jaką teraz widziałem działa się jakby w zwolnionym tempie. One obie były takie uśmiechnięte a ona tuliła malca do siebie. On tez się cieszył. Promienny uśmiech zagościł na jego twarzy, ukazując kilka białych ząbków. I ona tak się radowała, że go ma. Chłopiec wręcz z utęsknieniem kleił się do matki. On miał ją. Ona miała jego. A gdzie w tym wszystkim miałem być ja? Nie wytrzymałem. Coś pękło. Poczułem piekące łzy w oczach. Wyszedłem. Niczym tchórz stamtąd uciekłem.




~ Bo czas o Niego zawalczyć






***
Kochane!

Pozostawiam dla Was część piątą. Mam nadzieję, że rozwój wydarzeń przypadł Wam do gustu. Korzystając z okazji życzę Wam szampańskiej zabawy oraz Szczęśliwego Nowego Roku! :) ;*


9 komentarzy:

  1. Rozdział the best. ;) Super opisy emocji i zagubienie Gregora.
    Czekałam na jego reakcje na spotkanie z Adasiem i się doczekałam tyle, że urwałaś w takim momencie, że mam ochotę cię uszkodzić.
    Czekam na następny rozdział z jeszcze większą niecierpliwością niż ostatnio.
    Pozdrawiam i również życzę Ci szczęśliwego Nowego Roku

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Kochana.
    Rozdział cudny.
    Jest przepełniony emocjami.
    Hania nadal nie wierzy w Gregora.
    Myślę ze on się zmienił zrozumiał co zrobił źle.
    Ta ostatnia scena Kiedy Gregor zobaczył Adasia jest cudowna.
    Sama się wzruszyłam.
    Gregor uciekł ale myślę, że wróci. Kierowały nim wewnętrzne emocje.
    Zrozumiał co stracił. Nie ma pewności czy odzyska syna.
    Czekam na kolejny.
    Buziaki;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem :)
    Ojeju, popłakałam się na końcu. Uczucia, które towarzyszyły Gregorowi jakby... przeszły na mnie? Naprawdę mu współczuję.
    Czekam na kolejny :*
    ____
    i-have-never-felt-this-way.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki cudny!
    Nareszcie Gregor zrozumiał :)
    Życzę ci wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku!
    Pozdrawiam Marysiaa :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Melduję się :)
    O jejciu... Boże, jestem teraz w takiej emocjonalnej rozsypce (tak, przez ciebie xD), że nie wiem, co napisać... Cudowny rozdział, taki prawdziwy.
    Popłakałam się na końcu, wiesz? Naprawdę, łezka zakręciła mi się porządnie w oku i kilka poleciało na klawiaturę.
    Mam nadzieję, że Gregor zbierze się na odwagę i wróci. Może w końcu obudziły się w nim jakieś głębsze uczucia? Przecież nigdy nie jest za późno, żeby naprawiać błędy. Zrozumiał, co stracił. Ale każdy zasługuje na drugą szansę. Pytanie, czy wystarczy na nią czasu.
    Tobie również wszystkiego dobrego na nowy rok ^^
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Matko, cóż za tempo! Czyżby Gregor jednak miał serce? Szok. Mam nadzieję, że mu tak zostanie. Że w końcu weźmie odpowiedzialność za swoje dziecko, że nie ucieknie od Adasia.
    Tobie równieżżyczę wszystkiego najlepszego w tym nowym roku ;-)
    Pozdrawiam i weny życzę
    Madźka :-*

    OdpowiedzUsuń
  7. boże... gregor, wracaj tam do adasia i do hani, wracaj do nich!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej! ;)
    Dziś znalazłam Twojego bloga i tak z nudów zaczęłam czytać. Naszczęście zbyt wiele nie miałam do nadrobienia, ale...
    No, nie mam słów, wiesz? Nie umiem uwierzyć, że nie mam rozdziałów w zapasie, żeby je czytać hurtem. ;-;
    Piszesz genialnie! Pff, fenomenalnie! Nie, czekaj... To i tak za mało. o.O Piszesz w taki sposób, o jakim ja mogę tylko marzyć całe życie. Zawierasz w rozdziale wszystko, co najlepsze oraz wszystko, co czytelnik chce mieć w danej części. Geniuszu! ;D
    Na dodatek, bohaterowie- świetnie wykreowani, a nawet więcej!
    Proszę, informuj mnie o nowościach w zakładce spam na moim blogu. :)
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Opowiadanie znalazlam już pare dni temu, przeczytalam i zapomnialam skomentowac. Co do Gregora chyba jakies ludzkie odruchy sie w nim obudzily. Mysle, ze on wroci do szpitala, bo jest po prostu w szoku. Zobaczyc swoje dziecko po raz pierwszy to nie mala sprawa. Co do glownej bohaterki dziwie sie ze ona moze rozmawiac z Gregorem. Wiem na pewno, ze nie zrobilaby tego gdyby nie Adas, ale i tak traktuje go bardzo dobrze na to co zrobil. Przepraszam, ze komentarz bez polskich znakow, ale nie mam juz sily walczyc jak laptop ciagle przestawia mi sie na klawiwature angielska. Pozdrawiam czekam na nastepny i zapraszam do mnie :
    http://its-too-cold.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń