Strony

czwartek, 9 czerwca 2016

Trzydzieści jeden

Wpatrywałam się w niego z nieukrywanym strachem. W środku cała się trzęsłam, oczekując na jakąkolwiek jego reakcję. Ze spokojem obserwowałam jak przytula do siebie dziecko, jak bardzo poruszył go jego widok. Poczułam wszechogarniający wstyd. Za to, że na tak długi czas mu go odebrałam. Za to, że tak strasznie go potraktowałam. Postąpiłam zupełnie samolubnie, co było z mojej strony największym błędem.
Początkowo zauważyłam w tych ciemnych oczach ogromne zaskoczenie, ale zarazem tęsknotę. Ale tak było dosłownie przez krótki moment. Po chwili ich blask przygasł. Teraz patrzyły na mnie chłodno i obojętnie. I to zabolało najbardziej.
Chciałam zrobić krok, lecz nie potrafiłam. Moje ciało nie chciało w żaden sposób ze mną współpracować. Nie ruszyłam się, a tak bardzo pragnęłam się w niego wtulić. Przeprosić. Wyjaśnić wszystko i wreszcie się pogodzić. Jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, że nie będzie tak łatwo.
- Hej łobuzie, jak się masz? - zwrócił się do chłopca, który nawet nie krył radości na jego widok. Zbyt wiele czasu zwlekałam wiedząc, że mały także za nim tęskni. Byłam taka głupia i uparta. Ale musiałam zrobić wszystko, by mi wybaczył.
- Gregor... - wypowiedziałam jego imię drżącym głosem. Przeszył mnie zimnym wzrokiem, co automatycznie sprawiło, że nie mogłam już nic więcej powiedzieć. I wszystko stało się jasne. Zdjął buty i kurtkę, a potem wziął małego za rączkę i poprowadził go do pokoju, szepcząc coś do niego i kompletnie mnie ignorując. Nadal stałam w tym samym miejscu, wytrącona z równowagi. Po moim policzku spłynęła jedna pojedyncza łza. Nie mogłam go stracić. Nie teraz.

Dwie godziny później siedzieliśmy we trójkę w salonie. Wcale nie dziwiłam się, że Schlierenzauerowie tak bardzo lubili to miejsce. Cisza, spokój, z dala od cywilizacji. Sam domek też wydawał się jak z bajki. Zarówno na zewnątrz jak i w środku ściany obite były drewnem a wysepka kuchenna kamieniem, co nadawało mu specyficzny klimat. Wszystko urządzone było w ciepłych brązowych odcieniach z niewielkim dodatkiem nowoczesnych trendów. Salon tak naprawdę był małym pomieszczeniem, ale aranżację zaplanowano z takim sprytem i pomysłowością, że mieściło się tu niemal wszystko i wcale nie sprawiał wrażenia ciasnoty. Były tu również drzwi tarasowe, prowadzące na werandę z drugiej strony, która musiała latem była ulubionym miejscem rodziny. Pewnie siedząc na bujanych fotelach miało się niesamowity widok na Alpy. Korytarzyk na dole prowadził jeszcze do łazienki i składziku, a w salonie umieszczono schody prowadzące na poddasze, gdzie urządzono kilka innych pomieszczeń. Wszędzie wisiały jakieś ramki ze zdjęciami, najwięcej całej trójki Schlierenzauerów jako dzieci. Czuło się tu taki rodzinny klimat, takie ciepło bijące nie tylko z wielkiego kominka na środku, ale również jakby z każdego bibelotu i każdej ozdoby. To musiało być idealne miejsce, by się odgrodzić od ludzi i w spokoju zregenerować. Dlatego Gregor zawsze miał do niego sentyment i wielokrotnie o nim wspominał z nieukrywanym wzruszeniem.
Adaś bawił się z ojcem klockami na podłodze, a ja rozłożyłam się na kanapie, udając, że interesuje mnie jakiś program kulinarny w telewizji. Gloria weszła do środka tylko na chwilę, po czym oczywiście zostawiła nas samych. Wszystko było skrupulatnie zaplanowane. Najpierw miała przywieźć tu nas, potem Gregora, następnie wrócić sobie do Innsbrucka i czekać na telefon z dobrymi nowinami. Tylko ta ostatnia część planu chyba nie zadziała.
Zaczęłam przyglądać się bawiącej dwójce. Ich wspólne towarzystwo pochłonęło ich w zupełności, co wcale mnie nie dziwiło. Na miejscu Gregora do tej pory chybabym oszalała. Wykazał się niezwykłą cierpliwością nadal czekając na mój ruch. Pozwolił sobie na spokój, bym może to ja coś zdecydowała. I to zrobiłam. Przyjechałam do niego, porzuciłam swój dom wiedząc, jak mu zależy na zamieszkaniu z nami w Innsbrucku. I co? Uzyskałam jedynie chorą obojętność i brak zainteresowania z jego strony. Tak bardzo myślałam, że ucieszy się na mój przyjazd. Nie tylko na obecność Adasia, ale także moją. Gloria i cała reszta zapewniała mnie o tym samym. Więc co się stało? O co mu tym razem chodziło?
Spojrzałam na szatyna. Próbował dostosować się pozycją do chłopca, by się z nim bawić, ale prawą nogę wciąż trzymał wyprostowaną. Wiedziałam w jakim jest stanie, czytając chyba każdy możliwy artykuł na jego temat w Internecie. Sprawdzałam jego profile społecznościowe i bloga. Gloria też przecież o wszystkim mnie informowała. Ale co z tego, skoro sama nie odważyłam się zadzwonić i spytać o jego samopoczucie? Jako skoczek znajduje się teraz sto lat za murzynami i nie wiadomo, co dalej. Powinnam pozostać przy nim i go wspierać, bo ponoć go kocham. Tym czasem pozwoliłam na to pewnej blondynce, tłumiąc w sobie przejęcie jego zdrowiem.
- Jak twoja noga? - pytam w końcu, by przerwać tę ciszę między nami. Na chwilę zatrzymał rękę w powietrzu, a potem ułożył kolejny klocek do konstrukcji, którą budowali razem z Adasiem. Nawet na mnie nie spojrzał.
- W porządku – odpowiedział zdawkowo. I tylko tyle miał mi do powiedzenia?
- A rehabilitacja?
- Robię postępy – zabrzmiała krótka odpowiedź. Zaczęłam się złościć, choć sama zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Ale nie mogłam się poddać. Zeszłam z kanapy i usiadłam tuż za chłopcem, dołączając się do zabawy. Chciałam być bliżej niego, a tylko w taki sposób mogłam sobie na to pozwolić. Przez pierwsze dziesięć minut jakoś współgraliśmy, oboje starając się zabawić dziecko. Ale to mi nie wystarczało. Wciąż ewidentnie mnie ignorował i miałam ochotę rzucić w niego którymś z tych klocków. Musiałam uzbroić się w cierpliwość.
- Zrobię Adasiowi kolację. Jesteś głodny? - znów bezpośrednio się do niego zwróciłam. Znów się wzdrygnął.
- Nie, dzięki – bąknął pod nosem. Wstałam i udałam się do niewielkiej kuchni, zaciskając zęby. Postarałyśmy się uprzednio z Glorią o uzupełnienie lodówki, tak więc miałam tu wszystko, co przyda nam się na kilka kolejnych dni. O ile tyle ze sobą wytrzymamy.
Zaczęłam przygotowywać kaszkę, ale nie byłam w stanie się skupić. Ręce mi się trzęsły i ostatecznie ciągle coś trącałam albo wywracałam na podłogę. Przeklęłam kilka razy pod nosem i kiedy chciałam sięgnąć po butelkę, on mnie w tym wyręczył.
- Daj, ja przygotuję mu kolację – zrobił krok do przodu chcąc, bym się trochę odsunęła, ale nie uczyniłam tego. Stanęłam naprzeciwko niego i pełna determinacji, ulokowałam w niego mocne spojrzenie. Na taką okazję czekałam.
- Najpierw porozmawiamy – mówię.
- Nie mamy o czym – odpowiada nerwowo, próbując mnie odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłam.
- Gregor, przepraszam. Postąpiłam nierozsądnie odbierając ci możliwość kontaktu z małym i naprawdę tego żałuję, ale powinieneś sobie zdawać sprawę z tego, w jakiej sytuacji zastałam ciebie i Sandrę.. - zaczęłam mój monolog, ale szybko mi przerwał.
- Daruj sobie. Takich rzeczy się nie wybacza, Hania – stwierdza chłodno, znów raniąc moje serce. Lecz adrenalina sama zaczęła działać i nie odpuściłam mu tak łatwo.
- Takich rzeczy się nie wybacza?! - wybuchłam zła – całowałeś się ze swoją byłą i dziwisz się, że stąd wyjechałam?! I mówi to facet, który zostawił mnie jeszcze w ciąży?! - naprawdę się wkurzyłam. Co jak co, ale on nawet nie miał prawa wypominać mi takich rzeczy. To on tu jest winny i niech nie próbuje obracać wszystkiego przeciwko mnie – zawiodłam cię, Greg, i potrafię się do tego przyznać. Doskonale rozumiem chociażby ten sąd, złość, pretensje do mnie, ale uwierz mi, że jesteś ostatnią osobą, która może powiedzieć czy coś jest godne wybaczenia bądź nie! - rzuciłam wściekle na jednym tchu. Przez moment przypatrywał mi się badawczo. Z tej odległości znów poczułam jego bliskość i jego zapach. Ale emocje i złość dominowały w tej sytuacji bardziej.
- Nie zachowałaś się jak dobra i odpowiedzialna matka – cisnął we mnie kolejny zarzut. Być może miał trochę racji, czego dowodem było zmieszanie na mojej twarzy, ale moje powody wciąż były istotniejsze.
- Nie próbuj wypominać mi tego, co zrobiłam wyłącznie właśnie przez ciebie! - krzyknęłam w końcu, miażdżąc go spojrzeniem – poza tym to nie ty nosiłeś to dziecko pod sercem, nie ty rodziłeś je w bólach, nie ty wstawałeś miesiącami w nocy, by je nakarmić i przewinąć i nie ty uczestniczyłeś w najważniejszych momentach jego życia, więc łaskawie zachowaj takie teksty dla siebie! - dałabym sobie teraz rękę uciąć, że zrobiłam się cała czerwona, bo czułam wypieki na twarzy, ale każdy przyznałby mi obecnie rację.
- Nie udawaj teraz takiego niewiniątka – stwierdził po chwili ciszy zimnym głosem, czym wytrącił mnie z równowagi – sama zabawiałaś się z Kłuskiem, gdy wróciłaś do Zakopanego.
- Co? - pisnęłam zupełnie zbita z tropu – o czym ty mówisz?
- Wszystko mi opowiedział, Hania – dodał, a mnie oblały zimne poty. Co ten idiota mógł mu powiedzieć? Jakie znowu zabawianie się? O co temu człowiekowi chodzi? – powiedz prawdę, przespałaś się z nim?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam natychmiastowo, co było zgodne z prawdą. Nie spodziewałam się, że posunie się do czegoś takiego. Owszem, był o mnie zazdrosny i niejednokrotnie nakłaniał mnie do zerwania z szatynem jakiegokolwiek kontaktu, ale na Boga, co wymyślił tym razem?
- Więc co się między wami wydarzyło? - spytał nieco spokojniej, choć z pewnością nadal nie daje wiary moim słowom. – Hania, odpowiedz! - dodał zdecydowanie.
- Gregor, o co ci chodzi?! - podniosłam głos – nie wiem jakich bzdur naopowiadał ci Bartek, ale to nie jest prawdą. Nie mam o niczym pojęcia...
- Dotykał? Całował? Do cholery, pozwoliłaś mu na to?! - pytał coraz głośniej. Zerknęłam z obawą na Adasia, ale na szczęście nie zwracał na nas uwagi.
- Ogarnij się, bo dostaniesz zaraz jakiejś paranoi! Dlaczego mi nie wierzysz?! - cisnęłam rozzłoszczona – posłuchałeś głupot jakie nagadał ci facet podtrzymujący od dawna, że nie jestem mu obojętna i zamiast zapytać mnie wprost wolałeś zaufać jemu! Gregor, gdzie ty masz oczy?!
- Kłamiesz – bąknął zupełnie ignorując moje słowa. Wywróciłam oczami.
- Jak sobie chcesz. Ja ze swojej strony mogę jedynie powiedzieć, że byłam zawsze wobec ciebie lojalna. Oczywiście w przeciwieństwie do ciebie – zmarszczył brwi i na moment stracił gdzieś tą swoją pewność siebie - masz szczęście, że Sandra przyjechała do mnie i wszystko mi wyjaśniła, bo z pewnością nie zobaczyłbyś mnie dziś tutaj. - znów go zaskoczyłam, bo zdumienie miał wymalowane na twarzy. Lecz nie umiał się poddać.
- Więc skoro wiesz, jak to wszystko wyglądało naprawdę, wiesz też, że nie było to moją inicjatywą – odpowiedział bardziej opanowany, wciąż mi się przyglądając. Nawet nie spytał jak doszło do wizyty blondynki – za to ty zrobiłaś to całkowicie świadomie. - prychnął i odsunął się nieco, patrząc gdzieś w bok i kręcąc głową – zachowałaś się jak prawdziwa..
- Nie kończ! - warknęłam do niego, wściekła za to, co miał zamiar właśnie powiedzieć. Nie pozwolę mu się obrażać, tym bardziej, że nie miałam sobie nic do zarzucenia. To on był tutaj winny – skoro tak o mnie sądzisz to już chyba wystarczająco dużo sobie wyjaśniliśmy...
Udałam się szybkim krokiem do niewielkiej sypialni, gdzie zaniosłam swoje rzeczy i wyciągnęłam z torebki teczkę. Wróciłam i podałam ją niedbale szatynowi. Może i jestem zbyt impulsywna i działam pod wpływem emocji, lecz nie mam zamiaru znów być potraktowana niczym wyrzutek. Nie zasłużyłam sobie na to.
- Proszę bardzo. To jest rzecz, którą chciałam ci dać w spóźnionym prezencie gwiazdkowym, więc Wesołych Świąt! - powiedziałam, wkładając w mój głos jak najwięcej pogardy. Mężczyzna nie krył początkowego zaskoczenia, ponownie zresztą, ale za moment otworzył plik z dokumentami. Zaczął je czytać – to akt urodzenia Adasia. Zmieniłam go. Wpisałam tu twoje nazwisko jako ojca. Wystarczy twój podpis i wszystko będzie załatwione. - wyjaśniłam rzeczowo - Niezły mieli ze mnie ubaw w urzędzie... - dodałam, kręcąc ironicznie głową – spakowałam wszystkie nasze rzeczy. Mama tylko czeka, by wysłać busa z pudłami do Innsbrucka. Pokłóciłam się z ojcem i nie mam czego już szukać w Zakopanem, więc pewnie będę musiała wynająć coś małego w Krakowie i znaleźć jakąś pracę, ale skoro uważasz mnie teraz za dziwkę to nie mamy już o czym rozmawiać. - rzuciłam mu prosto w twarz, posyłając wrogie spojrzenie. Na moment zbladł i patrzył na mnie oszołomiony. Stałam tak przez chwilę, a potem z zamiarem opuszczenia salonu, dodałam coś jeszcze – aha i lepiej skontaktuj się jednak ze swoim adwokatem, bo będziemy musieli ustalić prawnie wysokość alimentów i zasady twoich wizyt – i tak po prostu wróciłam do chłopca, zła i rozgoryczona. Wzięłam go na ręce i udałam się z nim do łazienki przygotować dla niego kąpiel, zostawiając Schlierenzauera w totalnym osłupieniu.

Czułem, że postąpiłem wobec niej nieuczciwie. Tak. Jestem kretynem! Skończyłem dwudziesty piąty rok życia, a wciąż zachowuję się niczym jakiś bachor. Początkowo nie chciałem jej wierzyć. Może i nie dlatego, że rzeczywiście zrobiła wobec mnie świństwo i Kłusek przekonał mnie do swoich kłamstw, ale dlatego, że tak było mi łatwiej. Oskarżać ją i myśleć o niej w najgorszy sposób. To sprawiało, że ból i tęsknota nieco zelżały, choć za jedną osobą. I tak właśnie sobie to wszystko ubzdurałem, robiąc chyba najgorszy z możliwych błędów, czyli dając się sprowokować jakiemuś szczylowi.

Zastanawiałem się przez moment, co ja tutaj właściwie robię. Po cholerę zdecydowałem się przyjechać? Nic tu jak na razie nie stanowiło niczego, za czym bym jakoś tęsknił. No...może trochę. Ale w tej chwili wolałbym chyba wylegiwać się na swojej niezastąpionej kanapie, pić piwo i zająć się projektowaniem. Albo obróbką zdjęć. Albo czymkolwiek innym, byleby nie oglądać Pucharu Świata. I masz babo placek. Byłem tak zdeterminowany, żeby nie myśleć o skokach, że uległem namowom Thomasa i pojawiłem się osobiście pod tą cholerną szwajcarską skocznią. I po co? Chyba po to, by palnąć się w łeb. Tak, na to właśnie miałem ochotę. Ta niesamowita atmosfera, która urzekała mnie co roku i ci wszyscy kibice w tej chwili działali mi na nerwy. Bo mimo tego, że nie mam wokół siebie tłumu gapiów i rozanielonych na mój widok fanek, ubrałem się całkiem neutralnie i przebywam w strefie przeznaczonej tylko dla VIPów, czułem się dziwnie osaczony. Mam ochotę wracać do domu. Paradoks, nie? Ale o niczym innym bardziej nie marzę.
Thomas postanowił przejść się po coś ciepłego do picia. Sabrina stanęła obok reszty austriackich dziewczyn, więc zostałem sam. Właściwie nie miałem nic przeciwko. I tak nie byłem ostatnio skłonny do rozmów. O ile w ogóle rozmawiałem. Raczej odpowiadałem zdawkowo na pytania i unikałem jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Wychodziłem z domu tylko na rehabilitację i badania. A że większość moich kolegów z drużyny jeździła co tydzień na zawody, mogłem bez problemu wcielić w życie mój chytry plan stania się samotnym samolubnym upadłym skoczkiem z wyolbrzymionym ego. Tak, to jest deal!
I wtedy zobaczyłem jego. Szedł z rękoma włożonymi w kieszenie, a kaptur miał nasunięty prawie na pół twarzy. Tylko wielki napis „POLSKA” mógł zdradzać jego tożsamość. Tej postury nie da się pomylić. Bynajmniej ja doskonale ją sobie zapamiętałem i rozpoznałbym go wszędzie. W momencie, kiedy śledziłem go wzrokiem, on podniósł głowę i spotkaliśmy się spojrzeniem. Z początku mnie nie poznał, potem jednak przyjął ten typowy dla siebie wyniosły wyraz twarzy. Mimowolnie zacząłem się wściekać i miałem ochotę coś mu zrobić. Niestety, stabilizator na nogę no i w sumie cały tłumy ludzi wokół skutecznie rozwiały podobne myśli w mojej głowie. Ale widocznie obaj nie mogliśmy obyć się bez ucięcia sobie uroczej „pogawędki”. Kilkanaście sekund później znalazł się naprzeciwko mnie i znów chytrze się uśmiechał.
- Co, zabrakło ci szczęścia na drugą serię? - odezwałem się pierwszy. Prychnął.
- Jak widać tobie zabraknie go na kilkanaście długich miesięcy.. - odparł, nie szczędząc sarkazmu. Pokiwałem ironicznie głową. - jak tam sprawy sercowe? Słyszałem, że jednak zostałeś na lodzie...
Krew we mnie wezbrała. Musiałem jakoś się opanować i się na niego nie rzucić. On to widział i dlatego tak się teraz podśmiechiwał. Przysięgam, że kiedyś jeszcze go dorwę.
- Skoro jesteś tak dobrze poinformowany to najwyraźniej z powrotem wkupiłeś się w łaski Hani – powiedziałem po dłuższej chwili. Nadal nie zmienił wyrazu twarzy.
- A i owszem – potwierdził, czym wcale mnie nie zadowolił – ostatnio spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.. - mówił to specjalnie, by mnie sprowokować, ale postanowiłem zachować się dojrzalej niż on kilka miesięcy temu. - pewnie chciałbyś wiedzieć, co u niej, nie? Może i Klaudia zdaje ci raport i lituje się nad tobą mówiąc co słychać u małego, ale to ci nie raczej wystarcza, mam rację? – dodał usatysfakcjonowany z samego siebie. Teraz to ja prychnąłem.
- Nie zapytam, ale i tak mi powiesz.
- Jakiś czas temu leżała kilka dni w gorączce, bo wpakowałem ją do zaspy..
- Że co zrobiłeś?!
- Mówiłem ci, że spędzamy razem czas – odpowiada, śmiejąc się krótko. Zabije go. Rozerwę padlinę na kawałki, tylko przy lepszej okazji. Jak sobie pomyślę, że ją choćby tknął to...– nie wiem, na co ty liczysz, Schlierenzauer – powiedział w pewnym momencie. Patrzyłem na niego badawczo – zrobiłeś jej po raz kolejny świństwo i oczekujesz, że ona do ciebie wróci? I nie kłam, bo widzę, że tak jest.
Kątem oka zauważyłem wracającego Thomasa. Minę miał nie tęgą. Zatrzymał się kilka metrów od nas i postanowił się nie wtrącać. Musiałem załatwić to sam.
- I co, przyszedłeś, żeby sobie ze mnie pokpić? - pytam, kręcąc głową – nie zachowuj się jak dzieciak.
- Mów o mnie, co chcesz. I tak jesteś na przegranej pozycji – odparł pewnie, posyłając mi pełne pogardy spojrzenie – ona z pewnością do ciebie już nie wróci. Nie po tym, co się ostatnio między nami wydarzyło..
Chciał odejść, ale chwyciłem gwałtownie za jego kurtkę. Najpierw popatrzył na swój rękaw, potem znacząco na mnie. Puściłem.
- Co masz na myśli? - pytam zdenerwowany, a on delektuje się swoją wyższością nade mną. Każde jego słowo nasączone jest jadem i pewnym atakiem we mnie.
- Sam jej o to zapytaj, ja na pewno ci tego nie powiem – odparł, znów się ode mnie odwracając – pytanie tylko, które z was tak naprawdę przekroczyło granicę? - i sobie poszedł. Zostawił mnie tu z tym cholernym znakiem zapytania w głowie. Coś się musiało stać. Coś istotnego. A myśl, że Hania mogłaby ponownie w jakiś sposób się do niego zbliżyć, napawała mnie wstrętem...
Poczułem znajomy ból w sercu, bo w tym momencie naprawdę się przestraszyłem. Przed oczami pojawiły mi się najgorsze scenariusze i z pewnością nie chciałem dać im wiary. Gdyby to zrobila...gdyby mu na to pozwoliła.... Wiedziałbym jedno, miałbym totalnie złamane serce.
Odetchnąłem głośno, wyciągając swój telefon. Pospiesznie odblokowałem urządzenie i wpatrywałem się w zdjęcie, jakie miałem ustawione na tapetę. Ich obojga. Szczęśliwych i uśmiechniętych. Zaraz po przeszczepie. Przejechałem delikatnie palcem po ekranie, patrząc na jej piękną twarz. Nie mogłaby mi tego zrobić.
Nie mogłaby i tyle.

To dlatego szedłem teraz na górę do sypialni. Dochodziło z niej niewielkie światło lampki nocnej. Stając w progu uchylonych drzwi, dostrzegłem jej sylwetkę leżącą na łóżku i odwróconą do mnie plecami. Mimo tego doskonale słyszałem jej szloch. Przymknąłem na moment oczy. Kiedy sprawię, że będzie wyłącznie się dla mnie uśmiechać, a nie ciągle płakać? Nie mogłem na to dłużej pozwalać. Nie mogłem dalej ciągnąć tej chorej sytuacji. Jesteśmy rodzicami. Odpowiedzialnymi rodzicami. Mamy temu dziecku przekazać wszystko, co najlepsze a sami zachowujemy się jak gówniarze z podstawówki. I ja i w jakimś stopniu ona, choć jej postępowanie da się częściowo usprawiedliwić.
Otworzyłem szerzej drzwi, powodując skrzypnięcie. Poruszyła się, ale nadal nie odwróciła. Wchodząc bliżej, zobaczyłem skulonego obok niej chłopca. Spał. Wyglądał zupełnie niewinnie i w głębi ducha zazdrościłem mu, że nie musi mieć podobnych dylematów, co my dwoje. Obszedłem łóżko z drugiej strony, bo chciałem zobaczyć jej twarz. Jak się świetnie domyśliłem, była cała we łzach. Ale nadal na mnie nie patrzyła. Podpierała się jedną ręką o poduszkę a drugą delikatnie gładziła małego po główce. Przysiadłem niepewnie na skrawku kołdry i nachyliłem się, by pocałować go w czółko. Przez chwilę przyglądałem się jego słodkiemu wypoczynkowi, ale zaraz przeniosłem wzrok na nią. Skłamałem, mówiąc, że nic się nie zmieniła. Nawet w tej marnej poświacie zauważyłem wyraźnie inny kolor włosów, ostatni krzyk mody. Kobiety jedna za drugą biegały do fryzjerów, by się tak farbować. Uśmiechnąłem się lekko. Jej to pasowało. Podkreślało w coś, co sprawiało, że nie można było oderwać od niej oczu. Właśnie takie uczucie mnie ogarnęło.
- Kocham cię...
- Kocham cię...

Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jej ciemnych tęczówkach ból i rozgoryczenie zaczęła zajmować częściowa ulga. Uśmiechnąłem się do niej szerzej, delikatnie głaszcząc jej policzek. Nie trzeba było mówić nic więcej, bo słowa zwyczajnie były zbędne.  





~ Bo pozostało Ci teraz jedynie dziękować Temu na górze,
 że postawił na Twojej drodze taką osobę jak Ona...





***
Kochane!

Jeszcze jeden rozdział i epilog. W myślach już mam ułożone zakończenie, bo koncepcje zmieniały się wielokrotnie. A tak wgl to uwielbiam nowe zdjęcie tego Pana powyżej ^^
Od dnia dzisiejszego musi nastąpić krótka przerwa w publikacji rozdziałów spowodowana sesją (czyt. horror/katastrofa/powolne wykańczanie organizmu). Naprawdę jest masakra, więc muszę z bólem serca oznajmić, że nie jestem w stanie napisać teraz niczego nowego. Jeśli znajdę gdzieś odrobinę czasu to kolejny wątek do stworzenia byłby dla mnie formą relaksu. Nic jednak nie obiecuję.
Pocieszam sie EURO, które będę oglądać w przerwach między nauką do egzaminów. Samymi studiami człowiek żyć nie może. Proszę o trzymanie za mnie kciuków. Pojawię sie z początkiem lipca.
Pozdrawiam gorąco i do napisania! :******



czwartek, 2 czerwca 2016

Trzydzieści

- Mogę? - odwróciłam się w stronę drzwi, gdzie stał mężczyzna. Uśmiechał się do mnie delikatnie uwidaczniając w ten sposób zmarszczki wokół oczu. Już kilka dobrych lat temu posiwiał i wyglądem zaczął przypominać bardziej dziadka niż faceta w średnim wieku, ale nadal miał ten swój urok. Podobnie jak mama. Pasowali do siebie.
- Jesteś w swoim domu. Nie musisz pytać o takie rzeczy – odpowiadam, powracając do układania książek w obszernym pudle. Większość z nich była już zakurzona, niezbyt często sprzątałam we własnym pokoju. Mam przynajmniej do tego idealną okazję.
Ojciec wszedł do środka i niepewnie zajął miejsce na łóżku, odsuwając kilka rzeczy na bok. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i przybrał jakiś tajemniczy wyraz twarzy, a potem lekko pokiwał głową.
- Więc wreszcie nadszedł ten czas, kiedy trzeba wypuścić dzieci z gniazda – odezwał się po kilku minutach. Przerwałam zajęcie i zaczęłam mu się przypatrywać – wyprowadzasz się.
- Taką mam nadzieję, tato – odpowiadam rzeczowo. Zaśmiał się krótko. Ale miałam rację. Pakuję się, załatwiam formalności, opróżniam własny pokój a tak naprawdę jeszcze do końca nie jestem pewna, że on mnie przyjmie. A jak powie, że nie mamy nawet o czym rozmawiać? Co, jeśli wystawi mnie za próg? To będzie kompletna kompromitacja.
- Sądziłem, że będę miał was blisko, ciebie i Basię – zaczyna znowu – że wyprowadzicie się co najwyżej do Krakowa, a nie za granicę. - mówił to takim zrozpaczonym głosem, że na moment naprawdę zrobiło mi się go żal. Za chwilę jednak przypomniałam sobie o wszystkim, co od niego kiedyś usłyszałam i jakiekolwiek zainteresowanie zniknęło.
- Będzie ci na rękę. W końcu pozbędziesz się swojej buntowniczej córki, która zaszła w ciążę z obcym facetem i została samotną matką – powiedziałam to. Nareszcie. Nawet nie poczułam skruchy, wypowiadając te słowa. Kiedy, jak nie przed wyprowadzką z własnego domu?
Ojciec siedział w osłupieniu. Nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony. Jego oczy wyrażały zdumienie.
- O czym ty mówisz, Hania?
- O tym jak przez cały okres mojej ciąży równałeś mnie z błotem, bo nie wpasowałam się w obrazek idealnej rodzinki z tobą na czele! - sprecyzowałam dobitnie. Znów milczał. Chyba nie do końca wierzył w to, co mówię.
- Kochanie...
- Dlatego będzie ci łatwiej podtrzymywać swój nieskazitelny autorytet w naszej drogiej społeczności, tym bardziej, że na wiosnę obejmujesz tak ważne stanowisko – przez ani sekundę nie szczędziłam sarkazmu – ja sobie wyjadę i po jakimś czasie nikt nie będzie pytał kto jest ojcem nieślubnego dziecka twojej córki!
Wstał. Był wysokim i bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, więc jego postura przewyższała mnie kilkakrotnie. To dlatego teraz się wzdrygnęłam.
- Nie takim tonem, proszę – odparł chłodno, przewiercając mnie spojrzeniem.
- Możesz sobie mówić, co chcesz – wtrącam po raz kolejny – ale nawet jeśli Gregor powie mi, żebym zabierała się z tymi walizkami do Polski, to z pewnością nie wrócę tu, do tego domu – dodałam głośniej – oprócz Baśki i szczerej troski mamy nic mnie tu nie trzyma. A już na pewno nie mam zamiaru, tak jak one, chować się ciągle przed twoim spojrzeniem i robić rzeczy, jakie im każesz. W przeciwieństwie do nich chcę mieć kontrolę nad własnym życiem, a nie robić wszystko na pokaz! - warknęłam. Ciągle stał przede mną w zupełnym szoku. Ale dla mnie nie stanowiło to różnicy.
- Zapominasz chyba, kto przed tobą stoi – mówi wyraźnie. Prycham.
- Owszem. Mój ojciec. Ale nie mój dyktator – wybałuszył oczy na te słowa. Zrobił się cały czerwony i lada moment miał nastąpić wybuch. A wściekłość mojego ojca nie miała czasami granic – a teraz stąd wyjdź.
- Jeśli powiesz to jeszcze raz to nie będziesz miała czego u mnie szukać – wycedził przez zęby. Uśmiechnęłam się do niego kwaśno, robiąc krok do przodu. Patrzyłam na niego z głęboką pogardą.
- Wyjdź z mojego pokoju – i stało się. W sekundę przyłożyłam dłoń do piekącego policzka. Nie spodziewałam się, że to zrobi. On chyba tak samo, bo właśnie się zmieszał. Wpatrywaliśmy się przez dobre pół minuty w swoje oczy, próbując wyczytać z nich emocje. I zmiękł. Nie powiedziawszy nic, tak po prostu opuścił pokój. A ja opadłam bezsilnie na miękkie łóżko i zdałam sobie sprawę z jednego: ten dom już nigdy nie będzie należał do mnie.

Ostatnia noc we własnym łóżku. Być może ostatnia. Jeszcze nie wiadomo czy szanowny pan Schlierenzauer raczy pozwolić mi spać we swoim. No oczywiście, jeśli przeprowadził ten cholerny remont a łóżko jest zupełnie nowe.
Po raz kolejny tego dnia ktoś zapukał. Drzwi się uchyliły a zza nich wystawała blond czupryna mojej siostry. Uśmiechnęłam się do dziewczyny promiennie i wystawiłam ręce. W mgnieniu oka znalazła się obok mnie i mocno się we mnie wtuliła. Jak kiedyś. Jak w tych pięknych czasach, kiedy byłyśmy sobie niesamowicie bliskie, a ona przychodziła do mnie niemal co wieczór i opowiadała o tym, jak to koledzy z gimnazjum zaczynają iść w górę i robić się przystojni. Co tydzień podobał jej się ktoś inny i zawsze twierdziła, że chyba się zakochała. Traktowałam jej wywody z przymrużeniem oka, ale komu miała się niby zwierzać jak nie starszej siostrze? Od tego właśnie byłam.
- Nie chcę, żebyście wyjeżdżali – słyszę szept dziewczyny. Zaczynam głaskać ją po włosach – co ja bez ciebie zrobię, Hania? Kto będzie mi robił kanapki do szkoły i komu będę podbierać ciuchy? Zostawiasz mnie na lodzie! - pisnęła, a ja delikatnie ją złajałam, bo w łóżeczku obok spał Adaś. Ale sama po cichu się zaśmiałam.
- Słuchaj, jeśli rzeczywiście otrzymam status „WAG Gregora Schlierenzauera” to będę miała tyle ciuchów, że zacznę ci je przesyłać do Polski, gdy tylko mi się znudzą.
- O taaaak! - zaśmiała się – przynajmniej to będzie coś w stu procentach oryginalnego a nie rzeczy z ciuchlandu.
- Ej! - żachnęłam się – w ciuchlandzie można znaleźć same skarby – odpowiedziałam jej wesoło.
- Co prawda to prawda – mówi, przytakując – ale tak na poważnie... - westchnęła – to ja naprawdę będę za tobą tęsknić. Austria to w końcu nie Kraków, żebym mogła wpaść na weekend.
Podniosła się nieco, by siedzieć na równi ze mną i posłała mi takie smutne spojrzenie, że serce mi się krajało. Ja tak samo nie chciałam właśnie jej zostawiać tutaj samej, bo ona była mi potrzebna równie mocno. Moja mała wredna siostra. Mała wredna siostra, która była zawsze moją podporą.
- Nie martw się. Istnieją takie rzeczy jak telefony czy Internet. Jakoś sobie poradzimy – uśmiecham się – za kilka miesięcy jak zdasz maturę to przyjedziesz do mnie na jakiś czas, może znajdziemy ci jakąś pracę dorywczą... - nagle dostałam jakby kamieniem w głowę. - zaraz, zaraz. Co ja w ogóle plotę? Przecież ten człowiek z pewnością od razu kupi mi bilet powrotny do Polski...
- Nie bredź, kocha cię jak wariat. Przyjmie cię z otwartymi ramionami – odpowiedziała, delikatnie gładząc mnie po dłoni – przecież wie, jaka jest sytuacja i że potrzebowałaś czasu.
- Owszem, Basia, ale ograniczałam mu kontakt z własnym synem przez dobre kilka tygodni. Groził mi sądem. Próbował w jakiś sposób ze mną porozmawiać, a ja wszystkiego mu zakazałam. Nie sądzisz, że może mieć o to do mnie pretensje? - spytałam. Naprawdę byłam zaniepokojona tym faktem. Wcale nie postępowałam słusznie. Wręcz egoistycznie. Wszystko kręciło się wokół mnie i mojego cierpienia. Tak, gdyby nie wizyta Sandry to pewnie nadal łkałabym w poduszkę. Tylko, że od jej przyjazdu minął ponad tydzień a ja nawet nie ruszyłam się z Zakopanego. I tu był problem, bo zewsząd dochodziły mnie słuchy, jak to Gregor nie próbuje się do mnie dostać. Z pewnością jest na mnie wściekły. Wątpię, że jeśli tak nagle pojawię się znikąd przed drzwiami jego domu to zechce mnie tam tak łatwo wpuścić.
- Zmięknie, gdy zobaczy Adasia – odpowiada rzeczowo.
- Akurat co do tego to nie mam żadnych wątpliwości. Tylko dla niego przynajmniej wpuści mnie do środka – dodałam ironicznie. Blondynka się uśmiechnęła – no co?
- Jesteście uroczy w tej swojej miłości i takich dziecinnych podchodach – śmieje się, kręcąc głową. Uniosłam brew – jeśli on ci nie wybaczy i nie wylądujecie tej samej nocy w łóżku, to z pewnością nie jest tym Gregorem, który patrzył na ciebie niczym odurzony kilka tygodni temu.
I ja tym razem się uśmiechnęłam. Może rzeczywiście ma rację? Może trochę przesadzam z tymi moimi teoriami? Jeśli mnie kocha to tak łatwo mnie nie wypuści. Może mieć żal i pretensje, ale kiedy wyjaśnię mu wszystko, kiedy pokażę mu wszystko, co próbowałam załatwić przez kilka ostatnich dni, to może zrozumie. Kocha mnie.
- Ty też mogłabyś w końcu znaleźć sobie jakiegoś chłopaka – wtrąciłam po chwili, patrząc na siostrę ciepło – owszem, są matury i tak dalej, ale na rozsądną miłość zawsze jest czas.
Speszyła się. Spuściła głowę i przez dłuższy czas nie podnosiła spojrzenia. Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, ale coś mi tu śmierdziało. Baśka nigdy się nie peszyła!
- Co jest? - pytam ostrożnie, choć marszczę brwi. Nadal na mnie nie patrzy. To nie jest w dalszym ciągu normalna sytuacja. Coś mi tu nie gra – Basia?
- A jeśli powiem ci, że już taki ktoś...zagrzał sobie u mnie miejsce? - wtrąca po chwili, wreszcie podnosząc spojrzenie.
- Eeee...no to chyba powinnam się cieszyć, prawda? - nie rozumiałam jej. Przecież gdyby było coś na rzeczy z jakimś chłopakiem to właśnie do mnie pierwszej przyleciałaby na pogaduchy. Co więc przeszkodziło jej tym razem?
- Nie sądzę, że wiadomość kim jest mój...chłopak...mogłaby cię zadowolić – odpowiada zagadkowo. Powoduje, że wywracam oczami ze zniecierpliwienia.
- Jest Islamistą, ma dziary na całym ciele czy może opowiada się za PISem, że tak strasznie boisz się mi to powiedzieć? - pytam pół-żartem, pół-serio, próbując tym samym dodać jej otuchy. Nie rozumiałam jej wahania, które zapewne było bezpodstawne. Baśka nie związałaby się z jakimś nieodpowiedzialnym człowiekiem.
- Gorzej...
No to teraz już naprawdę mnie zaniepokoiła. Patrzyła na mnie z totalnym strachem w oczach, a to już samo było całkiem podejrzane.
- Gorzej..? - pytam, przełykając ślinę. Mniejsza o to, jaki ma uszczerbek. Ważne, żeby w końcu to wyznała, bo umieram z ciekawości.
- To austriacki skoczek narciarski, Manuel Fettner... - szczęka mi opadła. Nawet przez moment sądziłam, że może odpadła. Przez dobre kilka minut się nie odezwałam, tylko przetwarzałam powoli jej słowa w swojej głowie. Nie. To niemożliwe. Ona chyba sobie żartuje. Tylko nie to..
- Boże, Hania, no tak wyszło! - kontynuowała dalej załamanym głosem – spotkaliśmy się kilka razy w klinice, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Potem...facebook...jakieś SMSy...wszystko działo się bardzo szybko – mówiła, nerwowo gniotąc w dłoniach kawałek kołdry – nigdy ci nie opowiadałam, że kilka razy zdarzyło nam się wyjść do kawiarni, kiedy wy z Gregorem siedzieliście przy małym. I tak...no...no...pocałował mnie, zupełnie spontanicznie. Spodobało mi się...z początku miałam opory, bo jednak jest tyle lat starszy i...iii...znany i w ogóle jak to wyglądało...ale zakochaliśmy się w sobie. Tak na poważnie. Ja naprawdę chcę z nim być...
Wpatrywałam się w dziewczynę z niemałym szokiem, próbując przetrawić jej słowa. Miałam w tej chwili wrażenie, że wszystko dzieje się od nowa. Podobnie jak w przypadku ze mną. Zupełnie przypadkowa znajomość z Gregorem, jego nagłe niemal nachalne zainteresowanie moją osobą, nawet kiedy wrócił już do Austrii, pierwsze spotkania, pocałunki. Znajome motylki w brzuchu. To działo się zupełnie w identyczny sposób. Zaczęłam się bać. I to bardzo mocno. Nie pozwolę, żeby moja młodsza siostra wpadła w te same tarapaty, co ja z byle jakiego zakochania. Po prostu nie mogę.
- Oszalałaś, Basia. Nawet nie ma mowy, żebyś spotykała się z Manu. Już nie pamiętasz jak to było ze mną?! - rzuciłam ostro w jej stronę, łapiąc ją mocno za dłonie. Ta zamiast mnie posłuchać, jedynie się zezłościła. Z oczu cisnęły jej pioruny, a zdenerwowanie miała wymalowane na twarzy.
- Nie będzie tak samo jak z tobą! - odparła zdecydowanie – Manuel nie jest Gregorem! Nie każdy musi przypominać dupka, który akurat tobie zrobił taką krzywdę!
- To jest bardzo podobna sytuacja! - wtrąciłam tak samo zdenerwowana – to znany sportowiec z sześcioma zerami na koncie i milionami fanek, które tylko czekają na jego skinienie, by zabrał je na szybki numerek w obskurnej toalecie! Czy ty tego nie dostrzegasz?!
- Jak możesz tak go oceniać? - pyta zła, wstając gwałtownie z łóżka – przecież tak bardzo doceniasz, co dla was ostatnio robił i niby go szanujesz. Uważasz, że taki człowiek mógłby zrobić mi podobną rzecz, co jego kolega z kadry mojej siostrze?!
Westchnęłam głośno, chcąc się opanować. Musiałam się zastanowić. Basia ma rację. To Manuel, nie Gregor. To sympatyczny i dojrzały facet, który tyle razy nam pomagał w czasie ostatnich kilku miesięcy. Tyle, że to też moja młodsza siostra...
- Basia, on jest ponad 10 lat starszy... - zaczęłam niepewnie, patrząc na nią błagalnie.
- Nic nas to nie obchodzi.
- Mieszka w innym kraju, a ty masz zaraz maturę i studia przed sobą. Jak ty sobie to wyobrażasz? - pytam zdesperowana, chcąc przekonać ją do zmiany decyzji. Nie mogłam zrobić niczego, by przeszkodzić im w byciu razem. Owszem, zawsze istnieje możliwość opowiedzenia wszystkiego rodzicom, ale wiem, że za to jedynie by mnie znienawidziła. A tego już bym nie zniosła.
- Boże, Hania – zaczęła nerwowo, znów zajmując miejsce na łóżku – przecież wy z Gregorem też jakoś zdołaliście się spotykać mimo takiego dystansu. Poradzimy sobie jakoś. Po maturze będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby sobie to wszystko poukładać.
Wpatrywałam się w siostrę z nieukrywanym niepokojem. Martwiłam się o nią. Nie chciałabym, żeby powielała moje błędy z przeszłości. Zasługuje na wiele więcej niż faceta, który w planach ma jedynie krótki romans i porzucenie jej dla kogoś innego. Całe jej ciało zdradza samo siebie, jak bardzo kocha bruneta. Może to jeszcze nie jest jakaś wielce dojrzała miłość, ale znając przemyślenia własnej siostry, wiem, że dzieje się to na serio. A zaangażowanie się w tak trudny związek, w dodatku z o wiele starszym mężczyzną, jest bardzo trudne. Nie mogłam jednak działać wbrew niej, bo nie chciałam dyktować jej warunków, tak samo jak robił to nasz ojciec. Zna konsekwencje swojej decyzji i postępowania. Należy dać jej wolną rękę, jeśli rzeczywiście ma zacząć sama układać swoje życie. Będę okropną siostrą, jeśli pozwolę ją skrzywdzić, ale nigdy nie zrobię niczego przeciwko niej. Co nie oznacza, że nie zmiażdżę Manuela małym palcem, jeśli zobaczę ją choć raz zapłakaną z jego powodu.
- Miej na uwadze, że mnie i Fettnera czeka poważna i długa rozmowa – powiedziałam w końcu. Oniemiała. W jej oczach pojawił się ten radosny blask, a po sekundzie znów tonęła w moich ramionach. Uśmiechnęłam się delikatnie sama do siebie, mimo obaw.
- To znaczy, że nie będziesz nam przeszkadzać? - pyta, nie dowierzając. Odgarniam jej kosmyk za ucho.
- To znaczy, że mam was oboje na celowniku i daję wam coś na kształt okresu próbnego – odparłam spokojnie – powinnam ci zabronić spotykania się z nim i powiedzieć wszystko rodzicom, ale nie zrobię tego, bo zbyt mocno cię kocham.
- Hania, on naprawdę jest porządnym facetem. Różnica wieku nie ma tutaj znaczenia, bo...rozumiemy się. Przecież wszystko zaczęło się od szczerych rozmów między nami – dodała pewniej, ożywiając się nieco. Była cała rozpromieniona, usłyszawszy moją odpowiedź. Jak niewiele brakowało jej do szczęścia.
- Chciałabym w to bardzo wierzyć. Ale skoro dałam szansę jednemu dupkowi, to Manu także na nią zasługuje – powiedziałam – rzeczywiście to trochę inny typ faceta – znów się uśmiechnęła i przytuliła – ale błagam, zabezpieczajcie się, bo ci Austriacy są jednak specyficzni...
Znów wyprostowała się naprzeciwko mnie i spojrzała poważnie w oczy. Jak to możliwe, że z pozoru tak otwarta i skłonna do samej zabawy dziewczyna może być jednocześnie tak świadoma i dojrzała?
- Nie martw się – mówi – nie pozwolę zmarnować sobie przyszłości jeszcze przed pójściem na studia. On doskonale to rozumie i nie potrafiłby mnie skrzywdzić – kiwam jedynie głową, mając na to cichą nadzieję. Może czas zmienić trochę nastawienie do ludzi?

Mijaliśmy dobrze znane mi drogi, próbując walczyć z uporczywie sypiącym cały dzień śniegiem. Nie wiem, dlaczego dałem się na to namówić. Nie wiem, co też wymyśliła pochodząca niby z tej samej rodziny wariatka, ale tam jadę. Prychnąłem sam do siebie, a ona zerknęła na mnie uważnie. No tak, pewnie już myśli, że jestem stuknięty. Każdy tak ostatnio myślał, ale oni chyba nie rozumieli, co przeżywam. Dobre nie? Na wszelkie możliwe sposoby próbowałem odzyskać własnego syna i sądzili, że będę tryskał radością, udzielając się towarzysko gdzie popadnie? W ogóle skąd oni znaleźli czas na zorganizowanie, skoro jest środek Turnieju? Może i nie wszyscy dostali szansę, by wziąć w nim udział, ale jednak nadal mają treningi i przygotowania do konkursów. Szczerze wątpiłem w ich tak szczere oddanie dla mnie.
- Uśmiechnij się trochę, za kilka godzin będziemy mieć Nowy Rok – wtrąciła jakiś czas później. Posłałem jej mordercze spojrzenie, a potem znów zacząłem beznamiętnie gapić się w krajobraz za szybą. Nawet widok spowitych śniegiem Alp nie robił na mnie wrażenia.
- Nie wiem, po co zgodziłem się na tą cholerną szopkę, która na pewno okaże się jedną wielką klapą – odpowiedziałem obrażony na cały świat.
- Przestań, oni robią to dla ciebie – mówi spokojnie – powinieneś docenić, że masz takich przyjaciół.
- Najlepiej zrobiliby dając mi święty spokój a nie ciągnąć mnie w głąb jakiegoś lasu do głupiego domku w górach, do którego trzeba się dostać zasypanymi drogami – dodałem kąśliwie pod nosem. Wiedziałem, że wywróciła teraz oczami. Cała Gloria. Wiecznie uparta i stawiająca na swoim. Gdybym nie wsiadł z nią do tego pieprzonego samochodu, to pewnie zaciągnęłaby mnie tutaj siłą.
- Nie marudź tylko staraj nastawić się pozytywnie. Będzie naprawdę fajnie – odpowiedziała entuzjastycznie. - zrobimy sobie taki długi weekend.
- Długi weekend?! - wrzasnąłem niekontrolowanie, odwracając się w jej stronę oburzony – nie wspominałaś, że zostajemy tutaj na kilka dni, a poza tym nie wziąłem tyle par bokserek.
- Spokojnie, ważne, że twoja siostrzyczka pomyślała o wszystkim za ciebie – odparła, śmiejąc się melodyjnie. Znów prychnąłem. - to będzie takie...bratersko-siostrzane pojednanie.
Ponownie odwróciłem wzrok, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Wredna wiedźma. Po cholerę na siłę próbuje zrobić ze mnie cieszącego się na wszystko wokół człowieka? Moje życie przypominało w tej chwili piekło na ziemi i jedynie odzyskanie Adasia może mnie z niego wybawić.
Godzinę później byliśmy już na miejscu. Na szczęście Gloria zadbała, by wszystko wokół niewielkiej działki było dobrze odśnieżone, dlatego swobodnie parkuje teraz samochód przy drewnianym, uroczym domku górskim. To miejsce należy do rodziców i często przyjeżdżaliśmy tutaj z nimi jako dzieci, by odgrodzić się nieco od turystycznego Fulpmes. Nieopodal znajdowało się jezioro, a cała okolica latem była niczym raj, dlatego uwielbiałem tu przyjeżdżać. Zimą często spędzaliśmy tu okres poświąteczny a kiedy dorośliśmy, zapraszaliśmy znajomych. Czasami miałem wrażenie, że tysiąc razy bardziej lubiłem przebywać tutaj niż spędzać wakacje w luksusowych hotelach.
Był już wieczór, więc w środku paliło się pojedyncze światło. Zdziwiłem się, bo oprócz naszego nie stało tutaj więcej samochodów.
- Gloria, gdzie wszyscy? - pytam, gdy wysiedliśmy z auta i wyciągaliśmy rzeczy z bagażnika. Uśmiechnęła się do mnie pogodnie.
- Przyjadą trochę później – odpowiedziała zdawkowo.
- Więc kto jest w środku? - znów się uśmiecha. Jakoś inaczej. Irytuje mnie to.
- A to niespodzianka – mówi wesoło – idź do środka i się przekonasz.
- Gloria! - warczę, patrząc na nią nerwowo. Nadal się głupkowato uśmiecha.
- No idź! Powyciągam te torby i zaraz do ciebie przyjdę – odpowiada tonem nie znoszącym sprzeciwu i wciska mi do rąk dwie podręczne walizki. Wywracam oczami, zagryzając zęby. Ale, że ten podły śnieg nadal sypał a mróz szczypał mnie w nos, postanowiłem wejść do środka. Kolano już tak mocno mi nie dokuczało, mogłem w miarę swobodnie się poruszać, więc bez problemu przemierzyłem kilka schodków na górę. Drzwi były otwarte, więc lekko je pchnąłem i wszedłem do środka, gdzie znajdował się niewielki korytarzyk. Światło paliło się w pokoju, gdzie rodzice kiedyś urządzili mini salon i kuchnię. Od razu poczułem ten specyficzny klimat. Zawsze, gdy to czułem przywoływałem wspomnienia z dzieciństwa. Teraz jednak byłem zbyt, mimo wszystko, zaintrygowany tym, kto też znajduje się w środku, dlatego niedbale zostawiłem torby na podłodze. Już zamierzałem udać się do pokoju, kiedy usłyszałem ciche kroczki. A potem zobaczyłem jego. Stanął dwa metry ode mnie z takim niepewnym wzrokiem, przygryzając rączkę. Nie mogłem w to uwierzyć. To niemożliwe. Poczułem ucisk w środku.
- Tata! - pisnął po kilkunastu sekundach, wreszcie mnie poznając. Myślałem, że za chwilę serce wyskoczy mi z piersi na jego widok. Mój chłopczyk. Mój mały niewinny chłopczyk! W mgnieniu oka podbiegł w moją stronę, a ja porwałem go w swoje ramiona i mocno do siebie przytuliłem, wdychając jego dziecięcy zapach. Nawet nie potrafię opisać tego, co właśnie przeżywałem. Ulga, radość i wszechogarniające szczęście do zbyt niedoskonałe porównanie.
- Mój synek.. - szepnąłem, całując go kilkakrotnie w główkę, w oba policzki, znów przyciągając do serca.

A potem w korytarzu pojawiła się ona. Prawie nic się nie zmieniła. Znów schudła, ale to była ta sama kobieta, dla której straciłem głowę. Czas na chwilę się zatrzymał. Przestałem oddychać. Staliśmy, tak po prostu wpatrując się w siebie. Dłonie miała splecione przed sobą i nerwowo przestępowała z nogi na nogę. I zdziwiłem sam siebie, że zamiast tej tęsknoty, poczułem wewnątrz niepohamowany gniew.




~ Bo przychodzą takie momenty,
 że ciężko Ci jest tak po prostu się pozbierać...



***
Czekam na opinie :)